Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wszystko zaczyna pasować

To była ostatnia rzecz, której bym się spodziewała. Na moment moje serce stanęło, ale tylko po to, by za chwilę zacząć bić tak mocno i szybko, jakby chciało uciec z mojej piersi. Zaczęłam żałować, że w ogóle otwarłam mu drzwi. Nie tak wyobrażałam sobie święta Bożego Narodzenia... świąteczny poranek miał nieść radość, nie przerażenie i złość.

Nie chciałam, żeby Snape myślał, że jestem niewdzięczna, bo przecież nie była to prawda. Zawdzięczałam mu życie. A mimo wszystko nie chciałam, by sądził, że jestem jego zabawką tylko dlatego, iż mnie uratował.

Kilkakrotnie szarpnęłam dłonią, ale jego uścisk był mocniejszy, niż z początku przypuszczałam. Nie chciałam się jeszcze do niego odwracać; wolałam uniknąć tego, by spostrzegł mój wyraz twarzy. Bo pewna byłam, że będzie mógł wyczytać w moich oczach wszystko – mój gniew, mój strach...

– Proszę mnie puścić – powiedziałam sztywno, a mój głos zabrzmiał obco.

– Najpierw wysłuchasz, co mam ci do powiedzenia – odparł jedynie, a jego uścisk na moim nadgarstku zacieśnił się bardziej jeszcze.

– Wątpię, by miał mi pan cokolwiek do powiedzenia, profesorze – rzekłam, raz jeszcze starając się od niego uwolnić, ale na próżno.

A może jednak był to tylko sen. Może cały stres skumulował się tej nocy w koszmar, który był tak rzeczywisty, że pomyliłam go z jawą? Odetchnęłam głęboko i zamknęłam oczy, modląc się, by – gdy je otworzę – Snape'a tam już nie było.

– Proszę mnie wysłuchać – powiedział z naciskiem, rozmywając moje złudzenia.

Nie chciałam go słuchać. Chciałam, by odszedł, by zostawił mnie w spokoju. A jednak wiedziałam, że tego nie zrobi; nie był tym typem człowieka, który odpuściłby w momencie, kiedy miał mnie w garści. Chociaż miałam wrażenie, że nie powinnam czuć się tak obco w momencie, gdy byłam w swoim własnym pokoju.

– Ma pan pięć minut, profesorze, i na Boga, proszę mnie puścić.

Wreszcie pozwolił mi odejść. Zmarszczyłam lekko brwi i zaczęłam masować obolały nadgarstek. Naprawdę żałowałam, że nie zdążyłam się ubrać, nim Snape tu przyszedł. Wtedy przynajmniej miałabym w kieszeni różdżkę... Poza tym, nie czułabym się tak niepewnie; nie był to stan, w jakim chciałam, by ktokolwiek mnie widywał, a Snape był chyba ostatnią osobą, która powinna mnie zobaczyć ubraną w ten sposób.

Zaciągając poły szlafroka tak mocno, jak tylko potrafiłam, usiadłam na łóżku, nawet nie spoglądając na rozmówcę. Nie wiedziałam, co chce mi powiedzieć, i prawdę powiedziawszy, nie byłam pewna, czy chcę to wiedzieć.

– Odnoszę wrażenie, że nadal mnie nie rozumiesz, Shirley. Że nadal myślisz, że mylę cię z osobą, którą niegdyś znałem... – odezwał się po chwili. On też na mnie nie patrzał; stał tyłem do mnie, z rękoma założonymi na piersi. Dopiero po chwili odważyłam się podnieść wzrok. Stał tam, wpatrzony gdzieś w przestrzeń, jakby nie mówił do mnie, lecz do siebie samego. – Fakt, że mi ją przypominasz, nie zmienia tego...

Nawet z półprofilu byłam w stanie dostrzec, jak grymas przebiega po jego twarzy, sprawiając, że poczułam się głupio. Jednak rozumiał mnie lepiej, niźli mogłabym się po nim spodziewać. A może rzeczywiście w jakiś sposób umiał dostać się do moich myśli i odczuć, przecież było wiadome, iż nikt nie był lepszy w legilimencji niż on...

– Pozwoliłem Lily odejść – ciągnął. – Widziałem ją z tym kretynem Potterem. Raniło mnie to, lecz... lecz jeżeli to mogło dać jej szczęście... ale nie dało. Potter sprowadził na nią śmierć. Nie mogę pozwolić, by to samo spotkało ciebie. Nie pozwolę ci odejść.

Odwrócił się tak nagle, że nie zdążyłam spojrzeć gdzie indziej i nasze oczy się spotkały. Jeszcze nigdy nie patrzał na mnie tak przenikliwie.

– Neville i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi – zapewniłam go, lecz nadal odczuwałam pewne zażenowanie. Nie powinnam musieć się z nim dzielić takimi szczegółami ze swojego życia prywatnego. Z drugiej jednak strony, czy on nie otworzył przede mną serca na oścież? Jak bardzo mi ufał, skoro wyjawił przede mną swoje tajemnice, ryzykując, że komuś je przekażę? Że wykorzystam je przeciw niemu?

– Tak ci się wydaje? A co myśli Longbottom?

Na te pytania nie potrafiłam odpowiedzieć, bo obawiałam się, że – niestety – tu Snape trafił w sedno. Nie miałam pojęcia, co myśli Neville... a jednak odnosiłam wrażenie, że liczy na coś więcej niż na zwykłą przyjaźń.

– Nie zmienia to faktu, że pan również nie ma prawa w to ingerować – dodałam, wiedząc, że ryzykuję.

Wyraz twarzy Snape'a zmienił się, ale tylko nieznacznie. Był teraz tak nieprzenikniony, że chociaż przez moment myślałam, że dostrzegłam w jego oczach iskierkę gniewu, bardzo szybko przekonałam się, iż było to jedynie odbicie płomienia świecy.

Zapadła cisza. Aż dzwoniło mi w uszach; bolała mnie głowa, a rozmowa, która teraz została przerwana, męczyła mnie bardzo. Splotłam palce, a dłoniom pozwoliłam spocząć na moim podołku. Bałam się, że Snape i z tej sytuacji znajdzie jakieś wyjście, zapędzając mnie w kozi róg.

– Panie profesorze – zaczęłam po dłuższej chwili, pragnąc tylko zakończyć tę konwersację. – Niewiele rozumiem z tej sytuacji, wiem jedynie, że... że jeszcze za moich czasów szkolnych nie lubiliśmy się zbytnio. Nie chcę mieć w panu wroga... pozostańmy po prostu kolegami z pracy, tak jak powinniśmy...

Na twarzy Snape'a po raz kolejny pojawił się tak mi znany wyraz obrzydzenia, jakbym właśnie powiedziała coś wyjątkowo ohydnego.

– A więc? – spytał, a ja musiałam powstrzymać się od wybąkania "a więc co?", chociaż te słowa same pchały mi się na usta. – To wszystko, co masz mi do powiedzenia?

Nie widziałam powodu, by dzielić się z nim czymkolwiek innym. Sytuacja, w której byliśmy, została wyjaśniona – cieszyłam się, że nie mylił mnie z Lily, lecz to jeszcze niczego nie zmieniało. Nasza wzajemna antypatia powinna być przełamana dla dobra szkoły i uczniów, lecz nic więcej nie powinno między nami zaistnieć.

Zbyt wiele było między nami różnic, zaczynając od tego, co lubiliśmy, a skończywszy na naszym wieku.

Z drugiej jednak strony... chociaż obawiałam się do tego przyznać nawet przed sobą samą, wciąż jeszcze czułam na swoim policzku dotyk jego chłodnej dłoni. Sprawiał, że mój żołądek wywijał salta, że przez moment zapominałam o istnieniu całego świata. Czegoś podobnego nie czułam przez całe swoje życie.

To jednak niczego jeszcze nie oznaczało. Podejrzewałam, lub też chciałam w to wierzyć, że było to jedynie zdumienie faktem, iż Snape okazał względem mnie taką czułość. Czułość, jakiej nie doświadczyłam jeszcze od nikogo.

– Chcę cię chronić, do cholery, co w tym takiego oburzającego?! – wybuchnął wreszcie, przyprawiając mnie o ciarki. – Gdy widzę, gdy ten półgłówek bierze cię za coś oczywistego... mogłabyś mieć wszystko, Shirley. Wszystko.

Znowu brakło mi odwagi, by mu odpowiedzieć. Nie chciałam mu przecież sprawiać więcej bólu... a jednak zasługiwał na odpowiedź.

Wstałam i odsunęłam się od niego. Wiedziałam, że na mnie patrzy, więc objęłam się ramionami, jak gdyby to mogło mnie uchronić przed jego świdrującym wzrokiem. Nie byłam pewna, cóż takiego we mnie widzi. Bo przecież coś go pchnęło do tego, by pragnąć o mnie walczyć za wszelką cenę... Ponadto rozumiał mnie lepiej niż ktokolwiek, nawet Neville, z którym jeszcze nie tak dawno byliśmy zupełnie nierozłączni.

– Nic mi nie grozi, panie profesorze – odparłam wreszcie, lecz pożałowałam tego niemalże natychmiast, wiedząc, że brzmię zimno i nieczule. – Nie ma potrzeby, by pan nadal mnie chronił. To... bardzo... bardzo szlachetne...

– Czy ty nie pojmujesz, że beze mnie byłabyś już martwa – wycedził, dopadając mnie w dwóch krokach. – Ten kretyn sprawi, że będziesz cierpieć. Poza tym... poza tym przyjdą dni, kiedy Longbottom będzie najmniejszym z twoich problemów.

Popatrzałam na niego ze zdumieniem.

– O czym pan mówi? – spytałam niepewnie. Moje myśli natychmiast wróciły do samego początku roku szkolnego, kiedy po raz pierwszy odniosłam wrażenie, że McGonagall z jakiegoś powodu chce lub potrzebuje Snape'a w szkole. No i teraz... gdy zamykali się w jej gabinecie... czy było coś, czego powinniśmy się obawiać?

– O tym, że ze mną będziesz bezpieczna – odrzekł z nutą złości i niecierpliwości w głosie.

Poczułam coś dziwnego i drgnęłam nagle, ale zaraz uświadomiłam sobie, że to znowu Snape. Chociaż znów ujął mnie za dłonie, tym razem nie był tak gwałtowny, a jego dotyk nie był nieprzyjemny.

– Panie profesorze, jeżeli szkole coś zagraża, uważam, że powinniśmy się wpierw zająć dobrem jej uczniów – wyznałam.

Jeżeli rzeczywiście tak było... jeśli czyhało na nas niebezpieczeństwo, nie było czasu na jakiekolwiek romanse. Z kimkolwiek. Naszym zadaniem jako nauczycieli było uchronienie młodzieży od wszelkiego zła.

– A więc mam znowu stać z boku i patrzeć, jak ktoś zabija bliską mi osobę? – warknął.

– Panie profesorze, pan mnie nawet nie lubi.

Odnosiłam wrażenie, że musiałam mu o tym przypominać. Przecież nie mógł mnie lubić; ja zresztą, chociaż naprawdę starałam się go polubić, nie potrafiłam tego zrobić. Nie spędzaliśmy razem czasu. Na dobrą sprawę nawet się nie znaliśmy. Jak mógł uważać mnie za osobę mu bliską?

– Od kiedy panna Shirley jest tak mądra, że może to orzec lepiej niż ja sam? – spytał przesiąkniętym ironią głosem.

– Okazywał mi to pan na różne sposoby.

– Nie wiem, czego się spodziewałaś, Shirley, ale o ile mi wiadomo, próba uchronienia od zła jest raczej oznaką czego innego.

Spłonęłam rumieńcem, ale nie odwróciłam wzroku; dzięki temu mogłam dostrzec tryumf w jego oczach. Nie znosiłam tego.

– Niekiedy odnoszę wrażenie, że jesteś jeszcze bardziej tępa niż ten przygłup Longbottom – wyszeptał spokojnie, doprowadzając mnie do szału. – Zdolna i ambitna... lecz nie posiadająca za grosz intuicji. Fascynujące, biorąc pod uwagę fakt, iż twoje wyniki w warzeniu eliksirów były całkiem zadowalające.

– Nienawidził mnie pan już wówczas – odparłam, a brzmienie mojego głosu zaskoczyło mnie. Nie chciałam, by zabrzmiało to tak agresywnie.

– Bo cię nie faworyzowałem jak połowa nauczycieli? – Uniósł brew. – Czy dlatego, że nie dostawałaś punktów za wypełnianie poleceń i robienie tego, co do ciebie należało?

Poczułam się urażona, lecz nie odpowiedziałam, starając się nie pozwolić mu się podpuścić.

– Byłaś moją uczennicą i traktowałem cię jak całą resztę uczniów. Nie traktowałem cię gorzej, Shirley. Ale nie zamierzałem ci pobłażać i chyba tylko dlatego się nie rozleniwiłaś i twoje rezultaty były coraz to lepsze.

Ze zdziwieniem zorientowałam się, że nadal trzyma moje dłonie. Był z całą pewnością za blisko, co sprawiało, że czułam pewną nerwowość, lecz już nie strach. Gdyby chciał mnie skrzywdzić, mógłby to zrobić co najmniej kilka razy.

– Zdziwiłem się, gdy cię tu zobaczyłem tego dnia, gdy tu przybyłem... może dlatego chciałem z tobą wtedy mówić.

– Chciał pan? – spytałam zaskoczona. – Ale przecież powiedział pan, że mógłby pan to powiedzieć i pani dyrektor, gdyby tylko...

– I co? Co wówczas byś o mnie pomyślała?

Znowu nie zebrałam się na odwagę, by mu odpowiedzieć. Wreszcie zaczęłam rozumieć, czemu to ja byłam konieczna tamtego wieczoru... dlaczego to właśnie mnie przypadło zadanie porozmawiania ze Snape'em, gdy tylko przybył do Hogwartu.

– Widziałem, jak Longbottom daje ci rady na temat tego, jak powinno się być nauczycielem... i zdałem sobie sprawę z tego, że jeżeli będziesz go dalej słuchała, nie wytrzymasz zbyt długo w szkole. Moje metody, chociaż nie przebierałem w środkach, okazały się skuteczne. – Uśmiechnął się lekko, sprawiając, że zakręciło mi się w głowie. Chociaż teraz części układanki wreszcie zaczęły do siebie pasować, wcale mi się to nie podobało. – A jednak wiedziałem, że to nie jedyne niebezpieczeństwo, które na ciebie czyha. Dlatego za tobą chodziłem. Dlatego starałem się ciebie chronić za wszelką cenę. I czy nie miałem racji? Czy rozmawiałabyś teraz tu ze mną, gdybym tego nie robił?

– Gdyby się pan nie zamierzał pojedynkować z Neville'em, nie doszłoby do wypadku – wtrąciłam.

– Nie spodziewałem się, że ten tchórz cię tam przyprowadzi – wycedził Snape.

– Nie przyprowadził. Po prostu nie chciałam dopuścić do tego, żeby pan mu zrobił krzywdę – odrzekłam ze złością.

– Gdybym go skrzywdził, miałabyś o jedno zmartwienie mniej.

Zagryzłam wargi, zamykając oczy. Nawet jeżeli starał się mnie uspokoić, to jego słowa odnosiły zupełnie odwrotny skutek.

– Z początku wmawiałem sobie, że szkoda jest tracić tak wartościową czarownicę i zdolną nauczycielkę. Dopiero potem uświadomiłem sobie, że wolałbym, żebyś nigdy nie zostawała nauczycielką w Hogwarcie. Chyba wolałbym cię już nie spotkać...

Dostrzegłam w tym drogę ucieczki.

– Wobec tego zachowujmy się tak, jakbyśmy w ogóle się nie widzieli. Albo też zwyczajnie unikajmy widywania się – odparłam, starając się odejść, lecz raz jeszcze mnie zatrzymał, więżąc między swoim ciałem a ścianą.

– Za późno, Shirley. Rzuciłaś swój urok, więc ponoś jego konsekwencje.

Zamierzałam się mu odgryźć, lecz nie zdążyłam. Jego dłonie opuściły moje nadgarstki i spoczęły na moich policzkach, a on sam nachylił się nade mną, by zamknąć mi usta pocałunkiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro