Rozdział 17
- To Harry złapał znicz. - wypomniał przyjacielowi Percy.
Obaj trzecioroczni siedzieli nago w ogromnej wannie w łazience prefektów, trzymając w rękach butelki z kremowym piwem. Roy nie odważył się całkowicie rozebrać, więc siedział w ciemnych majtkach na krawędzi wanny, która przypominała bardziej basen, niż wannę – i moczył jedynie nogi, popijając swój napój.
- Merlinie... Co za maruda. - Oliver wywrócił oczami i spojrzał na Harpera – Nie wstydź się, Roy. Naprawdę. Wyskakuj z gaci i hop do wody. Nic ci przecież nie zrobimy. - zapewnił, a okularnik, jakby dla potwierdzenia jego słów, skinął głową.
Pierwszoroczny pokręcił głową ze słabym uśmiechem i wyjął nogi, podciągając je pod brodę.
- Wszystko w porządku? - spytał kapitan drużyny po chwili ciszy.
Roy zacisnął mocniej palce na szyjce butelki, pustym, nieco nieobecnym wzrokiem wpatrując się w bąbelki. Jakoś przemógł się do wspólnego prysznicu z pozostałymi chłopcami, z którymi sypiał w jednym dormitorium, ale nie mógł tego zrobić, kiedy miał być sam na sam z dwójką starszych chłopców.
- Przestań. - upomniał Wooda Percy.
- Mały przesadza. - cała trójka wzdrygnęła się, słysząc dziewczęcy głos dobiegający... z kabiny z sedesem. Spojrzeli w tamtym kierunku, a drzwiczki uchylił się lekko. Ujrzeli wyglądającą z muszli klozetowej szarą, wręcz przeźroczystą postać.
- Marta... - westchnął Percy.
Dziewczyna-duch wygramoliła się ze swojej kryjówki i podleciała do Harpera, uważnie mu się przyglądając.
- Rory? - spytała piskliwie.
- R-Roy. M-miło mi. Martha, tak?
Martha nieco się rozpogodziła, ale nie odpowiedziała na jego pytanie. Wyprostowała się i przesunęła na sam środek wanny, niby przypadkiem zahaczając spojrzeniem o krocze starszych chłopców.
- Twój brat jest bardzo mądry. - rzekła patrząc na zielonookiego – Wszyscy nauczyciele go chwalą. Profesor Snape wręcz puszy się z dumy.
- Co? - cała trójka Gryfonów zdawała się być zdziwiona – Dumny? Czemu?
- Raz trafiłam do łazienki nauczycieli. - kontynuowała, puściła mimo uszu ich pytania i zdziwienie – Rozmawiał z profesorem Flitwickiem. Mówił, że jesteście bardzo do niej podobni.
- Do niej? Czyli do kogo? - dopytywał chłopiec całkowicie zdezorientowany.
Marta zastanowiła się.
- Padło jedno imię żeńskie... Jak to było? Hmm... Chyba Elisa, ale głowy nie dam. - po chwili zachichotała.
- Elisa? - powtórzył, patrząc na kumpli. Wyglądali na zamyślonych, próbując znaleźć jakieś sensowne wytłumaczenie.
- Jak miała na imię twoja mama? - strzelił jako pierwszy Wood.
- Nie wiem. - mruknął.
- Może Elisa to... Nie wiem. - westchnął prefekt.
* * * *
Przez następny tydzień Roy nie mógł się na niczym skupić. Gdyby nie Zabini, ich kociołek najpewniej eksplodowałby przez jego nieuwagę, zalał herbatą książkę, z której uczył się przy nim Neville i gdyby nie Harry i jego szybka reakcja, dostałby tłuczkiem, który wymknął się Halowi i Hagridowi podczas treningu. Najgorzej było, kiedy przez przypadek wpadł na opiekunkę Hufflepuffu i powiedział do niej „mamo". Na szczęście kobieta jedynie się roześmiała, a nie był żadnych świadków poza Rory'm.
Aż w końcu nastało piątkowe popołudnie i dzierżąc w ręku rączkę swojego kufra spotkał się przed zamkiem z Halem. Wyjazd do domu, do Queen Manor. Na czas jego nieobecności, Speedy poszła pod opiekę Wooda i Percy'ego.
- Jak tam, chłopie? - zagadnął go szatyn, poprawiając na ramieniu torbę ze swoimi rzeczami. W drugiej ręce trzymał swojego Nimbusa Dwa Tysiące.
- W porządku. - odparł. Miał wielką ochotę pogadać z kimś o jego aktualnym utrapieniu, jakim była tajemnicza Elisa, ale nie potrafił ubrać tego słowa.
- To dobrze. - rzekł na odczepnego. Roy nie miał mu tego za złe, ponieważ zdawał sobie sprawę z tego, że mimo iż Jordan kreuje się na luzaka, to cholernie obawia się starcia, które miało odbyć się następnego dnia – Złap mnie pod ramię. - polecił.
Harper zrozumiał, że czeka go teraz teleportacja. Nie lubił tego środka transportu. Jednak posłusznie złapał się ramienia mężczyzny, poczuł nie przyjemne rwanie w okolicy pępka, stracił grunt pod nogami, a po chwili zarył mocno w inny.
- Cholera...! Dlatego wolę podróżować na miotle! - skrzywił się Hal, próbując złapać równowagę.
Za nimi rozległo się powolne, sarkastyczne klaskanie.
- Właśnie tak się obawiałem, jak skończy się twoja aportacja... - Roy odwrócił głowę i uśmiechnął się szeroko, puszczając rączkę kufra.
- Ollie! - w okamgnieniu znalazł się przy blondynie i uściskał go mocno. Queen zaśmiał się krótko, klepiąc go po plecach.
- Powinienem cię zlać za tą walkę z trollem. - rzekł pół żartem. I Harper to wyczuł. Szybko zrozumiał, że Oliver jest zły za jego heroiczny czyn, jakim było pokonanie trolla górskiego razem z Blaisem. Odsunął się od Olivera już bez uśmiechu.
Mężczyźni podali sobie dłonie na powitanie.
- Wejdziesz?
- Nieee... Muszę lecieć na miejsce, odbyć ostatni trening. - mruknął – Trzymajcie się! - wskoczył zwinnie na miotłę, odbił się nogami od ziemi i pofrunął do góry, machając im na pożegnanie dłonią.
Queenowie patrzyli za nim, aż nie zniknął im z oczu. Oliver wziął od chłopaka kufer i ruszyli przez ogród do posiadłości.
- Jak w szkole? - zapytał blondyn, chcąc uniknąć niezręcznej ciszy.
- Dobrze.
- Masz jakiś kumpli?
- Kilku.
Mężczyzna skinął głową.
- Draco nie daje ci za mocno w kość? - zerknął na niego krótko.
Chłopiec zacisnął usta w wąską kreskę, przypominając sobie, jak Malfoy nabijał się z Neville'a, Hermiony i Hala. A nawet z Weasleyów i Pottera. Mimo wszystko wobec niego był w porządku.
- Nie, jest okej. - mruknął.
- A Snape? Nadal jest taki wredny jak dziesięć lat temu?
- Snape cię uczył? - zdziwił się.
- Taaak... Jeśli dobrze pamiętam, do piątego roku włącznie uczył mnie profesor Slughorn, który potem przeszedł na emeryturę i na jego miejsce wskoczył Snape. - skrzywił się – Stwierdził, że gdyby nie to, że według jego poprzednika nadaję się do klasy „rozszerzonej", to nie miałbym u niego szans. - westchnął – Nie, nie... Zaczął mnie uczyć na siódmym roku. - mruknął po chwili.
Dotarli do drzwi i weszli do środka. Z głośnym pyknięciem pojawili się przy nich Grotek i Lotka.
- Witamy panicza. - skłoniły się jednocześnie.
- Cześć. - uśmiechnął się lekko na ich widok.
- Przygotujcie obiad dla Roya. - polecił skrzatom Oliver. Harper zerknął na niego ciut zaskoczony. Stworzenia zniknęły, aby wykonać zadanie – Wybacz, młody, ale muszę lecieć do Ministerstwa i Biura Aurorów załatwić kilka formalności. Wrócę na kolację. - i z tymi słowami oddalił się w kierunku salonu.
Chłopiec westchnął i złapał swój kufer z zamiarem przeniesienia się do swojej sypialni. Okazało się to być znacznie trudniejsze, niż sądził. Bagaż wydawał się ważyć tonę, więc gdy ledwo znalazł się pod drzwiami pokoju, a koło niego zmaterializowała się Lotka, informując go, że obiad jest już gotowy.
Roy zszedł do jadalni na posiłek, ale za nic nie chciał jeść sam. Przez te trzy miesiące zdążył przyzwyczaić się do jedzenia z kimś. Złapał swój talerz i ruszył na poszukiwanie skrzatów. Odnalazł je w niewielkiej kanciapie przy kuchni.
W komórce znajdowały się ciemno-brązowe drewniane półki i dwa malutkie posłania, na których siedzieli właśnie służący pana Queena, dyskutując o czymś zawzięcie.
- Cześć. - przywitał się z nimi, gdy nijak nie okazali, że zauważyli jego przybycie.
Skrzaty podskoczyły na swoich miejscach, natomiast Roy usiadł na schodkach i zaczął jeść swoje frytki.
- P-paniczu! - pisnęła Lotka.
- Hmmm? - uniósł na nią wzrok – Ach, no tak! Przepraszam. Chcecie? - spytał, podsuwając im talerz.
Skrzaty zamarły w całkowitym szoku, a tego, co nastąpiło chwilę później, nijak nie potrafił zrozumieć. Grotek zaczął walić głową w ścianę, aż z półki spadło kilka puszek, a Lotka tarmosiła się za uszy. Oboje krzyczeli i popiskiwali.
- Prze-przestańcie! - zawołał – Przepraszam, jeśli jakoś was uraziłem!
- U-uraziłem? - powtórzył Grotek – Och, nie, nie, nie... - pisnął, kręcąc głową.
- To nie wypada. - dodała cicho Lotka.
- Czemu? - chłopiec zmarszczył brwi.
- Nikt nigdy... Nie poczęstował Grotka i Lotki... - wysapał samczyk.
- Co? Oliver was nie karmi?! - przeraził się, uświadamiając sobie jak okrutnie traktuje się skrzatów.
- Nie, nie, nie! Pan dobry, pan bardzo dobry! - załkała Lotka – Karmi, karmi. - dodała szeptem, pociągając nosem. Jej kolega po fachu podał jej ścierkę, aby wytarła smarki.
- Pan nas karmi, oczywiście paniczu, ale nie... Nie z własnego talerza! - Grotek również się rozpłakał, wprawiając Roya w jeszcze większe osłupienie.
- Aha... - wydukał.
Po uspokojeniu skrzatów i zjedzeniu zimnych już frytek, Roy udał się do swojego pokoju. Wyjął z kufra ramkę ze zdjęciem od Rory'ego z zamiarem postawienia jej na regale. Półki świeciły pustkami i nawet po ustawieniu fotografii, wyglądało to dość biednie. Harper mimo wszystko zostawił to tak, jak jest, stwierdzając, że kiedyś się to zmieni.
Podszedł do łóżka i wtedy dostrzegł kawałek pergaminu, który musiał wypaść, kiedy wyciągnął zdjęcie. Rudzielec powoli się po niego schylił i zrozumiał, ze jest to koperta. Ba! Dostał ją na urodziny od Blaise'a, ale zbyt pochłonięty innymi sprawami, kompletnie o niej zapomniał.
Chłopak opadł na materac i z delikatnym uśmiechem, otworzył list. W środku znajdował się złożony na kilka części pergamin zapisany zgrabnym pismem. Które zdecydowanie nie należało do jego ślizgońskiego kumpla.
Zdezorientowany rozpoczął czytanie.
Witaj Roy,
Nazywam się Daniel Zabini. Zapewne nic ci nie mówi moje nazwisko, ale znamy się. Całkiem dobrze. W końcu, to ja i moja żona ukrywaliśmy cię przez dobry rok przed Śmierciożercami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro