Nadziejo nie opuszczaj mnie...
*Eleonora
Około południa, kiedy wszyscy byli już na nogach, pojechaliśmy do centrum Los Angeles. Elizabeth się uparła, aby Michael jej pomógł wybrać suknię, a ja ? Cóż zadzwoniłam do szefa i kazał mi przyjść osobiście więc zabrałam się razem z nimi. Przyjaciółka Michaela nie była zadowolona z mojej obecności, ale obyło się bez złośliwych komentarzy. Oczywiście Jackson próbował nas jakoś ze sobą pogodzić, ale ona wiedziała swoje i nic nie było w stanie przekonać jej do zmiany zdania. Jeśli chodzi o mnie, jakoś mi to nie przeszkadzało, nie chciałam z nią rozmawiać więc to, że się do mnie nie odzywała było mi na rękę. Michael przez drogę co jakiś czas zagadywał do nas, ale w końcu i on dał sobie spokój i skończyło się na tym, że rozmawiał z szoferem. Swoją drogą bardzo sympatycznym mulatem. Auto zatrzymało się niedaleko wieżowca, w którym znajdowało się biuro firmy, w której oficjalnie pracowałam.Jeszcze.
-Może zaczekamy na ciebie?-zaproponował Michael-Nam na pewno zejdzie długo, bo ktoś tu jest wybredny-Elizabeth słysząc to spiorunowała go wzrokiem.
-Nie czekajcie, później powłóczę się trochę po mieście
-Jesteś pewna?
-Tak Michael, nie przejmuj się, po prostu dzwoń jak skończycie
-No dobrze-pożegnaliśmy się i po kilku sekundach czarny rolls royce zniknął z mojego pola widzenia. Byłam trochę zdenerwowana przed rozmową z szefem, bo nie wiedziałam czego się spodziewać. Wzięłam głeboki oddech i ruszyłam w stronę budynku. Biuro znajdowało się na siódmym piętrze więc zdecydowałam się pojechać windą. Byłam kilka minut przed umówioną godziną i musiałam zaczekać. Nie mogłam usiedzieć w miejscu i chodziłam tu i spowrotem po korytarzu czekając aż zostanę poproszona. W końcu drzwi się otworzyły i szef zaprosił mnie do środka. Już po jego wyrazie twarzy mogłam się spodziewać, że nie ma dla mnie dobrych informacji. Usiadłam na wskazanym miejscu przy jego biurku, a on usiadł na przeciwko. Ostatni raz siedziałam tutaj, gdy ubiegałam się o praktyki, byłam wtedy jeszcze studentką.
-Jesteś naprawdę dobrym pracownikiem-zaczął-Ale jestem zmuszony zakończyć naszą współpracą-mówiąc to przesunął w moją stronę kilka kartek papieru. Oczywiście było to wypowiedzenie
-Czy to przez mój pobyt w tym ośrodku?
-Przykro mi, ale konkurencja może wykorzystać to, że pracuje tutaj osoba chora...
-Czy zachowywałam się kiedykolwiek jak osoba chora psychicznie?-popatrzyłam na niego marszcząc brwi. Zaczęłam tutaj pracować zanim jeszcze skończyłam studia i byłam zła, ale jednocześnie zabolało mnie, że tak po prostu mnie wyrzuca. Dawałam z siebie naprawdę dużo i poświeciłam się tej pracy, siedziałam nad projektami czasami przez całą noc, spędzałam godziny na dojazdach w miejsca, w których akurat byłam potrzebna, a teraz zostaję z niczym. Miałam ochote walnąć w stół, rzucić mu te papiery w twarz i wyjść trzaskając drzwiami. Ale zamiast tego siedziałam i spokojnie czytałam to co było tam napisane.
-To nie jest dla mnie łatwe, ale bez znaczenia jest to co ja wiem i co myślę, firma musi przynosić zyski, a przez twoją obecność tutaj możemy stracić potencjalnych klientów-nie odezwałam się już ani słowem. Było to zrozumiałe, takie rzeczy się rozchodziły wśród ludzi z branży i niektórzy mogliby to wykorzystać. Złożyłam swój podpis w odpowiednich miejscach na dokumencie i oddałam mu kartki-Oczywiście wypłacę ci pieniądze za dwa ostatnie projekty i wystawię dobrą opinię-Wyjął z gablotki klucze-Musisz zabrać swoje rzeczy-ruszyłam do swojego... w zasadzie to już nie mojego biura, w którym spędziłam wiele godzin i wykonałam wiele zleceń. Jednak nie miałam dużo do zabrania. Notatniki, kalendarz, kartki różnych formatów, jakieś przybory. Spakowałam wszystko do kartonu, co nie zajęło mi wiele czasu i odniosłam klucz. Podziękowano mi za współpracę i ruszyłam prosto w stronę windy. Nacisnęłam przycisk i czekałam aż przyjedzie. Po kilku minutach usłyszałam charakterystyczny dźwięk, ktoś wyszedł i mnie wyminął, ale nie zwracałam na to najmniejszej uwagi. Weszłam do środka i już miałam wcikać cyfrę 0, gdy usłyszałam jak ktoś woła, aby przytrzymać drzwi, które już się zamykały. Otworzyłam je spowrotem i zobaczyłam biegnącego w moją stronę szczupłego blondyna w okularach. Był to jeden z moich kolegów z pracy, który akurat zajmował się księgowością. Jak zwykle miał na sobie jasną koszulę, muszkę i szelki. Zdyszany wpadł do windy, prawie upuszczając teczkę i papiery, które trzymał w rękach.
-Dziękuję Pa... Lena?-Dopiero teraz na mnie polatrzył i zorientował się kim jestem.
-Cześć Vincent, też na sam dół?
-Tak, wybacz, że nie podam ci ręki, ale sama widzisz-wskazał głową na obie ręce, które miał zajęte. Wcisnęłam przycisk na parter i winda ruszyła-Wywalił cię?-Spytał zdziwiony, gdy zobaczył pudło, które trzymałam.
-Jaki ty jesteś spostrzegawczy-powiedziałam ironicznie
-Dlaczego cię zwolnił?
-Nie udawaj, że nie wiesz-warknęłam do niego. Niepotrzebnie, ale byłam ciągle pod wpływem emocji i moje nerwy były dość napięte, mimo że starałam się nad nimi panować. Nie odzywaliśmy się do siebie do póki drzwi windy się nie otworzyły.
-Masz jak wrócić do domu?-Spytał przed wyjściem z wieżowca.
-Mieszkam chwilowo u kolegi, ma po mnie przyjechać-spojrzałam przez szklane drzwi. Na zewnątrz pogoda się zmieniła i zaczęło padać. Wspaniale.
-Długo masz na niego czekać?
-Em...aktualnie jest na zakupach z przyjaciółką
-Czyli długo-stwierdził-Więc skoro masz czas to może pójdziemy na kawę? Ja stawiam-zaproponował. Zastanowiłam się przez chwilę. I tak nie mam co robić do czasu, aż Elizabeth nie wybierze sukni. Więc co mi szkodzi.
-W sumie czemu nie-poszliśmy na podziemny parking, gdzie stał jego Buick. Tak jak miał w zwyczaju otworzył mi drzwi, abym wsiadła, po czym sam usiadł za kierownicą. Vincent nie był nigdy jakoś specjalnie wygadany, podobnie jak ja, więc całą drogę przejechaliśmy w ciszy, która chyba nam obojgu nie przeszkadzała jakoś specjalnie. Mimo, ze facetów zawsze trzymałam na dystans to jego lubiłam. Co prawda nie mogę powiedzieć, abym znała go jakoś bardzo dobrze, bo rozmawialiśmy jedynie, gdy akurat trafiło się, że jednocześnie poszliśmy zrobić kawę. Kilka razy też podrzucił mnie bliżej domu. W pracy faceci uważali go za "ciotę", przez to, że wyglądał trochę inaczej i nie klnął co drugie słowo. Ale mu się zdawało nie przeszkadzać to co inni o nim myśleli.
O tej porze ulice były dość zakorkowane bo trafiliśmy na godziny szczytu, dlatego z pozoru krótka droga do kawiarni zajęła nam ponad pół godziny. Ale to nie koniec problemów, bo na miejscu okazało się, że nie ma gdzie zaparkować auta, a najbliższy jakiś większy parking znajduje się na innej ulicy. Skorzystalibyśmy z niego, gdyby nie to, że padało coraz bardziej. Ruszyliśmy dalej do wielkiego centrum handlowego co zajęło nam kolejne pół godziny, ale znalaźliśmy bez problemu miejsce parkingowe i wyruszyliśmy na poszukiwania lokalu, gdzie moglibyśmy spokojnie porozmawiać. Zatrzymaliśmy się w pierwszej zauważonej kawiarni. Miejsce było dość przytulne utrzymane w odcieniach brązu, z wygodnymi kanapami i drewnianą boazerią na ścianach. W powietrzu unosił się zapach świeżo zmielonej kawy i ciastek. Kilka stolików było zajętych, ludzie rozmawiali, niektórzy coś czytali. Miało się wrażenie, że czas tutaj stoi w miejscu. Lubiłam kawiarnie właśnie za ten swoisty klimat jaki w nich panował. Przesiedzieliśmy tutaj jakiś czas popijając kawę i rozmawiając. Na szczęście nie pytał o pracę, dzięki czemu mogłam przez chwilę nie myśleć o tej sytuacji. Później poszliśmy się przejść po alejkach centrum handlowego i zanim się obejrzałam był już prawie wieczór.
-Na pewno ktoś po ciebie przyjedzie?-spytał Vincent-Robi się już późno i nie chcę cię zostawiać samej-Dopiero zdałam sobie sprawę, że Michael jeszcze nie dzwonił, co trochę zaczęło mnie niepokoić. Czyżby zapomniał?
-Tak, przepraszam cię na moment- wyciągnęłam telefon i sprawdziłam czy aby na pewno nie mam jakiegoś nieodebranego połączenia. Jak się okazało nikt nie telefonował. Postanowiłam do niego zadzwonić, ale nie odbierał. Kiedy spróbowałam po raz kolejny kilka minut później nie usłyszałam nawet sygnału, tylko od razu odezwał się automatyczny głos oświadczający, że abonent jest tymczasowo niedostępny. Albo rozładował mu się telefon, albo coś się stało. Od razu na myśl przyszedł mi Christopher i jego groźby... ale przecież Michael był z ochroniarzem i Chris nie mógł wiedzieć gdzie akurat będzie. Mimo to coraz bardziej się martwiłam. Przeglądnęłam kontakty, ale nie miałam numeru do nikogo kto mógłby powiedzieć mi co się stało. Ale starałam się nie wpadać w panikę.
-Wszystko w porządku?-Musiał zobaczyć, że jestem zdenerwowana.
-Tak, po prostu nie odbiera, pewnie jeszcze jest zajęty
-Jeśli wiesz, gdzie są to mogę cię podwieźć-zaproponował. Gdybym to wiedziała... salonów z sukniami ślubnymi było w LA setki. Nawet odrzucając te niszowe, szanse były małe na to, że trafię na odpowiedni.
-Nie chcę ci robić problemu i tak zajęłam ci całe popołudnie
-Żaden problem, sama przyjemność-usmiechnął się i popatrzył na mnie niebieskimi oczyma. Odwzajemniłam uśmiech, ale na krótko. W pizzeri obok której wejścia akurat staliśmy był telewizor, w którym leciały wiadomości i mignęło mi nazwisko Jackson. Po chwili pojawiło się nagranie, na którym pokazano kobietę o dość specyficznym wyglądzie, który pewnie był efekten wizyt u chirurga plastycznego. Coś mówiła, jednak nie mogłam nic usłyszeć, ale wystarczyło, że przeczytałam pasek informacyjny.
"Szokujące wyznanie LaToi Jackson na temat oskrażeń o pedofilię Michaela Jacksona!"
Nie mogło to być nic dobrego, postanowiłam jak najszybciej wracać do Neverlandu.
*Michael
Nie mogłem uwierzyć, że ona to zrobiła. Moja własna siostra zgodziła się opowiedzieć to wszystko za pieniądze... a może naprawdę wierzy w to, że jestem potworem? Że mógłbym skrzywdzić te dzieci? Przecież zna mnie całe życie, wie jaki jestem, tak mi się przynajmniej wydawało. Przeżyłem już fałszywych przyjaciół, pracowników złodziei i ludzi, którzy chcieli mnie wykorzystać na różne sposoby. Ale nie spodziewałem się, że kiedyś nawet rodzina stanie przeciwko mnie. To boli bardziej niż jakakolwiek inna zdrada. Kiedy usłyszałem to co mówi w radiu, na początku nie chciałem w to wierzyć. Przecież sprawa zakończyła się kilka miesięcy temu, dlaczego przypominają mi o tym teraz i to w taki sposób... Przez chwilę stałem nieruchomo nie odbierając jakichlolwiek bodźców zewnętrznych. Dopiero świadomość przywróciła mi szarpiąca mnie za ramiona Elizabeth, która była ubrana już w którąś z kolei białą suknię.
-Moja własna siostra...-powtarzałem to kilka razy z niedowierzaniem. Po chwili po prostu wyszedłem na zewnątrz prosto do samochodu nie zwracając uwagi na szofera, który widocznie spał i wybudziło go dopiero trzaśnięcie drzwi.
-Wracamy-powiedziałem twardo, opierając głowę o szybę
-A Pani Taylor?-w tym momencie tylnie drzwi się otworzyły i wsiadła Elizabeth, która w pośpiechu nawet nie przebrała sukni-Jedźmy już-Powiedziałem trochę spokojniej i ruszyliśmy. Wszystko sie we mnie gotowało. Chciałem krzyczeć, płakać, coś rozwalić, najlepiej wszystko to w jednym momencie. Zapomniałem o całym otaczajacym mnie świecie, myślałem tylko o tym co się stało. Gdy przekroczyliśmy złotą bramę i auto się zatrzymało pobiegłem prosto do swojej sypialni i zamknąłem drzwi na klucz. Skierowałem się w stronę szuflady, w której trzymałem leki, ale nie było ich tam. Wpadłem w szał i powyciągałem wszystkie szuflady w poszukiwaniu upragnionych tabletek, które miały przynieść mi ukojenie. Po całym pokoju walały się ubrania, zaglądnąłem we wszystkie możliwe miejsca, nawet pod materac na łóżku, ale nigdzie ich nie było. Popatrzyłem w lustro i jednym szybkim ruchem je rostrzaskałem. Na mojej ręce pojawiła się krew, ale nie czułem bólu. Uderzyłem w nie jeszcze kilka razy, a gdy już nic z niego nie zostało rzuciłem kilkoma figurkami o ścianę. Gdy już wyładowałem emocje osunąłem się na podłogę i wyłączyłem telefon nie zwracając uwagi na nieodebrane połączenie. W tle słyszałem jak Elizabeth coś mówi i wali w drzwi, ale nie zamierzałem ich otwierać. Schowałem twarz w dłonie i wtedy wszystko puściło. Po prostu się rozpłakałem... Powoli traciłem wiarę w ludzi i nadzieję na to, że kiedykolwiek będzie mi dane zaznać spokoju. Chyba że po śmierci. Jeśli już nawet moja rodzina jest przeciwko mnie, to kto zostanie ze mną?
***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro