Wizyta
Magia momentu prysła tak szybko, jak się pojawiła, i szczerze mówiąc, odnosiłam wrażenie, że nie będziemy w stanie powrócić do tej rozmowy w najbliższym czasie, bo nie była to prosta konwersacja. Z jednej strony cieszyłam się, że to już koniec, bo nigdy nie byłam dobra w rozmowach o uczuciach, a z drugiej... cóż, czułam pewnego rodzaju zawód. Może nawet niedosyt, jak gdybym chciała już teraz znać zakończenie naszej opowieści.
Mimo wszystko czułam, że z jakiegoś powodu ta wizyta jest ważna; bo przecież miasteczko było niemalże całkowicie wyludnione. Kto mógłby tu przyjść, jeżeli nie ktoś, kto Snape'a znał i pragnął z nim rozmawiać? Musiał to zatem być jakiś czarodziej – nie mogłam się jednak oprzeć myśli, że ów czarodziej mógł być zarówno dobry, jak i zły.
Severus najwyraźniej miał dokładnie te same myśli, bo spojrzał w kierunku drzwi, oddalając się ode mnie, i wysunął z kieszeni różdżkę.
– Miej różdżkę w pogotowiu – wyszeptał, a ja nie miałam zamiaru się kłócić. Kiwnęłam jedynie głową i sięgnęłam po swoją różdżkę, stając zaraz za Snape'em, który z wolna ruszył ku drzwiom. – Kto tam? – rzucił.
– To ja, Minerwa McGonagall – przedstawiła się kobieta znajomym, ostrym głosem. Tym razem jednak jej głos brzmiał jakby inaczej. Był pełen przejęcia. Pamiętałam tylko jeden jedyny raz, kiedy usłyszałam tę nutę w tonie jej głosu, a było to wówczas, gdy Snape wrócił do zamku. – Mam dla was ważną wiadomość.
Drzwi się otwarły, lecz Snape spojrzał na mnie szybko.
– Nie chowaj różdżki, idiotko. To może być pułapka – syknął, a ja natychmiast pożałowałam swojego nagłego ruchu. Bez słowa wróciłam do poprzedniej pozycji, celując różdżką w drzwi, w których stanęła teraz pani dyrektor.
– Możesz mnie sprawdzać, ile chcesz, Severusie – powiedziała do Snape'a – ale ja to ja. Odkryliśmy coś, co... sądzę, że oboje powinniście wiedzieć.
Uniosłam lekko brwi, kiedy moje oczy napotkały wzrok McGonagall. Ta spoglądała na mnie ponad okularami, jak gdyby starając się wyczytać coś z mojej twarzy. Co takiego, nie miałam pojęcia, lecz jej wzrok był tak przenikliwy, że mogłabym przysiąc, że widzi przeze mnie jak przez szkło; nie było to przyjemne uczucie.
– Usiądź, Minerwo. Może życzysz sobie herbaty? Albo czegoś mocniejszego? – zaproponował Severus, brzmiąc zupełnie tak, jak typowy dżentelmen brzmieć powinien. A więc miałam rację, że u siebie w domu zachowywał się inaczej, niż w szkole.
McGonagall machnęła ręką i zrzuciła wierzchnią pelerynę, wieszając ją na oparciu kanapy. Po chwili zdecydowała się jednak usiąść.
– Kropelkę wina, jeżeli masz, Severusie, ale dosłownie odrobina – odrzekła, po czym oparła się ciężko.
Snape spojrzał na mnie, po czym gestem wskazał mi fotel, w którym wcześniej siedziałam. Zarumieniłam się lekko, chociaż nie do końca wiedziałam dlaczego, po czym usiadłam naprzeciw pani dyrektor, podczas gdy Snape skierował się ku drzwiom, które prowadziły do piwniczki, gdzie przechowywał wino.
– Jak się pani czuje? – spytała mnie nagle McGonagall, zupełnie mnie tym zaskakując. Dawno nie miałyśmy okazji porozmawiać. – Miała pani ciężki rok... na szczęście niedługo się skończy. Oczywiście zrozumiem, jeżeli zdecyduje się pani złożyć dymisję...
– Zwolnić się? – przerwałam jej, chociaż wcale nie planowałam tego robić. – Wcale nie mam zamiaru tego robić. Kocham tę pracę i nie chcę jej porzucać.
– Wydawało mi się, że jest... cóż... że lubi pani bardziej ambitne rzeczy – odparła McGonagall, pochylając się nieco ku mnie.
Zdanie to wydawało się dziwnie znajome. Po chwili przypomniało mi się, że przecież Snape swego czasu nazwał mnie ambitną. Nie potrafiłam powstrzymać rumieńca. Policzki mnie paliły, a fakt, że McGonagall mogła zobaczyć mnie w tym stanie, wcale nie pomagał.
– Profesor Snape udziela mi dodatkowych lekcji. Wciąż się uczę i rozwijam, pani dyrektor, może pewnego dnia będę w stanie bardziej przydać się szkole – odpowiedziałam, kładąc dłonie na podołku. – Skłamałabym, mówiąc, że bycie nauczycielką historii magii jest szczytem moich marzeń, ale wiem, że uczniowie mnie potrzebują... i nie chcę ich zostawiać. Kocham tę pracę, pani dyrektor, i wiem, że sobie poradzę. Rok może i był trudny, ale to wcale nie znaczy, że zamierzam rezygnować.
Niewielki uśmiech pojawił się na jej twarzy.
– Dobrze, dobrze – odrzekła wreszcie, po czym westchnęła. – Ostatnimi czasy wcale nie jest łatwo o nowych nauczycieli. Młodzi nie palą się do tej pracy. Starsi uważają, że nauczanie jest poniżej ich godności. Tymczasem potrzeba dobrych nauczycieli.
Ciche skrzypnięcie drzwi oznajmiło powrót Snape'a. Nie mogłam się powstrzymać i spojrzałam w jego stronę. Trzeba było przyznać, że był on jednym z najlepszych nauczycieli, jakich znał Hogwart, nawet jeżeli był surowy i niekiedy niesprawiedliwy. Miał swoje wady, to fakt, lecz nikt nie nauczył mnie tak wiele jak on.
W ciszy postawił trzy kieliszki na stoliku, po czym wszystkie napełnił skrzacim winem. Podawszy każdej z nas kieliszek, sam wziął trzeci i przysiadł w drugim fotelu.
– A zatem, Minerwo... – zaczął spokojnym tonem, a pani dyrektor natychmiast przypomniała sobie, po co tu przybyła.
– Udało nam się dotrzeć do pewnych... źródeł – rzekła, a przez jej twarz przemknął cień. Zaczęłam się zastanawiać, cóż to za źródła były... i czy zyskała te informacje zupełnie legalnie. – I dowiedziałam się, dlaczego ktoś starał się napaść na pannę Shirley.
Serce zaczęło mi bić szybciej. Bezwiednie zacisnęłam palce na nóżce swojego kieliszka. Twarz Snape'a również spięła się nieco, lecz nie pozwolił sobie na okazanie żadnych innych emocji. Zrozumiałam, że i ja nie powinnam pokazywać więcej, niźli było konieczne.
– Czyli rzeczywiście starano się zaatakować ją i nie był to żaden przypadek? – spytał, lecz jego głos nie zdradzał nic.
– I tak i nie – rzekła McGonagall, siadając prosto. Nie patrzała teraz na mnie; jej oczy były skupione na Severusie, na jego twarzy... co w niej widziała? – Owszem, starano się zaatakować pannę Shirley... co więcej, z tego, co udało nam się wywnioskować, planowano ją porwać, lecz tylko dlatego, że posiada pewne... informacje.
– Nie posiadam żadnych informacji – oburzyłam się, czując pewnego rodzaju strach, że ktoś uzna mnie za zdrajczynię.
– Cisza, Shirley – zgromił mnie Snape, a ja nie ośmieliłam się otworzyć ust, bo obawiałam się, że mógłby uciszyć mnie zaklęciem. Mężczyzna znowu spojrzał na McGonagall. Wydawał się być zupełnie zrelaksowany. – Jakie informacje?
– Na twój temat, Severusie – odparła pani dyrektor, a ja niemalże zakrztusiłam się winem. – Ktoś próbuje dobrać się do ciebie.
Ku memu zaskoczeniu Snape nie wydawał się być wystraszony. Nawet nie zdumiony. Na jego twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu pełnego mrocznej satysfakcji. Odrzucił długie włosy z twarzy i zamknął oczy.
– A więc to tak... – wyszeptał. – Zastanawiałem się, kiedy do tego dojdzie. Skoro już wiedzą, że żyję... zastanawia mnie jedynie, czy będą się starali mnie zabić, czy też będą chcieli wyciągnąć ze mnie sekrety Czarnego Pana.
Zerwałam się na nogi, co zaskoczyło McGonagall. Snape westchnął i machnął różdżką niby od niechcenia, a ja opadłam z powrotem na fotel. Tym razem jednak nie mogłam się ruszyć, jak wówczas, gdy zaraz po ataku postanowiłam opuścić łóżko.
– Nie ruszaj się, Shirley, albo przysięgam, że cię spetryfikuję – ostrzegł mnie. – Nie... nic z tego mnie nie dziwi. Właściwie dziwi mnie to tylko, że jeszcze mnie nie dopadli, skoro są tak wyborowymi czarodziejami.
– Nie pogrywaj sobie, Severusie. – McGonagall zmarszczyła brwi. – Wiesz, że są niebezpieczni. Dopiero co musiałeś udawać martwego, by przeżyć...
– Nie boję się, Minerwo. Znam tych ludzi i nie upadłem jeszcze tak nisko, by ta hołota mogła mnie zastraszyć.
Poczułam swego rodzaju dumę, kiedy Snape wypowiadał te słowa. Nie odezwałam się jednak ani słowem, zastanawiając się, co mogłam zrobić, by go ochronić. Bo niezależnie od tego, czy przejmował się tym, czy też nie, był obecnie w niebezpieczeństwie. W jeszcze większym niebezpieczeństwie, niźli ja kiedykolwiek byłam.
– Bądź ostrożny – rzekła pani dyrektor.
– Mówisz tak, jakbyś nie wiedziała, co robiłem przez tyle lat – odparł Snape. – Gdybym nie był ostrożny, już by mnie tu z wami nie było.
– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę – odpowiedziała McGonagall, krzywiąc się nieco, przez co okulary zsunęły się jej z nosa. Poprawiając je, dodała – Jest nas jednak teraz zbyt mało, by sobie pozwolić na kolejną wojnę.
– Nie zamierzam do niej dopuścić. Pozbędę się tego ścierwa raz a dobrze. Najlepiej będzie, jeśli nie będziesz wchodziła mi w drogę.
Zdało mi się, że jego słowa zaskoczyły McGonagall niemal tak bardzo, jak mnie. Wciąż w milczeniu spojrzałam na kobietę, lecz ona chyba zapomniała o mojej nieobecności. Nie była przyzwyczajona, gdy ktoś zwracał się do niej w ten sposób, nawet jeżeli był to Snape. Przez głowę przemknęła mi myśl, że Snape niegdyś też był dyrektorem... to był najgorszy rok mojej nauki w Hogwarcie.
– Posłuchaj, Snape. – Głos McGonagall zmienił się i stał się teraz o wiele ostrzejszy. Jej wargi też utworzyły teraz cienką linię, gdy wycelowała w pierś Snape'a swój palec. – Nie możesz działać cały czas na własną rękę. Nie masz pojęcia, ilu ich jest, mogą ich być setki, a jeżeli wszyscy próbują dopaść właśnie ciebie...
– To mnie dopadną. Mnie i tylko mnie – odparował Snape, marszcząc czoło.
– Nie! – zaprotestowałam.
– Zamknij się, Shirley...
– Nie zamknę się. Nie pozwolę ci się poświęcać! Jesteś potrzebny szkole! Nie po to wracałeś po tych latach, żeby teraz dać się zabić! – krzyknęłam, czując w sercu coś na kształt złości przemieszanej ze strachem.
Bałam się. Tak, ale bałam się nie o siebie, lecz o niego. Chociaż nie był to zupełnie nieegoistyczny strach... bo przecież chodziło również o to, że bałam się go stracić. A nie mogłam go stracić teraz, kiedy wreszcie wszystko zrozumiałam.
– Uspokój się, Shirley – odpowiedział Snape, lecz jego głos nie był już tak zimny jak wcześniej. Prawdę powiedziawszy, usłyszałam w nim dziwny ton, ton, którego jeszcze nie słyszałam u nikogo, a już na pewno nie u Severusa. – Prędzej już pozwolę zabić siebie niż skrzywdzić ciebie, rozumiesz? A jeżeli będziesz się wtrącać...
Spłonęłam rumieńcem, kiedy przypomniałam sobie, że całą rozmowę słyszy i obserwuje McGonagall. Byłam przekonana, że z tych paru zdań wyczytała więcej, niźli ja potrafiłam zrozumieć w ciągu ostatnich paru miesięcy. Obawiałam się nieco, że Snape'a to rozzłości, lecz on wydawał się być zupełnie nieporuszony faktem, iż osoba trzecia jest świadkiem tej rozmowy. Jakby nie sprawiało mu to żadnej różnicy...
...chyba że McGonagall wiedziała już wcześniej. A nie było to niemożliwe. Nie po tym, co wydarzyło się w szkole.
– Nie chcę, żeby ktokolwiek cię zabił – powiedziałam cicho, spuszczając nagle wzrok. Wiedziałam, że pani dyrektor nas obserwuje, ale Snape musiał znać prawdę. Zresztą czy było coś wstydliwego w tym, że się o niego troszczyłam?
– Czy ty naprawdę sądzisz, że dam się tak po prostu zabić? – zapytał Snape, a ja dałabym głowę, że uniósł brwi. Dopiero po chwili zebrałam dość odwagi, by na niego znowu spojrzeć. Na jego twarzy malował się dziwny grymas. – Usiądź.
Nie mogłam się z nim sprzeczać. Odetchnęłam głęboko, po czym usiadłam znów w fotelu, marząc o tym, by zniknąć.
– Masz może jakiekolwiek informacje na temat tego, kto właściwie na mnie poluje? – zapytał Severus, wracając do swego spokojnego, rzeczowego tonu, kiedy zwrócił się do McGonagall. Ona z kolei wyglądała na poruszoną.
– Nie, niestety – odrzekła, kręcąc głową. – Lucjusz...
– Ach, Lucjusz... – powtórzył Snape, a jego głos wręcz ociekał jadem. – Zaskakująco łatwo udało mu się zmienić front.
McGonagall zmarszczyła brwi, a jej wargi utworzyły cienką linię. Pochyliła się i byłam przekonana, że chce rzucić czar na Severusa, lecz ona tylko odłożyła kieliszek na chybotliwy stolik i znów się wyprostowała.
– Voldemort chciał skrzywdzić jego rodzinę – odezwała się z naciskiem. – Być może tego nie wiesz, ale to on doprowadził mnie do ciebie.
– Powinienem się był tego spodziewać – mruknął Snape, upijając wina z kieliszka. Po chwili odłożył go na bok i wstał. Założywszy dłonie za plecami, znowu zaczął wędrować po pokoju, rozglądając się wokół, jakby to go odprężało. Po części go rozumiałam – mnie zawsze relaksował widok książek, a ich tutaj było mnóstwo. – Co z Draconem?
– Stara się nie wtrącać – odparła pani dyrektor. – Chociaż osobiście wolałabym, żeby przyłożył do tego swoją rękę. Jest bardzo zdolny.
Snape nie odpowiedział. Z początku nie wiedziałam, o kim była mowa, lecz im dłużej słuchałam rozmowy, tym bardziej upewniałam się w przekonaniu, iż dyskutowali o Draconie Malfoyu oraz o jego ojcu.
– Znam tego chłopaka lepiej od ciebie, Minerwo. Wiem, że nie zrobi niczego, do czego ktoś próbuje go zmusić. Daj mu spokój. Może się opamięta. – Snape odwrócił głowę, by spojrzeć na McGonagall, lecz nadal nie usiadł. Było widać, że jest zamyślony. – Słyszałem, że się ożenił. Może to dlatego.
– Zgadza się, z panną Greengrass. – McGonagall kiwnęła twierdząco głową. – Lecz ma mnóstwo czasu...
Snape przerwał jej ruchem dłoni.
– Jak powiedziałem, nie zmuszaj go do niczego. Z czasem zrozumie, że nie działając, nie pomoże swojej rodzinie. Obecnie i on jest poszukiwany, tak samo jak ja, jak podejrzewam. On, Lucjusz, Narcyza... wszyscy. Byliśmy śmierciożercami, a oni nie uznają zdrady.
Bezwiednie potarł dłonią swoje lewe przedramię, a ja zmarszczyłam lekko czoło. Nie ośmieliłam się już odezwać, ale nie było potrzeby prowadzenia dalszej rozmowy.
– Cóż, Severusie... na razie nie mam ci nic więcej do powiedzenia. Powinnam wracać do szkoły – powiedziała McGonagall wstając. – Cieszę się, że przynajmniej tyle już wiemy... a wy oboje powinniście być ostrożni.
Zadrżałam, kiedy nasze oczy się spotkały – nigdy nie lubiłam, kiedy przeszywający wzrok McGonagall napotykał mój, bo czułam się wówczas tak, jak gdyby wszystkie moje uczucia leżały na wierzchu.
– Wesołych świąt – dodała jeszcze, po czym skinęła głową i wyszła.
Snape stał w miejscu, wpatrując się w drzwi. Jego twarz nie wyrażała nic.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro