Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

[1828 słów]

Noc, która niepozornie ma przynieść ludziom ukojenie po ciężkim dniu, mi przyniosła spełnienie koszmaru. Jednak wokół panowała błoga cisza, a roztaczające się egipskie ciemności, sprawiły, iż nikt nie dostrzegł szykującego się cierpienia. Nie dało się temu zapobiec i to chyba bolało najbardziej.

W środku nocy obudziło mnie delikatne szczypanie ust.  Zaspany otworzyłem delikatnie oczy, przecierając wargi dłonią. Gdyż w pierwszej chwili pomyślałem, że może pomadka, którą nałożyłem przed snem, niekorzystnie zadziałała na moją skórę. Niestety nieprzyjemne uczucie nie mijało, a wręcz nasilało się z każdą sekundą. 

Nie rozumiałem, co się dzieje, zwłaszcza, że takie specyfiki nakładałem już nie jeden raz i nigdy mnie nic nie uczuliło. Pocierałem usta dalej, jednak to nic nie dawało, a miałem nawet wrażenie, że skóra na wardze bezceremonialnie pękła. 

Wstałem, więc pośpiesznie z łóżka biegnąć do biurka, gdzie miałem niewielkie lusterko. Zapaliłem drżącą dłonią lampkę, przyglądając się swojemu odbiciu. Moje usta wręcz w kolorze ciemnej czerwieni, nie przeraziły mnie tak bardzo, jak właśnie cieknąca malusim strumieniem krew. 

Sięgnąłem po chusteczkę, przykładając ją delikatnie do rany. Nie wiedziałem wtedy co myśleć, bo co mogłem? Nagle z nieznanych mi przyczyn moja usta zaczęły krwawić, to było nie do pomyślenia. 

Jednak kolejny cios, który nadszedł wyrwał mnie z kłębiących się myśli. Otóż nagle poczułem się, jakby ktoś z całej siły uderzył mnie w krtań, przez co nie mogłem złapać normalnego oddechu. Osunąłem się wtedy na podłogę, kurczowo trzymając się krzesełka. 

Mój płytki oddech, nie potrafił mi dostarczyć tlenu do organizmu, przez co od razu w moich oczach zebrały się łzy. Później następny raz, w którym to ból rozszedł się po całym mostku. Miałem wrażenie jakby ktoś złamał mi wszystkie żebra na raz. Zacisnąłem wolną dłoń na koszulce, próbując cały czas złapać głębszy wdech. 

Co się ze mną działo do cholery?! Przecież nie jestem na nic przewlekle chory, a wątpiłem też, że tak od razu wystąpią objawy, chcące zaprowadzić mnie od razu na tamten świat. Nie rozumiałem tego. 

Obraz coraz bardziej mi się zamazywał, gdyż ból towarzyszący mi cały czas, nie pozwolił mi logicznie myśleć, ani nawet mieć siły, by wołać o pomoc. A niestety wyglądało na to, że moje katusze miały jeszcze długo trwać. 

Następne co poczułem to piekące udo, przez co straciłem równowagę i upadłem bokiem na podłogę. Mając krótkie spodenki na sobie, zauważyłem, że na mojej nodze powstają 3 ogromne pręgi, jakby jakiś potwór wydrapał je pazurami. Z nich także zaczęła sączyć się krew, jednak nie miałem na to wpływu.

- Ma... - próbowałem wołać, lecz mój głos ugrzązł w gardle. 

Nie wiem, jakim cudem udało mi się przewrócić na plecy, jednak miałem nadzieję, że to w jakiś sposób odrobinę pomoże. Lecz myliłem się, ból nie ustępował, a nawet nasilał się.  A kolejny niemy krzyk chciał wyjść z mojego gardła, aczkolwiek coś zacisnęło się na mojej drugiej nodze, jakby ktoś za nie złapał i wbijał palce. 

Nagle gwałtownie obróciłem głowę na bok, plując krwią. Wtedy byłem już kompletnie przerażony i szczerze sądziłem, że umieram. Miałem wrażenie, jakbym najadł się pokruszonego szkła, które poprzecinało każdy skrawek wewnętrznych ścianek policzków. Cierpieniu nie było końca, a ja już w pewnym momencie prosiłem o śmierć. Ból był przerażający, a najgorsze miało dopiero nadejść.

Moje ciało zaczęło drżeć, lecz już nie wiedziałem, czy to było spowodowane bólem czy też strachem. Nie byłem na tyle silny, by móc to znieść. A to były istne tortury, które nie wiedziałem, jak mogę przerwać. Oddałbym wszystko, by w końcu ukoić moje katusze. 

Ponownie chciałem zawołać rodziców, ale jedynie co wyszło z mojego gardła to bulgot krwi, którą zaraz wyplułem na podłogę. Mieszała się ona z moimi łzami, tworząc obraz tragedii nie do opisania. 

Jednak to było nic w porównaniu do bólu dolnych partii ciała, gdzie czułem, jakby moje mięśnie były rozrywane na kilka części. Wtedy moje ciało wygięło się w łuk, pod wpływem tak ostrego cierpienia. 

Modliłem się, by to już się skończyło, by to był tylko okropny sen, z którego się obudzę. Niestety nie mogłem się okłamywać, moje katusze dalej trwały i mimo, że w pewnym momencie stały się o wiele słabsze, to nadal leżałem bez ruchu. Nawet ruszenie palcem sprawiało mi ból, dlatego nie umiałem zasnąć, bojąc się kolejnej fali. 

Leżałem tak, patrząc się w jeden punkt, jedynie co się zmieniało to pora dnia, która zaczęła wpuszczać do mojego pokoju coraz więcej światła. Dźwięki nocy cichły, zastępowane odgłosami samochodów, czy krzątających się po domu rodziców. 

Wiedziałem, że nie uniknę wchodzącej do mojego pokoju mamy i musiałem przyznać w tamtym momencie cieszyło mnie to jak diabli. Wiedziałem, że mnie uratuje, jak zawsze, w końcu byłem jej ukochanym synem.

- Jimin, przygotowałam... O BOŻE JIMIN SKARBIE! - usłyszałem głos matki, która podbiegła do mnie w mgnieniu oka. Nie dotykała mnie, bo nawet nie wiedziała jak, albo czy nie zrobi mi większej krzywdy.

Mój oddech był spokojny, mimo że samo to sprawiało mi kolejne pokłady bólu. Oczy pozostawały zamknięte, bo nie miałem siły nawet ich otwierać. Po prostu nie przespałem ani sekundy po tym wydarzeniu, dlatego byłem niewiarygodnie zmęczony. Jednak ból nie pozwolił mi choć na chwilę pozwolić na chwilę relaksu. 

Po kilku godzinach w bezruchu czułem się, jakby przejechał po mnie walec. I pomimo że normalnie śmieszyłoby mnie to stwierdzenie, tak teraz do śmiechu było mi naprawdę daleko. 

- Kyuwon chodź tu szybko!! - krzyczała dalej, gładząc mnie ledwo wyczuwalnie po policzku - Zaraz będzie dobrze kochanie... 

- Co się... 

- Dzwoń po karetkę! - jej głos się załamał, mimo to starała się mówić wyraźnie - Szybko! - Następnie słyszałem tylko głośne tupanie ojca, który prawdopodobnie biegł po telefon. 

Potem wszystko potoczyło się niewiarygodnie szybko. Wycie syren karetki, rozmowy nieznanych mi osób i próba kontaktu ze mną. A ja nadal pozostawałem bez ruchu nawet, gdy próbowano przenieść mnie na nosze. I dopiero gdy zostałem wyniesiony z domu, w końcu odpłynąłem, tracąc przytomność. 

💌 💌 💌

Obudziło mnie jednostajne pikanie, które zaczęło mnie niesamowicie denerwować. Chciałem sięgnąć po telefon, będąc przekonany, że właśnie zadzwonił budzik. Jednak nie mogąc podnieść zbytnio ręki, uchyliłem powieki. I może to był błąd, bo biel, która mnie ogarnęła, zaczęła mnie wręcz oślepiać. Wtedy też, jak z grom z jasnego nieba, uderzyły we mnie wspomnienia z niedawnych wydarzeń. Przypomniałem sobie te makabryczne chwile, czując, jak w moich oczach zbierają się łzy. 

Na szczęście nie czułem bólu, a to pewnie za sprawą silnych leków, podawanych w kroplówce. Gdy już pogodziłem się z najgorszym, zacząłem rozglądać się po pokoju. Jak się okazało nie byłem tu sam, jednak chłopak w łóżku na przeciwko był w swoim świecie, mając na uszach słuchawki. 

Zerknąłem na zegarek, który wisiał tuż nad drzwiami i niestety nie spodobał mi się widok, jaki ujrzałem. Urządzenie wskazywało na godzinę 17, czyli już dawno było po kolokwium, na które się nie zjawiłem. Może to i głupie teraz martwić się o takie rzeczy, jednak bardzo zależało mi na tym egzaminie, by go zdać. Teraz jedynie wiedziałem, że będę miał drogę przez mękę, o ile nie będzie jeszcze gorzej. 

Westchnąłem bezgłośnie i ponownie zamknąłem powieki, przecież gorzej już być nie mogło, prawda? W tamtym momencie naprawdę marzyłem o powrocie do domu, odcięciu się od wszystkiego i wszystkich. 

Jednak mój spokój nie trwał zbyt długo, gdy do sali wszedł lekarz. Spojrzałem w jego kierunku i kiedy nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnął się przyjaźnie. Wtedy to podszedł do mnie wolnym krokiem, jakby nie chcąc mnie spłoszyć.

- Dzień dobry Jimin - jego głos był tak samo ciepły co uśmiech, przez co od razu relaksował - Nazywam się Kim Namjoon i jestem twoim lekarzem. 

Chciałem mu już odpowiedzieć na powitanie, lecz nie potrafiłem. Jedynie co złapałem się za gardło, cało przerażony.

- Oh spokojnie - powiedział, widząc mój stan - Jeszcze przez kilka godzin nie będziesz mógł mówić, ale nie martw się to minie. Twoje gardło musi odpocząć, tak samo jak reszta ciała. Pobraliśmy Ci krew i zleciłem zrobić pełne badania - powiedział, patrząc na swój notes - Wszystkie wyniki masz bardzo dobre i oprócz lekko obniżonego poziomu cukru, to nie ma czym się martwić. Przykro mi to mówić... Ale niestety mam swoją teorię, co do tego, co Ci się stało, bo już nie raz spotkałem się z takim przypadkiem, jak twój... - westchnął ciężko, masując swój kark, a ja nie miałem pojęcia, o co może chodzić. 

Skoro wyniki miałem dobre, to skąd to wszystko? Może jednak jestem na coś nieuleczalnie chory i dopiero teraz objawy postanowiły się ujawnić? 

- Twój soulmate musiał Cię zdradzić... - znaczenie tych kilku słów w pierwszej chwili do mnie nie dotarły. Jednak po chwili analizując słowo po słowie, zrozumiałem o co chodzi.

Lecz jak to? Jak moja bratnia dusza mogłaby mnie zdradzić? Jeszcze niedawno myślałem, że nie mam nikogo mi przeznaczonego, a teraz w najgorszy możliwy sposób dowiaduje się, że ta osoba istnieje? 

W moich oczach zebrały się łzy, z jednej strony wiadomość o posiadaniu soulmate powinna mnie cieszyć, jednak teraz przynosiła mi jedynie ból i cierpienie. Co ja zrobiłem złego, że zamiast dać mi kochającą mnie osobę, dała mi wręcz potwora, który nie miał skrupułów skrzywdzić mnie tak dotkliwie. A przecież na pewno wiedziała o mnie... Nie po to pisałem do bratniej duszy...

Poczułem, jak po chwili po moich policzkach spłynęły słone krople, a  gardła wydobył się nieprzypominający nawet szloch dźwięk. Płakałem niczym opuszczone przez rodziców dziecko, bojące się, co przyniesie los. Jednak ciepła dłoń na moich włosach, miała mnie uspokoić, niestety z marnym skutkiem.

- Biedactwo - mruknął cicho, jakby do siebie - Wiem, że Ci ciężko... 

Mimo wszystko doceniłem starania doktora, który cały czas próbował mnie ucieszyć. Aczkolwiek skoro mój soulmate zdradził mnie już jeden raz, to wiedziałem, że zrobi to po raz kolejny. Przecież zakazany owoc smakuje najlepiej, prawda? A skoro nie widzi mojego cierpienia, to ono się nie liczy, prawda?

💌 💌 💌

Gdy mój organizm w ślimaczym tempie dochodził do siebie, mogłem już sobie pozwolić na kilka ruchów. Dlatego siedząc w pozycji półleżącej, oglądałem rany znajdujące się na moich nogach. Przy czym analizowałem, co mój soulmate wyprawiał. Musiał paznokciami przejechać po udzie innej osoby, sprawiając, że u mnie to wyglądało makabrycznie. 

Już po tym nie wiedziałem, co już bardziej boli. To, że będę miał obrzydliwe blizny, które zostaną ze mną do końca życia, czy właśnie psychika, gdzie będę się zmagać z myślą, iż moja bratnia dusza dotykała inną osobę, tak jak powinna robić to ze mną. 

Oszpecony i zniszczony psychicznie, tak chyba powinienem określić mój stan. Czułem do siebie obrzydzenie, bo mogłem powiedzieć, że jego zdrada, była niemalże gwałtem na moją osobę. 

A ja głupi kiedyś myślałem, że spotkam tą jedyną osobę i będziemy razem szczęśliwi. A żadne problemy nie będą ważne, bo będziemy mieć siebie nawzajem. Nadzieja matką głupich, jak to powiadają. Jednak czy nie powinno być tak, że każda matka kocha swoje dzieci? Jeśli tak, to chyba byłem tym najbardziej niechcianym.

Zawsze starałem się być dobrym człowiekiem, który chce pomagać innym w potrzebie. A w zamian otrzymałem tylko ból, to nie było sprawiedliwe. I mógłbym się wykłócać o to, ale nic mi to nie da, a także nic to nie zmieni. 

Jedynie o co mogłem wręcz błagać... To by mój soulmate w końcu zrozumiał, jak bardzo mnie rani...


/////

Witajcie ponownie <3

Pamiętajcie moje skarby drogie byście ciepło się ubierali i pili dużo herbatki, bo bo bardzo bym nie chciała byście mi chorowali~ Dużo zdrówka każdemu życzę, jak i wiele sukcesów w tym tygodniu *^*
(oraz mam nadzieję, że mieliśmy wspaniałe mikołajki <3 )

Do następnego herbatniczki <3


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro