Kolejna bezsenna noc
*Eleonora
Cała mokra dobiegłam do bramy Neverlandu. Było już ciemno, a przez zachmurzone niebo nie było widać ani gwiazd, ani księżyca. Vincent wysadził mnie na przystanku kilka przecznic dalej, bo nie chciałam, aby wiedział u kogo aktualnie mieszkam. Nie wiedziałam czy dochowałby tajemnicy i wolałam tego nie sprawdzać. Im mniej osób wie tym lepiej. Wolę nie narażać Michaela na kolejne plotki. Gdy już byłam przy bramie spytałam pierwszego ochroniarza, na którego się natknęłam czy Michael jest w domu. Na szczęście wrócił, gdy to usłyszałam od razu odetchęłam i już spokojniej weszłam do willi. Pierwszą osobą jaką spotkałam była Rose, która jak tylko mnie zobaczyła złapała się za głowę.
-Lena, Matko Boska, leć się przebrać bo zaraz się rozchorujesz
-Co z Michaelem?-spytałam nie zwracając uwagi na to, że z moich ubrań kapie woda.
-Zamknął się w pokoju, Liz próbuje sie do niego dostać-chciałam już pobiec na górę ale Rose mnie przytrzymała-Przebierz się najpierw w coś suchego-pokiwałam tylko głową i ruszyłam po schodach. Zastałam Elizabeth, która stała pod drzwiami i mówiła podniesionym głosem co chwilę uderzając w drzwi ręką i szarpiąc za klamkę. Natychmiast do niej podeszłam i złapałam za ramię. Drgnęła.
-Skąd ty tu...
-Znajomy mnie podwiózł-weszłam jej w słowo zanim zdążyła dokończyć pytanie.
-Świetnie, zaraz cała Ameryka będzie wiedzieć kogo Michael trzyma pod dachem
-Zatrzymał się kilka ulic dalej, ale to nie jest teraz najważniejsz, co z nim?-popatrzyła na mnie jak na idiotkę, jakbym zadała jakieś niewiarygodnie głupie pytanie, ale odpowiedziała.
-Zamknął się w pokoju, boję się, że coś wziął-oparła się plecami o drzwi.
-Długo już tam jest?-zastanowiła się przez chwilę i spojrzała na zegarek
-Dość długo
-Elizabeth..on nie mógł nic wziąć-popatrzyła na mnie pytająco-Leki są u mnie w pokoju, kiedyś mu je zabrałam-zauważyłam, że odetchnęła
-Może nie jesteś taka fałszywa jak myślałam-skwitowała.
-Naprawdę się o niego martwię i go polubiłam-Nie odpowiedziała. Postanowiłam pierwsza wyciągnąć rękę na zgodę-Zapomnijmy o tym co było...nie kłóćmy się, chociaż ze względu na Michaela
-Tylko ze względu na niego-odpowiedziała po chwili milczenia. Niechętnie, ale podała mi dłoń, którą uścinęłam. Takim sposobem zakopałyśmy topór wojenny, przynajmniej na jakiś czas. Sam Michael nadal nie dawał znaku życia, ale dowiedziałam się od Elizabeth, że sądząc po dźwiękach jakie wcześniej dobiegały z pokoju musiał tam odbyć się armagedon. Miałyśmy nadzieję, że nie mając tabletek, nie wymyśli innego sposobu na odreagowanie. Co chwilę pukałyśmy do drzwi licząc na to, że w końcu otworzy. Mimo że byłyśmy tam razem prawie nie rozmawiałyśmy. Opowiedziała mi kilka rzeczy o Michaelu i o sytuacji z domniemanym molestowaniem. Miałam teraz pełen obraz tego co się stało oraz jego znajomości z tym chłopcem jak i innymi dzieciakami. Byłam pewna niewinności Michaela, teraz już w stu procentach. Wcześniej miałam wątpliwości, ale wiedząc jak doszło do oskarżeń, wyzbyłam się ich całkowicie. Mogę z całą pewnością stwierdzić, że Michael to dobry człowiek. Być może nawet za dobry.
*Michael
Siedziałem w tej samej pozycji nie wiem jak długo, ale na zewnątrz zrobiło się całkiem ciemno. Za drzwiami zapanowała cisza i słychać było tylko krople deszczu uderzające o szybę. Już dawno przestałem płakać, chyba wyczerpałem limit łez na dzisiaj. Powoli się podniosłem i poczułem okropny ból pleców i mięśni, które zesztywniały od długiego siedzenia. Zrobiłem kilka kroków podpierając się o ścianę. Pod stopami słyszałem dźwięk kruszonego szkła. Po chwili usiadłem na łóżku i schowałem twarz w dłoniach. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Gdy wyjdę z pokoju i Liz zobaczy w jakim jestem stanie, nie odstąpi mnie nawet na krok. Z resztą wolałem się tak nikomu nie pokazywać. Dopiero teraz zacząłem czuć pieczenie rozciętej skóry na pięściach. Dobrze, że było ciemno, bo wolałem nie widzieć jak wyglądają teraz moje ręce. Przez szparę pod drzwiami widziałem, że na korytarzu świeci się światło, znaczyło to że ktoś musiał czuwać przez cały ten czas. Słychać było jakieś szuranie kroków, które cichło, co znaczło, że ktoś się oddalał. Myślałem, że za drzwiami już nikogo nie ma, ale po kilku minutach usłyszałem ciche pukanie i swoje imię.
-Michael-W pierwszej chwili nie mogłem rozpoznać do kogo należy ten głos. Po chwili mnie olśniło. Zdałem sobie sprawę, że przes to całe zamieszanie zostawiłem Lene samą w centrum Los Angeles-Otwórz, martwimy się o ciebie z Elizabeth-milczałem. Naprawdę nie chciałem, aby widziały, że jestem taki słaby. Ojciec zawsze mi powtarzał, że łzy u mężczyzny są żałosne. Wpoił mi przekonanie, że facet, który płacze nie może się nazywać prawdziwym mężczyzną. Kiedy byłem dzieckiem wyśmiewał moje łzy, potrafił z nich szydzić przy wszystkich przez co zawsze czułem się najgorszy, jakbym nie był pełnowartościowym człowiekiem. Zacząłem ukrywać smutek nie tylko przed nim, ale i przed innymi ludźmi. Nie chciałem, aby moje bolączki i słabości widział ktokolwiek. Chociaż kilka razy nie powstrzymałem emocji i zdarzyło mi się uronić kilka łez na scenie podczas koncertów. Niektóre piosenki wywoływały u mnie nawrót wspomnień, co z kolei rodziło nieporządane uczucia. Ale ludzie odbierali to jako element przedstawienia i nie brali tego za słabość.
-Michael do cholery, odezwij się chociaż-usłyszałem już bardziej nerwowy głos. Podszedłem pod drzwi i stanąłem opierając się o nie.
-Wszystko w porządku-Gdy się odezwałem nie poznałem swojego głosu, który był zachrypnięty i łamiący się-Nie martwcie się, idźcie spać, potrzebuję pobyć trochę sam-nie usłyszałem odpowiedzi i przez chwilę przeszło mi przez myśl, że jednak dała sobie spokój. Powoli odwróciłem się tyłem do drzwi i zrobiłem kilka kroków w stronę łóżka.
-Nie powinieneś być teraz sam-usłyszałem za sobą-Wiem, że jest ci ciężko...wiem co czujesz
-Wątpię-pociągnąłem nosem, a w moich oczach znowu zebrały się łzy
-Gniew... chciałbyś zniszczyć wszystko na swojej drodze, chciałbyś ją znienawidzić i się zemścić, ale nie możesz bo ją kochasz-przerwała na chwilę, by nabrać powietrza. Jednak ja nie potrzebowałem słuchać tego dalej. Cofnąłem sie i mimo lekkiego wahania, przekręciłem klucz i otworzyłem drzwi. W pierwszej chwili światło mnie oślepiło i musiałem przymrużyć oczy. Dopiero po chwili mój wzrok przyzwyczaił się do panującej na korytarzu jasności. Stanąłem z Leną twarzą w twarz. Włosy i ubranie miała wilgotne, być może od deszczu. Wpatrywała się we mnie zielonymi oczyma nic nie mówiąc. Nie miałem pojęcia jak dotarła do Neverlandu, ale nie obchodziło mnie to.
-Macie zamiar koczować tutaj całą noc?-Użyłem liczby mnogiej, mimo że Elizabeth akurat nie było, ale wiedziałem, że to tylko chwilowa nieobecność.
-Michael my się naprawdę o ciebie martwimy-skierowała wzrok na moje dłonie, które w świetle żarówek wyglądały strasznie. Było gorzej niż mi się wydawało. Stróżki zaschniętej krwi pokrywały ręce aż za nadgarstki, a rozcięcia były widoczne na palcach i zewnętrznej stronie dłoni-Trzeba to opatrzeć-Chciała chwycić mnie za ręce, ale na to nie pozwoliłem
-Daj mi spokój, poradzę sobie
-Chcę ci pomóc
-Nie potrzebuję pomocy fałszywych ludzi-powiedziałem stanowczo i wszedłem spowrotem do pokoju. Nie zamknąłem drzwi i przez chwilę tak stałem zwrócony do niej plecami. Nie wiem na co liczyłem. Jeśli na jakąś odpowiedź z jej strony, to ona nie nastąpiła. Usłyszałem oddalające się pospiesznie kroki i dźwięk zamykanych drzwi. Odwróciłem głowę, ale za mną już nikogo nie było. Zamknąłem się w pokoju po raz kolejny i uderzyłem głową drzwi. Być może powiedziałem kilka słów za dużo, ale nie dotarło to do mnie, nie od razu, bo moja głowa była zajęta innymi sprawami. Położyłem się na łóżku i wpatrywałem się jakiś punkt w ciemności. Słyszałem kroki na korytarzu, głos Elizabeth i pukanie do drzwi, ale mojej reakcji się już nie doczekała. Powtarzało się to kilka razy w ciągu nocy, powoli zaczynało mnie to irytować. Czy tak trudno zrozumieć, że chcę być sam? Człowiek potrzebuje drugiego człowieka, ale są momenty, kiedy trzeba sobie wszystko poukładać w samotności i ochłonąć z emocji, bo pod ich wpływem można kogoś zranić. Powiedzieć słowa, przez które ktoś będzie cierpiał, mimo że nie jest niczemu winny.
Po północy zrobiłem się rozdrażniony ciągłym pukaniem do drzwi. Powoli już trafiał mnie szlag. Wyszedłem na balkon, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Gdy tylko oparłem się o betonową barierkę poczułem chłodne krople na sķórze. Deszcz nadal padał, chociaż już nie tak mocno jak wcześniej. Nie wiem dlaczego, ale wszystkie negatywne emocje jakby ze mnie spłynęły. Jak gdyby deszcz miał moc zmywania wszystkich trosk i problemów. Dźwięk kropel uderzajacych o parapet był relaksujący, a woda spływająca strużkami po mojej twarzy przyjemna. Wziąłem głęboki oddech i wypuściłem ze świstem powietrze. Popatrzyłem na oświetlone alejki i inne atrakcje, które za dnia często były zapełnione biegającymi dzieciakami. Pomagałem jak tylko umiałem najlepiej, bo wiem jak to jest nie mieć dzieciństwa. Chciałem, aby te maluchy chociaż na chwilę zapomniały o codziennych troskach i problemach, których miały stanowczo za dużo, i po prostu się bawiły. Co za to dostałem? Nóż w plecy od Chandlerów i nóż w serce od własnej siostry...
W pewnym momencie zorientowałem się, że nie jestem sam. Kilka pokoi dalej na balkonie wychodzącym z innego pomieszczenia zobaczyłem kobiecą sylwetkę. Była zwrócona do mnie bokiem i najwyraźniej mnie nie zauważyła. Ramiona oparła o barierkę i schowała twarz w dłoniach. W jej sypialni świeciło się światło, którego promienie sięgały na balkon oświetlając plecy i końcówki rudych włosów. Słyszałem ciche pociągnięcia nosem, jakby... płakała? Po chwili zobaczyłem czerwono pomarańczowy punkt i poczułem dym. No tak, a już myślałem, że rzuciła. Co prawda dawno nie widziałem jej z papierosem, czy to możliwe że pali przeze mnie? Ale też nigdy nie widziałem, aby płakała. Mieliśmy coś wspólnego, oboje ukrywaliśmy negatywne emocje przed światem zewnętrznym. Wróciłem do pokoju, zanim jeszcze mnie zobaczyła. Zamknąłem drzwi na balkon najciszej jak umiałem i zapaliłem małą lampkę. Wyszedłem na korytarz, gdzie nadal świeciło się światło i powiedziałem Liz, aby poszła spać i się nie martwiła, bo nic mi nie jest. Nie od razu chciała mnie posłuchać, najchętniej zostałaby całą noc, aby ze mną pobyć, ale w końcu udało mi się ją przekonać. Po chwili także na korytarzu zapanowała ciemność. Zdjąłem koszulę, która była wilgotna od deszczu i usiadłem na łóżku. W Neverlandzie zapanował spokój i cisza, ale dla mnie zapowiadała się kolejna bezsenna noc.
***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro