Rozdział 4
[1500]
- Jungkook.
- Jimin.
- Hmm Park Jimin? - w pierwszej chwili zdziwiłem się, gdy usłyszałem swoje nazwisko. Czyżby mnie znał? Lecz skąd?
W odpowiedzi jedynie pokiwałem głową, czekając, aż wyjaśni mi, o co dokładnie chodzi. I nawet nie minęła dłuższa chwila, aż usłyszałem kolejne pytanie.
- Więc to ty pacjentem Kim Namjoona, prawda?
- Tak... - mruknąłem niepewnie, bojąc się, do czego on zmierzał. Lecz skoro wiedział, kto mnie leczy, to jestem na 100% pewny, że wie czemu tu się znajduję.
Szczerze? W pierwszej chwili poczułem wstyd za samego siebie. Gdyż wcale się, bym nie zdziwił, gdyby uznał mnie za żałosnego człowieka, że własny soulmate mnie zdradza. Na świecie rzadkością jest, by przeznaczona Ci bratnia dusza porzuciła Cię, albo nawet spojrzała na kogoś innego w kwestii związku. Jednak oczywiście musiałem być tym (nie)szczęśliwym wybrańcem, którego nikt nie chce.
Dlatego czekałem tylko na śmiech, czy też prychnięcie pełne kpiny z jego strony. Aczkolwiek nie doczekałem się niczego podobnego. Przeniosłem więc wzrok z kubka na mężczyznę, który siedział teraz z zmartwioną miną. Nie mogłem rozszyfrować o czym myślał w tamtej chwili, bo raczej nie martwiłby się o randomową osobę, prawda?
- Wszystko się ułoży, zobaczysz - jak tylko to usłyszałem, krew się we mnie zagotowała.
Rozumiem, że chciał być dla mnie miły i dodać mi otuchy, lecz niby jakim cudem miałoby się, jak to ujął, "wszystko ułożyć", skoro wylądowałem po pierwszej takiej akcji w szpitalu? Przez własnego soulmate, z którym powinniśmy nawzajem się chronić, a nie ranić?
Przez to to ja prychnąłem pod nosem. Naprawdę myślał, że życie jest takie proste? Na jakim świecie on żyje, bo zdaje mi się, że chyba mieszkamy w alternatywnych rzeczywistościach.
- Jak ma się ułożyć? - chciałem, by poczuł, iż jestem zły, jednak mój głos załamał się i było w nim słychać tylko smutek. Niewiele od prawdy też nie odbiegał ten wydźwięk. Prawda była taka, że naprawdę już nic nie wiedziałem, a nawet wiedzieć nie chciałem.
- Wiem, że to jedynie głupie słowa. Jednak czasami lepiej jest posłuchać nawet absurdalnych rzeczy, a świat staje się prostszy.
- Ja po prostu się boje...
- Wierzę... - powiedział z przejęciem.
- Nie chce znowu tego przeżywać... To tak strasznie bolało... Wolałbym chyba umrzeć, niż drugi raz to przeżywać...
- Ej ej ej nie mów tak... Życie jest bardzo cennym darem, by je tracić.
- Więc skoro jest darem, to czemu ja muszę cierpieć?
💌 💌 💌
Powoli zbliżał się termin wypisu, co niezmiernie mnie cieszyło, mimo iż nie dawałem po sobie tego poznać. Marzyłem, by w końcu znaleźć się we własnym pokoju, a najlepiej w łóżku, bo szpitalne odpowiedniki nie były zbytnio wygodne.
Wbrew pozorom mój humor także uległ lekkiej poprawie za sprawą Jungkooka, który często ze mną rozmawiał, odciągając mnie od nieprzyjemnych myśli. Pomagało mi to, mogłem dosłownie nazwać go osobistym psychoterapeutą, który kroczek po kroczku wyciągał mnie z dołka. Choć dalej to wszystko siedziało mi z tyłu głowy.
Jednakże było ze mną na tyle dobrze, że nawet pokusiłem się, by pozwolić chłopakom na odwiedziny. Napisałem do nich sms, że czuje się już o wiele lepiej i jeśli mają ochotę, to mogą do mnie zajrzeć. I nawet nie musiałem czekać długo na reakcje, bo z tego co się dowiedziałem z wiadomości, to zerwali się od razu z zajęć, by wręcz pędem przyjechać do szpitala.
Czułem dodatkowo wyrzuty sumienia, że potrafili dla mnie wszystko olać, a w podsumowaniu to ja olewałem ich. Wiedziałem, że będę ich długo przepraszać za swoje chamskie zachowanie. Nie zasługiwali na takie traktowanie. Byli cudownymi przyjaciółmi i jedynymi w moim życiu.
- Jimin! - usłyszałem zdyszany głos swojego hyunga.
Yoongi wraz z Hoseokiem wpadli do sali niczym burza, dyszeli jakby przebiegli maraton, przy czym byli gonieni przez wygłodniałe psy. Szczerze? Ten widok rozczulił mnie i jednocześnie rozbawił. To się nazywają najlepsi przyjaciele.
- Cześć - odpowiedziałem z uśmiechem, proponując im, by usiedli.
- Jak się czujesz? - zmartwiony głos Hobiego, był jak mocny cios w serce.
- Teraz już dobrze... - spuściłem wzrok - Przepraszam Was tak bardzo... Wy się o mnie martwiliście, a ja nawet nie raczyłem o czymkolwiek Was powiadomić...
- Jimin... - nagle poczułem ciepłe dłonie mojego przyjaciela na swoich - Rozumiemy, że było i pewnie teraz dalej jest Ci z tym ciężko...
- Nie obwiniaj się za to... Mieliśmy od twojej mamy informacje co z Tobą, dlatego nie dziwiło nas to, że nie chcesz nikogo widzieć.
- Ale mimo wszystko... Nie powinienem Was tak traktować... Jesteście moimi przyjaciółmi... - mówiąc to mój głos lekko zadrżał, dodatkowo czując, jak w moich oczach zbierały się łzy. Wtedy oboje podnieśli się i przytulili mnie do siebie, głaszcząc po głowie.
- A ty jesteś naszym przyjacielem. I nieważne co, by się stało dalej nim będziesz.
- Dlatego nie martw się, nie jesteśmy na Ciebie źli, jasne?- w odpowiedzi kiwnąłem głową, próbując wytrzeć oczy dłonią.
- Dobra dobra koniec tych przytulanek, bo to jest zbyt gejowskie - westchnął Yoongi, a po chwili cała nasza trójka wybuchnęła śmiechem.
Jeszcze długo po tym rozmawialiśmy, tak jak zwykle, gdy na przykład siedzimy i jemy razem lunch. Dowiedziałem się także, że nie muszę martwić się egzaminem, na którym się nie pojawiłem. Gdyż niemalże cała grupa nie zaliczyła, no może z wyjątkiem jednego kujona, który potrafił recytować książki na pamięć. Jednak nawet jemu nie udało się uzyskać najwyższej oceny. Zastanawiałem się wtedy, co ta baba przygotowała za test, skoro było aż tak ciężko.
Niestety jednak musieliśmy się w końcu pożegnać, gdyż pielęgniarki wyrzuciły parę. Wiadomym było, że godziny wizyt nie trwają całego dnia, dlatego musieli mnie zostawić. Jednak obiecali, że następnego dnia także mnie odwiedzą, zabierając ze sobą jakiś słodycze. Ahh wiedzieli, jak mnie uszczęśliwić.
Zanim zabrałem się spać, szperałem jeszcze trochę w internecie, oglądając także jakieś filmiki na youtube, by jakoś zabić czas. Okropnie nudziłem się, siedząc samemu, gdyż nawet mój sąsiad z łóżka obok mnie opuścił. Co prawda nie zaprzyjaźniliśmy się jakoś bardzo, ale przynajmniej miałem do kogo gębę otworzyć.
Chłopak był niewiele starszy ode mnie i miał na imię Minseok. Bardzo miło nam się rozmawiało, pomimo różnych zainteresowań. Opowiedział mi trochę o sobie, a ja odwdzięczyłem się tym samym. I jak się okazało, studiowaliśmy na jednej uczelni, jednak na zupełnie różnych kierunkach, więc może będziemy mieli okazję porozmawiać?
W końcu nadeszła upragniona noc, która skracała mój pobyt tutaj. A że miałem wyjść już pojutrze, tak więc cieszył mnie ten upływ czasu. Dlatego jak zwykle wrzuciłem wszystko do szafeczki obok łóżka, by zaraz okryć się wymiętoloną kołdrą. Zamknąłem oczy, a resztę pozostawiłem już mojemu zmęczonemu organizmowi, który szybko oddał się w ręce Morfeusza.
Wszakże czym byłby to czas, gdybym przespał go spokojnie, prawda? Obudziłem się wręcz zalany potem, gdy tylko poczułem po raz kolejny mrowienie na ustach. Moje serce zaczęło wręcz walić ze strachu, a moje ciało odmówiło posłuszeństwa, będąc całkowicie sparaliżowane. Znowu się zaczęło. Moje dłonie zaczęły niekontrolowanie drżeć, jakby zamarzły do samych kości. A fale gorąca uderzały mnie z zdwojoną siłą.
Wiedziałem, że nie dam rady nikogo zawołać, bo mój głos, jakby ponownie został mi odebrany. Kolejny raz miałem przeżywać ten koszmar. Musiałem się jednak zmusić do jakichkolwiek działań, jeśli chcę choć trochę sobie pomóc.
Starałem się, więc dosięgnąć pilota, który umożliwiłby mi powiadomienie personelu szpitala o moim problemie. Jednak czując ostry ból na nadgarstku, cofnąłem rękę do siebie, próbując rozmasować obolałe miejsce.
Aczkolwiek nie mogłem się poddać, bo był to dopiero początek męki, jaką zgotuje mi mój soulmate. Musiałem dosięgnąć pilota i mimo kolejnych wręcz ataków, pochwyciłem go, naciskając niewielki guzik. Teraz zostało mi tylko modlić się, by przyszli na czas, zanim będę chciał wyskoczyć z okna.
Palące piętna znowu wypalały się na moim ciele, nie pozwalając mi złapać tchu. Niemniej jednak mogłem się cieszyć, gdyż do mojej sali w końcu wpadł doktor Kim i widząc mój stan, zaczął krzyczeć coś do pielęgniarek. Od razu zareagował i naprawdę byłem mu za to wdzięczny.
Podał mi w błyskawicznym tempie jakiś zastrzyk, cały czas mnie uspokajając, że zaraz będzie wszystko w porządku i nie będę czuć żadnego bólu. Choć niestety jeszcze trochę musiałem się pomęczyć, zanim faktycznie moje cierpienie zaczęło się zmniejszać.
Lekarz od razu pomógł mi się położyć, pytając, czy jest już wszystko w porządku. Jednak nie byłem w stanie od razu odpowiedzieć, bowiem wszystko do mnie dochodziło z jakimś opóźnieniem. Dlatego dopiero po chwili ogarnąłem, co do mnie powiedział i kiwnąłem głową, przymykając oczy.
Znowu poczułem się paskudnie, jakby kolejny raz świat obrócił się przeciwko mnie. Teraz to chociaż cieszyłem się, że byłem w szpitalu, dzięki czemu nie musiałem kolejny raz przeżywać ogromnych katuszy. Co nie zmieniało faktu, że moje ciało ponownie ozdobią siniaki, otarcia i zadrapania. Będę dosłownie wyglądał, jak ofiara przemocy, jednak nawet nie zostałem ani razu uderzony. Choć cierpię dokładnie tak samo...
Jedyną rzeczą, jaką na ten moment wiedziałem, to że muszę zapytać się doktora Namjoona o możliwość brania leków przeciwbólowych na własną rękę. I to najlepiej takich co działają natychmiast, bo tabletki, które normalnie kupię w aptece, zadziałają, jak już mój soulmate skończy zabawy w sypialni. A tyle czekać, bym nie dał rady.
- Dlaczego mi to robisz? - przetarłem delikatnie oczy dłonią, uważając, by nie wyrwać igły od kroplówki. Westchnąłem cicho, byłem w końcu już sam, pogrążony w ciemnościach.
/////
No witam moich kochanych słodziaków 💜
Mam nadzieję, że jesteście zdrowi i dobrze się trzymacie, bo tylko taka informacja mnie niezwykle ucieszy >w<
Bo moje herbatniczki mają się cieszyć, zwłaszcza, że już za kilka dni święta!
A nie wiem, czy zdążę coś dodać w wigilię, dlatego w razie czego chce Wam już życzyć wszystkiego dobrego kochani, wiele ciepła, szczęścia, radości i przede wszystkim zdrowia *hug* 💜💜
Pamiętajcie kocham Was bardzo mocno i piję herbatkę za Wasze zdrowie~!
Do następnego ;*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro