Drobne kłamstewko
*Eleonora
Gdy tylko odczytałam smsa natychmiast skierowałam się spowrotem do studia. Wahałam się czy powiedzieć o tym wszystkim Michaelowi, czy po prostu uciec bez słowa. Musiałam to jakoś rozegrać, ale przede wszystkim nie mogłam go dłużej narażać. Nie wiem co wymyśli kochanek mojej matki, ale z tego co widzę on jest zdolny do wszystkiego. Po drodze z nerwów wypaliłam jeszcze dwa papierosy. Kiedy wchodziłam do studia wpadłam prosto na Michaela i gdyby nie to, że złapał mnie za ramiona to pewnie zaliczyłabym bliskie spotkanie z podłogą.
-Nic ci nie jest? Gdzie byłaś? Już miałem Cię szukać - zaskoczył mnie pytaniami.
-Wszystko w porządku, byłam się trochę dotlenić - odpowiedziałam równocześnie się od niego odsuwając
-Mhmm czuć od ciebie papierosy - wzruszyłam ramionami
-Przecież wiesz, że palę
-Myślałem, że przestałaś
-No to wyprowadziłam Cię z błędu
-Ale dobrze, że już jesteś, wracamy do Neverlandu
-Już?
-Tak, ale tylko na chwilę, później jedziemy jeszcze w jedno miejsce
-Gdzie?
-Zobaczysz - odpowiedział tajemniczo. Wrócił jeszcze po swoje rzeczy i wyszliśmy ze studia. Zdziwiłam się, kiedy otworzył mi drzwi, bo wcześniej tego nie robił... To znaczy nawet nie było okazji ku temu. Nie spodziewałam się, że z niego taki dżentelmen, ale to było miłe zaskoczenie. Spędziłam kilka lat w męskim towarzystwie i przyznam, że rzadko się zdarzyło, aby któryś z nich otworzył mi drzwi. Więc mogłam sądzić, że dżentelmeni to już gatunek zagrożony wyginięciem. Całą drogę niewiele mówiłam, bo cały czas miałam w głowie wiadomość od Chrisa. Skąd on w ogóle miał mój numer?
-Na pewno wszystko w porządku? - z moich rozmyślań wyrwał mnie głos Michaela
-Tak
-Wyglądasz jakbyś się czymś martwiła
-Wydaje ci się
-Jakbyś chciała porozmawiać...
-Nie chce - odpowiedziałam stanowczo. Aż zbyt stanowczo, bo Michael już przez resztę drogi się nie odzywał. Całą godzinę przesiedzieliśmy w ciszy. Może niektórzy mogliby czuć się nieswojo, ale nie ja. Mi cisza nie przeszkadzała, była lepsza niż szukanie tematów na siłę. Poza tym nigdy nie lubiłam pogaduszek o niczym więc wolałam się nie odzywać jeśli nie miałam nic konkretnego do powiedzenia. Dlatego zawsze wychodziłam na odludka i szarą myszkę. Ale w sumie mi to nie przeszkadzało. Też nigdy nie byłam zbyt wylewna ze swoimi uczuciami i otwarcie się przed drugą osobą było dla mnie bardzo trudne, dlatego też większość "przyjaciół" jakich miałam kończyło przyjaźń zanim zdążyłam im w pełni zaufać. Więc koniec końców zaczęłam każdego trzymać na dystans i nie pozwalałam nikomu się do mnie zbliżyć. Tak było dobrze dla mnie i dla osób w moim otoczeniu.
-Jesteśmy - Byłam tak pogrążona we własnych myślach, że nie zauważyłam, że jesteśmy już na miejscu. Poinformowana przez Michaela wsiadłam z auta i poszliśmy prosto do jego domu.
-Jesteś głodna?
-Trochę - gdy to usłyszał zniknął na chwilę w kuchni. Nie minął moment, a był już spowrotem że starszą panią u boku, której wygląd wskazywał na to, że jest kucharką. -Poznaj Panią Rose, jest tutaj kucharką - gdy to mówił starsza pani wyciągnęła do mnie rękę, którą uścisnęłam
-Eleonora miło mi
-Rose potrafi wyczarować cuda, powiedz jej na co masz ochotę, a ja się pójdę przygotować - I nie czekając aż odpowiem zostawił nas same
-Masz bardzo ładne imię - Pochwaliła i uśmiechnęła się do mnie ciepło -Co byś chciała zjeść?
-Dziekuję, sama nie wiem- nawet jeśli wiedziałam że ta pani tutaj pracuje, głupio mi było prosić ją o zrobienie czegoś do jedzenia. Nie przywykłam do takiego traktowania
-Nie krępuj się, proś o co chcesz - Kiedy przez dłuższą chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią ona przejęła inicjatywę -Lubisz spaghetti?
-Tak
-No to już się zabieram do roboty
-Pomóc pani?
-Dziękuje słoneczko, ale nie trzeba - zniknęła za drzwiami kuchni. Moje myśli znowu zajął SMS. Ale bardziej niż o siebie bałam się, że ucierpi na tym Michael. Martwiłam się o niego mimo, że nie chciałam. Nie chciałam się do niego przywiązywać, nie chciałam rozmawiać, nie chciałam poznawać. A wszystko jak narazie działało przeciwko mnie. Po raz pierwszy od dawna zaczynałam tracić kontrolę...
*Michael
Gdy tylko wróciliśmy skierowałem się do mojego pokoju, aby przygotować się do wyjścia do szpitala. Oczywiście nie mogłem zrobić tego jako ja, chyba, że chciałem, aby obok zaraz znalazło się stado dziennikarzy. Przebranie nie było jakieś bardzo skomplikowane. Zależało mi głowie na tym, aby móc je w miarę sprawnie zdjąć w szpitalu i później założyć spowrotem. Wybrałem długi sztuczny zarost, a włosy związałem i schowałem pod kaptur przy bluzie. Do tego zwykle dżinsy i adidasy. Miałem już schodzić na dół, gdy zadzwonił telefon. Okazało się, że to adwokat, który prowadził sprawę Eleonory. Dzwonił do mnie, a nie do niej, ponieważ w szpitalu nie miała przy sobie telefonu i nie miała możliwości podania mu numeru. Adwok miał dobre wieści. Partner jej matki odpuścił. Na początku chciałem od razu pójść przekazać jej dobre informacje, ale po chwili zdałem sobie sprawę co to oznacza. Gdy jej powiem ona odejdzie... Prawnik nie miał czasu w najbliższych dniach przyjechać, aby dopełnić formalności. Postanowiłem, że zaczekam z przekazaniem jej tej informacji. Chciałem ją zatrzymać tutaj jak najdłużej się da, wiem, że to być może trochę egoistyczne, ale bardzo długo byłem samotny... czy to takie dziwne, że teraz gdy jest ktoś, kto jest ze mną przez cały czas chcę go utrzymać przy sobie za wszelką cenę? Wiedziałem, że jeśli ona wyjdzie to już nie wróci. Ale postanowiłem ten moment odciągnąć ile się tylko dało...
Siedziałem tak dość długo bojąc się z myślami. Z jednej strony sumienie kazało mi być z nią szczerym, ale chęć poczucia pewnej bliskości była silniejsza. Takie małe kłamstwo chuba nikomu nie zaszkodzi. W końcu zdecydowałem się zejść na dół. Minęło dość sporo czasu i pewnie już się niecierpliwi. Poszedłem do kuchni i okazało się, że Eleonora jest pogrążona w rozmowie z Rose. Ale gdy tylko mnie zobaczyła szeroko otworzyła zdziwione oczy.
-Co ty na siebie założyłeś?
-Nie podoba się?
-Trudno powiedzieć bo kaptur i broda wszystko zasłania
-I o to chodzi, a teraz chodźmy bo jeszcze chwila i się spóźnimy
-A nie zjesz czegoś? - wtrąciła się Rose
-Na pewno to co zrobiłaś jest wyśmienite, ale teraz nie mam czasu
-I znowu się zaczyna... - usłyszałem jak powiedziała sama do siebie pod nosem. Dobrze wiedziałem o co jej chodzi, ale puściłem to mimo uszu.
-Nie martw się Rose, zjem później - I nie czekając na odpowiedź wyszedłem z Eleonorą na zewnątrz. Na okazje takie jak dzisiaj miałem specjalnie przygotowane auto. W garażu stał stary model Alfa Romeo, który nie wyróżniał się na drogach.
-Zapraszam - otworzyłem drzwi, aby mogła wsiąść. Po czym usiadłem na miejsce kierowcy i odpaliłem samochód. Nie przepadałem za jazdą autem, ale ta umiejętność przydaje się od czasu do czasu. Sam nie mogłem kupić prezentów dla dzieci, więc poprosiłem o to zaufanego pracownika, który miał je przewieźć prosto do szpitala.
-Umiesz prowadzić?
-No powiedzmy - popatrzyłam na mnie chyba trochę przestraszona-Spokojnie, rzadko jeżdżę, ale radzę sobie - słysząc to tylko się teatralnie przeżegnała. Przekręciłem oczami i ruszyliśmy. Akurat trafiliśmy na godzinę, w której całe miasto było zakorkowane. Gdyby nie to bylibyśmy na miejscu już po 20 minutach, a przy korkach dojazd zajął nam ponad godzinę. Zaparkowaliśmy na parkingu przeznaczonym dla pracowników, gdzie już czekał mój ochroniarz "w cywilu". Powiedział, że wszyscy już czekają. Weszliśmy do środka i pierwsze co zrobiłem to pozbyłem się sztucznego zarostu. Udaliśmy się do sali, gdzie zebrały się dzieci, które były w stanie wstać z łóżka. Kiedy szedłem korytarzem niektóre wybiegły na moje powitanie i zaczęły się przytulać. Skończyło się na tym, że wszedłem do sali otoczony dzieciakami, które trzymały mnie za ręce czy za ubranie i wcale nie miały zamiaru puścić. Pozostali chórem się przywitali, gdy tylko pojawiłem się w drzwiach.
-Puścicie mnie na chwilę? Chciałbym się przywitać z resztą - Powiedziałem ciszej do otaczających mnie dzieciaków. Posłuchali i znalazły sobie miejsce wśród reszty. W tym momencie przypomniałem sobie o Eleonorze, która stała obok mojego ochroniarza. Podszedłem do niej i zachęcałem, aby się przyłączyła. W końcu się udało. Przywitaliśmy się z personelem i dziećmi. Dzieci obdarowały mnie rysunkami i różnymi upominkami oraz ochoczo przytulały nas oboje. Później każdemu z nich poświęciliśmy trochę czasu i rozdaliśmy zabawki. Spędziliśmy w ich towarzystwie kilka godzin. Po czym udaliśmy się do sal, w których leżeli mali pacjenci, którzy nie byli w stanie podnieść się z łóżka. Z nimi także spędziliśmy kilka godzin. To było wspaniałe uczucie widzieć jak się uśmiechają. Po wszystkim zostawiłem Eleonorę z dziećmi, a sam poszedłem porozmawiać z orydantorem i przekazać mu czek na najpotrzebniejsze rzeczy oraz zaprosić do Neverlandu. Kiedy wychodziliśmy ze szpitala księżyc był już wysoko na niebie więc nie musiałem zakładać spowrotem przebrania. Eleonora od wyjścia nie powiedziała ani słowa.
-Czemu nic nie mówisz? - spytałem, gdy wsiedliśmy do samochodu.
-To co zrobiłeś dzisiaj... to było niesamowite
-Chociaż tyle mogę dla nich zrobić
-Dlaczego mnie zabrałeś? - popatrzyła na mnie.
-Chciałem ci pokazać, że moje życie to nie tylko muzyka i to co pokazują w telewizji
-Często to robisz?
-Gdy tylko mam czas, jesteś jedną z niewielu osób, która o tym wie - Nie odpowiedziała. W Neverlandzie byliśmy po nie całych 40 minutach. Obojgu nas ten dzień zmęczył na tyle, że szybko położyliśmy się spać. Nawet mnie ogarnął jakiś wewnętrzny spokój i udało mi się zasnąć dość szybko bez żadnych dodatkowych wspomagaczy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro