Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Świąteczna uczta

To była ostatnia rzecz, której mogłabym się spodziewać od Snape'a. I prawdę mówiąc, jeszcze nigdy nic nie przeraziło mnie tak bardzo. Z początku zesztywniałam, nie mając pojęcia, co zrobić. Dopiero po chwili wrócił mi rozum i zaczęłam odpychać go od siebie, mimo że był o wiele wyższym ode mnie mężczyzną.

Jeżeli ktoś pomyślałby, że pocałunek, który właśnie otrzymałam, był w jakikolwiek sposób romantyczny i delikatny, byłby w błędzie. Jeszcze nigdy nie przyszło mi do głowy, że coś, co z założenia powinno być romantyczne, mogłoby być tak bardzo z romantyzmu obdarte. Nie byłam w stanie wyczuć niczego dobrego ani ciepłego, chociaż właśnie tak wyobrażałam sobie swój pierwszy pocałunek: że serce waliłoby mi jak oszalałe, a w brzuchu obudziłoby się całe stado motyli. Tymczasem czułam złość, strach i obrzydzenie.

Wreszcie Snape odsunął się ode mnie, lecz nie miałam pojęcia, jaką na twarzy miał minę, bo nawet nie chciałam na niego patrzeć. Mogłam jedynie się modlić, żeby znowu nie uśmiechał się triumfalnie.

– Proszę wyjść – wyszeptałam. – Natychmiast.

Nie usłyszałam jego kroków, ale przecież poruszał się tak cicho, że nie świadczyło to o niczym. Dopiero wówczas uświadomiłam sobie, że w oczach mam łzy. Szybkim ruchem dłoni otarłam je, czując poirytowanie. Ku mojemu zdumieniu, gdy znowu otwarłam oczy, spostrzegłam, że Snape wcale nie opuścił mojej komnaty, jak go prosiłam.

Co więcej, gdy odwróciłam wzrok, by udawać, że go nie widzę, jego dłoń ponownie spoczęła na moim policzku, a kciuk otarł resztę łez.

– Nadal uważasz, że jestem zimny? – spytał tonem, którego nie byłam w stanie określić, lecz którego w żadnym razie nie powiązałabym ze Snape'em. Sprawiało to, że czułam się jeszcze bardziej zagubiona, a to z kolei prowadziło do mojej jeszcze głębszej niechęci względem niego.

Dlaczego mnie nie posłuchał? Może gdyby odszedł, gdy mu to powiedziałam, czułabym się lepiej, a przez to mniej na niego złościła. A on tkwił tu uparcie, jakby jego jedynym przeznaczeniem było udawanie mojego cienia.

– Jest pan bez serca, profesorze, prosiłam, by pan wyszedł – powtórzyłam, a mój głos drżał z gniewu.

Były to najgorsze święta, jakie mogłam sobie wyobrazić. Nagle pożałowałam, że nie opuściłam zamku, kiedy jeszcze mogłam, wówczas darowałabym sobie te niepotrzebne spotkania ze Snape'em. Nie wiedziałam, dlaczego nie rozumiał, że trudno było mi sobie wyobrazić choćby przyjaźń z nim. Nie chciałam nawet próbować iść chociażby o krok dalej.

– Nadal odnoszę wrażenie, że są sprawy, które powinniśmy... – zaczął, lecz ja już wcale nie miałam zamiaru go słuchać.

– Miał pan pięć minut. Wykorzystał je pan tak, jak uważał za stosowne, teraz proszę, żeby pan wyszedł i zostawił mnie w spokoju.

– Nie przywykłem do tego, by mi przerywano – warknął, a jego głos zmienił się momentalnie. Spojrzał na mnie z taką złością, jakbym to ja mu zrobiła krzywdę.

– A ja nie przywykłam do tego, by osoba, która jest ode mnie o tyle starsza, że mogłaby być moim ojcem, narzucała mi się w ten sposób.

Wiedziałam, że nie powinnam była tego mówić; wcale nie zależało mi na tym, by ranić jego uczucia, lecz byłam tak zdenerwowana, że sama nad sobą nie panowałam, chociaż bardzo starałam się uspokoić.

– A więc to jest dla ciebie problem, tak? Mój wiek? – syknął, a na jego twarzy pojawił się grymas. – Gdybym był młodszy, przestałabyś traktować mnie jak wroga?

– Tego nie powiedziałam.

– Lecz czy o tym pomyślałaś? – parsknął. – A może z góry założyłaś, że nie jestem wart twojej uwagi?

Aż zadygotałam. Naprawdę sądził, że mógł teraz winę za swoje niepowodzenia zrzucać na mnie? Samo to wystarczyło, bym stwierdziła, że nie ma sensu starać się go polubić. Właściwie chyba lubiłam go jeszcze mniej niż wcześniej.

– Niech pan już sobie idzie – wyszeptałam, zamykając oczy.

Tym razem nie odpowiedział. Słyszałam jego ciężki, przyspieszony oddech, kiedy się ode mnie odsuwał. Po kilku sekundach drzwi za nim zamknęły się, a ja zostałam sama.

***

Prezenty pozostały nietknięte aż do świątecznego obiadu. Nie byłam w nastroju do świętowania, lecz po przepłakaniu paru godzin stwierdziłam, że lepiej będzie wyjść z pokoju. Zresztą nie pojawiłam się na poprzednich posiłkach; moja nieobecność na obiedzie z całą pewnością byłaby zauważona, a nie chciałam musieć się tłumaczyć.

Mogłam jedynie mieć nadzieję, że Snape'a nie zobaczę tego dnia w Wielkiej Sali. Po naszej porannej rozmowie chyba nie byłabym w stanie spojrzeć mu w oczy... a czyż świąteczny obiad nie miał za zadanie złączyć tego, co zostało rozdzielone? Powinniśmy sobie tego dnia wybaczyć, lecz ja nie umiałam wyobrazić sobie pogodzenia się z tym człowiekiem.

– Darcie! – usłyszałam pełen ulgi głos Neville'a. – Już się bałem, że się rozchorowałaś.

Zmusiłam się do uśmiechu, chociaż miałam wrażenie, że bardziej wyszedł mi grymas. Nawet na niego nie potrafiłam teraz spojrzeć tak, jak patrzałam do tej pory... nie po tym, co usłyszałam od Snape'a. Ile z tego, co mi powiedział, było prawdą? Ile z kolei było kłamstwem, którym próbował odsunąć mnie od mojego jedynego przyjaciela...?

– Miałam gorszy poranek – odparłam, ale chociaż bardzo starałam się brzmieć przekonująco, Neville chyba zauważył moje kłamstwo.

– Darcie... ty... ty płakałaś? – spytał niepewnie, delikatnie unosząc mój podbródek, zmuszając mnie, bym spojrzała mu w oczy. Nie było szans, by nie spostrzegł śladów łez na mojej twarzy, chociaż zrobiłam już wszystko, by się ich pozbyć.

– Tak – zaśmiałam się krótko. – Z samego rana kopnęłam w róg szafki nocnej.

Zmarszczył lekko brwi, ale już nic nie powiedział; chyba zrozumiał, że nie chcę rozmawiać na ten temat, a ja naprawdę byłam mu za to wdzięczna. Chciał mnie ująć za rękę, lecz ja uniknęłam tego, mając nadzieję, że zrobiłam to dość zręcznie.

Kiedy weszliśmy do Wielkiej Sali, spostrzegłam, że zostało o wiele mniej osób, niźli mi się wydawało. Z ulgą przyjęłam fakt, że Snape'a nie było nigdzie w pobliżu, wobec czego nie musiałam się przejmować nieprzyjemnościami.

– Musisz mi opowiedzieć, co się dzisiaj wydarzyło – powiedziałam do Neville'a, który na moje słowa uśmiechnął się lekko.

– Dzisiaj? Nic ciekawego. Obudziłem się z rana i otwarłem prezenty... bardzo ci dziękuję za ten zestaw rękawic ze smoczej skóry, są cudowne – zapewnił mnie, a ja odwzajemniłam uśmiech. Niemalże zapomniałam, co mu podarowałam. – Przyszedłem tu na śniadanie... z przykrością zobaczyłem, że cię nie ma, ale przynajmniej Snape był nie w sosie... i bardzo dobrze. Na drugie śniadanie już nie przyszedł.

Zarumieniłam się, ale Neville chyba tego nie zauważył. W każdym razie nie zadawał żadnych pytań i byłam mu za to bardzo wdzięczna.

– Z kolei McGonagall wydaje się być jakby o dwadzieścia lat młodsza, jeszcze nigdy nie widziałem jej tak radosnej.

Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Myśl o pani dyrektor z całą pewnością poprawiła mi humor. Bądź co bądź, lubiłam ją i uważałam, że zasługiwała na wszystko, co najlepsze. A ostatnimi czasy wydawała się nie być sobą.

Prawdę powiedziawszy, zastanawiałam się, dlaczego tak często opuszczała zamek. Czego – albo kogo – szukała? A może robiła coś zupełnie innego? A jeżeli tak, to cóż takiego mogło to być? Zaczynała mnie ta sytuacja martwić, zwłaszcza że była to jedynie jedna z wielu oznak tego, że szkole coś grozi.

Usiedliśmy na swoich miejscach, a Flitwick przysunął ku nam tacę z wybuchającymi cukierkami-niespodziankami. Uniosłam lekko brew, a on zachichotał. Już miał wciśnięty na głowę kapelusz z wielkim, wypchanym orłem. Nie mogłam nie roześmiać się w głos.

Neville chwycił za jeden koniec cukierka i podsunął go ku mnie. Po chwili wahania pociągnęłam za drugi. Rozległ się huk, a z dymu wyłoniła się sztuczna różdżka, do złudzenia przypominająca taką z mugolskiego sklepu z zabawkami.

– Przepiękna – zaśmiałam się.

– Doskonale do ciebie pasuje, Longbottom – rozległ się głos nad naszymi głowami. Mój żołądek podskoczył mi do gardła, ale zaraz opadł z niewyobrażalną prędkością.

Neville uniósł głowę i zgromił Snape'a wzrokiem. Ten uśmiechnął się jedynie ironicznie, budząc we mnie niewyobrażalną złość.

– Tak samo zresztą jak twoja towarzyszka.

Cukierek, który trzymałam w dłoni, wybuchł nagle, osmalając mi twarz. Nie zauważyłam nawet, jak mocno go ścisnęłam. A już dawno nie straciłam nad sobą kontroli aż do tego stopnia... Snape jednak nie wydawał się tym być poruszony.

– Severusie, może skusisz się na trochę kremowego piwa? – odezwała się nagle McGonagall, spoglądając na nas zza pleców Flitwicka. Najwyraźniej zauważyła, że coś się stało i starała się załagodzić sytuację.

– Nie, dziękuję – odparł chłodno Snape. – Mam tu swoją rozrywkę.

Wstałam. Neville chwycił mnie za rękę, starając posadzić na krześle, bo wiedział, że nie mogło się to skończyć dobrze... ale ja nie miałam zamiaru siadać. Oddychałam ciężko, a serce łomotało mi w piersi, jakby chciało uciec.

Nie wyjęłam jeszcze różdżki, lecz jedynie ostatki mojej woli trzymały moją dłoń na wodzy. Bałam się, że nerwy mi puszczą i zaatakuję Snape'a na oczach wszystkich zgromadzonych w Wielkiej Sali. Nie chciałam tego robić, ale jednocześnie nie mogłam sobie pozwolić na to, by znowu zaczął się wyżywać na Neville'u i na mnie.

– Severusie, nalegam – warknęła McGonagall i spokój na jej twarzy został zastąpiony irytacją. Jej wargi znów utworzyły cienką linię.

Jakiś mięsień w twarzy Snape'a drgnął lekko, lecz sam mężczyzna nie poruszył się. Nadal wpatrywał się we mnie, lecz jego wzrok... może było to jedynie złudzenie, lecz przysięgłabym, że nie widziałam w jego oczach gniewu – raczej ostrzeżenie.

– Siadaj, Shirley – syknął, lecz ja nie miałam zamiaru go posłuchać. – Siadaj albo stanie ci się krzywda.

– Nie będziesz tak do niej mówił.

Teraz i Neville wstał. Oczy uczniów zwróciły się w naszym kierunku. Wiedziałam, że nie może się to skończyć dobrze...

– Nie... w porządku, Neville – wyszeptałam, co sprawiło, że Snape uniósł brew. Z wolna odwrócił głowę i spojrzał na Neville'a.

– Rycerz w lśniącej zbroi? Raczej nie... wygląda na tchórzliwego charłaka – rzekł cicho. – A miałem cię za ambitną, Shirley.

Nawet nie wiedziałam, kiedy moja dłoń wsunęła się do kieszeni szaty i zacisnęła na różdżce. Nie chciałam jej wyciągać, ale powstrzymałam się dosłownie w ostatnim momencie. Neville chyba nie zauważył, co zamierzałam zrobić, bo puścił mnie.

– Opowiedziałaś mu o swoim poranku? – zapytał jeszcze ciszej, upewniając się jednak, że mój przyjaciel doskonale słyszy każde jego słowo.

– Severusie. – McGonagall podeszła do nas i zgromiła nas wzrokiem. – Proszę cię, dołącz do nas. Shirley, Longbottom, siadajcie.

Snape odszedł wraz z panią dyrektor, a ja, chcąc nie chcąc, wypełniłam jej polecenie. Wciąż jednak słyszałam szum krwi w uszach. Neville wkrótce zajął miejsce obok mnie. Ja jednak nawet nie spojrzałam w jego kierunku, chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, iż on uporczywie się we mnie wpatruje.

Wkrótce oczy uczniów odwróciły się od nas i do sali powrócił cichy szmer rozmów, co jakiś czas przerywany wybuchem cukierka lub czyimś śmiechem.

– O czym mówił Snape? – zapytał po jakimś czasie Neville, spoglądając z ukosa na Mistrza Eliksirów. Ten siedział po drugiej stronie stołu i nie mógł tego zauważyć. Nie rozmawiał jednak z nikim i ignorował podsuwane mu przez profesor Sinistrę smakołyki.

Przez moment ignorowałam Neville'a, lecz ten parokrotnie powtórzył moje imię. Zresztą musiałam odlepić wzrok od Snape'a, żeby nie wyglądało to podejrzanie.

– O niczym – burknęłam, spoglądając na swoje dłonie, wciąż jeszcze osmalone przez wybuch cukierka. – Musiało mu się coś pomylić.

– Darcie, proszę cię. – Głos Neville'a świadczył o tym, że naprawdę zrobił się poważny. – Ze mną naprawdę możesz porozmawiać szczerze.

Ale nie o tym, Neville, nie o tym, pomyślałam z westchnieniem. Bo niby jak miałabym mu powiedzieć o tym, co wydarzyło się rano w mojej komnacie? O tym, jak Snape otwarł przede mną swoje serce?

Teraz, gdy o tym pomyślałam, poczułam w sercu ukłucie winy. Być może rzeczywiście byłam zbyt surowa dla Snape'a? Faktem było, że nie mogłabym żywić do niego żadnych cieplejszych uczuć, lecz czy naprawdę nie było innego sposobu, by mu to powiedzieć...?

– Nie powinnam o tym z tobą mówić. A już na pewno nie tutaj – odezwałam się wreszcie, po czum upiłam trochę kremowego piwa. Miłe ciepło z wolna zaczęło rozchodzić się po moim ciele, powodując dziwną senność.

– W takim razie może wyjdziemy? – zaproponował Neville.

Zamrugałam kilkakrotnie, próbując skupić na nim swój wzrok, lecz okazało się to niemożliwe. Senność nie mijała, co gorsza, zaczęło kręcić mi się w głowie. Nieprzytomnie spojrzałam na kufel z piwem.

– Darcie...? Darcie! – powtarzał Neville, lecz ja nie byłam w stanie odpowiedzieć. Chciałam wstać, lecz natychmiast straciłam równowagę i chociaż podparłam się na stole, nim zorientowałam się, co się dzieje, straciłam świadomość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro