Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6


 Oliver wyszedł przed dom, trzymając w zębach nieodpalonego papierosa i powoli przyłożył do jego końcówki różdżkę, patrząc w gwieździste niebo.

- Insendio. - mruknął przez zęby, odpalając papierosa i schował różdżkę do tylnej kieszeni spodni.

Dostrzegł na niebie nietypowy ruch, a następnie punkt, który robił się coraz większy i większy, aż rozpoznał w nim swojego przyjaciela Hala Jordana lecącego z dużą prędkością na swojej ukochanej miotle. Już po chwili wylądował na ziemi, ryjąc mu kawałek trawnika.

- Owww... Wybacz. - uśmiechnął się skrępowany, w jednej dłoni trzymając trzon miotły, a w drugiej przykrytą białą płachtą klatkę. Oliver machnął tylko dłonią, wyjmując papierosa z ust.

- Nic nie szkodzi. - odrzekł. Zerknął na klatkę i skinął na nią głową – To to o co prosiłem? - Hal uśmiechnął się, opierając miotłę o ścianę, zmierzwił włosy i uniósł klatkę, odsłaniając płachtę. Blondyn ujrzał zwinięty kłębek czarno-białej sierści i drgający nerwowo ogonek.

- Osiem miesięcy, kotka. - oznajmił z dumą – Hagrid twierdzi, że państwo Davewood są hodowcami najlepszych magicznych chowańców, ale oddają zwierzęta jedynie w dobre ręce. Trochę się namęczyłem, ale o to ona! Jeszcze nie wybrano dla niej imienia, więc całkowita swoboda. - wyjaśnił, podając przyjacielowi klatkę – To co to za szczęśliwe dziecko, które dostanie prezent od Olivera Queena?

Auror uśmiechnął się tajemniczo.

- Syn znajomych. - odrzekł.

- Jakich?

- Znajomych.

- No nie bądź taki! Powiedz!

- Co cię to tak interesuje? - westchnął – Wejdziesz na herbatę?

* * * *

Roy Harper obudził się dość wcześnie, czując się niebywale wyspanym, ale jednocześnie nieco obolałym. Niechętnie podniósł się z wygodnego łóżka i zrzucił z siebie jedwabną pościel. Zgarnął z krzesła swoje stare ubrania jeszcze z sierocińca, w których postanowił przechodzić do końca wakacji. Było mu szkoda i bał się trochę zacząć nosić nowe ubrania, które kupił mu Oliver.

Przeszedł do łazienki po drugiej stronie korytarza. Zaczął od opróżnienia pęcherza, a następnie podszedł do umywalki i wsunął dłonie pod strumień letniej wody. Ochlapał twarz w ramach rozbudzenia i wytarł się ręcznikiem, a następnie sięgnął po grzebień, aby uczesać swoje włosy.

Gdy spojrzał w lustro, dostrzegł pewną zmianę. Upuścił grzebień na ziemię i uniósł się nieco do góry, łapiąc dłońmi umywalki, aby lepiej przyjrzeć się swojemu odbiciu.

Jego oczy z niebieskich, stały się zielone. A może coś pomiędzy pierwszym kolorem a nowym? Taka trochę morska zieleń. Nie, to zieleń. Taka sama, jak u Olivera. To pewnie efekt zaklęcia adopcyjnego.

Oczy nawet mu się podobały. Gorzej z drugim, nieco bardziej istotnym faktem.

Roy Harper, Naczelny Rudzielec stał się blondynem z rudymi końcówkami. Nie wiedział czy się śmiać, czy płakać. Nie wyglądał, aż tak źle, ale wolał swój poprzedni kolor włosów.

Niezbyt zadowolony z obecnego wyglądu przebrał się i zszedł do jadalni, licząc, że jest to już pora na śniadanie. Widząc pusty stół, zrozumiał, że wstał dość wcześnie. A nawet za wcześnie.

Z cichym westchnieniem blondyno-rudzielec podszedł do stojącego w rogu pomieszczenia fortepianu i opadł na dostawione do niego siedzisko. Od niechcenia położył dłonie na klawiszach i nacisnął je. Kąciki jego ust uniosły się do góry w zadowolonym uśmiechu, słysząc czyste dźwięki. W sierocińcu też jeden stał. Był stary i zdezelowany, ale i tak Royowi udało się na nim opanować trochę gry.

Już po chwili chłopiec wygrywał jakąś prostszą melodię.

- Och, panicz już wstał! - drgnął zaskoczony, przerywając swój mały występ. Obrócił się w stronę, z którego doszedł go piskliwy głos skrzatki – Trzeba było zawołać Lotkę, zrobiłabym paniczowi śniadanie! - oznajmiła z oburzeniem w głosie, jakby poczuła się dotknięta jego zachowaniem – Co paniczowi stało się z włosami?

Wzruszył ramionami.

- Nie do końca wiem...

- Wygląda panicz jak rodowity Queen. - stwierdziła, po chwili namysłu dodała – Ale oczy ma panicz po matce naszego pana. - dodała.

- Po matce Olivera? - powtórzył.

- Tak, tak. Bo pan odziedziczył oczy po ojcu, a panicz zdecydowanie po jego matce.

- Wydawało mi się, że mam takie jak Ollie... - mruknął zmieszany.

- Nie, nie, to zdecydowanie oczy po pani Queen. Pani miała takie zielono-niebieskie. Zupełnie nie podobne do oczu jej brata... - nagle zakryła sobie usta, zdając sobie sprawę, że znów wspomniała o wuju Olivera, chociaż poprzedniego dnia udało się jej zbyć chłopca i jego dociekliwość – Pan zaraz wstanie. - oznajmiła pośpiesznie, licząc, że odwróci tym jego uwagę. Roy skinął głową, nie mając siły dociekać – Gdzie panicz nauczył się grać?

- W sierocińcu. Mieliśmy taki jeden, mocno zdezelowany... - mruknął w odpowiedzi.

-Pan Robert byłby zachwycony! Uwielbiał grę na fortepianie, ale ani żona, ani syn nie odwzajemniali jego miłości do tego instrumentu... - westchnęła z rozmarzeniem, przypominając sobie swojego poprzedniego pana.

- Nie miałem cierpliwości do nauki gry. - chłopiec odwrócił się w kierunku drzwi, gdzie ujrzał Olivera, poprawiającego włosy. Mężczyzna przystanął i przyjrzał się uważnie fryzurze syna – Na Gryffindora...

- Wyglądam, aż tak źle? - spytał, krzywiąc się.

- Wolałem cię w rudym. - stwierdził, sięgając po różdżkę – Spokojnie, są na to zaklęcia. - dodał.

W między czasie Lotka gdzieś zniknęła, najpewniej po to, aby zająć się przygotowaniem śniadania.

Queen uklęknął przy Harperze i skierował w jego stronę różdżkę. Wypowiedział jakąś niezrozumiałą dla chłopaka formułę, a już po chwili mężczyzna wyprostował się, uśmiechając się z zadowoleniem.

- No i już. - rzekł – Powinno być dobrze. - dodał, mierzwiąc lekko włosy Roya, aby sprawdzić czy wszędzie są tego samego koloru.

- Wytrzyma?

- Co masz na myśli?

- Czy zaklęcie wytrzyma do końca roku szkolnego? - sprostował.

- Wystarczy do przerwy świątecznej. - stwierdził ze wzruszeniem ramion. Dziesięciolatek spojrzał na niego zaskoczony – No bo, wiesz, chcę, żebyś wrócił do mnie, do domu na święta. - wyjaśnił mu, widząc jego minę. Po chwili klasnął w dłonie – No właśnie! Mam dla ciebie prezent. Ode mnie i jeden od profesora Dumbledore'a. - rzekł, kierując się do wyjścia z jadalni – Daj mi sekundkę. Zaraz wracam. - i po tych słowach wyszedł, zostawiając Roya samego.

Z trzaskiem pojawił się Grotek tłumaczący coś cicho Lotce. Skrzat trzymał nad głową dwa duże talerze z jedzeniem, a skrzatka rozstawiała naczynia i sztućce na stole. Grotek drgnął, zdając sobie sprawę z tego, że rudzielec znajduje się w pomieszczeniu. Obrócił się przodem do niego i ukłonił nisko, uważając, aby nie upuścić trzymanych talerzy i już otwierał usta, aby coś powiedzieć w jego kierunku, ale wrócił, a raczej wpadł, Oliver niosąc płaski, czerwony pakunek oraz przykrytą płachtą klatkę.

- To od profesora. - rzekł, podając mu paczkę. Roy ledwie zdążył na nią spojrzeć, bo Queen już stawiał przed nim klatkę, a następnie odsłonił ją, uśmiechając się szeroko – A to ode mnie.

Chłopiec niemalże pisnął z radości na widok czarno-białego kota, patrzącego na niego z zaciekawieniem.

- Kot!

- Chowaniec. - dodał blondyn, ale wątpił, aby rudzielec tu usłyszał, bo był już zajęty przyglądaniem się zwierzakowi z bliska – Pomyślałem, że chciałbyś mieć jakiegoś pupila... To kotka, posiada nie wielkie zdolności magicz... - urwał, widząc roześmianą twarz podopiecznego, który zdążył już otworzyć klatkę i pogłaskać kotkę, która z lubością zamruczała i powoli wygramoliła się ze swojego kocyka, aby podejść bliżej chłopca. Zaakceptowała go. Hal nie mógł wybrać lepszego kota na chowańca dla Harpera. - Nie ma jeszcze imienia. Jak ją nazwiesz? - spytał, klękając przy nim. Rudzielec zamyślił się na chwilę.

- Speedy. - oznajmił w końcu.

- Speedy? - powtórzył zdziwiony, a po chwili zaśmiał się – Podoba mi się.

Roy usiadł po turecku, a Speedy z kocią wdzięcznością wepchnęła mu się na kolana. Chłopiec złapał czerwony pakunek od Albusa i rozdarł papier. Dobrą minutę oglądał książkę, Quidditch przez wieki, z niebywałą dokładnością, aby następnie, powoli ją otworzyć na stronie tytułowej, gdzie widniało zgrabne pismo samego Dumbledore'a.

Mam nadzieję, że skorzystasz kiedyś z tej wiedzy.

Liczę, że zdobędziesz puchar domów, jak niegdyś Twój ojciec!

~A. Dumbledore

P.S. Trzymam kciuki za Gryffindor.

* * * *

- Trzymaj się mocno!

- Nie jestem pewien czy to dobry pomysł, Ol-

Roy złapał się mocniej kufra, na którym siedział i przytulił do piersi transporter ze Speedy w środku, kiedy Oliver z całą siłą ruszył na barierkę między peronem dziewiątym, a dziesiątym. Chłopiec zacisnął oczy, a gdy je otworzył, byli już na peronie pełnym czarodziei, żegnających się ze swymi pociechami.

- Rany...

- Za rok ja siedzę, ty pchasz. - zaśmiał się blondyn, prowadząc przez tłum wózek, na którym siedział rudzielec ze swoim bagażem – Zeskakuj. - polecił, co chłopak zaraz uczynił, odstawiając klatkę z chowańcem na kufer – Poszukamy jakiegoś wolnego przedziału i pomogę ci zapakować kufer. - oznajmił.

-Oliver! - gdzieś z tłumu dobiegł ich chłopięcy głos, a po chwili mężczyzna został objęty w pasie przez drobnego, bladego blondynka – Miałeś do nas wpaść w wakacje! - przypomniał mu, odklejając się od niego. Jego spojrzenie stalowych tęczówek zatrzymało się na zdziwionym Royu – A, wiem kim jesteś! Jesteś Roy, prawda? Ollie cię adoptował! - rzekł, wypinając dumnie pierś, bo bez problemu udało mu się rozpoznać swojego nowego... kuzyna – Jestem Draco. Draco Malfoy, kuzyn Olliego. - rzekł, uśmiechając się lekko i wyciągając w jego kierunku dłoń. Ku zaskoczeniu mężczyzny, Draco faktycznie wyglądał całkiem sympatycznie, jakby chciał się zakumplować z rudzielcem.

- Miło mi cię poznać, Draco. - rzekł Harper, ściskając lekko jego rękę.

- Gdzie zgubiłeś rodziców? - spytał Oliver, rozglądając się na boki w poszukiwaniu Lucjusza i Narcyzy.

- Draco, nie uciekaj nam tak! - jak na zawołanie z tłumu wyłoniła się zmartwiona o syna pani Malfoy, a za nią kroczył pan Malfoy, poirytowany faktem, że wokół niego znajduje się tyle plebsu – Och, Oliver! - uspokoiła się, widząc, że chłopak uciekł prosto do kuzyna.

- I Roy. - dodał z nieco mniejszym entuzjazmem Lucjusz, wpatrując się w rudzielca, który nagle poczuł się całkiem malutki w obliczu małżeństwa.

- Właśnie – Narcyza spojrzała z wyrzutem na siostrzeńca – Liczyłam, że wpadniecie do nas wczoraj na herbatę! Wysłałam ci sowę!

- Przepraszam... Chyba nie dotarła... - wydukał.

- A teraz co? Mamy tylko kilka minut na poznanie twojego syna! I to w jakich warunkach! - złapała się za głowę, a Lucjusz złapał ją za ramie.

- Spokojnie, kochanie. Ludzie patrzą...

- Jestem Narcyza, matka Draco i ciotka Olivera. - przedstawiła się już spokojniej, patrząc z delikatnym uśmiechem na zdezorientowanego chłopca. Kobieta zerknęła na męża, a następnie dyskretnie dźgnęła go ramieniem w bok – Lucjusz. - syknęła cicho.

- Hm? Ach, tak... Jestem Lucjusz. - przedstawił się – Witamy w rodzinie, Roy.

- Umm... Dziękuję. Miło... Miło mi poznać.


Nie umiem Malfoyów...  .-.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro