Nie w tym życiu
*Eleonora
Zawsze trzymałam uczucia krótko i nie pozwalałam im się uzewnętrznić. Ale tym razem coś we mnie pękło i nie mogłam tego powstrzymać. Miałam to zakończyć... chociaż, czy można zakończyć coś, co jeszcze dobrze się nie zaczęło? Byłam zła na siebie za to co się stało i za to, że pozwoliłam sobie na tak wiele. Chciałam mu powiedzieć, że odchodzę i zakończyć tą relację. Szłam z nim porozmawiać ze świadomością, że złamie mu serce. Na tą myśl łzy same cisnęły mi sie do oczu. W końcu świadomie krzywdziłam kogoś, kogo kocham. To było niewyobrażalnie trudne. I jak się okazało to mnie przerosło. Gdy mnie przytulił i spojrzałam mu w oczy nie mogłam już dłużej się powstrzymać i go pocałowałam. Cichy głosik z tyłu głowy przypominajacy po co do niego przyszłam został zagłuszony przez szalejące serce. Na chwilę całkowicie wyrzuciłam z głowy wszystkie problemy...przepraszam...ja w tamtym momencie po prostu nie używałam głowy. Bo gdybym pozwoliła rozumowi dojść do głosu nigdy by do czegoś takiego nie doszło. Gdy się już opanowałam było za późno, dałam mu nadzieję, którą byłam zmuszona od razu odebrać. Jakieś resztki racjonalnego myślenia dobiły się do głosu, ale przytłumione uczuciami nie powiedziały tego co sobie zaplanowałam. Opowiedziałam mu o całej sytuacji, czego chciałam uniknąć, bo wolałam go w to nie mieszać i byłam pewna, że będzie chciał coś zrobić. Ale, gdy potok słów zaczął wypływać z moich ust, nie mogłam zapanować nad tym co mówię. Jedyne co mi się udało to sprowadzenie rozmowy na inne tory i uniknięcie pytania o czas spotkania. Wiedziałam, że nie byłabym w stanie go okłamać. Już teraz szanse tego, że uda mi się wymknąć były znikome, a gdyby wiedział, że spotkanie miało się odbyć następnego dnia, byłoby jeszcze trudniej. Wiedziałam, że będzie mnie pilnował i nie wypuści nigdzie samej.
Całą noc trzymał mnie w swoich ramionach, nawet gdy spał miałam wrażenie, że nie rozluźnia uścisku. Mi niestety spokojny sen nie był dany. Nie zmrużyłam oka ani na chwilę, rozmyślając o nadchodzącym dniu. Wiem, że związek z Michaelem byłby czymś wspaniałym, wiem że byłabym szczęśliwa i starałabym się dać szczęście jemu. Ale to bajka, która nie może się urzeczywistnić. Nie w tym świecie, nie w tym życiu...
Kiedy poczułam, że się budzi, przymknęłam oczy. Pogłaskał mnie po policzku po czym złożył na nim czuły pocałunek. Nie zamierzał chyba od razu wstawać, ale słysząc dźwięk telefonu musiał to zrobić. Zamienił z kimś kilka zdań kończąc słowami "Będę za dwie godziny". Po chwili usiadł na łóżku i nachylił się nade mną ogarniając mi włosy do tyłu.
-Lena, obudź się-powiedział szeptem do mojego ucha. Obróciłam się na plecy tak, że jego twarz była kilka centymetrów nad moją-Musimy być w studiu za dwie godziny-spojrzał na mnie. Przez chwilę myślałam, że mnie pocałuje, jednak nie zrobił tego. Zacisnął wargi w wąską linię i odsunął się-Ubierz się i zejdź na śniadanie, za 40 minut musimy wyjechać-oznajmił sucho i wyszedł z pokoju. Próbował być zimny, być może chciał pokazać, że go to nie rusza, ale oczy mówiły co innego. Chciałabym mu powiedzieć, że go nie kocham, że nic dla mnie nie znaczy, ale nie potrafiłam. Łatwiej by było, gdyby się wkurzył, wykrzyczał, zwyzywał mnie, ale nie robił tego. Kiedy patrzył na mnie w ten sposób nie byłam w stanie powiedzieć mu czegokolwiek co by go jeszcze bardziej skrzywdziło.
Kilkanaście minut później już siedziałam przy stole gapiąc się na stojący przede mną talerz z jajecznicą i bezmyślnie grzebiąc w nim widelcem. Michaelowi jedzenie też zbyt dobrze nie szło, tylko od czasu do czasu pociągał łyk mocnej, czarnej kawy. Atmosfera była bardzo napięta i żadne słowa nie wydawały się odpowiednie w tej sytuacji. W końcu Michael nie wytrzymał i odłożył z impetem szklankę na stół wylewając resztki kawy.
-Lena nie pozwolę ci do niego iść-powiedział stanowczo, mierząc mnie wzrokiem-Zadzwoń do twojej matki, porozmawiaj z nią, pomogę jej, przecież może jakiś czas przebywać tutaj
-Michael...ona jest tak nim zaślepiona, że nie uwierzy
-Spróboj, Lena proszę, ona będzie bezpieczna, a my zyskamy trochę czasu, aby to zgłosić i rozprawić się z tym skurwysynem-popatrzyłam na niego zdziwiona. Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek słyszała takie słowa w jego ustach.
-Mogę do niej zadzwonić-w końcu ustąpiłam-Ale wątpię, że odbierze
-Jeśli się nie uda to wymyślimy coś innego-wyciągnął rękę i położył ją na mojej-Nie zostaniesz z tym sama, a już na pewno nie pozwolę cię skrzywdzić, w studiu mam tylko wybrać wstępnie piosenki na płytę, więc nie zajmie to dużo czasu, pozniej pojedziemy prosto na policję-tylko potaknęłam i wbiłam wzrok w stół. On nie wiedział, że później, może być już za późno.
Po śniadaniu wsiedliśmy do limuzyny i podczas drogi postanowiłam wykonać telefon do mamy. Pomysł Michaela był dobry, ale znając moją mamę, nikłe szanse, że może się udać. Ku mojemu zdziwieniu usłyszałam jej głos już po dwóch sygnałach. W pierwszej chwili byłam tak zdziwiona, że nie mogłam wydusić z siebie ani jednego słowa.
-Halo? Lenka?-Gdy usłyszałam w jaki sposób do mnie mówi pojawiła się nadzieja, że może jednak ten pomysł nie jest jeszcze spisany na straty.
-Tak mamo, to ja-zdołałam w końcu coś powiedzieć
-Tęsknię za tobą, dawno nie rozmawiałyśmy, co u ciebie?-spytała jakby nigdy nic
-To długa historia-w którą sama mnie wplątałaś, przeszło mi przez myśl, ale nie powiedziałam tego głośno-Za dużo tego, żeby opowiadać przez telefon
-Mhmm, dlaczego dzwonisz?
-Mam sprawę...Christopher jest w domu?
-Nie, a czego od niego chcesz?-jej ton od razu się zmienił. Wiedziałam, że jesli powiem jej o co chodzi to nigdy mi nie uwierzy.
-Przyjedź pod studio nagraniowe przy Bell Gardens, za godzinę
-Po co?
-Chcę z tobą porozmawiać, ale to nie jest sprawa na telefon
-Nie możemy tego przełożyć na popołudnie? Zaraz wychodzę do pracy
-To naprawdę nie może czekać
-Jesteś w ciąży czy wychodzisz za mąż?
-Słucham? An jedno ani drugie-Michael położył głowę na moim ramieniu i zaczął uważniej nasłuchiwać
-W takim razie co jest tak ważnego, że nie chcesz mówić o tym przez telefon i przez co mam olać pracę?
-Chociaż raz mnie posłuchaj, to naprawdę poważna sprawa
-Myślisz, że mogę sobie od tak nie przyjść do pracy przez twoje widzimisie?-westchnęłam głośno. Już nie miałam siły jej przekonywać i powiedziałam wprost o co chodzi.
-Christopher groził, że coś ci zrobi, jeśli...-nie zdążyłam nawet dokończyć, bo mi przerwała
-Jeśli ta ważna sprawa dotyczy jego, to nie mamy o czym rozmawiać-powiedziała stanowczo i po chwili usłyszałam dźwięk przerwanego połączenia. Zrezygnowana schowałam telefon i opadłam na oparcie siedzenia. Poczułam jak Michael mnie obejmuje i przyciąga do siebie. Próbował mnie pocieszać i mówił, że coś wymyślimy...akurat. Tutaj nie da się nic wymyślić. Albo mama, albo ja.
W studiu byliśmy przez 3 godziny i nadal nie zapowiadało się abyśmy mieli wychodzić. Tak właśnie to wyglądało zawsze kiedy Michael mówił, że będzie "krótko". Mimowolnie co chwilę spoglądałam na zegarek, którego wskazówki nieubłaganie przesuwały się do przodu. Byłam tak pochłonięta we własnych myślach, że przestałam zwracać uwagę na toczącą się nieprzerwanie dyskusję pomiędzy Michaelem, jego menadżerem i producentem. Skupiłam się na tym, że zostało mi coraz mniej czasu. Już za niecałe dwie godziny powinnam być w umówionym miejscu. Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero głos Michaela.
-Muszę zaśpiewać dwie piosenki, bo chcą je usłyszeć na żywo, aby zdecydować
-W porządku-odpowiedziałam bez emocji i oparłam głowę na rękach
-Przepraszam, że to tyle trwa, obiecuję, że się pospieszę-cmoknął mnie w czoło i po chwili zniknął za drzwiami pomieszczenia, w którym znajdował się mikrofon. Panowie, którzy zostali tutaj założyli słuchawki i rozsiedli się wygodnie na fotelach. Szyba, która rozdzielała nas od Michaela była zasłonięta płachtą czarnego materiału, co podobno było zrobione na jego życzenie. On nie widział nas, ani my jego. Wszyscy byli skupieni na słuchaniu śpiewu i nikt nie zwracał na mnie uwagi więc postanowiłam to wykorzystać. Starając się nie narobić hałasu wstałam i niezauważona wyszłam ze studia. Jakiś kilometr dalej znajdował się postój taksówek. Szybkim krokiem przejście tej odległości nie zajęło mi wiele czasu i pojazdem dostałam się na jedno z osiedli. Czekał na mnie w parku nad jeziorem i sprawiał wrażenie bardzo spokojnego. Miejsce było bardzo urokliwe i spokojne, w innych okolicznościach można by nawet nazwać je romantycznym. Christopher, gdy tylko mnie zobaczył uśmiechnął się szeroko.
-Jednak przyszłaś, moje argumenty w końcu podziałały
-Przyszłam i co teraz?-skrzyżowałam ręce na piersi
-Wieczorem moja droga mamy samolot do Nowego Jorku, a stamtąd do Brazylii-objął mnie ramieniem drugą ręką gestykulując-Oczywiście twoja mamusia leci z nami
-Słucham?-odepchnęłam go od siebie-Miałeś zostawić ją w spokoju
-Muszę mieć pewność, że nie będziesz próbowała żadnych sztuczek-złapał mnie za nadgarstki i zmierzył wzrokiem-Rozumiesz chyba jakie będą konsekwencje?-zacisnęłam zęby i tylko pokiwałam potulnie głową.
-Nie ucieknę, ale mama niech zostanie tutaj-słysząc to tylko się zaśmiał się w głos
-Jaką mam gwarancję, że dotrzymasz słowa?-przyciągnął mnie do siebie tak, że prawie stykaliśmy się nosami. Po chwili nachylił się szepcząc prosto do mojego ucha-Nie będę miał dla ciebie litości-Zaczął sunąć dłońmi wzdłuż mojego ciała aż przeszły mnie dreszcze-Jeśli byś mnie nie odtrącała mogłoby być ci przyjemnie-w jego głosie było słychać szyderstwo-Ale teraz nie będzie-Jego dotyk mnie obrzydzał, próbowałam odsunąć go od siebie lecz nie miałam wystarczająco dużo siły. Nagle jednak sam to zrobił i zaczął się nerwowo rozglądać, i nasłuchiwać.
-Jedziemy-szarpnął mnie za ramię i pociągnął w stronę samochodu, który stał na parkingu przy ulicy-Szybciej kurwa, nie mamy całego dnia-pchnął mnie, coraz bardziej nerwowo rozglądając się dookoła. Nie zdążyliśmy dojść do auta. Nagle chwycił mnie i pezyciągnął do siebie jakby chciał przytulić. Lecz nie zdążyłam zorientować się co się dzieje, bo dosłownie w tym samym momencie usłyszałam wystrzał. Później był już tylko ból rozchodzący się po klatce piersiowej i jak przez mgłę słyszałam głosy, jednak sensu słów nie byłam w stanie zrozumieć. Zdałam sobie sprawę, że ostatnim co w życiu zobaczę będzie jego twarz, na którą jeszcze zdążyłam spojrzeć, a później nie było już nic.
*Narrator
Kiedy dziewczyna leżała nieprzytomna w kałuży krwi, u jego stóp, zbliżył się jeden z morderców. Od razu poznał kolumbijski wygląd mężczyzny. Kątem oka zobaczył, że z obu stron podchodzi jeszcze dwóch. Wiedział, że w konfrontacji trzech na jednego nie ma szans. Automatycznie sięgnął za pas, za którym przeważnie nosił ukrytą broń, ale tym razem zostawił ją w samochodowym schowku. Nie przeczuwał, że może mu być potrzebna.
-Myślałeś, że uciekniesz?-odezwał się po hiszpańsku latynos stojący przed nim-Że Pablo się nie dowie?-jego głos był spokojny, można nawet uznać, że ciepły, a mimo to odruchowo zrobił krok w tył i natychmiast usłyszał charakterystyczny dźwięk ładowanej broni. Natychmiast stanął w miejscu i się wyprostował-Myślałeś, że Pablo zapomni?-Na jego czole pojawiły się kropelki potu. Pierwszy raz od dawna czuł strach. Jedyny dowód, że miał w sobie jakieś resztki ludzkich uczuć-On nie zapomina, amigo-w tle było słychać ludzkie głosy. Od pierwszych strzałów minęło zaledwie kilka minut, a może nawet nie, ale to było bez znaczenia. Dla niego minuty ciągnęły się jak godziny-Masz szczęście amigo-wykonał gest w kierunku jednego z mężczyzn. Tamten jak na zawołanie wymierzył broń w odpowiednim kierunku-Masz naprawdę wielkie szczęście, wiesz jak traktujemy oszustów-to były ostatnie słowa, które usłyszał. Po nich był już tylko jeden celny strzał, po którym padł martwy.
*Michael
Kiedy tylko opuściłem pomieszczenie, w którym śpiewałem i zorientowałem się, że Leny nie ma, wybiegłem ze studia nie czekając na komentarz ludzi odpowiedzialnych za nową płytę. Na domiar złego mój szofer, gdzieś się ulotnił, widocznie znużony czekaniem. Odebrał telefon już po pierwszym sygnale i po chwili przybiegł, trzymając jeszcze w ręku papierowy kubek z kawą. Zaklął pod nosem, gdy przez pośpiech wylał jego zawartość na koszulę.
-Pali się czy co?-powiedział z irytacją w głosie
-Gorzej, Lena zniknęła-wsiedłem do auta, które w tamtym momencie z chęcią sam bym poprowadził byle jak najszybciej ją znaleźć.
-Nie gorączkuj się tak, może po prostu poszła na zakupy, wiesz jak to jest z babami
-Nie poszła-starałem się brzmieć pewnie jednak mój głos drżał-Zanim cokolwiek jeszcze powiesz zastanów się dwa razy-warknąłem.
-W takim razie gdzie mam jechać Panie Jackson?-powiedział oficjalnym tonem. Nie miałem pojęcia co mu odpowiedzieć. Zastanowiłem się przez chwilę próbując sobie przypomnieć rozmowę z nią. Jednak nie odnalazłem w pamięci żadnych przydatnych informacji.
-Jedźmy do Neverlandu-Postanowiłem, że przeszukam jej rzeczy z nadzieją, że znajdę jakąś wskazówkę-Jedź szybciej
-Robię co mogę-Odparł mój kierowca już zirytowany moim ciągłym popędzaniem.
-To rób więcej, bo cię zwolnię-spojrzał tylko na mnie kątem oka.
-Możemy się zamienić-odpowiedział. Spojrzałem tylko na niego marszcząc brwi. Po tym przestałem się odzywać. Wiedziałem, że mój wybuch był bezsensowny, bo cała ulica załadowana stojącymi w korku samochodami była nie do przejechania. Ale nerwy robiły swoje, do tego bałem się, że już nie będę mógł jej pomóc. W końcu po długim czasie powolnego toczenia się za innymi samochodami w końcu udało nam się wyjechać z tej najbardziej zatłoczonej części miasta. Jednak jeszcze nie zdążyliśmy z niego wyjechać, gdy usłyszałem sygnał karetki, która pędziła w naszym kirunku. Zauważyłem, że skręciła w jedną z bocznych ulic. Od razu naszły mnie złe przeczucia. Prawie krzykiem kazałem mojemu kierowcy jechać za karetką. Był zdziwiony tą prośbą i spojrzał na mnie jak na idiotę, ale to było bez znaczenia. Udało się dość szybko znaleźć miejsce, w którym była możliwość zawrócenia i dogoniliśmy karetkę. Trudno było za nią nadążyć, mimo że na tej ulicy nie było wielkiego ruchu. Na szczęście udało nam się jej nie zgubić.
Kiedy zbliżaliśmy się do osiedlowego parku zobaczyliśmy zgromadzonych ludzi oraz kilka radiowozów policyjnych i dalsza droga była zablokowana. W pierwszym odruchu chciałem wyjść i zobaczyć co się dzieje, ale ledwo zdążyłem uchylić drzwi, a kierowca pociągnął mnie za ramię.
-Jeśli tak po prostu wyjdziesz to rzucą się na ciebie-zmarszczyłem brwi w pierwszej chwili nie wiedząc o co mu chodzi. Dopiero po chwili dotarł do mnie sens jego słów i to kim jestem.
-W takim zamieszaniu nie zwrócą na mnie uwagi-powiedziałem, chociaż sam w to nie wierzyłem.
-Sprawdzę co się dzieje-Nie czekając na moją odpowiedź wyszedł z samochodu i próbował przepchać się przez tłum. Po chwili zniknął z mojego pola widzenia. Pół godziny później ciągle go nie było i z nudów zacząłem przeszukiwać schowek. Nie znalazłem jednak nic ciekawego. Po chwili usłyszałem, że drzwi się otwierają. Jimmy wsiadł do środka i wyglądał na wstrząśniętego tym co zobaczył.
-Co tam się stało? Dlaczego tak długo cię nie było?
-Była strzelanina, zginął mężczyzna-może to złe z mojej strony, ale gdy to usłyszałem odetchnąłem z ulgą, że moje przeczucia się nie sprawdziły. Chociaż byłem też świadomy, że straciliśmu dużo czasu, który był na wagę złota.
-Jedźmy do Neverlandu
-To jeszcze nie wszystko-spojrzałem na niego zaniepokojony.
-No mówże wreszcie-powiedziałem zniecierpliwiony. W końcu zdołał wydusić z siebie kilka słów.
-Ona też tam była...ta ruda
-Lena?
-Tak...żyje, ale...próbowałem się czegoś dowiedzieć,ale nic nie chcieli powiedzieć, ludzie mówią, że na początku myśleli, że nie żyje-mówił jąkając się z nerwów. Głos mu lekko drżał. Nie mogłem znaleźć słów, żeby odpowiedzieć, spóźniłem się...
***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro