Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Severus

Następne tygodnie okazały się dziwnie proste w porównaniu z poprzednimi. Mój strach i irytacja znikły, chociaż nie mogłam ukrywać, że coraz bardziej dręczył mnie fakt, iż oddaliłam się od Neville'a, który od samego początku był moim najlepszym przyjacielem. Jednak on zdawał się nie szukać mojego towarzystwa, toteż i ja nie naprzykrzałam mu się za bardzo. Wymienialiśmy jedynie zdawkowe uprzejmości.

Nie potrafiłam nie zastanawiać się, kto taki mógł rzucić na niego klątwę Imperius... no i dlaczego to właśnie ja miałam być jego ofiarą. Nie miało to żadnego sensu. Owszem, wedle idei śmierciożerców powinnam zostać zlikwidowana jako "osoba, która przemocą nabyła magiczną moc", lecz jeżeli taki byłby powód, czyż nie wszystkie osoby pochodzące z niemagicznych rodzin powinny być pod ochroną? A jednak nie doszło do żadnego innego ataku; nikt poza mną nie został zraniony.

Na całe szczęście jednak, nawet ja nie zostałam zaatakowana po raz kolejny. Mimo to Snape nalegał, bym nadal mieszkała u niego i nie poruszała się sama, o ile nie było to zupełnie konieczne. Jednocześnie każdego wieczoru odbywaliśmy zajęcia, podczas których uczył mnie eliksirów. Wkrótce jednak okazało się, że nasze lekcje wyszły poza te ramy – jego zamiłowanie do obrony przed czarną magią było zbyt silne, lecz ja nie mogłam narzekać. Bo chociaż z zajęcia te kończyłam zupełnie wycieńczona, czułam, że staję się silniejsza.

Z wolna śnieg zaczął znikać z zamkowych błoni. Dużymi krokami zbliżała się wiosna i świat nam o tym przypominał, lecz wraz z wiosną przybywały przygotowania do egzaminów i całą szkołę ogarnęła dziwna gorączka, która zawsze pojawiała się gdzieś w okolicach świąt wielkanocnych. Z jednej strony nie bardzo ją rozumiałam, a z drugiej cieszyłam się, bo to oznaczało, że nawet uczniowie, którzy odkładali zazwyczaj wszystko na ostatni moment, teraz wezmą się do roboty i jakoś zdadzą egzaminy.

Oznaczało to jednak jeszcze jedną rzecz: miałam na głowie coraz więcej pracy, a przez to coraz mniej czasu wolnego. Mniej czasu na zajęcia ze Snape'em. Mniej czasu na to, by w ogóle mieć jakiekolwiek życie poza pracą. Zdarzało się niekiedy, że wracałam do komnat po kolacji po to tylko, by zacząć poprawiać wypracowania i wreszcie usnąć nad nimi. Wówczas odkryłam, że Severus ma jeszcze jedną cechę: ilekroć widział mnie z twarzą opartą na blacie biurka, zanosił mnie do łóżka i układał do snu. Co prawda z początku budziłam się nieco zdezorientowana, lecz wkrótce te wspomnienia zaczęły wywoływać uśmiech na mojej twarzy.

Na początku kwietnia, już oficjalnie jako opiekun domu Ravenclawu, wybrałam się ze zwojem pergaminu do wieży, by spisać nazwiska wszystkich osób, które planowały podczas świątecznej przerwy pozostać w zamku. Ja, oczywiście, również planowałam pozostać, bo przecież teraz miałam na głowie swoich Krukonów. Poza tym nie wiedziałam, gdzie indziej miałabym się podziać, bo wciąż jeszcze nie byłam gotowa odwiedzić swoich rodziców. Uznałam, że lepiej będzie wrócić do domu dopiero na wakacje letnie.

Ostatniego dnia przed przerwą świąteczną zadałam wszystkim rocznikom jeszcze jedno zadanie domowe, a po zajęciach siadłam na krześle za biurkiem z ciężkim westchnieniem i ukryłam twarz w dłoniach.

Niedługo skończy się semestr. Wiedziałam, że pozostawały jedynie dwa miesiące... dwa miesiące pracy, egzaminy, a co potem? Bałam się tego, co miało nastąpić. Powrotu do świata mugoli. Spojrzenia w oczy rodzicom, którzy nie rozumieli, jak można było woleć pracę w Hogwarcie od pracy w osiedlowym sklepiku. Przecież to nie była normalna praca! Nie tak przecież wyobrażali sobie córkę! Co powiedzieć sąsiadom?

Ciche pukanie w drzwi wyrwało mnie z zamyślenia.

– Proszę – powiedziałam dziwnie zmęczonym tonem, przecierając oczy i spoglądając w stronę wejścia. Nie zdziwił mnie widok Snape'a; zawsze przychodził do mnie po zajęciach, ażeby bezpiecznie odprowadzić mnie do Wielkiej Sali, gdzie razem jedliśmy posiłek, a następnie wracaliśmy do jego komnat, gdzie zajmowaliśmy się swoją pracą lub też przeprowadzaliśmy dodatkowe zajęcia.

– Idziemy, Shirley – odezwał się Snape dokładnie tym samym tonem, który kojarzyłam z nim – twardym i despotycznym, a ja nie miałam nawet siły protestować. Zebrałam swoje książki do torby i wstałam, kierując się ku wyjściu.

Zastanawiałam się, czy moja beznamiętna akceptacja tego stanu wiązała się z tym, że już zdążyłam się przyzwyczaić do swojej niewoli, czy też z braku chęci do tego, by nadal walczyć. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogłam sama chcieć oddać część wolności za to poczucie bezpieczeństwa. Nawet po tym, co wydarzyło się w walentynki.

Prawdę mówiąc, nie wracaliśmy ze Snape'em do tego, co wydarzyło się owej pamiętnej soboty. Owszem, zdołaliśmy się do siebie zbliżyć, lecz były to stosunki przyjacielskie; chociaż ciepłe, to nie namiętne. On zdawał się nadal traktować mnie jak uczennicę, a ja akceptowałam to bez żadnych zastrzeżeń. Zresztą nie mieliśmy czasu na zacieśnianie jakiejkolwiek innej więzi – przez pewien czas byłam nawet przekonana, że to mi wystarcza.

– Milcząca jesteś – zauważył w połowie drogi Snape, a ja spojrzałam na niego niepewnie. – Zazwyczaj paplasz o tym wszystkim, co się wydarzyło w ciągu dnia, a teraz nie raczysz nawet się ze mną przywitać.

Zarumieniłam się lekko, bo zorientowałam się, że ma rację. Nie zrobiłam tego z nieuprzejmości; byłam po prostu wycieńczona.

– Przepraszam – odparłam wreszcie, pocierając dłońmi skronie. – Jestem taka zmęczona i rozbita. Myślałam o świętach... Od czasu, gdy rozpoczęłam tu pracę, nie widziałam swojej rodziny i... i prawdę mówiąc, nie wiem, czy chcę ją zobaczyć.

Snape popatrzał na mnie badawczo, marszcząc lekko czoło. Poczułam się głupio, bo byłam przekonana, że teraz zbeszta mnie za takie słowa. Do tej pory nie wspominałam przy nim o swojej rodzinie, wiedząc, że dom i rodzina były jego delikatnym punktem. Najprawdopodobniej nie rozumiał mojego podejścia do tej sprawy – pewnie powie mi, żebym się nie wygłupiała i była wdzięczna za tę rodzinę, którą mam...

Zaczęłam już szykować sobie w głowie odpowiedź, by wytłumaczyć, dlaczego nie byłam gotowa zobaczyć swojej rodziny, kiedy się odezwał.

– Nie ma mowy, żebyś w ogóle próbowała wracać do domu podczas tych świąt. – Zdziwił mnie, jak obcesowo to powiedział; jak gdyby w ogóle nie przyjmował do wiadomości, że mogę pragnąć czegokolwiek innego, jak tylko pozostania w Hogwarcie na kolejne tygodnie. Ale z drugiej strony, czy nie powiedział, że nie mam prawa nigdzie się ruszać bez niego?

– Powiedziałam przecież, że nigdzie nie jadę – odrzekłam nieco zirytowana. Po długim dniu pracy nie było trudno mnie zdenerwować. – Zostaję...

– Nie o tym mówię – przerwał mi Snape, zatrzymując się nagle. Mogłabym przysiąc, że zauważyłam dziwne jakieś rozbawienie w jego oczach. Fakt, iż nie do końca pojmowałam, co mogło go rozśmieszyć w tej sytuacji, sprawił, że zmarszczyłam brwi, oczekując odpowiedzi. – Nie zostajesz w zamku.

Tymi słowami zdziwił mnie tak bardzo, że zamrugałam, patrząc mu w oczy. Przez moją głowę przebiegło miliard scenariuszy, a każdy coraz bardziej nieprawdopodobny od poprzedniego. Bo gdzie niby mogłam wyjechać na święta, skoro nie do domu?

– Gdzie planujesz mnie wysłać? – spytałam po chwili, nie orientując się nawet, jak niegrzecznie mogło to zabrzmieć.

– No, no, Shirley – odrzekł Severus ostrzegawczym tonem, lecz sposób, w jaki na mnie patrzał, ani trochę się nie zmienił. – Trochę grzeczniej.

Nie byłam jednak pewna, jak mogłam zadać to pytanie w grzeczniejszy sposób. Wiedziałam przecież, że w tej sytuacji mogłam opuścić zamek jedynie wówczas, gdy Snape coś zadecyduje, a ja nie miałam zbyt wielkiego wyboru. Jak to już wspomniał, moje protesty jedynie utrudniały mu pracę, lecz nie zmieniały niczego. Jeżeli coś dla mnie zaplanował, zawsze postawił na swoim, niezależnie od tego, czy tego chciałam, czy też nie.

– Gdzie mnie pan wysyła, panie profesorze? – powtórzyłam nieco ironicznie, lecz starałam się tym razem zabrzmieć tak grzecznie, jak tylko potrafiłam. Moje zmęczenie i irytacja mocno dawały się mi we znaki; wolałabym być teraz zupełnie sama.

– Nigdzie cię nie wysyłam, Shirley – odparł Snape, marszcząc czoło w charakterystyczny dla siebie sposób. Nie do końca rozumiałam, co miał na myśli; skoro nie miałam zostać w zamku, musiał mnie gdzieś wysyłać – tymczasem temu zaprzeczał. Już otwierałam usta, by zapytać, kiedy dodał – Zabieram cię ze sobą.

Moje serce na chwilkę przestało bić i dałabym głowę, że zbladłam nieco. Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć.

– Wiem, że nauczyciele rzadko kiedy opuszczają zamek na czas świąt, ale stwierdziłem, że bezpieczniej dla ciebie będzie na jakiś czas wyjechać – wyjaśnił. Cieszyłam się, że nie było nikogo w pobliżu, bo ton, jakiego używał, przeznaczony był jedynie dla moich uszu. Szybko też zaczął koić moje nerwy; tym bardziej, że kciuki Snape'a delikatnie gładziły moje knykcie, a już wcześniej odkryłam, że jego dotyk działa na mnie uspokajająco. – Nie chciałem jednak puszczać cię samej... i nie chciałem, byś wyjeżdżała nie wiadomo dokąd. Bo w mugolskim świecie wcale nie będziesz bezpieczniejsza. Wręcz przeciwnie.

Odetchnęłam głęboko i spojrzałam mu w oczy. Nadal zastanawiałam się, jak mogłam kiedykolwiek uznać je za zimne; owszem, sposób, w jaki Snape wyrażał emocje, był zupełnie inny od tego, który znałam, lecz jego oczy nie pozostawały beznamiętne. Nigdy.

– A więc... znaleźliście tego, kto rzucił klątwę na Neville'a? Albo odkryliście, czemu to ja byłam celem ataku? – spytałam niepewnie.

Tym razem Snape westchnął, kręcąc lekko głową.

– Na razie nad tym pracujemy. Ale wierz mi, że gdy tylko się tego dowiem, ta osoba gorzko tego pożałuje. – Jego dłonie zacisnęły się na moich; byłam przekonana, że bezwiednie, bo zawsze reagował w ten sposób na zdenerwowanie. A sama myśl o tym, że ktoś próbował mnie skrzywdzić, sprawiała, że natychmiast się irytował. – Wiemy natomiast, że śmierciożercy do perfekcji opanowali sposoby wmieszania się w tłum mugoli... po to właśnie, by uśmiercać wszystkich mugolaków.

Nie odezwałam się. Spuściłam wzrok i spojrzałam na nasze dłonie; jego palce były długie, blade i szczupłe, niczym pająki. A jednak kiedy były splecione z moimi, nie przypominały żadnych przerażających stworzeń.

– Gdzie zatem mnie zabierasz? – kontynuowałam po chwili, nie chcąc, by milczenie trwało nazbyt długo.

– Do Cokeworth – odparł bez zawahania, a ja uniosłam wzrok ze zdumieniem. To była ostatnia odpowiedź, której mogłabym się spodziewać i nie do końca wiedziałam, jak mam zareagować. – Do mojego rodzinnego domu.

Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że do tego właśnie dążył przez ostatnie miesiące; bardzo pragnął mieć mnie przy sobie, w swoim domu. Jednak był to temat tak drażliwy, że nie wracaliśmy do niego. Byłam przekonana, że nie będzie się go starał poruszać przez najbliższe miesiące, a jeżeli już, to podejdzie do sprawy delikatnie; tymczasem zostałam postawiona przed faktem dokonanym i nie miałam już zbyt dużego wyboru.

– Ale... – zaczęłam niepewnie.

Co miałam teraz powiedzieć? Że wyobraża sobie nazbyt wiele? Że powinien był mi o tym powiedzieć wcześniej, żebym miała czas się zastanowić, czy w ogóle tego chcę? A jednak wiedziałam, że wszystko to robił dla mojego dobra... lub też tak myślał. Prawdą było, że potrzebowałam zmiany otoczenia, lecz nie byłam przygotowana na to, by razem z nim jechać do jego własnego domu.

Owszem, przez ostatnie miesiące mieszkałam razem z nim – powinnam zatem być przyzwyczajona do jego obecności niemalże przez cały czas. A jednak była to sytuacja zupełnie inna, gdyż w szkole było wiele innych osób: uczniowie, nauczyciele i pracownicy. Jeżeli razem ze Snape'em opuszczę szkołę i pojadę do Cokeworth... będziemy zupełnie sami przez tydzień, a było to miejsce, którego zupełnie nie znałam, wobec czego nie miałam nawet pojęcia, gdzie w razie czego będę mogła się skryć.

Jedynym logicznym wyjściem wydawała się wówczas teleportacja – lecz czy Severus nie poczuje się urażony, jeżeli ucieknę od niego w ten sposób? No i gdzie mogłabym uciec? Nie mogłam wrócić do szkoły, bo zaczęłyby się pytania. Nie chciałam też wracać do domu...

– To tylko parę dni, Shirley – rzekł wreszcie Snape, tracąc powoli cierpliwość. – Nie zachowuj się tak, jakbym zabierał cię stąd na zawsze.

Po raz kolejny miał rację; przecież to był tylko tydzień. Mogłam się go obawiać, lecz nie był to czas tak długi, bym nie była w stanie go przeżyć sam na sam ze Snape'em. To będzie tak samo jak podczas przerwy bożonarodzeniowej...

– Dziękuję, że masz mnie na uwadze – odparłam, mając nadzieję zabrzmieć naturalnie, lecz ton mojego głosu okazał się być kwaśny.

Natychmiast więc pożałowałam swoich słów. Wysunęłam więc dłonie z uścisku dłoni Snape'a i ukryłam twarz w dłoniach, kręcąc głową. Potrzebowałam odpoczynku i bardzo nie chciałam, by mój podły humor odbijał się na nim. Nie zasłużył sobie na takie traktowanie. Robił to wszystko dla mnie... dla mojego dobrego samopoczucia...

– Przepraszam... – bąknęłam więc tylko, ale Snape zdążył się już odwrócić i odejść parę długich kroków; jego peleryna powiewała za nim niczym skrzydła ogromnego nietoperza. Poczułam niemiły uścisk w żołądku.

W tym momencie zaskoczył mnie bardziej jeszcze. Kiedy myślałam już, że czas stąd odejść, by nie stać bezsensownie na środku korytarza, Severus przystanął i spojrzał na mnie przez ramię, unosząc lekko brwi.

– Idziesz, Shirley?

Nie odpowiedziałam; zresztą nie było to pytanie, a polecenie. Czułam, że się rumienię, coraz bardziej z każdym krokiem, a serce bije mi coraz szybciej, sprawiając, że kręciło mi się w głowie. Nadal nie byłam pewna, co myśleć.

Jechałam do Cokeworth. Do domu Severusa Snape'a. Byłam niemal pewna, że do tej pory jeszcze nigdy nie opuszczał Hogwartu na żadne święta – tymczasem był gotów zrobić to dla mnie, tylko dlatego, że ja potrzebowałam odmiany.

Zastanawiało mnie, co jeszcze kryje się w tym człowieku. Mężczyźnie, którego niegdyś uznawałam za zimnego, pozbawionego emocji... które jeszcze z moich osądów okażą się być błędne? Bo przeczuwałam, że w domu w tajemniczym miasteczku Cokeworth Severus odkryje przede mną więcej sekretów, których nie miał odwagi odkryć w Hogwarcie.

Tam, w swoim domu, nie był profesorem Snape'em. Tam był po prostu Severusem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro