Zabierz wszystko
*Michael
Zegar wybił północ, wokół mnie panowała prawie całkowita cisza. Przerywało ją tylko miarowe pikanie i szum urządzeń, do których była podłączona Lena. Czuwałem przy niej odkąd skończyła się operacja kilka godzin temu. Lekarz niechętnie i po długich namowach zgodził się na moją obecność. Ale zasłaniając się tajemnicą lekarską nie udzielił mi żadnych informacji. Wiedziałem, że nie jest dobrze. Zostało mi tylko trzymać jej chudą dłoń i czekać. Gdybym mógł cofnąć czas... pilnowałbym jej lepiej, nie zostawiłbym samej, nie pozwolił się wymknąć. To moja wina, jak mogłem być takim idiotą? Wiedziałem, co jest gotowa zrobić i tak po prostu zająłem się pracą. Kiedy tak o tym myślałem kilka łez spłynęło po moim policzku.
-Przepraszam - wyszeptałem -powinienem cię chronić kochana-przyłożyłem jej dłoń do swoich ust i złożyłem na niej pocałunek. Przez chwilę miałem nadzieję, że da mi jakiś znak, że mnie słyszy, jednak nie poczułem najmniejszego ruchu czy uścisku. Ułożyłem głowę na poduszce obok niej i pogłaskałem zimny policzek-Lenka jeśli mnie słyszysz, nie opuszczaj mnie-nie wiem czego oczekiwałem, ale nic się nie stało. Nie mogłem już powstrzymać płaczu. Nie obchodziło mnie czy ktoś wejdzie, czy zobaczy, ani co pomyśli. Nie mogłem znieść tej bezsilności. Tego, że w żaden sposób nie mogę jej pomóc. Nie mogły jej pomóc moje pieniądze, znajomości, sława. To wszystko nie miało w tamtej chwili żadnego znaczenia. Nie spałem całą noc. Gdy zaczęło świtać uklęknąłem obok jej łóżka.
-Boże, nie zabieraj jej-Mówiłem cicho przez łzy, chwytając się ostatniego sposobu jaki mi pozostał-Boże jeśli jesteś i mnie słyszysz, błagam Cię, zabierz wszystko co chcesz, ale nie ją-Schowałem twarz w prześcieradło.
-Boga nie przekupisz-usłyszałem za plecami. Podniosłem głowę i spojrzałem na postać, która stała w drzwiach. Lekarz w białym kitlu wszedł do środka i zaczął rutynowe sprawdzanie stanu pacjenta. Usiadłem na krześle czekając aż coś powie. Każda informacja była dla mnie na wagę złota.
-Niech Pan wróci do domu i odpocznie-nie tego oczekiwałem
-Chcę być przy niej kiedy się obudzi-zatrzymał na mnie przez chwilę swój wzrok.
-Pana obecność nie sprawi, że się obudzi, na pewno nie stanie się to w ciągu kilku najbliższych godzin, a może i dni
-A może nigdy-warknąłem pod nosem.
-Naprawdę powinien Pan odpocząć-powiedział spokojnie-Nerwy nic nie zdziałają-Wyszedł z sali pozostawiając mnie samego z moimi myślami. Po chwili musiałem jednak wyjść i udać się do łazienki. Kiedy przypadkiem zobaczyłem swoje odbicie w lustrze odebrało mi mowę. Oczy podkrążone i zaczerwienione od płaczu, a na policzkach zostały jeszcze wysychające ślady po łzach zmieszane z czarną kredką do oczu. Przemyłem twarz zimną wodą i to trochę pomogło. Zmyłem przy okazji cały makijaż, pod którym ukrywałem plamy na mojej skórze. Teraz nawet to, że ktoś je zobaczy nie miało znaczenia. Wyszedłem z łazienki i poczułem ścisk w żołądku, który przypominał mi, że od wczoraj nic nie jadłem. Jednak zignorowałem to uczucie i wróciłem do sali. Usiadłem i złapałem ją za rękę obserwując lekko unoszącą się klatkę piersiową. Myślałem o tym co zdarzyło się od początku naszej krótkiej znajomości. Mimo tego, że nie trwała ona długo to coś nas połączyło. W końcu mieszkając w jednym domu i chcąc nie chcąc spędzając ze sobą wiele czasu, zbliżyliśmy się do siebie. Nie dopuszczałem myśli, że tak to się miało zakończyć. Przecież ona nie mogła umrzeć, nie teraz kiedy miało być już tylko lepiej. Myślałem o tym jak mogłoby wyglądać nasze wspólne życie, co jeszcze bardziej pogłębiało mój smutek i uczucie beznadziei.
Przed południem zabrzmiał dzwonek mojego telefonu. Spojrzałem na wyświetlacz i gdy tylko zobaczyłem, kto dzwoni nacisnąłem czerwoną słuchawkę. Jednak Quincy nie dawał za wygraną aż w końcu wyłączyłem telefon. Wiedziałem, że powinienem być teraz w studiu i pracować, ale nie mogłem jej zostawić. Czułem, że muszę przy niej być. Ułożyłem głowę na parapecie i wpatrywałem się w linię na monitorze, która pokazywała, że w tym wątłym ciele tli się jeszcze jakieś życie. Siedziałem tak prawie bez żadnego ruchu do czasu aż usłyszałem rozmowę i dźwięk otwieranych drzwi. Wyprostowałem się na krześle czemu towarzyszył ból zdrętwiałych kości. Do sali wszedł ponownie ten sam lekarz jednak tym razem towarzyszyła mu kobieta w średnim wieku. Oczy miała zaczerwienione i podkrążone. Jej włosy były rude, może nie aż tak intensywnie jak włosy Eleonory, ale gdy tylko na nią spojrzałem miałem pewność kim jest. Otworzyła szeroko usta na mój widok, chyba nie do końca wierząc własnym oczom. Ja za to wpatrywałem się w nią nie potrafiąc ukryć nienawiści jaką do niej czułem, chociaż było to nasze pierwsze spotkanie.
-Pan nadal tutaj jest?-odezwał się zdziwiony lekarz poprawiając okulary na nosie.
-I nie zamierzam się nigdzie ruszać-odpowiedziałem chłodno.
-Musi Pan teraz wyjść...
-Nie-nie pozwoliłem mu dokończyć-Nie zostawię Leny, gdy jest tutaj ta kobieta
-Proszę Pana, to jest matka pacjentki
-Doskonale wiem kim ona jest, dlatego nigdzie się stąd nie ruszę
-Niech zostanie-odezwała się w końcu kobieta, zanim lekarz zdążył coś powiedzieć. Słysząc to tylko kiwnął głową-Wiadomo kiedy się wybudzi?-spytała stając nad łóżkiem.
-Jeśli mam być szczery, to nie mamy pewności czy się obudzi-nikt nie odpowiedział. Dopiero po dłuższej chwili milczenia zaczął mówić dalej-Jak już Pani mówiłem w gabinecie, straciła bardzo dużo krwi, brakowało dosłownie kilku milimetrów, a nie byłoby kogo operować-Pogłaskała Lenę po głowie, a we mnie aż się zagotowało. Jednak zacisnąłem zęby i czekałem cierpliwie na to co powie lekarz. Chyba to był jedyny powód, dla którego jeszcze nie wybuchłem. Gdyby wyszła nie otrzymałbym od lekarza żadnych informacji. Miałem cichą nadzieję, że gdy już dowie się wszystkiego wróci do domu, ale tak się nie stało. Gdy tylko zostaliśmy sami, przysunęła sobie krzesło i usidła po drugiej stronie łóżka.
-Więc to z Panem Ellie przebywała przez ostatnie tygodnie?
-Nie lubi, gdy ktoś mówi do niej Ellie-burknąłem pod nosem w odpowiedzi
-Z wyjątkiem matki-spojrzała na mnie.
-Jak możesz nazywać się matką?-uniosła wysoko brwi i zaniemówiła. A ja ciągłem dalej, bo już dłużej nie mogłem milczeć-Jak można być tak ślepym żeby nie widzieć, jakim ten facet był manipulantem. Jak można wierzyć obcemu facetowi bardziej niż córce?-starałem się panować nad głosem, ale mimo to stawał się on coraz głośniejszy-To mogło się skończyć inaczej, gdybyś jej posłuchała. To tylko i wyłącznie twoja wina, że skończyło się tragedią-Nie miałem ochoty na "paniowanie" i w tej sytuacji nawet nie myślałem, żeby w ten sposób się do niej zwracać. Zobaczyłem jednak coś co zbiło mnie z tropu. W jej oczach pojawiły się łzy. Schowała twarz w dłoniach i oparła łokcie o kolana. Może za bardzo mnie poniosło...?
-Mówi Pan jakby nigdy nie był zakochany
-Rodzina jest najważniejsza-powiedziałem z pewnościś w głosie-Nie poświęciłbym jej
-Jest Pan pewien?-W jej głosie nadal było słychać smutek.
-Jestem-odpowiedziałem po chwili krótkiego namysłu-Nigdy nie przełożyłbym niczego ponad dzieci
-Pewnie jeszcze niedawno odpowiedziałabym tak samo, ale nie zawsze tak łatwo jest zrobić to co się mówi...
***
Witam!
Jak wam się podoba nowy rozdział?
Zapraszam do komentowania i dawania ☆, bo to bardzo motywuje do dalszego pisania :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro