Plan działania
– Powiedziałem ci, że masz nigdzie nie chodzić sama! Na litość boską, Shirley, czy do ciebie nic nie dociera? – zagrzmiał Snape, kiedy pół godziny później zostaliśmy sami.
Kiedy przybyła pani dyrektor wraz z Ministrem Magii, chłopak najwyraźniej stwierdził, że nie ma szans przeciwko czwórce wyszkolonych czarodziejów, i zwyczajnie się poddał, pozwalając McGonagall wyprowadzić się z sali. Nie byłam pewna, dokąd go zabrano; czy parę pięter wyżej, do jej gabinetu, czy też od razu do Ministerstwa, gdzie z całą pewnością zostanie przesłuchany, jeżeli nie teraz, to zapewne za parę godzin.
Już nie można było dłużej ukrywać, że coś się święci; Minister, chociaż przerażony, wreszcie to zrozumiał. Chciałam go przy tej okazji przekonać, by pozwolił Severusowi nadal uczyć, lecz jeszcze nigdy nie widziałam kogoś, kto unikałby rozmowy na jakikolwiek temat tak desperacko. Musiałam więc odpuścić... przynajmniej na razie.
– Mogłaś zginąć – ciągnął, chodząc po gabinecie, a ja siedziałam przy biurku, ukrywając twarz w dłoniach. Nie chciałam go słuchać. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że miał rację... a jednak czy nie lepiej było, iż przyszłam do niego z tą sprawą? Czy lepiej byłoby czekać w klasie, aż wszyscy wyjdą i Stillwater mnie zaatakuje?
– Nic się nie stało – wyszeptałam, lecz nie odważyłam się na niego spojrzeć. – Jestem tutaj, cała i zdrowa, podobnie zresztą jak ty...
– Jeszcze, Shirley.
Podniosłam wreszcie wzrok, lecz Snape na mnie nie patrzał. Chodził wciąż w kółko, a ja z ledwością byłam w stanie dosłyszeć dźwięk jego kroków. Nawet tak wzburzony był tak cicho... chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.
– Gdybym tu z nim nie przyszła – postanowiłam się usprawiedliwić – pewnie zaatakowałby mnie po zajęciach. Uważasz to za lepszy scenariusz? – Dostrzegłam, że Severus odwraca głowę, by na mnie spojrzeć, lecz ja ciągnęłam. – Dzięki temu odkryliśmy, że nawet wśród uczniów są śmierciożercy. Jeżeli jest tak, jak mówił Stillwater, i jest więcej takich jak on... Czy nie sądzisz, że powinniśmy ich odnaleźć...?
Snape podszedł do biurka i oparł się na nim obiema dłońmi. To spowodowało, że odchyliłam się, ale nie było to takie proste na krześle – dzieliło nas zaledwie kilka, może kilkanaście cali, a ja przeczuwałam, że zaraz nastąpi wybuch.
– Nie powinnaś się czuć usprawiedliwiona z tego powodu. Był to przypadek... a nie twoje zamierzone działanie – powiedział cicho, po czym westchnął i pokręcił głową. – Ale masz rację, że ten typ mógł cię zaatakować wszędzie. Fakt, że nie zrobił tego na korytarzu, niemalże graniczy z cudem. Nie mam pojęcia, co go zatrzymało.
Nie odpowiedziałam, zdając sobie sprawę z tego, że po raz kolejny trafił w sedno. W klasie podczas zajęć nie odważyłby się nic mi zrobić, bo było zbyt wielu świadków. Chciał, bym go zaprowadziła do Snape'a, ponieważ to dawało mu parę minut, podczas których nikt by się nie domyślił, co się stało.
– Co z nim teraz będzie? – zapytałam, bardzo pragnąc zmienić temat.
– Zostanie przesłuchany... i pewnie osadzony w Azkabanie, mimo jego młodego wieku – odparł ponuro Snape.
Zrobiło mi się chłopaka żal, chociaż naprawdę go nie znosiłam. Jednak był dopiero uczniem... jak to się stało, że w tak młodym wieku został zwerbowany do takiej organizacji? Pewnie przekonała go wizja wielkości... ale czyżby naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, jak niebezpieczne to może być?
– Jeżeli nic się nie zmieni... to pewnie ucieknie z niego wraz z całą resztą śmierciożerców – zauważyłam cicho, wciąż jeszcze pamiętając słowa Lucjusza Malfoya. – Skoro strażnicy są przekupieni... a Stillwater jest jednym z nich... jeżeli tam go wyślą, nie będzie się czuł odosobniony. – Skrzywiłam się lekko.
Severus westchnął i stanął prosto.
– Zapewne – przyznał. – I dlatego nie mam pojęcia, co robić.
Po raz pierwszy powiedział coś podobnego. Spojrzałam na niego niepewnie. Do tej pory, niczym wytrawny gracz, potrafił przewidzieć ruchy przeciwnika i stawić im czoła. Teraz z kolei wydawało mi się, że złapano go w pułapkę.
– Czy Minister nie wie, co się święci? Jeżeli mu powiemy...
– To co? Zwolni tych strażników i zatrudni kolejnych. Śmierciożercy może i są przygłupi, lecz nie wszyscy, a ich głowa nie jest aż tak głupia, jak by się zdawało. Lestrange zazwyczaj stał z boku, bo pierwsze skrzypce grała jego żona, ale to nie zmienia faktu, że jest śmierciożercą od wielu lat i doskonale wie, jak steruje się taką jednostką. Pamiętaj, że rodzina Lestrange'ów służyła Czarnemu Panu już od dawien dawna... i wszyscy z nich zazwyczaj byli bardzo blisko niego. Lestrange to nie jest jakiś szeregowy.
Wstałam, czując, że drżą mi kolana. Założywszy ręce na piersi, sama zaczęłam chodzić po gabinecie. Nie mogliśmy tego tak zostawić, mimo że jeszcze parę dni temu Severus nalegał, byśmy siedzieli cicho i pozwolili innym działać.
Jednak w tej sytuacji... czy Malfoyowie wiedzieli o Stillwaterze? Czy jego rodzina w ogóle o tym wiedziała? A może cała jego rodzina służy teraz tej samej idei...?
– Musimy coś zrobić, Severus – rzekłam z naciskiem, spoglądając na niego. – Nie możemy teraz tego tak zostawić. Teraz, kiedy śmierciożercy dowiedzą się, że zaczęliśmy działać w ich sprawie, pewnie się uaktywnią, bo ukrywanie się nie będzie miało dłużej sensu. A to oznacza, że do wojny dojdzie znacznie szybciej.
Snape potarł szczękę, myśląc. Wiedziałam, że był doskonałym strategiem, ale teraz chyba za bardzo się o mnie troszczył. Powinien przestać myśleć o moim bezpieczeństwie i zwyczajnie zacząć działać, by nie pozwolić pladze się rozprzestrzenić. Tak jak to mówił wcześniej Draconowi – jeżeli nic teraz nie zrobi, wszyscy będziemy w niebezpieczeństwie.
– Nie mam jeszcze raportów od Malfoyów – powiedział cicho, jakby wciąż się nad czymś zastanawiając. – Nie wiem też, ile wie Minister i jak daleko możemy się posunąć, żeby nie trafić do Azkabanu, kiedy jeszcze są tam śmierciożercy.
– Może Draco miał rację – zaczęłam niepewnie – i rzeczywiście należałoby zaangażować Pottera. Słyszałam, że...
– Nie, Shirley. Nie będzie tu Pottera. Tak, wiem, że krążą o nim plotki, jakim to cudownym aurorem się stał, ale ja nadal uważam, że jest bezczelnym, aroganckim idiotą, któremu wydaje się, że pozjadał wszystkie rozumy świata.
Uniosłam lekko brwi. Naprawdę go nienawidził, chociaż mogłoby się wydawać, że te sprawy to już przeszłość.
– Ale jest aurorem i gdybyśmy...
– Powiedziałem, że nie – przerwał mi szybko Snape. – Poradzimy sobie bez niego. Musimy tylko opracować odpowiedni plan.
Nie było sensu się z nim dłużej spierać, chociaż odnosiłam wrażenie, że coś w jego odmowie było nie tak. Nie wierzyłam, żeby czysta niechęć do chłopaka powstrzymywała go od skorzystania z jego pomocy, skoro rzeczywiście mógł okazać się bardzo pożyteczny. Przecież do tej pory jego niechęć do kogokolwiek nie powstrzymywała go od współpracy... i nie chciało mi się wierzyć, żeby zmienił się aż tak bardzo.
– A więc go opracujmy – odparłam, mając nadzieję, że mój głos zabrzmiał odpowiednio spokojnie. – Nie możemy teraz siedzieć w miejscu i nic nie robić. Prawdą jest, że nie wiemy jeszcze wiele... ale...
– Kiedy tylko wróci McGonagall, musimy z nią porozmawiać... wtedy zaczniemy.
***
– Kto by pomyślał... jeden z uczniów... – Głos McGonagall załamał się. Wyglądała teraz starzej niż kiedykolwiek i odczułam dziwną ochotę, by ją objąć ramieniem. Rozsądek podpowiadał mi jednak, że nie byłby to dobry pomysł.
– Istnieje prawdopodobieństwo – rzekł swym chłodnym, rzeczowym tonem Snape – że jest ich więcej. Stillwater wspominał o tym... i uważam, że powinniśmy ich odkryć tak prędko, jak to możliwe, inaczej cała szkoła będzie w niebezpieczeństwie.
Pani dyrektor odchyliła się ciężko na krześle. Wyglądała na bardzo zmęczoną. Było oczywiste, że już od wielu dni nie była spokojna – najprawdopodobniej sama zajmowała się całą sprawą, podobnie jak ja z Severusem, lecz żadne z nas tak naprawdę nie wiedziało, co takiego robiła. Niewieloma informacjami chciała się z nami dzielić, a było jasne, że wiedziała o wiele więcej niż to, co nam mówiła.
– Jak chciałbyś to zrobić, Severusie? – spytała, patrząc na niego ponad okularami. Uśmiechnęłam się na myśl, że coś jeszcze przejęła od swojego poprzednika.
– Myślę, że spokojnie możemy wykorzystać zamysł twojej poprzedniczki – odparł spokojnie Snape, ale ja zauważyłam, że kącik jego ust drgnął lekko. Nie wiedziałam, czy powstrzymywał się od uśmiechu, czy też był to nerwowy tik.
McGonagall wyprostowała się i oparła dłonie na blacie biurka, patrząc prosto na Severusa, unosząc jedną brew.
– O czym mówisz?
Tym razem Snape pozwolił sobie na raczej mało radosny uśmiech. Splótł palce za swoimi plecami i kątem oka spojrzał na drzwi.
– Zapewne sama pamiętasz owe... przesłuchania... które prowadziła swego czasu profesor Umbridge – rzekł cichym, śpiewnym głosem, jakby wspomnienia te wywoływały u niego rozbawienie.
– Co? Nie, Snape! To są uczniowie!
– Przynajmniej część z nich może być śmierciożercami, Minerwo! – oburzył się Snape. – Naprawdę zamierzasz ryzykować bezpieczeństwem pozostałych? Może od razu odeślijmy ich do domów, tak będzie dla nich lepiej!
W gabinecie zapadła zupełna cisza, przerywana jedynie cichym buczeniem niektórych instrumentów, które porozkładane były na różnych stolikach. Prawdę mówiąc niewiele się tu zmieniło od czasów Dumbledore'a.
– Severus ma rację, Minerwo.
Aż podskoczyłam na dźwięk tego głosu. Odwróciłam się, by spostrzec mężczyznę o srebrzystych włosach i długiej brodzie, spoglądającego na nas sponad okularów-połówek. Niemalże zapomniałam, iż w gabinecie jest jego portret.
– A więc... więc uważasz, że powinniśmy spoić uczniów veritaserum i przesłuchiwać ich jak kryminalistów? – zaperzyła się McGonagall. – Wybacz, Albusie, ale zawsze odnosiłam wrażenie, że i ty stronisz od takich metod.
– Bo tak jest – odparł spokojnie Dumbledore. – A jednak... jednak są chwile, kiedy trzeba kierować się dobrem uczniów. Większym dobrem. Hogwart nie jest zapełniony półgłówkami. Zrozumieją, co się dzieje.
McGonagall skrzywiła się.
– Właśnie tego wolałabym uniknąć! – odrzekła, wpychając sobie okulary na nos. – Albusie, to są jeszcze uczniowie...
– Ale już nie dzieci, Minerwo. Musisz sobie zadać pytanie, co dla ciebie jest ważniejsze: komfort uczniów, czy też ich bezpieczeństwo.
I jak gdyby nigdy nic, po prostu pochylił głowę w geście pożegnania, przesunął się ku ramie obrazu i zniknął.
***
– Nie brzmi to przyjaźnie...
Drgnęłam lekko na brzmienie tego głosu. Niemalże rozsypałam zwoje pergaminu, które niosłam, tak szybko się odwróciłam.
– Neville!
Jego okrągła twarz rozpromieniła się, kiedy nasze oczy się spotkały. Nie potrafiłam powstrzymać się od uśmiechu. Już dawno ze sobą nie rozmawialiśmy; nawet na posiłkach pojawialiśmy się o różnych porach. Odnosiłam wrażenie, że akurat o to zadbał Snape, który uparł się, że nawet do Wielkiej Sali musi mnie odprowadzać.
– Widziałaś? – Machnął mi przed twarzą jakąś notatką. – McGonagall kazała mi to przypiąć do tablicy informacyjnej w Wieży Gryffindoru... Na brodę Merlina, znowu przypominają mi się czasy Umbridge...
Wiedziałam doskonale, o czym mówił, lecz nie odpowiedziałam. Przecież sama się do tego przyczyniłam. Jednak Neville nie musiał o tym wiedzieć... nie chciałam, by nagle zaczął uznawać mnie za wroga.
– Dawno nie mieliśmy okazji pomówić – rzekłam, starając się zmienić temat; miałam nadzieję, że Neville nie zauważy, jak desperacko. – Musisz być bardzo zajęty, bardzo rzadko widuję cię na korytarzach...
– Byłoby łatwiej, gdyby ten przerośnięty nietoperz wszędzie za tobą nie łaził – odparł kwaśno Longbottom, nawet na mnie nie patrząc. Musiałam ugryźć się w język, żeby czegoś nie odpowiedzieć; nie chciałam się z nim teraz kłócić. – Jestem zajęty, ale nie tak bardzo, żeby nie móc porozmawiać z przyjaciółką.
Zarumieniłam się mocno, więc szybko odwróciłam głowę, żeby Neville tego nie zauważył. Nabrałam też powietrza w płuca, starając się uspokoić.
– Martwi się o mnie – odburknęłam. – Chodzi za mną, bo boi się, że coś złego może mi się przytrafić...
– … na korytarzach Hogwartu? – W głosie Neville'a brzmiała wyraźnie ironia. – Naprawdę, Darcie, nie on jeden się o ciebie troszczy... i jestem przekonany, że stać cię na to, żeby zadawać się z ludźmi... cóż... innego pokroju niż Snape.
Zmarszczyłam czoło. Poczułam się dokładnie jak wtedy, kiedy Snape obrażał Neville'a bez powodu. Teraz dokładnie tym samym odwdzięczał się Neville.
– Nie musisz go lubić, Neville, ale Severus już parę razy uratował mi życie i nie widzę powodu, by z jakiegoś względu uważać go za gorszego. Snape się o mnie troszczy i ja to doceniam. A ty, jako mój przyjaciel, również powinieneś się cieszyć, że jestem cała i zdrowa.
Policzki Neville'a nabrały dziwnej, ciemnej barwy.
– Och, tak. Wybacz. Severus – rzekł, a ja z początku nie zrozumiałam, o co mu chodzi. Dopiero po paru sekundach dostrzegłam tę samą nieprzyjemną nutkę w jego głosie, którą słyszałam u Snape'a, ilekroć mówił o Neville'u.
A więc Severus miał rację. Neville naprawdę był zazdrosny.
– Powinienem powiesić tę kartkę w pokoju wspólnym Gryfonów – dodał innym, chłodniejszym tonem, nawet na mnie nie patrząc. – No więc... do zobaczenia, Darcie.
I odszedł, wciąż wpatrując się w kartkę, którą trzymał. Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko, lecz serce nadal biło mi dwa razy za szybko, a ja zorientowałam się, że miałam dłonie zaciśnięte w pięści; paznokcie wbiły mi się w ich wnętrza.
– W porządku, Shirley? – usłyszałam znajomy, cichy głos. – Ktoś ci się naprzykrzał?
Otwarłam oczy i zauważyłam, że Neville znikł mi już z pola widzenia. Odwróciłam się, by spojrzeć na Severusa i zmusiłam się do uśmiechu, kręcąc lekko głową.
– Nie, nie... wszystko w porządku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro