Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4


 Oliver uśmiechnął się, widząc jak Roy rozgląda się z zaintrygowaniem po ogrodzie przed Queen Manor. Prawdą było, że nawet, gdyby Albus miał już kogoś na oku, to on i tak zrobiłby wszystko, aby Harper trafił do niego.

Najtrudniejszą częścią było poinformowanie chłopca o sytuacji jego rodziny. Ku jego zaskoczeniu, Harper wykazał się dużą jak na swój wiek powagą i zrozumieniem, kiedy przekazywał mu wieści dotyczące jego wuja i brata. Jednak Queen doskonale widział w tych oczach wymieszaną radość i smutek. Radość z odnalezionej rodziny i smutek spowodowany tak długą rozłąką i brakiem możliwości zamieszkania z nimi.

Miał się spotkać z nimi jutro około godziny piętnastej. A od dnia bieżącego przestał istnieć w bazie danych opieki społecznej. Dla mugoli zniknął bez śladu, aby za kilka dni Prorokiem Codziennym wstrząsnęła wieść o adopcji sieroty przez Olivera Queena.

Auror obawiał się tylko jednej kwestii – zaklęcia adopcyjnego. To było więcej, niż pewne, że będzie musiał je rzucić, aby adopcja przebiegłą w pełni spokojnie i nie wyszły żadne komplikacje z nią związane. Ale czy Roy tego zechce? I najważniejsze – czy chłopiec nie zmieni się za mocno? Na swój sposób był idealny w takiej formie, w jakiej był obecnie.

Weszli do środka domu i zaraz znalazła się przy nich dwójka skrzatów.

- Pan wrócił! - ucieszył się pierwszy. Drugi, wyglądający na samiczkę, przyglądał się swymi wyłupiastymi oczyma Royowi,

- Lotka, Grotek, to Roy. Od dziś będzie z nami mieszkał. Mam zamiar go adoptować. - oznajmił. Skrzaty spojrzały najpierw na rudzielca, a potem na blondyna kiwając swoimi łebkami tak, że zamachały długimi uszkami – Roy, to są moje skrzaty domowe, Lotka i Grotek. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, zawołaj któreś z nich, a z pewnością ci pomogą, prawda? - spytał z uśmiechem, na co skrzaty zgodnie przytaknęły.

- Tak, sir. Oczywiście. Zajmiemy się paniczem. - zapewnił Grotek.

- Świetnie. Przygotowaliście pokój tak, jak prosiłem? - skrzaty zgodnie przytaknęły – Grotku, proszę zajmij się rzeczami, Roya, zgoda? A ciebie, Lotko, prosiłbym o przygotowanie kolacji.

* * * *

Oliver z uśmiechem obserwował, kroczącego obok niego Roya, który wręcz trząsł się z ekscytacji i zdenerwowania. Byli już naprawdę blisko domu Jamesa. Jeszcze kilka metrów i będą u celu.

- Będzie dobrze. - zapewnił go jeszcze w domu - Twój wujek nie może się doczekać, aż cię pozna.

- Wiem. Znaczy, domyślam się. - rzekł, marszcząc zabawnie brwi – Ale obawiam się trochę spotkania z Rory'm. Nigdy nie miałem brata.

- On też nie, spokojnie.

Podeszli do drzwi i Oliver zapukał, widząc, że Roy stresuje się coraz bardziej. Po chwili usłyszeli czyjeś kroki i otworzyła im dokładna kopia Roya z rozczochranymi włosami. Chłopcy mierzyli się przez chwilę wzrokiem, jakby się badając, po czym na ich twarzach wykwitły szerokie uśmiechy.

Oliver również lekko się uśmiechnął, widząc to. Widocznie rozpoznali się bez problemu.

- Hej, masz moją twarz!

- Nie, bo ty moją!

- Macie taką samą twarz. - dobiegł ich ze środka domu głos Jima.

Stanął za plecami Rory'ego i spojrzał na drugiego z bliźniaków. Oliver cofnął się na bok, nie chcąc im przeszkadzać. Najchętniej wyniósłby się teraz gdzieś na jakiś spacer czy co.

- Roy, jesteś...

Chłopiec nie dał mu dokończyć. Rzucił się do przodu i przytulił do mężczyzny, jakby znali się od zawsze, ale urwał im się kontakt na kilka lat.

* * * *

Blondyn przejechał palcem po swoim przedramieniu, przyglądając mu się ze smutkiem.

- Ollie?

Mężczyzna drgnął zaskoczony i szybko odwinął rękaw swetra, odwracając się przodem do stojącego w wejściu do salonu rudego chłopca.

- Tak, Roy? - spytał, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. Przyjrzał się uważnie chłopcu i podszedł do niego, a następnie uklęknął przy nim na jedno kolano i poprawił kołnierz oraz ułożenie jego szkarłatnej koszuli.

- To konieczne?

- Co? - zdziwił się, prostując się i odrzucając swoje włosy ruchem głowy.

- No, ten cały proces adopcyjny... - wzruszył ramieniem, patrząc na jakiś punkt na ciemnozielonej tapecie.

- Tak, Roy, to konieczne. - westchnął – Lada moment przyjdzie tutaj Korneliusz Knot, minister magii, w towarzystwie jakiegoś urzędnika od spraw rodzin magicznych i Albusa Dumbledore'a w roli świadka...

Głośny trzask teleportacji i nagłe pojawienie się przerażonej Lotki, uniemożliwiło mu dokończenie zdania.

- Sir! Pański wuj przybył! - Oliver pobladł – Grotek przyjmuje go w kuchni!

- Na Salazara, dowiedział się... - wyszeptał sparaliżowany Queen.

- O czym? - zaciekawił się Roy, który nie potrafił pojąć o co chodzi i czemu zarówno skrzatka, jak i auror są tacy przerażeni wizytą wuja mężczyzny, który spojrzał na rudzielca z jeszcze większą trwogą.

- Och mój... Nie zdążyłem go przygotować. - mamrotał – Zabije mnie. Cholera. Zabije mnie... Przeklnie, wydziedziczy, zabije i wymaże moje istnienie z historii rodu tak, jak to zrobili z Blackiem...

- Sir! - nagle pojawił się Grotek, który panikował tak samo jak Lotka i Oliver, a Roy nadal nie rozumiał o co to całe zamieszanie – Pański wuj odmówił herbaty, rumu i ciasta. Chce się z panem widzieć! Natychmiast! - zapiszczał skrzat.

- No dobrze, dobrze... - złapał głęboki oddech, próbując się uspokoić i spojrzał na Roya – Poczekaj tutaj. Nigdzie się nie ruszaj, w porządku? Lotka, zostań z nim. Grotek, idziesz ze mną. - zarządził i ruszył krokiem, który zapewne miał emanować siłą i pewnością siebie, ale chłopiec bez trudu dostrzegł, że Oliver jest bliski popuszczenia we własne spodnie. Grotek dzielnie potruchtał za nim, chociaż sam również wyglądał na bliskiego zemdlenia.

Harper opadł na podnóżek i podparł podbródek na dłoni.

- Kim jest wujek Olivera? - spytał Lotkę.

- Och, nie wiem, czy mogę powiedzieć... Pan mógłby się zezłościć.

- Alee... ja też teraz jestem twoim panem, prawda? - spytał, patrząc na nią z chytrym uśmieszkiem, a ta skinęła po chwili zamyślenia głową – Chcę, abyś powiedziała mi, kim jest wuj Olivera!

- Och, paniczu...

Po drugiej stronie domu, w pomieszczeniu zwanym kuchnią, stał oparty o niewielki stoliczek mężczyzna o długich, bardzo jasnych włosach, zimnym spojrzeniu szarych tęczówek ubrany w czarny elegancki płaszcz i bębnił niecierpliwie palcami o główkę laski.

- Wuj Lucjusz! - zawołał od wejścia Oliver Queen, rozkładając ramiona i uśmiechając się do mężczyzny. Lucjusz Malfoy odwrócił głowę w jego stronę i wykrzywił się lekko w uśmiechu, odrywając od stołu i podszedł, aby uściskać krótko siostrzeńca.

- Oliver. - gdy odsunęli się od siebie, zlustrował go uważnie spojrzeniem – Byłem dzisiaj w ministerstwie i przypadkiem dowiedziałem się od Korneliusza, że zamierzasz adoptować chłopca. Usiądź. - polecił, wskazując na krzesło przy stole, a sam usiadł na drugim.

Młodszemu mężczyźnie cisnęło się na usta, że to jego dom i nie ma już dziesięciu lat, aby mu rozkazywał, ale ostatecznie usiadł na wskazanym przez wuja miejscu.

- Grotek, zrób nam herbaty. - zwrócił się do skrzata.

- Nie, ja dziękuję. - wtrącił się Malfoy – Nie przyszedłem tu na plotki przy herbatce. Nie mam dziś czasu. Podobnie jak ty, prawda, Oliverze? - mężczyzna skinął krótko głową – Czemu nam nic nie powiedziałeś, Oliverze? Jestem twoją najbliższą rodziną. Jedyną rodziną. Twoja matka, to moja ukochana siostra. Po śmierci jej i – skrzywił się lekko, jakby ciężko przechodziło mu to przez gardło – jego śmierci, to ja się tobą zająłem. Miałeś tylko szesnaście lat. Beze mnie, nie dałbyś rady.

Queen spojrzał na niego bez wyrazu, krzycząc wewnętrznie, że jego ojciec miał imię i to, że nie dołączył do Czarnego Pana, niczego mu nie odejmowało. Był wart więcej, niż ta cała zgraja Śmierciożerców. Miał tylko dwanaście lat, kiedy został zamordowany, ale doskonale pamiętał tamten dzień, kiedy stali nad jego trumną, a matka płakała tak szczerze, jak szczerej jej nigdy nie widział. Mimo to, nie odeszła od Voldemorta. Była mu dalej posłuszna. Nawet bardziej, niż przed śmiercią Roberta.

- Dlaczego nic nie powiedziałeś? Nawet nie wspomniałeś! Jest w tym samym wieku, co Draco, prawda? Mogliby się zaprzyjaźnić. - już widział, jak jego rozpieszczony kuzynek gra z Royem w szachy albo w gargulce. Już widział, jak Malfoyowie akceptują w swojej rodzinie sierotę. Chłopca nie do końca czystej krwi, którego sami uczynili sierotą. Może nie bezpośrednio. Ale Oliver bardzo dobrze pamiętał, że Lucjusz był obecny przy torturach Roya seniora i asystował Nottowi – Jak się nazywa?

- On... On ma na imię... Roy. - odpowiedział i nagle, widząc ten cień szoku i niedowierzania na twarzy wuja, poczuł przypływ siły – Roy Harper.

- Ty masz pojęcie...?

- Tak, mam. - odparł szybko i stanowczo.

- Jesteś idiotą, Oliverze. -wyszeptał, kręcąc głową z niedowierzaniem.

- Nie, nie jestem. To ty nim jesteś. - stwierdził – Jesteś na to gotowy? Żyć ze świadomością, że od dziś w twojej rodzinie będzie chłopiec, którego pozbawiłeś ojca, dzieciństwa? Że co roku, w każde święta będziesz musiał patrzeć na to dziecko, a twój syn będzie pisać z nim egzaminy na jednej sali?

- On jest brudny! - ryknął, podrywając się i uderzając dłońmi o stół – Jest półkrwi! Nie może dołączyć do rodziny! Twoja matka byłaby przeciwna! Zapłakałaby się na śmierć! Doprowadziłbyś ją do śmierci ze wstydu i żalu! Bo jej jedyny syn przyjął pod jej dach brudną sierotę!

- Przestań nazywać go brudnym! - warknął, również wstając.

- Robert na pewno by nas poparł! Mnie i twoją matką!

- Nie wypowiadaj się w jego imieniu! - złapał go za przód szaty – Normalnie nie możesz go nazwać nawet „moim ojcem", a kiedy chcesz coś osiągnąć, nagle wypowiadasz jego imię z taką swobodą! Myślisz, że gdybym cię wydał i powiedział matce, że to ty zadałeś mu ostateczny cios, nadal byłbyś jej małym braciszkiem?!

Zapadła cisza. Stojący cały czas pod ścianą Grotek, trząsł się jak osika, patrząc to na Olivera, to na Lucjusza. Auror puścił szatę wuja.

- Nie zabiłem go, Oliverze. - wyszeptał cicho – Nie chciałem go zabić. Nie chciałem go torturować. Widziałem, jak Moira na niego patrzyła, a on na nią. Kochali się, mimo wad i różnic. Gdybym mógł osłoniłbym go własną piersią...

- To czemu tego nie zrobiłeś? - spytał cicho.

- Bo nie było mnie przy tym. - odrzekł – Uwierz mi, Ollie. - mężczyzna powoli spojrzał na wuja, słysząc, że nazywa go tak, jak zawsze, gdy był dzieckiem – Nie dopuszczono mnie do jego... egzekucji. Byłem z Narcyzą we Francji...

Znów zapadła cisza. Lucjusz położył dłoń na ramieniu siostrzeńca, zacisnął pokrzepiająco palce i ruszył do wyjścia.

- Gratulacje nowego członka rodziny. - rzekł cicho – Mam nadzieję, że wpadniesz z nim na święta. - zatrzymał się i spojrzał na niego przez ramię. Oliver skinął lekko głową. Po chwili został sam z Grotkiem.

Nie na długo, bo zaraz dołączyła o nich Lotka.

- Profesor Dumbledore i Korneliusz Knot już przybyli. - pisnęła cicho, przyglądając się uważnie blondynowi.


Informuję, iż Lucka Malfoya nieco postarzyłam na potrzeby tego opowiadania. Nie jakoś znacząco. Kilka lat.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro