3. On gada, ale ty nie słuchasz
Lunch z Alice zawsze był trochę... skomplikowany.
To znaczy, Alice była świetna.
Ale nigdy nie była sama.
Tym razem – jak zwykle – Gus siedział obok niej, ramię w ramię, jakby byli jedną osobą podzieloną na dwie jednostki.
Alice i Gus.
Pierwszego dnia na pierwszym semestrze usiedli obok siebie na wykładzie i od tamtej pory byli nierozłączni.
Obydwoje studiowali chemię organiczną i mieli wielkie plany na przyszłość.
Podbić świat.
Razem.
Nie zazdrościłam jej.
To znaczy, nie zazdrościłam jej Gusa.
Dla niej był idealny, cieszyłam się jej szczęściem, ale czasem po prostu... chciałabym mieć kogoś, do kogo mogłabym się przytulić.
Kogoś, z kim podbiję świat.
No dobrze.
Może trochę jej zazdrościłam.
Nie chodziło nawet o Gusa – chodziło o to, że przyszło jej to tak łatwo.
Na chemii organicznej było więcej dziewczyn niż chłopaków, ale Alice od pierwszego dnia miała tego jednego, właściwego.
Ja? Studiowałam informatykę, gdzie proporcje były odwrotne, ale z nikim nie złapałam prawdziwego flow.
Nie było nawet blisko.
Na pierwszym semestrze Alice i ja dzieliłyśmy pokój w akademiku.
Na drugim... cóż, zamieszkała z Gusem.
I tak w moim życiu pojawiła się Lily.
Nie protestowałam.
Nie mogłam powiedzieć: „Ej, Alice, nie na to się umawiałyśmy", bo Gus i tak praktycznie mieszkał z nami.
Lubiłam Gusa.
A raczej lubiłam to, jaki był dla niej.
Dobry, zakochany w niej po uszy, troskliwy.
I nigdy nie pozwoliłby jej czuć się samotną.
To była ta różnica.
Alice i Gus uwielbiali organizować dla mnie randki.
„Znasz tego typa? Jest świetny!"
„Mój kolega z laboratorium jest singlem, mogę was ustawić!"
„Wiesz, kto jest super? Dylan. Totalnie byście do siebie pasowali!"
I za każdym razem, gdy w końcu się zgadzałam, kończyło się tak samo.
Płaska, nudna rozmowa, która nie płynęła.
Nie rozumiałam tego.
Byłam wygadana. Potrafiłam poprowadzić rozmowę z każdym.
Tak mi się wydawało.
Ale nie było sparka.
Nie było tego czegoś.
I nie chodziło o to, że faceci byli źli.
To nie była ich wina.
To ja nie czułam nic.
Może dlatego tak chętnie pracowałam nad projektami na studia.
Może to była moja droga.
Skoro nie wychodziło mi z miłością, to może przynajmniej uda mi się w nauce.
Bo w tym... przynajmniej wymiatałam.
– Co dziś robisz wieczorem? – zapytała Alice, gdy wychodziłyśmy z jadalni.
Gus przytrzymał dla niej drzwi.
Naturalnie.
– Jest piątek, więc pracuję nad projektem z sieci neuronowych – powiedziałam.
– Z Ethanem? – dopytywała chociaż znała odpowiedź.
Przytaknęłam.
Alice zrobiła minę, jakby właśnie powiedziałam, że zamierzam spędzić piątek na liczeniu ziarenek ryżu.
– Może coś z tego będzie skoro spędzacie tyle czasu razem? – Wszędzie szukała dla mnie pary.
Nie odpowiedziałam, bo nie miałam siły. Nie umiałam jej powiedzieć, że ja też szukałam dla siebie wszędzie pary i to było najbardziej frustrujące w tym wszystkim. Bo nie chodziło o brak zainteresowania płci męskiej mną, a o coś zupełnie innego - brak wspólnych tematów, brak flow. Ulubionym powiedzonkiem ludzi jest mówienie 'że gdy nie szukasz, to samo cię znajdzie'. Życie tak nie działa. To od ciebie zależy gdzie pójdziesz, z kim będziesz przebywać, jak bardzo będziesz miał otwartą głowę, jak bardzo będziesz obecny i gotowy na przezywanie.
Ethan był typem, który uwielbiał brzmienie własnego głosu.
Był inteligentny. Naprawdę.
Ale znałam więcej faktów o jego życiu niż o własnym.
Każda rozmowa wyglądała tak samo.
On mówił.
Ja przytakiwałam.
Nie zadawał mi pytań.
Nie słuchał.
Ale to on zaproponował, żebyśmy pracowali razem.
A ja, jako osoba, która miała złe doświadczenia z psychologii, zgodziłam się bez zastanowienia.
Tylko czy to nie była ta sama historia co zawsze?
Praca szła świetnie.
Tylko coś innego zupełnie nie działało.
*
Laboratorium komputerowe było niemal puste.
Tylko kilka osób rozproszonych po sali, stukających w klawiatury, pochylonych nad monitorami. Fluorescencyjne światła odbijały się od białych stołów, rzucając chłodne refleksy na podłogę.
Ja kończyłam pisać kod.
Ryan... głównie gadał.
– Wiesz, że mój projekt AI do analizy sentymentu w mediach społecznościowych jest już w fazie beta? – rzucił, odchylając się na krześle.
– Mhm.
– Ostatnio zrobiłem testy na TikToku i zgadnij, co ma największy współczynnik negatywnych emocji?
Nie oderwałam wzroku od ekranu.
– Co?
– Viralowe filmiki o przepisach.
Uniosłam brew.
– Przepisach?
– Tak! – Podniósł ręce w górę, jakby właśnie rozwiązał zagadkę wszechświata. – Ludzie są agresywnie przywiązani do sposobu, w jaki kroją cebulę albo robią makaron z fetą.
To było to.
Ten moment, w którym wiedziałam, że Ryan nie oczekuje odpowiedzi.
Byłam tylko elementem tej rozmowy.
Tłem.
Kamerą, która rejestruje jego geniusz.
Więc wyłączyłam się.
Patrzyłam na kod, na linijki znaków na ekranie, ale tak naprawdę myślałam o czymś zupełnie innym.
O tym, jak nigdy nie zadawał mi pytań.
O tym, że znałam szczegóły jego życia, mimo że nigdy mnie one nie interesowały.
O tym, że było mu to zupełnie obojętne.
Tymczasem on mówił dalej, a ja już nie słuchałam.
Widziałam tylko jego rękę, która nagle, bez ostrzeżenia, opadła na oparcie mojego krzesła.
Jego palce bębniły o plastikowe wykończenie krzesła.
Co to było? I dlaczego nie zareagowałam? Po co tu w ogóle przyszłam skoro sama musiałam zrobić cały projekt, a on gadał o swoich sukcesach? Co ja miałam zrobić z tą wiedzą? Umrzeć z zachwytu? O co chodziło Ryanowi? Czy ja tak bardzo nie umiałam funkcjonować w damsko męskim świecie?
Ryan bardzo chciał odprowadzić mnie pod akademik. Tak naprawdę nie zapytał mnie o zdanie. Nie powiedział ani słowa na temat projektu i tego jaki kawał pracy dzisiaj wykonałam. Dalej gadał i gadał i gadał...
– Tutaj mieszkam.
Chociaż tak naprawdę pomyślałam 'Co za ulga w końcu ten wieczór się skończy"
To był najgorszy wieczór projektowy z Ryanem, a przeżyłam już ich kilka.
– Więc... – Ryan znów mnie zignorował.
Gdy wyciągałam klucze z torby, poczułam jego dłoń na swojej szyi, odgarniające moje włosy.
Zamarałam.
Co on robił?
– Kiedy zobaczymy się ponownie? – Niemal wyszeptał do mojego ucha. – Może tym razem randka w mniej oficjalnych warunkach?
Obróciłam się przez ramię, bo tak bardzo zaskoczył mnie swoimi słowami. Chciałam mu wygarnąć zdenerwowanym tonem 'to nazywasz randką?', ale nie zdążyłam, ponieważ pochylił się w moim kierunku, a jego usta otarły się o moje. Otarły, bo odwróciłam głowę.
Tego już było za wiele!
– Um... – Cała się spięłam. Wiedziałam, co powinnam powiedzieć, ale to wszystko było takie niezręczne.
Patrzyłam w dół, na cholerne płytki w antracytowy wzór, którymi był wyłożony korytarz akademika.
– To nie była randka – wyszeptałam w końcu.
– To dlaczego zgodziłaś się ze mną pracować? – zapytał. – Myślałem, że wiesz, że mi się podobasz.
Podniosłam głowę, aby na niego spojrzeć. Wyglądał na zarazem wkurzonego i na takiego ze zranionym ego. To nie był mój cel. To była jego wina.
– Skąd miałam wiedzieć? – dopytywałam. – Dla mnie to był projekt.
– Gdybym chciał robić projekt, to zrobiłbym go z jakimś kumplem.
O boże.
A więc to było tak.
Nie chciałam z nim rozmawiać.
W końcu wyjęłam klucze z torby i bez słowa trzasnęłam mu drzwiami przed nosem.
Jak on mógł nazwać to randkowaniem? Nic nas nie łączyło. On chciał manipulować ludźmi za pomocą kodu. Gadał tylko o sobie, jakby był ósmym cudem świata. Studiowaliśmy to samo, a co za tym powinniśmy mieć wspólne tematy. Co jednak było nie tak? No poza tym, że chciał, żeby go wielbiono.
Z hukiem rzuciłam się o łózko, wydając z siebie przeciągły jęk frustracji.
Gus i Alice byli dla mnie przykładem, że wspólny kierunek studiów to nie tyle, co podstawa do stworzenia związku, co ogromne ułatwienie. Tylko, że poza tym okazuje się, że potrzeba jakieś kompatybilności, tylko jak się ją sprawdzało? Czy dało się to zanalizować? Aby nie tracić czasu? Aby Ryan wiedział, że nie kręci mnie zabawa w kotka i myszkę albo, żeby wiedział, że nie jestem zainteresowana, bo egocentryk to nie moja ulubiona cecha. Czy w ogóle ktoś to lubił? Czy dało się zrobić ankietę, która tworzyła kompatybilność na podstawie testu?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro