Powrót Mistrza Eliksirów
Jednak Snape nie pojawił się następnego dnia na śniadaniu. Parokrotnie spojrzałam w kierunku, gdzie znajdowało się krzesło, które zazwyczaj zajmował, jednak było ono puste. Mimo wszystko nie mogłam nie spostrzec, że jeszcze jedno miejsce nie było zajęte.
– Ciekawe, gdzie podziewa się Blade – mruknął Neville, siadając obok mnie. Przysunęłam dzban z sokiem trochę bliżej niego, lecz on nie skorzystał. – Nie spotkałem go nigdzie na korytarzu, chociaż zazwyczaj mijamy się w drodze. Może przeziębił się, jak część uczniów... wczoraj znowu musiałem wysłać paru z nich do pani Pomfrey.
Nie odezwałam się, czując, jak się rumienię. Miałam tylko nadzieję, że Neville nie mógł tego zobaczyć, bo na pewno domyśliłby się, że coś przed nim ukrywam.
Przez chwilę panowała między nami cisza, chociaż oboje mogliśmy dosłyszeć zwykły gwar rozmów dobiegający ze strony czterech stołów, przy których siedziała młodzież. Spojrzałam bezwiednie w kierunku stołu Ravenclawu, przypominając sobie, jak sama przy nim siedziałam. Zazwyczaj z książką opartą o dzban, ale niekiedy rozmawiałam z pozostałymi Krukonami. Uśmiechnęłam się lekko na to wspomnienie.
Czasami wiele bym dała, aby znaleźć się tam raz jeszcze. Życie te parę lat temu było o wiele prostsze. Nie trzeba było się martwić o wiele więcej niż o zdanie egzaminów i o dobre oceny. Niewielu z nas zdawało sobie sprawę z tego, że poza murami szkoły czyha na nas niebezpieczeństwo. A mugolacy tacy jak ja czasami nie wiedzieli o istnieniu Czarnego Pana przez długi czas, póki bardziej wtajemniczeni nie powiedzieli nam o nim.
Dopiero ciche stukanie łyżeczką w puchar sprawiło, że wyrwałam się z rozmyślań i spojrzałam w bok. Zdziwił mnie widok profesor McGonagall stojącej i spoglądającej po uczniach, których twarze odwracały się teraz w jej kierunku z wyrazem zdziwienia.
– Droga młodzieży – zwróciła się wreszcie mocnym, pewnym głosem, chociaż ja mogłam zobaczyć jakiś dziwny cień na jej twarzy. A może było to tylko moje wyobrażenie po tym, czego doświadczyłam poprzedniego dnia? – Cieszę się, widząc was dzisiaj w dobrych humorach. Mam dla was dwie wiadomości, które, mam nadzieję, przyjmiecie z wyrozumiałością.
Zarówno pani dyrektor, jak i ja, spostrzegliśmy zdumienie w oczach uczniów. Paru z nich nawet wyraziło je głośno. Jednak delikatny ruch dłoni McGonagall natychmiast ich uciszył. Neville pochylił się lekko ku mnie, ale nic nie powiedział.
– Z przykrością informuję, że wasz dotychczasowy nauczyciel eliksirów, pan profesor Morgan Blade, zrezygnował z posady. Nie macie jednak czym się martwić, ponieważ zajęcia będą odbywały się jak dotychczas.
– Jak to możliwe, skoro nie mamy nauczyciela? – rzucił ze zniecierpliwieniem jakiś Gryfon, a paru innych uczniów mu przytaknęło.
McGonagall zamknęła na chwilę oczy. Wydawało się, że podobne zachowanie młodzieży ją zirytowało; a jednak nie było jej spieszno do wyjawienia całości tajemnicy. Trudno było się jej zresztą dziwić.
– Tego, panie Atkins, nie powiedziałam – odrzekła, nieco zdenerwowana, lecz było widać, że powstrzymywała się od wybuchu. – Powiedziałam tylko, że nie będzie was uczył profesor Blade. Od dziś zajęcia te będą prowadzone przez innego nauczyciela.
Część z uczniów zaczęło głośno protestować. Paru nawet wydało niezbyt wyraźne okrzyki, które mnie oburzyły, wobec czego byłam naprawdę zdumiona, kiedy pani dyrektor nie odezwała się ani słowem. Mimo wszystko fakt, iż jej usta znowu utworzyły cienką linię, świadczył o tym, że jest poirytowana.
– Jak mogą być prowadzone przez innego nauczyciela, skoro nie ma w szkole innego nauczyciela eliksirów? – zapytał Atkins.
– Kogoś innego? Niby kogo? – jednocześnie pisnęła jakaś dziewczyna z Hufflepuffu.
– A choćby mnie – odezwał się głos za moimi plecami. Aż podskoczyłam, nie spodziewając się tego. Wstrzymując oddech, odwróciłam lekko głowę i kątem oka dostrzegłam poruszającą się z wolna postać Severusa Snape'a. Jak niegdyś jego szata, powiewająca lekko, upodabniała go nieco do olbrzymiego nietoperza.
Dopiero teraz zauważyłam, że Snape kuleje lekko na lewą nogę, ale trzeba się było naprawdę dobrze przyjrzeć, żeby to dostrzec.
Na twarzy McGonagall pojawił się jakiś trudny do określenia wyraz, kiedy mężczyzna podszedł do wolnego krzesła i opadł na nie, nie racząc nawet spojrzeć na uczniów. Bez słowa sięgnął po dzban soku i napełnił sobie puchar.
W sali było zupełnie cicho. Wszystkie oczy utkwione były teraz w mistrzu eliksirów. Neville delikatnie dotknął mojej dłoni.
– Myślałem... myślałem... no wiesz, że on... – wymamrotał cicho, ale wydawało się to być krzykiem w tej ciszy.
– Wracajcie do śniadania. Za chwilę rozpoczną się zajęcia, wszystkie zgodnie z planem. Eliksiry również – dokończyła ostro McGonagall nim zajęła swoje miejsce i odetchnęła głęboko. Tak jak poprzedniego dnia wydawała się być dziwnie zmęczona.
Po chwili zorientowałam się, że wciąż trzymam w dłoni nietknięty tost. I prawdę mówiąc, chyba przestałam mieć na niego ochotę.
– Jesteś blada – zauważył po chwili Neville, chociaż naprawdę wolałabym, żeby tego nie robił. Kiedy się o mnie troszczył, czułam dziwne ssanie w żołądku. Chyba był to wstyd. – Jesteś pewna, że nic ci nie jest? Od paru dni dziwnie się zachowujesz.
Oczywiście, wiedziałam, że Neville ma rację, ale nie miałam odwagi mu tego przyznać. Szybko zmusiłam się do uśmiechu.
– Czuję się w porządku, naprawdę, Neville, nie masz się o co martwić – zapewniłam go. Miałam jedynie nadzieję, że nie zacznie pytać o Snape'a, bo wówczas nie mogłabym już dłużej kłamać i powiedziałabym mu o wczorajszej rozmowie...
Ale nie, nie spytał. Po chwili, mimo że czułam, że patrzy na mnie z powagą, dokończył posiłek i wstał.
– No, muszę już iść. Zaraz zaczynam zajęcia z trzecioroczniakami. Nie umiem się już doczekać, żeby pokazać im te okazy dyptamu, które udało mi się wyhodować... trzeba go teraz odpowiednio rozsadzić i użyźnić, a wtedy już będzie o wiele łatwiej. – Uśmiechnął się promiennie. – Kiedy już dojrzeje, pokażę im, jak wyciągnąć z niego esencję, bo chyba nie ma bardziej przydatnej rzeczy niż esencja dyptamu.
Nie mogłam się z nim nie zgodzić. Co prawda nie miałam jeszcze wielkiego doświadczenia, ale zdołałam się już przekonać, że dyptam był pomocny w wielu sytuacjach. Zresztą sam rzekomy cud wskrzeszenia Snape'a również odbył się dzięki dyptamowi...
Pożegnałam Neville'a, patrząc, jak z wolna udaje się ku wyjściu z Wielkiej Sali. Wkrótce sama wstałam i ruszyłam w kierunku drzwi, wiedząc, że czeka mnie kolejny dzień ciężkiej pracy. Chociaż ostatnio coraz rzadziej spotykałam się z przytykami uczniów.
***
– Pani uczniowie są butni i nie wiedzą, czym jest szacunek – usłyszałam parę godzin później, kiedy podczas przerwy siedziałam w pokoju nauczycielskim. – Może warto było poczekać parę lat, skoro nie jest pani przygotowana do tego, by być nauczycielem.
– Nie rozmawiamy o mnie, lecz o panu Stillwaterze i jego karygodnym stosunku do przedmiotu, panie profesorze!
Już dawno nie straciłam nad sobą panowania tak, jak w tej chwili. Moje policzki zdawały się płonąć, ale po raz pierwszy od dłuższego czasu w ogóle nie zwracałam na to uwagi. Cieszyłam się tylko, że nie zaczęłam się jąkać, bo wówczas byłabym już zgubiona. A naprawdę było trudno zachować chociaż resztki opanowania, kiedy patrzyło się wprost w te bezczelne, czarne oczy, słuchając podobnych słów.
– Nic dziwnego, że uczniowie pani nie szanują – odparł z chłodną satysfakcją Snape, ukazując swoje pożółkłe zęby w krzywym uśmieszku. – Skoro pani na ów szacunek nie zasługuje...
– Jak pan śmie!
To było wszystko, co byłam w tej chwili w stanie z siebie wydusić. Nie wierzyłam własnym uszom. Tak, miał rację, byłam młoda i niedoświadczona, i pewnie nie potrafiłam sobie poradzić z uczniami tak dobrze, jak on. A jednak miałam nadzieję, iż nie posunie się tak daleko, by obrażać mnie w podobny sposób.
– Pan Stillwater używał nieodpowiednich słów na zajęciach. Rozmawiał, zamiast brać udział w lekcjach. I nagminnie nie odrabia pracy domowej, profesorze. Uważam, że jako opiekun jego domu mógłby pan wpłynąć na jego zachowanie...
Starałam się brzmieć spokojnie, ale serce waliło mi jak oszalałe i nie słyszałam wiele przez jego głośne dudnienie w moich uszach.
W przypadku Stillwatera szlabany niewiele dawały. Rozmowy z Blade'em zazwyczaj spełzały na niczym, bo jako młody profesor, Blade nie miał zbytniego poważania u uczniów, nawet jeżeli ci go lubili. Poza tym, Blade zazwyczaj lekceważył sprawy wychowania młodzieży, jak gdyby zapominał, że jest opiekunem domu. Co więcej, obawiałam się, że gdybym napisała do rodziców Ślizgona, ci jeszcze by go za to zachowanie pochwalili.
– Nieodpowiednich słów? – powtórzył Snape, unosząc jedną brew. – Czymże są nieodpowiednie słowa dla nauczycielki takiej jak pani?
Coś w tonie jego głosu sprawiło, że poczułam się niepewnie. Miałam wrażenie, że bardzo próbuje mnie sprowokować, ale do czego właściwie, nie miałam pojęcia. Wobec tego nie mogłam być pewna, co powinnam powiedzieć, a czego nie.
– Nazwał mnie szlamą przy wszystkich swoich kolegach – odparłam sucho, starając się nie brzmieć jak obrażona nastolatka.
– I? – Snape wydawał się być niewzruszony, co doprowadzało mnie do furii. Nie wierzyłam, żeby uważał to za normalne. A jednak z jakiegoś powodu nadal usiłował się mnie rozwścieczyć. – Chyba miał rację, prawda?
Zamrugałam. I to nie dlatego, że nie potrafiłam uwierzyć, że Snape naprawdę to powiedział, lecz by odegnać łzy. Nie chciałam, żeby czuł satysfakcję, kiedy je zobaczy.
Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak okrutnym człowiekiem potrafił być. Kiedy szłam tu, by z nim porozmawiać, wiedziałam, że będzie to trudna rozmowa, ale jednocześnie byłam pewna, że cokolwiek uda mi się osiągnąć. Że rozmowa z opiekunem domu sprawi, że młody Stillwater uspokoi się chociaż trochę. A jednak myliłam się.
– Rozumiem – odpowiedziałam cicho, czując, że łamie mi się głos. Nie, nie, nie teraz... nie chciałam, żeby Snape był tego świadkiem. – Wobec tego będę zmuszona zastosować inne środki wobec pana Stillwatera.
Mistrz Eliksirów uśmiechnął się szyderczo.
– Czekam z niecierpliwością, pani profesor – wyszeptał ironicznie.
Bez słowa wstałam, odwróciłam się ku drzwiom i wyszłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro