Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Przez przejście za obrazem

Z początku nie wiedziałam, dokąd prowadzi mnie Snape. Może część winy ponosił za to fakt, iż byłam tak zdenerwowana, że ledwo widziałam, dokąd idę; moje serce waliło mi w piersi jak oszalałe, bałam się, że i on to usłyszy. A jednak wydawać się mogło, że zapomniał w ogóle o mojej obecności.

Jeżeli ktokolwiek pomyślałby w tym momencie, że cokolwiek w nim się zmieniło, byłby w błędzie. Snape pozostawał wielkim nietoperzem, nawet podążając w pewnej odległości za nim czułam, jak jego peleryna ociera mi się o łydki. Jego kroki były szybkie i długie, dopiero teraz też zauważyłam, jak cicho potrafił chodzić. Nic więc dziwnego, że kiedy podszedł do mnie w Wielkiej Sali, nic nie usłyszałam.

Korytarze, którymi mnie prowadził, były dokładnie tymi samymi korytarzami, które każdego dnia przemierzałam: nie były to żadne tajemne przejścia, o których mogłabym nie wiedzieć. Co prawda unikałam tych partii zamku, bo nieszczególnie przepadałam za lochami, w których z kolei Snape się lubował, lecz znałam je niemal równie dobrze, jak całą jego resztę. Nasze kroki odbijały się echem, lecz podobnie działo się w jakiejkolwiek innej części szkoły.

Kiedy zorientowałam się, gdzie jesteśmy, myślałam, że Snape kieruje się do swojego gabinetu – to przecież miałoby sens. Skoro mieliśmy rozmawiać, czy było lepsze do tego miejsce? Ale jednak minęliśmy jego drzwi.

– Dokąd pan mnie prowadzi, profesorze? – spytałam niepewnym tonem. Prawdę mówiąc, nie mogłam nie odnieść wrażenia, że Snape spodziewa się, że chcę mu powiedzieć coś więcej niż tylko zwykłe dziękuję; gdyby tak nie było, po co wyprowadzałby mnie z Wielkiej Sali? W podziękowaniu nie było niczego, czego nie mogłaby usłyszeć cała szkoła.

Snape odwrócił głowę, lecz tylko nieznacznie, więc mogłam dostrzec jego profil. Zakrzywiony nos nadawał jego twarzy dziwny wygląd, a może było to spowodowane tym, iż pojawił się na niej grymas.

– Gdzieś, gdzie – mam nadzieję – nie przyprowadzisz tego przygłupa Longbottoma – odparł jedynie, nie zwalniając kroku.

Zastanawiało mnie, dlaczego nie potrafił – lub nie chciał – oprzeć się pokusie obrażania Neville'a. Z jednej strony chciałam bronić przyjaciela, z drugiej obawiałam się kolejnej kłótni, zwłaszcza że planowałam ocieplić nieco swoje stosunki z Mistrzem Eliksirów. Po tym, co dla mnie zrobił, nie mogłam nie być mu wdzięczna.

Tym razem więc zmusiłam się do milczenia, chociaż krew napłynęła mi do twarzy. Musiałam nabrać powietrza, żeby nie pozwolić sobie na kolejny wybuch złości i oburzenia.

Wkrótce stanęliśmy naprzeciw jakiegoś dziwnego obrazu. Zmrużyłam nieco oczy, próbując mu się przyjrzeć, co nie było takie proste w panującym tu półmroku. Jedynie przytwierdzona do ściany pochodnia oświetlała ów obraz, lecz i to światło w żaden sposób nie sprawiało, że stał się on chociaż trochę bardziej zrozumiały.

– Skutki niepoprawnego sporządzenia eliksiru wzmacniającego – rzekł Snape, zauważając moją minę. Spojrzałam na niego ze zdumieniem, lecz on nie powiedział nic więcej. Nie mogłam jednak nie spostrzec dość niepokojącego uśmieszku na jego twarzy.

Mężczyzna uniósł dłoń i długim, białym palcem niemal pieszczotliwie pogładził ramę obrazu. Ten natychmiast odskoczył i ukazało się wejście do przerażająco ciemnego pokoju.

Trudno było tu mówić o wystroju, gdyż nie było żadnej ozdoby. Wzdłuż ścian ciągnęły się wysokie półki, na nich ułożone były z niemalże pedantyczną dokładnością księgi; było tu tak ciemno, że nie mogłam dostrzec tytułów, lecz mogłabym przysiąc, że żaden z tych tytułów nie znajdował się w bibliotece. Pośrodku stało stare, zniszczone biurko, na nim kilka słojów, od których zaraz odwróciłam wzrok (jeżeli czegoś nauczyłam się podczas zajęć ze Snape'em, to właśnie tego, by nigdy, przenigdy nie przyglądać się zawartości słojów). Nie było tu żadnego okna, żadnego obrazu, nic. Jedynie parę pojedynczych świeczek ułożonych było tu i tam. Na samym końcu pokoju stał pojedynczy fotel, tak zniszczony, że byłam pewna, iż mógłby należeć jeszcze do samego Slytherina.

– Rozgość się – powiedział beznamiętnym, cichym głosem Snape.

Weszłam, co prawda, ale trudno było się tu rozgościć. Miałam wrażenie, że wtargnęłam do jakiegoś osobliwego świata, w którym nie powinnam się była nigdy znaleźć. Jednocześnie nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że każdy stałby się równie ponury jak Mistrz Eliksirów, jeżeli mieszkałby w komnacie takiej jak ta.

Kiedy tylko stanęłam w pokoju, obraz za mną wrócił na swoje miejsce z cichym stuknięciem, a na świeczkach w pokoju zapłonęły słabe ogniki. Snape rozejrzał się dokoła, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał.

– Odnoszę wrażenie, profesorze, że... że źle mnie pan zrozumiał – wybełkotałam wreszcie, gdy znalazłam odwagę, by w ogóle się odezwać. Delikatnie przygryzłam wargę i spojrzałam za siebie, upewniając się, że drzwi pozostawały zamknięte. – Ja... ja naprawdę... nie miałam panu do powiedzenia nic, co nie mogłoby...

– Stanowczo za dużo gadasz – przerwał mi niecierpliwym tonem, na co uniosłam lekko brwi. – W życiu nie spotkałem osoby tak egocentrycznej jak ty.

Poczułam się trochę urażona, lecz przy tym wiedziałam, że miał trochę racji, więc nie zaprotestowałam. Zresztą gdybym zaprotestowała, potwierdziłabym jego słowa. W niepewności czekałam na to, co miało nadejść.

– Nie tylko ty masz mi coś do powiedzenia. Ja również chciałem o czymś z tobą pomówić, ale tyle gadasz, że nie dajesz mi dojść do słowa – rzekł cicho, po czym odsunął dla siebie krzesło stojące przy biurku. – Usiądź – dodał, gestem wskazując na wyniszczony fotel.

Nie będąc pewna, czy nie jest to jakiś podstęp, podeszłam do fotela, ale skoro Snape mnie nie zaatakował, powoli usiadłam. Fotel okazał się zaskakująco wygodny, nawet mimo tego, iż usiadłam jedynie na jego brzegu. Dopiero wówczas Snape zajął miejsce na krześle.

– Profesorze... – zaczęłam znowu, bardzo chcąc już stąd wyjść. To miejsce napawało mnie przerażeniem, poza tym sam fakt, iż znajdowałam się sam na sam ze Snape'em wcale nie był dla mnie przyjemnością.

– Na litość boską, Shirley. – Snape wyraźnie zaczął tracić cierpliwość. – Niech do twojego móżdżka dotrze, że mam ci coś do powiedzenia i nie wyjdziesz, póki tego nie zrobię.

Natychmiast zamilkłam i wbiłam się w fotel, czując, jak się rumienię.

– Herbaty? – zaproponował, a ja zdziwiłam się tak bardzo, że z początku nie byłam w stanie wydusić ani słowa.

– Co proszę? – pisnęłam, kiedy wreszcie udało mi się dobyć głosu.

– Zapytałem, czy życzysz sobie filiżankę herbaty – odrzekł tak spokojnie, jak tylko mógł, chociaż słyszałam w tonie jego głosu, że tracił do mnie cierpliwość.

Wówczas przypomniały mi się przesłuchania profesor Umbridge, który każdy musiał przejść, gdy uczyła w Hogwarcie. I mnie nie ominęła ta wątpliwa przyjemność. Nic więc dziwnego, że kiedy identyczne pytanie usłyszałam od człowieka w dziwny sposób do niej podobnego, miałam ochotę momentalnie odmówić.

A jednak nie mogłam. Wystarczyło się zgodzić, wysłuchać, co miał mi do powiedzenia, a następnie zniknąć tak szybko, jak tylko mogłam, żeby móc przed sobą udawać, że nigdy mnie tu nie było. W tej chwili tego jednego pragnęłam.

– Poproszę – odparłam więc, a Snape machnął różdżką i przywołał do siebie prosty dzbanek do herbaty. Jeszcze jedno machnięcie, a napój rozlał się do dwóch filiżanek, które postawił na biurku. Jedna z nich leniwie podpłynęła do mnie.

Odnosiłam wrażenie, że Snape z jakiegoś powodu odwleka rozmowę, którą chciał ze mną odbyć, bo podczas tego rytuału nie odezwał się ani słowem, chociaż na pewno miał po temu okazję. Nie napomknął nawet, o czym chce rozmawiać.

– Jak się czujesz? – zapytał po chwili, czym po raz kolejny mnie zdziwił. Jeszcze nigdy nie pytał mnie o samopoczucie.

– Dziękuję, wspaniale – odrzekłam niemalże automatycznie.

Snape odetchnął głęboko i oparł się w krześle, zakładając nogę na nogę. Wydawał się być jeszcze chudszy i bardziej wymizerniały niż kiedykolwiek, a przy tym fakt, iż znajdował się w swoim pokoju, dodawał mu pewnego spokoju. Swobody.

– Nie spodziewałem się, że Longbottom będzie aż takim tchórzem, by przyprowadzić ze sobą kogoś do pomocy – odezwał się wreszcie. Jego dłonie niczym blade pająki otoczyły filiżankę z herbatą. – Wyzywanie go na pojedynek było głupotą, lecz nie widziałem innego rozwiązania. Idiotyzm ludzi mnie męczy, a Longbottom jest idiotą.

Zmusiłam się do milczenia, chociaż było to naprawdę trudne. Szybko wzięłam łyk herbaty, lecz natychmiast tego pożałowałam – była gorąca.

– Podczas swojego pobytu w szkole Potter nauczył go paru sztuczek i Longbottomowi wydało się, że potrafi się pojedynkować. Brakuje mu jednak... subtelności. Gdyby posiadał jej choć odrobinę więcej... cóż... jego zaklęcie nie odbiłoby się od twojej tarczy i nie trafiło w ciebie.

Snape nadal na mnie nie patrzał i wiedziałam, że nie był to jeszcze koniec rozmowy. Dłonie mi drżały, więc zacisnęłam je mocniej na filiżance.

– Przekonany byłem jednak, że na przyjaciołach mu zależy. Zdziwiło mnie więc, że nawet nie próbował cię ratować, kiedy ugodził cię jego urok. Przez moment myślałem, że cię zabił i wtedy...

– Nazwał mnie profesor Lily.

Nie planowałam tego powiedzieć, a jednak te słowa dobyły się z moich ust. Snape jakby otrzeźwiał i spojrzał na mnie z takim wyrazem twarzy, jakiego jeszcze u niego nie widziałam. Był... przerażony?

– Jesteś do niej taka podobna – wyszeptał.

W jego głosie zabrzmiała nuta, która zupełnie wybiła mnie z równowagi. Zapragnęłam znaleźć się daleko stąd... chciałam móc otworzyć oczy, by dowiedzieć się, że wszystko to było jedynie jakimś wyjątkowo dziwacznym snem.

– Co się z nią stało? – spytałam, czując ucisk w żołądku. Nie miałam pojęcia, kim była rzeczona Lily, ale nie ulegało wątpliwości, że była to osoba naprawdę ważna dla Snape'a.

– Zginęła – odrzekł, a jego głos załamał się lekko, mimo iż robił wszystko, by brzmieć beznamiętnie. – Wystarczyło jedno zaklęcie... jedno jedyne zaklęcie, by zabrać moją Lily. Nie było mnie wówczas blisko niej... ale gdybym był... Kiedy poczułem, że twoje serce jeszcze bije, nie traciłem czasu. A Longbottom... Longbottom stał tam jak kołek, nawet nie próbując ci pomóc, tylko mamrocząc "Co ja zrobiłem"...

Nie byłam pewna, do czego Snape dążył. Przez chwilę wydawało mi się, że jedynie chce mojego podziękowania, ale gdyby tak było, już dawno by o nim przypomniał.

– Ja... chciałam podziękować... za... za to wszystko, co pan profesor dla mnie zrobił – powiedziałam więc, jakby chcąc się upewnić, czy to właśnie to chciał usłyszeć, ale Snape machnął jedynie niecierpliwie ręką.

– Przez trzy tygodnie siedziałem przy tobie dniem i nocą – ciągnął po chwili, jak gdyby nigdy nie przerwał. – Powoli upewniając się, że się z tego wyliżesz. W pewnym momencie Pomfrey przestała próbować mnie wyprosić. Przez cały ten czas próbowałem sobie wmówić, że nie jesteś jak Lily. Że wasze podobieństwo jest jedynie powierzchowne. Ale wtedy znowu zjawił się Longbottom. On i Potter są dokładnie tacy sami.

Porównanie tych dwóch chłopaków wydawało mi się za daleko idące, ale Snape kontynuował, nim zdążyłam się wtrącić.

– Tchórzliwi i bezrozumni. A jednak Lily widziała coś w Potterze...

Zmarszczyłam lekko czoło, nie do końca rozumiejąc jego słowa. Dopiero po chwili dotarł do mnie sens jego słów. On nie mówił o Harrym Potterze. Najwyraźniej chodziło tu o jego ojca... a w takim razie Lily musiała być...

– I pomyśleć, że to tylko dzięki Lily Longbottom żyje – prychnął Snape. – A teraz on łazi po szkole i puszy się jak Potter wtedy.

– Nie jestem Lily, profesorze – powiedziałam, gdy zamilkł, wpatrując się w zawartość swojej filiżanki. Siedziałam tu już nazbyt długo i odnosiłam wrażenie, że był to najlepszy moment, by opuścić tę komnatę.

– Oczywiście, że nie jesteś – skrzywił się. – Ale to nie Lily usiłowałem uratować przez niemalże miesiąc. To nie Lily pilnowałem, by nie zrobiła sobie krzywdy, kiedy jak głupia gęś postanowiła wyjść z łóżka, kiedy powinna była leżeć. To nie Lily doprowadza mnie do szału, broniąc tego przygłupa Longbottoma, chociaż niemalże ją zabił.

Poczułam jakąś pustkę w głowie, a mój żołądek chyba zrobił fikołka.

– Powinnam już iść – wyszeptałam, chcąc wstać, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Snape natomiast wstał i podszedł do mnie, spoglądając na mnie ze złością, jak wtedy, gdy źle zmieszałam składniki jakiegoś eliksiru.

– Powiedziałem, że nie wyjdziesz, póki nie skończę – warknął.

– Nie mam pojęcia, o czym pan profesor mówi – odrzekłam, odzyskując część swojego animuszu. – Być może jestem podobna do Lily, ale to nie sprawia, że kiedykolwiek nią będę. Neville jest moim przyjacielem, z kolei pan, mimo swoich zapewnień, iż nie jest pan moim wrogiem, z całą pewnością nie pozwala mi się lubić.

– Bardzo mi przykro, że nie jestem idiotą, jak Longbottom – odrzekł głosem ociekającym sarkazmem.

– Nie, nie jest pan. Ale jeszcze nigdy nie spotkałam nikogo tak zimnego.

Snape wyglądał tak, jakbym dała mu w twarz. Zesztywniał i zbladł, a jego oczy zrobiły się wielkie i przerażające. Natychmiast wstałam.

– Proszę wyjść – powiedział głosem drżącym z gniewu, lecz tak cichym, że ledwo mogłam usłyszeć słowa. – Niech się pani wynosi i nigdy nie pokazuje na oczy.

Nie zamierzałam mu się sprzeciwiać. Czując, jak kolana się pode mną uginają, dopadłam drzwi i natychmiast pognałam do swojego pokoju.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro