Rozdział 20
-Bardzo, bardzo przepraszam! - powtórzył po raz kolejny Hal, patrząc na Snape'a, jakby miał się zaraz popłakać. Nietoperz z lochów kipiał ze złości, a Dumbledore pokładał się ze śmiechu.
-Bawi nieprzerwanie od dziewięciu lat! - zawył, ocierając łzy rozbawienia.
Queen stanął między mężczyznami, próbując uspokoić Mistrza Eliksirów.
-Zawsze! Zawsze na każdym meczu musisz we mnie wlecieć, Jordan! - warknął znowu mężczyzna.
Roy stanął z boku, uważnie im się przyglądając. Chwilę później koło niego stanął Chester.
-Wszystko w porządku? - spytał, patrząc to na swojego zawodnika, to na poszkodowanego. Dyrektora szkoły zaszczycił przelotnym spojrzeniem, nawet nie komentując jego potężnego rozbawienia.
-Odkąd na czwartym roku zostałeś wyjściowym zawodnikiem szkolnej drużyny zawsze wlatujesz w trybuny! Zawsze we mnie! - gorączkował się dalej Snape, ignorując Blackhooda.
-Niespecjalnie!
Chester westchnął, podchodząc do szatyna i złapał go za kołnierz. Oliver odsunął się na bok, pozwalając działać Mulatowi. Jordan został popchnięty na kolana tuż przed nauczycielem eliksirów. Młody mężczyzna omal nie wypuścił z dłoni złotego znicza, którego nie puszczał od momentu złapania.
-Kajaj się, Harold. - rozkazał mu kapitan.
-Co?! - spojrzał na niego z oburzeniem.
Snape jakby dopiero teraz zorientował się o obecności Roya. Spojrzał na niego, mrużąc oczy.
-Co tu robi Harper? - spytał, zapominając o Halu.
-Severusie, mówiłem ci, że Harold i Oliver zwolnili go na ten weekend. - odparł Dumbledore już spokojny, a po jego rozbawieniu pozostały jedynie nieco lepiej widoczne zmarszczki na twarzy oraz lekki uśmiech.
Rudzielec zastygł w osłupieniu. Severus. Czy Snape i Severus z listu pana Zabiniego to ten sam Severus? Ale czy to nie oznaczało, że Mistrz Eliksirów jest byłym Śmierciożercą?
Niedane mu było zastanowić się nad tym dogłębniej, bo po powrocie do domu od razu zasnął, a gdy następnego dnia się obudził, miał inne rzeczy na głowie – nauka, prace domowe i tak przez cały listopad i grudzień i nim się spostrzegł, stał na dworcu w towarzystwie Rory'ego, Blaise'a i Hermiony, czekając na swoją kolej.
-Nie udało ci się dogadać z Oliverem? - spytał z nutą zawodu w głosie Krukon. Roy odkaszlnął, poprawiając nerwowo swój szalik.
-Wybacz, bracki. Na następny rok bardziej się postaram. - obiecał, klepiąc go w ramię.
Prawda była taka, że kompletnie zapomniał spytać Olivera czy może spędzić święta w Nigma Valley z wujkiem i bratem.
-Psorze, na pewno nie pomóc psorowi z tą walizką? - cała czwórka spojrzała na Hagrida, który towarzyszył Halowi.
-Nie, dziękuję, Hagridzie. - odparł i postawił swoją walizkę na ziemi, stając w kolejce za Harperami i ich dwójką przyjaciół – O, cześć dzieciaki.
-Dobry wieczór! - odparła Granger, a chłopcy rzucili coś na powitanie – Wraca profesor do domu?
-Taaa... Czekają mnie stare, dobre mugolskie święta. - zaśmiał się, poprawiając swoje nauszniki.
-Mnie tak samo! - klasnęła w dłonie.
Roy zmarszczył brwi.
-Czym różnią się mugolskie od magicznych?
-Zapytaj mnie jeszcze czym się różni Japończyk od Koreańczyka. - odparł Zabini, a Rory pokiwał głową, zgadzając się z nim – Ani tego, ani tego nigdy nie widziałem.
-Zacznijmy od tego, że czarodzieje nie mają lampek choinkowych tylko świeczki. - zaczął Jordan.
-Lampki choinkowe? - spytali zdziwieni Krukon i Ślizgon.
-Co za ustrojstwo? - spytał ten pierwszy, przesuwając swój kufer nogą, gdy kolejka się poruszyła.
Roy zaśmiał się lekko, a Hal kontynuował wymienianie różnic. Rozpoczął tym zażartą dyskusję między Rory'm a Hermioną na temat wad i zalet wybuchających prezentów, która zakończyła się dopiero w przedziale. Doszło do zgody, ponieważ oboje przyznali, że mają one więcej wad, niż zalet.
-Roy, będziesz na balu bożonarodzeniowym u Malfoyów? - zainteresował się Blaise, gdy już zdjęli kurtki i usiedli na swoich miejscach.
-Nie wiem. Chyba tak. - odparł po chwili namysłu.
Pociąg ruszył i cała czwórka wyjrzała na zewnątrz, patrząc na zaśnieżone lasy.
Gryfon zapatrzył się przed siebie, zastanawiając się nad tym, dlaczego jego życie potoczyło się tak, a nie inaczej. Czy Severus z listu Daniela Zabiniego to Snape? Kim jest Elisa? Dlaczego jego los zawsze był uzależniony od decyzji kogoś innego? Został sierotą przez decyzję jego ojca, a potem Lorda. Został oddany do mugolskiego sierocińca przez decyzję Zabinich. Odszedł stamtąd przez decyzję Olivera. Do Gryffindoru trafił przez jakieś głupie nakrycie głowy, kiedy sam wolałby być przy bracie. Nawet teraz, jedzie na święta do Queen Manor, kiedy wolałby do małego domku w Nigma Valley.
Z zamyślenia wyrwał go śmiech bliźniaka.
-O Merlinie... Ja znam tą piosenkę!
Roy spojrzał na towarzyszy podróży, próbując ogarnąć o co chodzi.
-A ty, Roy? - zachichotała Hermiona – Znasz Last Christmas?
-No jasne, że znam! - odparł oburzony – Przecież wychowywałem się wśród mugoli.
Granger wyciągnęła różdżkę i zastanowiła się.
-Nie wiem czy mi się uda, ale... - machnęła różdżką, wypowiadając jakieś zaklęcie i zdaje się, tytuł piosenki. Po chwili w ich przedziale rozbrzmiała melodia, do której śpiewał w teledysku George Michael.
Bliźniacy pobledli jednocześnie.
-Jeśli myślisz, że będziemy śpiewać to się grubo-
Nie dane mu było dokończyć. Drzwi ich przedziału rozsunęły się i zajrzały bliźniaczki Patil.
-Hej. Możemy się dosiąść? - spytały jednocześnie. Ich wzrok zatrzymał się na chwilę na Zabinim.
-Jasne. - odparł Ślizgon, posyłając im delikatny uśmiech. Dziewczyny weszły do środka. Gryfonka usiadła obok Roya, a jej siostra obok Rory'ego, wpychając się między niego, a Hermionę.
-Zamierzaliście coś śpiewać? - spytała Parvati.
-Mionka chciała śpiewać Last Christmas. - odparł Gryfon. Nagle obie pisnęły.
-Uwielbiam tą piosenkę!
-Ja też!
Hermiona spojrzała z wyższością na przyjaciela, a Blaise parsknął śmiechem.
-Zostaliśmy przegłosowani, bracki. - mruknął do brata.
Już po chwili w przedziale na nowo rozbrzmiała melodia Last Christmas, a dziewczęta zaczęły śpiewać. Zabini też próbował, mimo że nie znał tekstu. Niestety rudzielce zostali sami, więc ostatecznie też się dołączyli.
Godzinę później zajadali się słodyczami kupionymi od starszej czarownic z wózkiem i popijali gorącą czekoladę z kubków zaklętych tak, aby nie możliwym było wylanie ich. Siedzieli w ciszy. Gryfonki czytały książki, Krukonka przypadkiem zasnęła z głową na ramieniu Krukona, który próbował rozwiązać krzyżówkę ze starego numeru Proroka Codziennego. Natomiast Blaise i Roy dyskutowali szeptem o meczu Puddlemore kontra Tutshill.
Powoli pozostała piątka również zaczęła przysypiać. Nic dziwnego. W końcu czekała ich jeszcze długa podróż. Nim się zorientowali, wszyscy spali w nieco niewygodnych pozycjach, mając spędzić tak całą drogę, która skończyć się miała dopiero około szóstej rano następnego dnia.
Rankiem obudził ich przechodzący w tę i we wtę konduktor z dzwonkiem w ręku.
-Stacja King Cross, peron dziewięć i trzy czwarte! - nawoływał.
Roy podniósł się z Blaise'a przecierając zaspane oko. Z nieznanych (Rory'emu) powodów, Padma długo nie chciała się obudzić, przyklejając do jego ramienia.
Wysiedli z pociągu, życząc sobie wesołych świąt i ruszyli wózkami do ściany, za którą był świat mugoli. Konduktor wypuszczał ich dwójkami i tak się złożyło, że Gryfon trafił na Draco jako parę.
-Nie mogę doczekać się wspólnych świąt. - oznajmił blondyn – Matka ponoć namówiła Olivera, żebyście zostali na kilka dni. - dodał, a rudzielec jedynie pokiwał głową.
Jednocześnie przebiegli przez barierkę i rozejrzeli się w poszukiwaniu Malfoyów lub Queena. Ruszyli naprzód, aby nie blokować przejścia, dalej szukając opiekunów.
-Draco! Roy!
-Tata. - mruknął Ślizgon, a jego przyszywany kuzyn skinął ponownie głową. Podeszli do stojącego pod ścianą Lucjusza Malfoya.
-No nareszcie. - westchnął. Spojrzał na rudzielca – Roy, Oliver poprosił mnie, abym zabrał cię już teraz do Malfoy Manor.
-Dobrze. - odparł posłusznie.
-Dołączy do nas pod wieczór. - dodał jeszcze, po czym ruchem głowy dał im znać, że czym prędzej mają stąd odejść. Na jego twarzy malował się wstręt, gdy tylko jakiś mugol zbyt blisko niego przeszedł.
Przenieśli się do jakiegoś małego zaułka i stamtąd aportowali się do hrabstwa Wiltshire tuż przed bramę z kutego żelaza. Draco szturchnął kuzyna w bok.
-Witaj w Malfoy Manor. - szepnął, puszczając mu oczko.
Lucjusz jakby nigdy nic przeszedł przez bramę, a chłopcy za nim. Nie otwierając tej bramy. Rudzielca, aż przeszedł dreszcz. Nie lubił przenikać przez obiekty. Przed nimi rozpościerała się pokaźna rezydencja, która wydawała się być większa od tej Olivera. Wokół otaczał ich ogród, który latem musiał wyglądać pięknie, z niesamowitymi fontannami, a stadko białych pawi przyglądało się z zainteresowaniem Harperowi. Chłopak zauważył, że ptaki drżą lekko z zimna. Pewnie nikt nie pomyślał o ciepłych zimowych swetrach dla nich.
Pan Malfoy wprowadził ich do środka posiadłości, a przy nich pojawiło się jak na zawołanie trzech skrzatów. Jeden wziął płaszcz od Lucjusza, drugi wziął okrycie wierzchnie i kufer od Draco, a trzeci od Roya.
-Draco, zaprowadź Roya na śniadanie. Pewnie jesteście głodni. - polecił. Przyjrzał się uważnie wyglądowi ich gościa i machnął różdżką. Guziki jego flanelowej koszuli w błyskawicznym tempie zapięły się, materiał wygładził i wsunął do spodni, a lekko spocone i rozczochrane od czapki włosy ułożył się schludnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro