Zioła, eliksiry i sekrety
Chociaż dni mijały, to, co usłyszałam podczas tego pamiętnego spaceru, nie chciało dać mi spokoju. Cały czas zastanawiało mnie, o kim pani profesor rozmawiała z tamtym nieznajomym... no i kim był ów mężczyzna. Wszystko to dręczyło mnie niemiłosiernie, bo odnosiłam wrażenie, że albo pani dyrektor, albo też cała szkoła była w niebezpieczeństwie. Tak czy inaczej, musiałam coś z tym zrobić, a jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego, że nie wolno mi było tam być, przez co musiałam uważać na to, co mówię i robię.
Do tej pory rozmawiałam z Neville'em o wszystkim. Teraz jednak miałam przed nim tajemnicę, bo czułam, że im więcej osób będzie o tym wiedziało, tym gorzej, a chociaż ufałam mu, nie mogłam się z nim podzielić moim sekretem. I odnosiłam wrażenie, że on zdaje sobie sprawę z tego, że coś przed nim ukrywam, bo ilekroć milczałam, przyglądał mi się z dziwną jakąś uwagą, póki szybko nie zaczęłam jakiego niezobowiązującego tematu.
Teraz nawet quidditch nie wydawał mi się już tak pasjonujący. Owszem, czekałam ze zniecierpliwieniem na mecze, ale nie potrafiłam na tym skupić całej swojej uwagi, jak do tej pory. Moja głowa była zajęta zagadką, którą pozostawiła w nim rozmowa McGonagall z nieznajomym... a brak kolejnych wskazówek nie pozwalał mi na jej rozwikłanie.
Może to powinno mnie już było zniechęcić... a jednak nie potrafiłam się oderwać od tej myśli. Kogo tak bardzo się bali? Albo też o kogo tak bardzo dbali, że znalezienie tej jednej osoby było tak dla nich ważne? Przez pewien czas myślałam, że może idzie o Sam-Wiesz-Kogo, ale potem stwierdziłam, że to chyba nie miałoby sensu. Gdyby tak było, gdyby miało się okazać, że on znowu zmartwychwstał, wszystkie media, nie tylko te magiczne, ale i mugolskie, trąbiłyby o tym wszem i wobec. Nie ryzykowaliby tego, co się już dwukrotnie wydarzyło, raz jeszcze.
Następnie moje myśli uciekły ku kolejnej wielkiej postaci z historii magii, którą był nie kto inny, lecz sam Dumbledore. Ale i on spoczywał w grobie, który znajdował się na tyłach zamku. On nie był jak Czarny Pan... nie posiadłby wiedzy na temat tego, w jaki sposób przeżyć nawet śmierć. Pomimo tego, że z całą pewnością był jednostką wybitną i swoją wiedzą wykroczył poza to, co świat uznaje za magię, nie wierzyłam, by odnalazł drogę inną poza czarną magią, by stać się nieśmiertelnym. Zresztą on chyba nawet nie chciał być nieśmiertelnym...
– Ostatnio nie jesteś sobą, Darcie – usłyszałam czyjś głos i odwróciłam się. Moja dłoń, dzierżąca widelec, zastygła wpół drogi.
Neville, siedzący obok mnie, przyglądał mi się z niepokojem w oczach. Szybko toteż przywołałam uśmiech na usta, starając się go uspokoić, ale miałam wrażenie, że osiągnęłam tym efekt zupełnie odwrotny do zamierzonego.
– Nic mi nie jest, Neville – odpowiedziałam szybko, kręcąc głową. – Naprawdę... zresztą... co niby miałoby mi być.
– Nie mam pojęcia – odrzekł szybko i jak za czasów, gdy był tu uczniem, zarumienił się mocno. Po chwili zaczął się również jąkać, przez co poczułam się dość podle. Nie powinnam go okłamywać... a przecież wiedziałam, że powiedzenie mu całej prawdy nie wchodzi w rachubę. – Po... po prostu... tak czasami n- na ciebie patrzę... jesteś dziwnie zamyślona... i blada... mało co jesz. Tak... tak sobie pomyślałem, że może jesteś chora.
Tak... miało to coś wspólnego z chorobą, ale bliżej było temu do obsesji. Sama łapałam się na tym, że nie sypiałam nocą, starając się rozwikłać zagadkę, o której nie powinnam była się nawet dowiedzieć. Może coś w tym było... może dlatego McGonagall tak bardzo nie chciała, żeby ktoś ją usłyszał. Może bała się, że ktoś wplącze się w jakieś tarapaty...
A z drugiej strony sama pamiętałam jej słowa. Obawiała się o dobro uczniów, zatem coś musiało być na rzeczy. To nie był przypadek... to przerażenie, które widziałam na jej twarzy, nie było udawane.
– Słabo sypiam, to wszystko – skłamałam, czując się przy tym jeszcze gorzej. Neville nie zasługiwał na kłamstwa. Martwił się o mnie... i ja naprawdę to doceniałam. Nie potrafiłam jedynie okazać jak bardzo.
– Powinnaś iść zobaczyć się z panią Pomfrey – zalecił zaraz, kiwając głową. – Razem wytworzyliśmy ostatnio silny eliksir nasenny...
Uwielbiałam, gdy to robił. Kiedy mówił o zielarstwie z taką pasją... wiedziałam, że je uwielbia. Ja sama nigdy nie byłam najlepsza z tego przedmiotu – o wiele łatwiej przychodziły mi zaklęcia i transmutacja, a profesor Flitwick zawsze chwalił mnie na zajęciach. Oczywiście, wielu sądziło, że to dlatego, że był opiekunem mojego domu, a ja sama, zwłaszcza później, jako prefekt, stałam się jego pupilkiem zupełnie bezpodstawnie...
Sama jednak zdawałam sobie sprawę z tego, że wiele z tych komentarzy dyktowanych było zazdrością. Nie byłam najmądrzejszą osobą w szkole, lecz z całą pewnością odznaczałam się pewnym intelektem, którego odmówić mi nie można było. Zresztą profesor McGonagall nie przyjęłaby mnie na tę posadę, gdybym się nie nadawała.
– Nie martw się o mnie tak bardzo – odparłam szybko, kiedy przerwał, by wziąć głębszy oddech. – Naprawdę, nie potrzebuję żadnych eliksirów nasennych ani wizyt w skrzydle szpitalnym. Uczniowie i tak już mocno chorują od tej podłej pogody... lepiej żeby skupiła się na nich. I na warzeniu eliksiru pieprzowego.
Neville spojrzał na mnie niepewnie, ale zaśmiał się, najwyraźniej podzielając moje zdanie na ten temat.
– W takim razie może ja mógłbym coś poradzić? – zapytał po chwili, tym razem ciszej, rozglądając się przy tym trochę nerwowo, jakby się obawiał, że ktoś będzie nas mógł podsłuchać. Oczywiście, w tej sytuacji było to mało prawdopodobne, bo podczas kolacji w Wielkiej Sali panował taki harmider, że z ledwością dało się usłyszeć własne myśli. – No wiesz... nie jestem uzdrowicielem, ale na ziołolecznictwie się znam...
Poczułam jakąś dziwną sensację w żołądku i odłożyłam widelec na talerz, stwierdzając, że chyba nie jestem już głodna.
– Ja... bardzo to doceniam, Neville, ale... – zaczęłam niepewnie, po czym westchnęłam. Nie chciałam, żeby poczuł się urażony, a jednocześnie nie byłam pewna, w jakim kierunku ta rozmowa zmierza... a nie chciałam, żeby stała się ona zbytnio krępująca dla któregokolwiek z nas. Ja sama już rumieniłam się tak bardzo, że miałam wrażenie, że skóra mi płonie.
Neville chyba zrozumiał, bo spuścił wzrok i wpatrzył się w swój talerz, grzebiąc widelcem w jego zawartości z taką miną, jakby było to coś, co nigdy nie powinno było znaleźć się na szkolnym półmisku.
Poczułam się jeszcze gorzej, bo zorientowałam się, że moje słowa go dotknęły – i to dość mocno, oceniając po jego reakcji. Nim jednak zdążyłam zareagować, inny głos, tym razem kobiecy, dotarł do mych uszu.
– Panno Shirley.
Z całą pewnością była to pani dyrektor. Zszokowana, wstałam szybko, a moja twarz straciła nie tylko rumieniec, który wcześniej ją oblewał, ale i w ogóle jakikolwiek kolor. Wystraszyłam się, że mogła się domyślić, że podsłuchałam jej rozmowę... chociaż niby w jaki sposób? Mimo wszystko, moje serce waliło jak szalone, kiedy odwracałam się w jej stronę z przerażeniem wymalowanym na twarzy, co najwyraźniej zdumiało moją rozmówczynię.
– Czy wszystko w porządku, panno Shirley? – zapytała, unosząc cienkie brwi wysoko i spoglądając na mnie ponad oprawkami swych okularów.
Szybko pokiwałam głową.
– W jak najlepszym, pani dyrektor – odpowiedziałam, znowu siląc się na uśmiech. Jako że jej usta nie były zaciśnięte, z wolna zaczęłam się uspokajać.
– Doskonale, bo będę potrzebowała pani pomocy – odrzekła, poprawiając okulary na nosie, a ja odruchowo założyłam kosmyk włosów za ucho. Wciąż trudno było mi się przyzwyczaić, że teraz nie byłam już dla niej uczennicą – byłam nauczycielką, jak pozostali, którzy siedzieli przy tym stole. Ale był to dopiero miesiąc, no, może półtora... wciąż potrzebowałam czasu, żeby przyzwyczaić się do pewnych rzeczy.
– Oczywiście, pani dyrektor – odparłam znowu, kiwając głową. Serce podskoczyło mi jednak do gardła, gdzie tłukło się nieprzytomnie, niemalże odbierając mi dech. – Jak mogłabym pani pomóc?
Delikatny, niemalże niezauważalny uśmiech pojawił się na jej ustach, kiedy skinęła na mnie dłonią. Odwróciłam się do Neville'a, pożegnałam go i podążyłam za nią.
– Sprawa jest... cóż... dość skomplikowana.
McGonagall zaczęła mówić, gdy tylko wyszłyśmy na opustoszałe korytarze. Tu mogła wyrazić swoją niepewność, chociaż i w moim towarzystwie robiła to dość niepewnie. Poczułam się dziwnie, kiedy spostrzegłam, że dłoń, którą przygładzała sobie włosy, drżała lekko. Otwarłam usta, chcąc zadać to samo pytanie, co ona wcześniej, ale jakoś zabrakło mi odwagi. Zresztą ona sama wkrótce z podjęła temat.
– Nie podejrzewałam, że coś podobnego w ogóle będzie miało miejsce... i bardzo proszę o zachowanie dyskrecji w tej sprawie. Nie chcę, by zajmował się tym ktokolwiek inny... bo zdaję sobie sprawę z tego, że wielu może nie pochwalać mojej decyzji.
Im dłużej mówiła, tym bardziej to wszystko zdawało się skomplikowane. Zmarszczyłam lekko czoło, ale nie przerywałam jej.
– Sprawa jest... delikatna. I dość nietypowa... będzie się wiązała ze zwolnieniem jednego z naszych nauczycieli – i to w trybie natychmiastowym, ale to już pozostaje między nami. Pani zadaniem, panno Shirley, będzie... przeprowadzenie pewnej rozmowy, która jest... cóż, łagodnie mówiąc, dość nieprzyjemna.
Kącik moich ust drgnął. Nie byłam pewna, czy czuć się zaszczycona, że otrzymałam zadanie od pani dyrektor, czy też wręcz przeciwnie. Wówczas zauważyłam, że nie prowadziła mnie ona ku swemu gabinetowi, lecz w przeciwnym kierunku. Nie lubiłam tych obszarów zamku – były ciemne i zimne, a wspomnienia z czasów szkolnych nie dawały mi spokoju.
– Zdaje się, że wciąż jeszcze nie rozumiem – odpowiedziałam niepewnie, przenosząc wzrok z powrotem na nią.
McGonagall westchnęła, masując sobie skronie palcami. Wyglądała na starszą niż dotychczas i poczułam się z tym bardzo nieswojo.
– I wcale się pani nie dziwię, panno Shirley, bo i ja czuję się co najmniej niepewnie w tej sytuacji, pomimo tego wszystkiego, co w życiu przeszłam, a pochlebiam sobie, że przeszłam całkiem sporo – mruknęła, kiedy otwarła wreszcie oczy i popatrzała na mnie z powagą. – Miałam nadzieję, że wraz z momentem śmierci Toma Riddle'a skończą się wszelkie zagadki... ale narobił więcej złego, niźli przypuszczałam... chociaż w tym wszystkim stało się coś, co aż tak złe nie jest... bo wiąże się nie ze śmiercią, a z życiem.
Uniosłam brwi i już otwierałam usta, by zadać kolejne pytanie, kiedy ona pokręciła głową, uciszając mnie.
– Masz się tylko dowiedzieć, jak to się stało – wyjaśniła cicho, tonem, którego do tej pory nie znałam. Tak nieoficjalnej pani profesor jeszcze nigdy nie spotkałam, chociaż rozmawiałam z nią w przeróżnych sytuacjach. – To wszystko.
Odchrząknęła, poprawiła okulary i zapukała do drzwi, przed którymi stanęłyśmy. Serce waliło mi w piersi jak młotem. Wciąż nie byłam przekonana, co takiego mam zrobić, chociaż zadanie było już określone bardziej niźli dokładne. Cichy głos odpowiedział nam z głębi gabinetu i pani dyrektor pchnęła drzwi, wprowadzając mnie do środka. Odetchnęłam głęboko lekko stęchłym powietrzem, charakterystycznym dla lochów.
– Ach, a więc to jest nasza gwiazda – usłyszałam tak dobrze mi znany, drwiący głos. – Już mieliśmy okazję się poznać... ale... ach... dobre wychowanie tego wymaga.
Nie chciałam unosić wzroku, wiedząc, co ujrzę, lecz jako że jego właściciel podszedł do mnie i wyciągnął dłoń w moim kierunku, nie miałam wyjścia. Blada twarz, ciemne włosy, długi, haczykowaty nos... Wszystko tak, jak zapamiętałam. Prócz jednej rzeczy: teraz owa twarz naznaczona była licznymi bliznami.
Bez słowa uścisnęłam zimną dłoń.
– Profesor Severus Snape, do usług.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro