Niepewność
*Michael
6 tygodni później
Niepewność... to uczucie, które jest najgorsze spośród wszystkich. Mijały godziny, dni tygodnie i nic się nie zmieniało. Smutek, żal, rozpacz minęły, a niepewność została. I oczekiwanie z nadzieją na lepsze zmiany, które mimo upływu czasu nie nadchodziły. Z jednej strony nie było najgorzej, oddychała samodzielnie, serce biło tak jak powinno, a badania nie wykryły żadnych szkodliwych zmian. "Tylko" nie wybudziła się z narkozy po operacji i wcale nie zanosiło się, aby miało się to zmienić. Byłem wykończony psychicznie i fizycznie. Dnie spędzałem w studiu, a noce w szpitalu. Tam dość często zdarzało mi się zasnąć płytkim snem, z którego budziło mnie nawet najmniejsze skrzypnięcie. Gdy nie spałem snułem opowieści o tym, co się dzieje w moim życiu, czytałem jej teksty piosenek, które napisałem, a czasami ze łzami w oczach zdesperowany prosiłem, aby się obudziła. Jak można się domyślić na niewiele to się zdało. Nic nie dawały żadne prośby, groźby ani modlitwy. Długo tak nie mogłem pociągnąć. Nawet moi współpracownicy widzieli, że jest ze mną źle. W końcu powoli dochodziło do mnie to, co mówili lekarze od jakiegoś czasu. Ona może się nigdy nie obudzić. Trudno mi było to przyjąć, ale po długim czasie oczekiwania powoli się z tym pogodziłem. Przyszedł czas, abym wrócił do formy. Coraz mniej czasu spędzałem w szpitalu. Ale nadal starałem się być tam codziennie chociaż na godzinę, czasami dwie... Jednak na noc wracałem do Neverlandu i zasypiałem. Za każdym razem, gdy opuszczałem szpital dręczyło mnie straszliwe poczucie winy. Mimo to nie mogłem zostać dłużej. Musiałem zadbać o swoje zdrowie i samopoczucie. Chociaż co do tego drugiego nie do końca wychodziło. Mimo wszystko musiałem wziąć się w garść i zająć się pracą, która długo była na drugim planie przez co narobiło się mnóstwo zaległości.
-Michael chcesz wziąć udział w koncercie chrytatywnym?-spytał mendżer, gdy już zbierałem się do wyjścia ze studia.
-Jeszcze pytasz? Jasne
-Pytam, bo nie wiem czy czujesz się na siłach, aby zaśpiewać
-Jeśli w grę wchodzi pomoc to zawsze znajdę siłę, a na co konkretnie będą przeznaczone pieniądze?
-Na hospicjum dziecięce, tylko jest jeden problem...to już jutro
-Żartujesz sobie-spojrzałem na niego szeroko otwartymi oczami-Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz?
-Dopiero dostałem informacje, koncert jest dość spontaniczny, bo podczas przedwczorajszej burzy uderzył piorun i zniszczył kilka ważnych urządzeń dlatego szybko trzeba zebrać pieniądze na nowe
-Ciekawe jak tak szybko udało im się to zorganizować...
-Mnie nie pytaj-wzruszył ramionami-Podobno nawet Slash zgodził się wystąpić z Gunsami
-Wiadomo kto jeszcze wystąpi?
-Podobno Madonna
-No nie...-krótko mówiąc z Madonną nie miałem dobrych wspomnień. Była bardzo natrętna i kilka lat temu chciała za wszelką cenę mnie uwieść. Raz nawet prawie wylądowałem z nią w łóżku. I dzięki Bogu mimo tego, że byłem pijany w ostatniej chwili się opamiętałem.
-Wiem, że nie wspominasz jej za dobrze
-Lekko mówiąc
-Ale będzie jeszcze Whitney, Prince i Lisa Marie Presley
-Lisa-na ostatnie nazwisko od razu się ożywiłem-Pamiętam ją jeszcze z czasów the Jackson 5, jak z Elvisem przychodziła na nasze koncerty
-Teraz jest już kobietą
-Elizabeth kiedyś wspominała, że chciała się ze mną spotkać, ale narazie nie było okazji
-To teraz masz okazję wznowić starą znajomość-szturchnął mnie znacząco w bok.
-Przestań, dobrze wiesz, że ona ma dzieci i męża, a ja...-tutaj zawahałem się na chwilę-...nie szukam nikogo
-Nie słyszałeś, że z mężem się rozwodzi?
-To bez znaczenia, nie szukam nikogo-Narazie wolałem nie mówić mu o Lenie i o tym co między nami zaszło.
-Mogłoby to dobrze wpłynąć na twój wizerunek-spojrzałem na niego unosząc brwi i tylko pokazałem, aby popukał się w głowę.
-Nie szukam poklasku w mediach
-Nikt cię do niczego nie zmusza, po prostu jakbyś od czasu do czasu pokazał się z kobietą publicznie może by to oszczyściło cię po tej całej sprawie
-Nawet mi o tym nie przypominaj-spiorunowałem go wzrokiem
-Wracając do tematu konceru, zaśpiewasz maksymalnie 3 piosenki, musisz mi jeszcze dzisiaj dać znać które
-W porządku, ale muszę już iść, narazie-podaliśmy sobie dłonie i każdy poszedł w swoją stronę. Jak on mógł mi coś takiego sugerować? Miałbym być z kimś tylko po to żeby brukowce miały kolejny temat do pisania? Z resztą przecież jestem z Leną...chyba.
Prosto ze studia skierowałem się do szpitala, aby pobyć z Leną. Najpierw poszedłem do lekarza, aby spytać czy coś się zmieniło, ale jedynie pokręcił głową. Zbliżyłem się do łóżka i pocałowałem ją czule w czoło, po czym usiadłem i ująłem jej białą dłoń. Niestety życie to nie bajka i pocałunek nie zbudzi ukochnej. O ile wszystko byłoby wtedy prostsze. Tej nocy nie miałem ochoty na opowieści, więc w milczeniu tylko się jej przyglądałem. Wyglądała jakby po prostu spała. Nie było żadnej oznaki wskazującej na to, że tak naprawdę ten sen trwa już ponad miesiąc.
*późny wieczór dnia następnego-koncert
Stałem z boku, obserwując zza kulis śpiewającego właśnie Princa. Mimo że reprezentowaliśmy całkiem inny styl, to jego występ był naprawdę świetny. Minęło dość dużo czasu od mojego ostatniego koncertu dlatego stresowałem się bardziej niż zwykle. Z zespołem zdążyliśmy zrobić z samego rama próbę. Piosenki jakie miałem zaśpiewać to ,,Man in the mirror" oraz ,,Heal the world". Miałem wybraną jeszcze jedną, jednak ostatecznie skończyło się na tym, że wykonam dwie. Na kilkugodzinnej próbie starałem się ze wszystkich sił zgrać wszystko idealnie i mimo że efekt nie był szczytem moich możliwości to uważam, że nie było najgorzej. Miałem nadzieję, że dzięki energii, jaką zawsze dostaję od publiczności, podczas koncertu wyjdzie idealnie. I że się wszystkim spodoba.
-Michael-z rozmyślam wyrwał mnie kobiecy głos i ktoś szturchnął mnie w plecy. Odwróciłem się i zobaczyłem kobietę w równo obciętych, brązowych włosach. Patrzyła na mnie i uśmiechała się-Nie poznajesz mnie?-Była bardzo podobna do ojca.
-Lisa-również się uśmiechnąłem-Oczywiście, że poznaję-uściskałem ją serdecznie, jak starego, dawno niewidzianego przyjaciela.
-Ostatnio z tobą rozmawiałam, gdy jeszcze występowałeś z braćmi
-Pamiętam jak przychodziłaś z Elvisem nas oglądać, byłaś urocza-uśmiechnęła się trochę zawstydzona.
-Dziękuję...-powspomominaliśmy trochę przeszłość, ale nie zdążyliśmy długo porozmawiać, bo zostałem zaproszony na scenę. Nerwy, które towarzyszyły mi na początku, całkowicie zniknęły gdy postawiłem stopy na deskach sceny i uslyszałem krzyki publiczności. Występowałem ostatni i na zewnątrz panował już półmrok. Zgasły wszystkie światła, tylko jeden wąski strumień oswietlał mnie. Zacząłem ,,Man in the mirror". Po chwili przede mną zczęły stopniowo rozbłyskać małe punkciki. Po kilku chwilach były one widoczne na całej widowni. To były magiczne chwile. Do występu ze mną w ,,Heal the world" zaprosiłem pracowników hospicjum i chore dzieciaki, oczywiście za zgodą lekarza. Po ukłonach rozbrzmiały oklaski i piski. Ludzie jednogłośnie skandowali moje imię.
-Te dzieciaki i pięlegniarki, które widzicie za mną, to prawdziwi bohaterowie, im należą się prawdziwe brawa-przerwałem, aby wziąć oddech-To dla nich dzisiaj śpiewaliśmy-Ukłoniliśmy się i powoli zeszliśmy ze sceny. Na koniec wszyscy artyści, którzy występowali wyszli jeszcze raz i odśpiewaliśmy wspólnie ,,We are the world".
Po koncercie odbyło się małe przyjęcie zorganizowane w ramach podziękowania za występy. Kręciłem się między stolikami zaminiając słowo ze spotkanymi osobami. Ale wzrokiem szukałem Lisy. W końcu zauważyłem ją siedzącą, na krześle z lampką czerwonego wina. Trochę się zawahałem, bo moja wewnętrzna nieśmiałość za wszelką cenę próbowała mnie powstrzymać przed podejściem bliżej. Lisa jednak sama mnie zauważyła i uśmiechnęła się dając mi znak, abym się dosiadł. Zrobiłem to i również nalałem sobie wina do kieliszka.
-Świetny występ
-Dziękuję, twój też był naprawdę dobry, pierwszy raz słyszałem cię na żywo
-Skoro sam Michael Jackson mówi, że było dobrze, to już niczego mi do szczęścia nie potrzeba
-Bez przesady-machnąłem ręką-Ale naprawdę nie wiedziałem, że aż tak dobrze śpiewasz
-Cieszę się, że cię zaskoczyłam-zaśmiała się-Ale wiesz co mnie wkurzyło?
-Hmm?
-Że zapowiedzieli mnie zaczynając od "córka Elvisa Presleya", może głupota, ale nie chcę żeby ludzie patrzyli na mnie ciągle przez pryzmat ojca-oparła podbródek na rękach-Chciałabym w końcu być Lisą, a nie "córką Elvisa"
-Mogę sobie tylko wyobrazić jak to jest mieć sławnego ojca
-Był wspaniałym ojcem, nie zamieniłabym go na nikogo innego-zauważyłem, że na to wspomnienie jej oczy trochę się zeszkliły-przepraszam, masz swoje problemy, a ja wyskakuje z taką głupotą
-W porządku, jeśli chcesz się wygadać, to śmiało
-Teraz może ty coś powiedz-I tak zaczęliśmy rozmawiać na różne tematy, które wydawały się nie mieć końca. Na początku nie planowałem zostawać długo, ale rozmawiając z nią straciłem poczucie czasu. Gdy już przyjęcie dochodziło końca wymieniliśmy się numerami telefonów... to zmaczy ona dała mi swój, bo ja mojego nie pamiętałem a telefon zostawiłem w domu. Może to dziwne, ale miałem wrażenie, jakby coś między nami zaiskrzyło. Była świetną osobą do rozmowy, do tego kobietą, która miała klasę. Zauroczyła mnie tego wieczoru, tak że zapomniałem o całym świecie. Zmęczenie odczułem dopiero, gdy wróciłem do Neverlandu. Zasnąłem gdy tylko położyłem się do łóżka.
*Eleonora
Biegnę prosto przed siebie, najpierw w pustce. Wokół mnie nie ma nic. Otacza mnie tylko ciemność. Jednak ma ona swój koniec, który widzę już z daleka. Słyszę jak ktoś woła moje imię. Biegnę w kierunku, z którego dobiega głos. Widzę sylwetkę mężczyzny, jednak nie mogę przyjrzeć się dokładniej, mimowolnie się odwracam i zaczynam biec w przeciwnym kierunku. On rusza za mną nawołując moje imię i prosząc, abym się zatrzymała. Jednak nie mogę tego zrobić. Moje nogi robią co chcą. Mimo to, nie zamierza odpuścić. Wydawaje mi się, że biegnę bez końca, aż w końcu czuję na stopach mokrą trawę. Patrzę w dół. Okazało się, że jestem boso, ale całkowicie mi to nie przeszkadza. Mężczyzna, który mnie goni nagle pojawia się przede mną i powoli się zbliża. Także zaczynam iść w jego kierunku. Im bliżej siebie jesteśmy, tym więcej szczegółów mogę dojrzeć w jego wyglądzie. Gdy tylko widzę, że nie jest on dla mnie obcy, zaczynam biec i wpadam prosto w jego objęcia. Całuje mnie w czoło i głaska po głowie. Dokładnie tak jak zapamiętałam.
-Teraz już cię nie opuszczę-szepta do mojego ucha-Teraz już na wieki bedziemy razem...córeczko.
*Michael
Rano obudziłem się wypoczęty, co nie zdarzało się często. Odsłoniłem zasłony, aby wpuścić do pokoju trochę porannego światła. Przeciągnąłem się leniwie i wyszedłem na balkon, aby przez chwilę popatrzeć na budzący się świat. Dzisiaj nigdzie mi się nie spieszyło. Gdy już odetchnąłem troche rześkim, porannym powietrzem postanowiłem się przebrać i zejść na śniadanie.
-Dzień dobry Panie Jackson-w kuchni była już Rose, która już od rana czymś się zajmowała
-Dzień dobry, co tak oficjalnie? Nie musisz mówić do mnie na Pan
-To już przyzwyczajenie-machnęła ręką-Kawę czy herbatę?
-Dzisiaj kawę poproszę
-Widzę, że jesteś w dobrym humorze? Czyżby z Leną było lepiej?-popatrzyłem na nią przez chwilę i mina trochę mi zrzedła.
-Niestety u niej bez zmian
-Przepraszam
-W porządku, przecież wiem, że też ją polubiłaś-pokiwała tylko głową i poszła do kuchni. Dla zabicia czasu wziąłem telefon, który najprawdopodobniej od wczoraj leżał sobie na stole. Gdy tylko zaświecił się wyświetlacz zobaczyłem kilkanaście nieodebranych połączeń i kilka wiadomości. Wszystkie z jednego numeru. Zaniepokoiło mnie to trochę. Co takiego mogło się stać przez jeden wieczór?
Otworzyłem pierwszą wiadomość i po przeczytaniu jej zamarłem. Przeanalizowałem tekst jeszcze kilkakrotnie. Mimo że był on krótki i jednoznaczny.
,,Z Leną jest źle. Przyjedź."
Wysłany był wczoraj, w czasie, gdy byłem na bankiecie. Od razu zerwałem się z miejsca i zanim wybiegłem z domu zdążyłem tylko krzyknąć do Rose, że jadę do szpitala. Zgarnąłem pierwszego ochroniarza jaki się nawinął i pojechaliśmy do szpitala jego autem. Zanim wyszedłem z samochodu pożyczyłem od niego bluzę z kapturem. Co prawda za dużą na mnie o kilka rozmiarów, ale najważniejsze, że mogłem zakryć twarz. Wpadłem do szpitala z prędkością światła i zacząłem biec drogą, którą znałem już na pamięć. Gdy wparowałem zdyszany do sali zobaczyłem, że cała aparatura zniknęła. Przy łóżka siedziała jej matka, która na policzkach miała ślady po łzach zmieszane z tuszem. Spojrzała na mnie opuchniętymi oczami i tylko pokręciła głową po czym znowu zaczęła płakać. Nie mogłem w to uwierzyć i podszedłem do łóżka, aby potrząsnąć Eleonorę za ramiona. Nic to nie dało.
-Lena obudź się, słyszysz?!-zacząłem krzyczeć-Lena!-słysząc krzyki do sali weszła jedna z pielęgniarek. Chyba od razu poszła powiadomić lekarza, bo ten zaraz pojawił się w sali. Położył mi rękę na ramieniu, ale się nie odzewał. Spojrzałem na niego z resztkami nadziei, których trzymałem się jak tonący brzytwy, jednak widząc wyraz twarzy doktora ostatecznie nadzieja umarła. Osunąłem się na kolana i wziąłem jej rękę w swoją. Łzy zaczęły spływać po moim policzku. Nawet nie zdążyłem się z nią pożegnać.
-Czy ona... czy dawno...-bełkotałem próbując wypowiedzieć pytanie.
-Śmierć mózgu nastąpiła już po północy, poproszono nas by ją podtrzymywać do pana przyjazdu, odłączyliśmy ją pół godziny temu, bo nie było z panem kontaktu i myśleliśmy...
-Wystarczy-przerwałem mu. Nie wiedziałem co mogę jeszcze powiedzieć. Nie chciałem właściwie nic więcej wiedzieć. Sama świadomość, że umierała, gdy ja się dobrze bawiłem, była nie do zniesienia. Byłem przy niej codziennie z wyjątkiem tego jednego razu. Być może dlatego tak długo nic się nie działo? Gdzieś kiedyś czytałem, że wielu ludzi umiera wtedy, gdy nikogo przy nich nie ma. Być może przez ten cały czas tylko czekała na okazję? Jak to głupio brzmi. Cokolwiek by się nie stało, mnie nie było. Nie zdążyłem...
***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro