Rozdział 6
Oliver wyszedł przed dom, trzymając w zębach nieodpalonego papierosa i powoli przyłożył do jego końcówki różdżkę, patrząc w gwieździste niebo.
- Insendio. - mruknął przez zęby, odpalając papierosa i schował różdżkę do tylnej kieszeni spodni.
Dostrzegł na niebie nietypowy ruch, a następnie punkt, który robił się coraz większy i większy, aż rozpoznał w nim swojego przyjaciela Hala Jordana lecącego z dużą prędkością na swojej ukochanej miotle. Już po chwili wylądował na ziemi, ryjąc mu kawałek trawnika.
- Owww... Wybacz. - uśmiechnął się skrępowany, w jednej dłoni trzymając trzon miotły, a w drugiej przykrytą białą płachtą klatkę. Oliver machnął tylko dłonią, wyjmując papierosa z ust.
- Nic nie szkodzi. - odrzekł. Zerknął na klatkę i skinął na nią głową – To to o co prosiłem? - Hal uśmiechnął się, opierając miotłę o ścianę, zmierzwił włosy i uniósł klatkę, odsłaniając płachtę. Blondyn ujrzał zwinięty kłębek czarno-białej sierści i drgający nerwowo ogonek.
- Osiem miesięcy, kotka. - oznajmił z dumą – Hagrid twierdzi, że państwo Davewood są hodowcami najlepszych magicznych chowańców, ale oddają zwierzęta jedynie w dobre ręce. Trochę się namęczyłem, ale o to ona! Jeszcze nie wybrano dla niej imienia, więc całkowita swoboda. - wyjaśnił, podając przyjacielowi klatkę – To co to za szczęśliwe dziecko, które dostanie prezent od Olivera Queena?
Auror uśmiechnął się tajemniczo.
- Syn znajomych. - odrzekł.
- Jakich?
- Znajomych.
- No nie bądź taki! Powiedz!
- Co cię to tak interesuje? - westchnął – Wejdziesz na herbatę?
* * * *
Roy Harper obudził się dość wcześnie, czując się niebywale wyspanym, ale jednocześnie nieco obolałym. Niechętnie podniósł się z wygodnego łóżka i zrzucił z siebie jedwabną pościel. Zgarnął z krzesła swoje stare ubrania jeszcze z sierocińca, w których postanowił przechodzić do końca wakacji. Było mu szkoda i bał się trochę zacząć nosić nowe ubrania, które kupił mu Oliver.
Przeszedł do łazienki po drugiej stronie korytarza. Zaczął od opróżnienia pęcherza, a następnie podszedł do umywalki i wsunął dłonie pod strumień letniej wody. Ochlapał twarz w ramach rozbudzenia i wytarł się ręcznikiem, a następnie sięgnął po grzebień, aby uczesać swoje włosy.
Gdy spojrzał w lustro, dostrzegł pewną zmianę. Upuścił grzebień na ziemię i uniósł się nieco do góry, łapiąc dłońmi umywalki, aby lepiej przyjrzeć się swojemu odbiciu.
Jego oczy z niebieskich, stały się zielone. A może coś pomiędzy pierwszym kolorem a nowym? Taka trochę morska zieleń. Nie, to zieleń. Taka sama, jak u Olivera. To pewnie efekt zaklęcia adopcyjnego.
Oczy nawet mu się podobały. Gorzej z drugim, nieco bardziej istotnym faktem.
Roy Harper, Naczelny Rudzielec stał się blondynem z rudymi końcówkami. Nie wiedział czy się śmiać, czy płakać. Nie wyglądał, aż tak źle, ale wolał swój poprzedni kolor włosów.
Niezbyt zadowolony z obecnego wyglądu przebrał się i zszedł do jadalni, licząc, że jest to już pora na śniadanie. Widząc pusty stół, zrozumiał, że wstał dość wcześnie. A nawet za wcześnie.
Z cichym westchnieniem blondyno-rudzielec podszedł do stojącego w rogu pomieszczenia fortepianu i opadł na dostawione do niego siedzisko. Od niechcenia położył dłonie na klawiszach i nacisnął je. Kąciki jego ust uniosły się do góry w zadowolonym uśmiechu, słysząc czyste dźwięki. W sierocińcu też jeden stał. Był stary i zdezelowany, ale i tak Royowi udało się na nim opanować trochę gry.
Już po chwili chłopiec wygrywał jakąś prostszą melodię.
- Och, panicz już wstał! - drgnął zaskoczony, przerywając swój mały występ. Obrócił się w stronę, z którego doszedł go piskliwy głos skrzatki – Trzeba było zawołać Lotkę, zrobiłabym paniczowi śniadanie! - oznajmiła z oburzeniem w głosie, jakby poczuła się dotknięta jego zachowaniem – Co paniczowi stało się z włosami?
Wzruszył ramionami.
- Nie do końca wiem...
- Wygląda panicz jak rodowity Queen. - stwierdziła, po chwili namysłu dodała – Ale oczy ma panicz po matce naszego pana. - dodała.
- Po matce Olivera? - powtórzył.
- Tak, tak. Bo pan odziedziczył oczy po ojcu, a panicz zdecydowanie po jego matce.
- Wydawało mi się, że mam takie jak Ollie... - mruknął zmieszany.
- Nie, nie, to zdecydowanie oczy po pani Queen. Pani miała takie zielono-niebieskie. Zupełnie nie podobne do oczu jej brata... - nagle zakryła sobie usta, zdając sobie sprawę, że znów wspomniała o wuju Olivera, chociaż poprzedniego dnia udało się jej zbyć chłopca i jego dociekliwość – Pan zaraz wstanie. - oznajmiła pośpiesznie, licząc, że odwróci tym jego uwagę. Roy skinął głową, nie mając siły dociekać – Gdzie panicz nauczył się grać?
- W sierocińcu. Mieliśmy taki jeden, mocno zdezelowany... - mruknął w odpowiedzi.
-Pan Robert byłby zachwycony! Uwielbiał grę na fortepianie, ale ani żona, ani syn nie odwzajemniali jego miłości do tego instrumentu... - westchnęła z rozmarzeniem, przypominając sobie swojego poprzedniego pana.
- Nie miałem cierpliwości do nauki gry. - chłopiec odwrócił się w kierunku drzwi, gdzie ujrzał Olivera, poprawiającego włosy. Mężczyzna przystanął i przyjrzał się uważnie fryzurze syna – Na Gryffindora...
- Wyglądam, aż tak źle? - spytał, krzywiąc się.
- Wolałem cię w rudym. - stwierdził, sięgając po różdżkę – Spokojnie, są na to zaklęcia. - dodał.
W między czasie Lotka gdzieś zniknęła, najpewniej po to, aby zająć się przygotowaniem śniadania.
Queen uklęknął przy Harperze i skierował w jego stronę różdżkę. Wypowiedział jakąś niezrozumiałą dla chłopaka formułę, a już po chwili mężczyzna wyprostował się, uśmiechając się z zadowoleniem.
- No i już. - rzekł – Powinno być dobrze. - dodał, mierzwiąc lekko włosy Roya, aby sprawdzić czy wszędzie są tego samego koloru.
- Wytrzyma?
- Co masz na myśli?
- Czy zaklęcie wytrzyma do końca roku szkolnego? - sprostował.
- Wystarczy do przerwy świątecznej. - stwierdził ze wzruszeniem ramion. Dziesięciolatek spojrzał na niego zaskoczony – No bo, wiesz, chcę, żebyś wrócił do mnie, do domu na święta. - wyjaśnił mu, widząc jego minę. Po chwili klasnął w dłonie – No właśnie! Mam dla ciebie prezent. Ode mnie i jeden od profesora Dumbledore'a. - rzekł, kierując się do wyjścia z jadalni – Daj mi sekundkę. Zaraz wracam. - i po tych słowach wyszedł, zostawiając Roya samego.
Z trzaskiem pojawił się Grotek tłumaczący coś cicho Lotce. Skrzat trzymał nad głową dwa duże talerze z jedzeniem, a skrzatka rozstawiała naczynia i sztućce na stole. Grotek drgnął, zdając sobie sprawę z tego, że rudzielec znajduje się w pomieszczeniu. Obrócił się przodem do niego i ukłonił nisko, uważając, aby nie upuścić trzymanych talerzy i już otwierał usta, aby coś powiedzieć w jego kierunku, ale wrócił, a raczej wpadł, Oliver niosąc płaski, czerwony pakunek oraz przykrytą płachtą klatkę.
- To od profesora. - rzekł, podając mu paczkę. Roy ledwie zdążył na nią spojrzeć, bo Queen już stawiał przed nim klatkę, a następnie odsłonił ją, uśmiechając się szeroko – A to ode mnie.
Chłopiec niemalże pisnął z radości na widok czarno-białego kota, patrzącego na niego z zaciekawieniem.
- Kot!
- Chowaniec. - dodał blondyn, ale wątpił, aby rudzielec tu usłyszał, bo był już zajęty przyglądaniem się zwierzakowi z bliska – Pomyślałem, że chciałbyś mieć jakiegoś pupila... To kotka, posiada nie wielkie zdolności magicz... - urwał, widząc roześmianą twarz podopiecznego, który zdążył już otworzyć klatkę i pogłaskać kotkę, która z lubością zamruczała i powoli wygramoliła się ze swojego kocyka, aby podejść bliżej chłopca. Zaakceptowała go. Hal nie mógł wybrać lepszego kota na chowańca dla Harpera. - Nie ma jeszcze imienia. Jak ją nazwiesz? - spytał, klękając przy nim. Rudzielec zamyślił się na chwilę.
- Speedy. - oznajmił w końcu.
- Speedy? - powtórzył zdziwiony, a po chwili zaśmiał się – Podoba mi się.
Roy usiadł po turecku, a Speedy z kocią wdzięcznością wepchnęła mu się na kolana. Chłopiec złapał czerwony pakunek od Albusa i rozdarł papier. Dobrą minutę oglądał książkę, Quidditch przez wieki, z niebywałą dokładnością, aby następnie, powoli ją otworzyć na stronie tytułowej, gdzie widniało zgrabne pismo samego Dumbledore'a.
Mam nadzieję, że skorzystasz kiedyś z tej wiedzy.
Liczę, że zdobędziesz puchar domów, jak niegdyś Twój ojciec!
~A. Dumbledore
P.S. Trzymam kciuki za Gryffindor.
* * * *
- Trzymaj się mocno!
- Nie jestem pewien czy to dobry pomysł, Ol-
Roy złapał się mocniej kufra, na którym siedział i przytulił do piersi transporter ze Speedy w środku, kiedy Oliver z całą siłą ruszył na barierkę między peronem dziewiątym, a dziesiątym. Chłopiec zacisnął oczy, a gdy je otworzył, byli już na peronie pełnym czarodziei, żegnających się ze swymi pociechami.
- Rany...
- Za rok ja siedzę, ty pchasz. - zaśmiał się blondyn, prowadząc przez tłum wózek, na którym siedział rudzielec ze swoim bagażem – Zeskakuj. - polecił, co chłopak zaraz uczynił, odstawiając klatkę z chowańcem na kufer – Poszukamy jakiegoś wolnego przedziału i pomogę ci zapakować kufer. - oznajmił.
-Oliver! - gdzieś z tłumu dobiegł ich chłopięcy głos, a po chwili mężczyzna został objęty w pasie przez drobnego, bladego blondynka – Miałeś do nas wpaść w wakacje! - przypomniał mu, odklejając się od niego. Jego spojrzenie stalowych tęczówek zatrzymało się na zdziwionym Royu – A, wiem kim jesteś! Jesteś Roy, prawda? Ollie cię adoptował! - rzekł, wypinając dumnie pierś, bo bez problemu udało mu się rozpoznać swojego nowego... kuzyna – Jestem Draco. Draco Malfoy, kuzyn Olliego. - rzekł, uśmiechając się lekko i wyciągając w jego kierunku dłoń. Ku zaskoczeniu mężczyzny, Draco faktycznie wyglądał całkiem sympatycznie, jakby chciał się zakumplować z rudzielcem.
- Miło mi cię poznać, Draco. - rzekł Harper, ściskając lekko jego rękę.
- Gdzie zgubiłeś rodziców? - spytał Oliver, rozglądając się na boki w poszukiwaniu Lucjusza i Narcyzy.
- Draco, nie uciekaj nam tak! - jak na zawołanie z tłumu wyłoniła się zmartwiona o syna pani Malfoy, a za nią kroczył pan Malfoy, poirytowany faktem, że wokół niego znajduje się tyle plebsu – Och, Oliver! - uspokoiła się, widząc, że chłopak uciekł prosto do kuzyna.
- I Roy. - dodał z nieco mniejszym entuzjazmem Lucjusz, wpatrując się w rudzielca, który nagle poczuł się całkiem malutki w obliczu małżeństwa.
- Właśnie – Narcyza spojrzała z wyrzutem na siostrzeńca – Liczyłam, że wpadniecie do nas wczoraj na herbatę! Wysłałam ci sowę!
- Przepraszam... Chyba nie dotarła... - wydukał.
- A teraz co? Mamy tylko kilka minut na poznanie twojego syna! I to w jakich warunkach! - złapała się za głowę, a Lucjusz złapał ją za ramie.
- Spokojnie, kochanie. Ludzie patrzą...
- Jestem Narcyza, matka Draco i ciotka Olivera. - przedstawiła się już spokojniej, patrząc z delikatnym uśmiechem na zdezorientowanego chłopca. Kobieta zerknęła na męża, a następnie dyskretnie dźgnęła go ramieniem w bok – Lucjusz. - syknęła cicho.
- Hm? Ach, tak... Jestem Lucjusz. - przedstawił się – Witamy w rodzinie, Roy.
- Umm... Dziękuję. Miło... Miło mi poznać.
Nie umiem Malfoyów... .-.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro