Rozdział 8
[1580 słów]
Leżałem na podłodze, całkowicie wyprany z emocji. Czerwona ciecz jednak wolnym tempem spływała z mojego nadgarstka, ukazując moją desperacje. Chwyciłem się ostatniej deski ratunku, która okazała się być skuteczna. Gdyż mimo krwawiącej rany, cały ból minął, jak ręką odjął. Nie spodziewałem się, że błagalna notka powstrzyma kochanków przed zbliżeniem, ale jednak.
Nawet nie poczułem, kiedy z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Nie chciałem tak żyć. Nie chciałem bać się kolejnej nocy czy poranka. Po prostu nie mogłem znieść myśli, że mój soulamate dotyka inną osobę. Rujnowało to nie tylko moje ciało, lecz także i umysł.
Patrzyłem się tępo w sufit, nie mogąc się poruszyć. Jakby mózg w obawie przed kolejnym bólem, wyłączył całe moje ciało. Jakby chciało mnie chronić przed całym złem. Jednak to niestety tak nie działa. Po prostu nie miałem już siły dosłownie na nic.
- Dlaczego mi to robisz?... - szepnąłem słabo, czując, jak do moich oczu napływa coraz więcej łez - Dlaczego?! - krzyknąłem w końcu z bezsilności.
Rodziców na szczęście nie było w domu, więc nikogo nie zmartwią moje krzyki. Zaś ja potrzebowałem tego. Najchętniej wykrzyczałbym mu to wszystko w twarz, chcąc mu pokazać, jak to jest czuć to wszystko na własnej skórze. Cały ból, cierpienie i pozostawić go z myślą, że nic nie może z tym zrobić.
Aczkolwiek... Nie potrafię. Od najmłodszych lat mój soulmate był moim całym światem. Może to nie była czysta miłość, a wmówione instynkty, które pragnęły zbyt wiele? Tak czy inaczej pomimo tego wszystkiego nie potrafiłbym odwdzięczyć się tym samym. Gdyby nie te tortury... To zostawiłbym to tak jak jest, bo szczęście mojej bratniej duszy, to i moje szczęście. Zawsze to sobie powtarzałem. Lecz... Czy ja też nie mogę być szczęśliwy?
I choć czuje do siebie obrzydzenie, że chce zniszczyć jego udany związek, to po prostu wiem, że nie udźwignę tego wszystkiego. Jedyną opcją, by móc to zwalczyć... Mogłoby być samobójstwo... Ale nie chce umierać. Mam swoje plany i marzenia, z których nie chce rezygnować. Gdyż chęć ich spełnienia jest naprawdę ogromna. To było okropne... Chęć życia i śmierci była jednocześnie taka sama. Istna komedia podszyta dramatem.
Obróciłem się na bok, patrząc na nieruchomo leżącą na panelach rękę. Wiedziałem, że zostanie po tym blizna, która do końca mojego istnienia będzie mnie oszpecać i przypominać mi o tych koszmarnych wydarzeniach. Jednak nie liczyłem się z tym teraz. W końcu i tak mój soulmate nigdy do mnie nie pisał i nie napisze, więc... Czym miałbym się przejmować?
Skuliłem się, starając się pohamować swój płacz. Aczkolwiek to na niewiele się zdało. Potrzebowałem teraz kogoś bliskiego, by ktoś mnie przytulił i powiedział, że będzie wszystko dobrze. Już tyle razy zadaję to pytanie, ale... Czemu do cholery ja nie mogłem zaznać tego szczęścia?
Czy naprawdę jestem nic nie warty?
💌 💌 💌
Kolejny dzień wcale nie był lepszy od poprzedniego. Chodziłem przybity, przez co ledwo kontaktowałem na zajęciach. Chyba wszyscy zauważyli, że nie jestem ostatnio najlepszym towarzyszem do rozmów, bo każdy jak cokolwiek się mnie pytał, to albo nie odpowiadałem, albo rzucałem bardzo krótkie odpowiedzi. Gdyż jedynie czego potrzebowałem, to odizolowanie się od wszystkiego i wszystkich.
Szkoda, że człowiek nie miał możliwości, wylogowania się z życia, mogąc w końcu psychicznie odpocząć od tego co go spotyka. Może i można było taki stan nazywać snem, jednak on nie rozwiązywał większości problemów. On był stanem chwilowym i niezależnym od nas, a naszego wewnętrznego biologicznego zegara lub nawet niepozornych dźwięków.
I dlatego postanowiłem po jednych zajęciach zabrać się do domu. Nie było sensu bym siedział, jak i tak do mnie nic nie docierało. Jedynie marnowałem czas, nie tylko swój, ale i wykładowców, którzy produkowali się, by nas czegoś nauczyć.
- Faktycznie będzie to dobry pomysł - poparł mnie Hobi, gdy wyszliśmy z sali.
- Nie ma co się męczyć... Odpocznij porządnie, a my Ci podrzucimy notatki.
- Dzięki... Jestem wam bardzo wdzięczny...
- Od tego ma się przyjaciół, prawda? - zaśmiał się mój przyjaciel, co na moich ustach nawet pojawił się cień uśmiechu.
- Jeszcze raz wam dziękuję... Postawię wam kiedyś pizze za to.
- Kochanie może częściej będziemy Jimina wysyłać do domu i dawać mu notatki? - wyższy mruknął do ucha swojego chłopaka, jednak to było na tyle głośne bym doskonale wszystko słyszał. Jednak zaraz oberwał w ramie od Yoongiego.
- Żebym zaraz ja Ciebie nie wysłał...
- Okey jestem za, ale jeśli pójdziesz ze mną.
- Boże Jimin trzymaj mnie, bo serio mu coś zrobię - pokiwał głową zrezygnowany, jednak było widać, że się uśmiecha - Dobra, leć do domu, a resztą się nie martw.
- Jasne, jeszcze raz dziękuję - poprawiłem torbę i od razu skierowałem się w stronę wyjścia.
Gdy tylko przekroczyłem próg drzwi, moja twarz została przywitana przez mróz, który był niczym otrzeźwiający strzał w policzek. Grube płatki śniegu wirowały na wietrze, utrudniając widoczność nawet dla ludzi z sokolim wzrokiem.
Owinąłem więc ciaśniej szalik, idąc przed siebie. Ręce włożyłem do kieszeni, bo jak na złość musiałem zapomnieć rękawiczek. Na domiar złego moje palce marzły niewyobrażalnie szybko, przez co chwila na mrozie, a ja już nie czuję żadnego z moich paliczków. Niektórzy ludzie potrafili w takie pogody, chodzić w cienkich kurtkach albo nawet nie zakładali czapek. I choć teraz nie widzieli skutków swojego postępowania, to za kilka lat na starość będą tego żałować. Ja już współczuję, bo na ich widok aż łamie mnie w kościach.
Idąc tak spokojnym spacerkiem, przyglądałem się witrynom sklepowym. Gdyż to jak na razie była to jedyna rozrywka, jaką miałem po drodze. Zauważyłem też, że w kawiarniach był ogrom ludzi, ale co się dziwić. W taką pogodę każdy szukał miejsca, w którym mógł się ogrzać i wypić coś ciepłego. Szczerze to sam się zastanawiałem, czy mogę nie wziąć coś dla siebie?
Jednak z drugiej strony niedaleko już miałem do domu, więc chyba to nie miało sensu. Bowiem tam zrobię sobie ogromny dzbanek domowej herbaty, będę mógł leżeć na miękkim łóżku, okryty puchatym kocykiem i nic wtedy nie będzie mnie obchodzić.
I właśnie z taką myślą, przyśpieszyłem kroku. A przechodząc koło jednej takiej zachęcającej kawiarenki, o mało nie oberwałem drzwiami. Miałem niebywałe szczęście, że zdążyłem zatrzymać się dosłownie parę centymetrów przed szklaną płytą. Choć muszę przyznać, zawał miałem i to spory, ale chyba każdy, by miał gdyby jego zaatakowały drzwi.
Para, która opuszczała lokal, musiała być przestraszona zajściem. Gdyż zamknęła szybko drzwi, odwracając się w moją stronę.
- Nic Panu nie jest? - usłyszałem i od razu rozpoznałem ten głos. Dlatego też spojrzałem lekko w górę i spojrzałem na równie zszokowanego bruneta - Jimin?
- Jungkook wystarczy mi powrotów do szpitala - zaśmiałem się radośnie.
- Nawet tak nie mów... Ale na pewno nic Ci nie jest?
- Jak widać.
- To całe szczęście - odezwał się drugi chłopak, który z Jungkookiem opuszczał kawiarnie - Przepraszamy za to...
- Nic nie szkodzi - uśmiechnąłem się.
- Jednak mogliśmy zrobić Ci krzywdę...
- Na szczęście nic takiego się nie stało - dziwnie się czułem, rozmawiając z tym chłopakiem. Był bardzo miły i na swój sposób uroczy. Przez co psuł mi się obraz całej mojej nienawiści do niego. Większość ludzi w tej sytuacji rzuciłoby zwykłe "sorry" i poszliby dalej zapominając o całej sprawie. Zaś on w trakcie rozmowy chciał mi to jakoś zrekompensować. Może to też dlatego, że jestem znajomym Jungkooka i tak wypada?
Nie mogłem przecież oceniać go przez pryzmat jednej sytuacji, jednak już słyszałem o nim historie będąc w szpitalu. Pomagał ludziom, nawet jeśli nie był lekarzem, to podnosił ich na duchu. Dając im choć namiastkę nadziei, że nie są samotni i zawsze ktoś o nich myśli w przyjazny sposób.
I jakby tak patrzeć, to jak mogłem się z kimś takim równać? Z takim aniołem dobrodziejstwa? Nie dość, że był kochany dla całego świata, to urodą wręcz grzeszył. Ideał można by było rzec, jeśli te wszystkie opowieści o nim są prawdziwe.
- Będę już leciał, śpieszy mi się trochę -powiedziałem w końcu, śmiejąc się lekko nerwowo - Miło było Was widzieć i do zobaczenia.
- Miłego dnia Jimin - Jungkook wraz ze swoim chłopakiem pożegnali się ze mną, po czym mogłem już uciec do domu.
To spotkanie zrobiło mi jeszcze większą przysłowiową wodę z mózgu. Da się nienawidzić kogoś tak uprzejmego, który nie chce zrobić krzywdy komukolwiek? Choć z drugiej strony musi wiedzieć, że Jungkook ma soulmate, w końcu tamten chłopak też swojego ma... Ah to wszystko robi się tak bardzo skomplikowane, że tracę ochotę na myślenie nad tym wszystkim.
Czemu życie nie może być o wiele prostsze? Może jednak świat, w którym ma się narzuconą osobę do kochania nie jest taki idealny, jak się wszystkim wydaje? Może to tylko złudne nadzieje, że każdy człowiek nie jest samotny, bo ma na ziemi swoją bratnią duszę? Ale po co to wszystko skoro i tak ludzie łamią odgórnie narzuconą im naturę... Jedynie cierpią niewinni.
Mogłoby mnie boleć to, że zakochałem się w zajętym chłopaku. Jednak to cierpienie, by w końcu przeszło i poszedłbym dalej wraz z prądem rzeki, zwanej życiem. Aczkolwiek w takim przypadku się nie da... Zawsze codziennie ich zbliżenia będą wypalać kolejne blizny na mym ciele. Nie chce tego.
Ale... Co tak naprawdę przyniesie mi rozwalenie związku mojego soulmate? Da mi ulgę w cierpieniu i zapewnienie, że nie będzie już więcej bólu fizycznego. A ból psychiczny? Widok rozbitego i smutnego Jungkooka łamałby mi serce. W sumie logicznie myśląc, to zmusiłbym go do bycia ze mną tylko dlatego, że chciał tak los. A on?... Przecież on mnie nie chce i pewnie chcieć nie będzie, gdy u boku ma taki ideał.
Może więc... Jednak powinienem odpuścić i chociażby się z nim zaprzyjaźnić? Bo jakby nie patrzeć, to Jungkook zawsze będzie ważną osobą w moim życiu.
/////
W końcu ożyłam trochę z martwych dlatego przychodzę z nowym rozdziałem, zanim znowu umrę xD
Mam nadzieję, że wszystko u Was w porządku i jesteście zdrowi <3 Standardowo proszę mi tu pamiętać o cieplutkiej herbatce :*
Kocham Was bardzo mocno >w< <3
I do następnego~!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro