Niespodziewane staje się prawdą
Znałam Malfoya z widzenia; nie zamieniliśmy ze sobą podczas pobytu w szkole chyba ani jednego słowa, więc teraz czułam się dość niezręcznie, zwłaszcza że wydało się, iż podsłuchiwałam rozmowę obu mężczyzn. Cóż, nie planowałam tego z początku, lecz gdy usłyszałam ich głosy, trudno było mi się oprzeć... i teraz musiałam stawić czoła konsekwencjom.
– Ja tylko... – zaczęłam, lecz Severus zdawał się nie widzieć niczego dziwnego w tym, że stałam za drzwiami. Ba, jakby nie spodziewał się mnie tam nie zobaczyć.
– Powinieneś wiedzieć, jak działają śmierciożercy, Draco – odezwał się, patrząc nie na mnie, lecz na młodego mężczyznę obok. – Nie dopadną ciebie, lecz twoich bliskich... będą napawać się twoim cierpieniem. Jeżeli na tym ci zależy... droga wolna.
Blondyn skrzywił się w taki sposób, że bardzo przypominał swojego ojca. Nie do końca rozumiałam, co tu robił, ale najwyraźniej przybył tu na prośbę Snape'a. Wydawało mi się to nieco dziwne, zwłaszcza po tym, co Lucjusz mówił na temat stosunku jego syna do mieszania się do podobnych spraw.
– Nie rozumiem, po co potrzebna ci moja pomoc, Snape – odrzekł Draco. – Skoro masz już pomoc mojego ojca...
– To za mało – przerwał mu Snape.
Niepewnym krokiem weszłam do gabinetu i cicho zamknęłam drzwi; odnosiłam wrażenie, że nie jest to rozmowa, którą powinien słyszeć cały zamek, tymczasem ich głosy niosły się echem po korytarzu.
– W takim razie wzywaj Pottera – warknął Malfoy. – Nie jestem bohaterem. – Parę lat temu mojej rodzinie groziło niebezpieczeństwo. Nie mam zamiaru po raz kolejny narażać moich bliskich po to, żebyś ty się mógł pobawić!
Snape pobladł; wyglądał tak, jakby Malfoy właśnie uderzył go w policzek. A jednak kiedy otworzył usta i się odezwał, jego głos był spokojny.
– Właśnie dlatego potrzebuję ciebie, Draco – odpowiedział. – Udział Pottera w tym wszystkim będzie bardzo podejrzany. Zresztą nie lubię tego chłopaka. Jeżeli ty się tym zajmiesz... twoja rodzina powinna być bezpieczna. Nie masz tu zgrywać bohatera i ratować świata. Masz uratować to, co masz najcenniejszego.
Oczy Severusa powędrowały ku mnie, a ja poczułam, że palą mnie policzki. Natychmiast spuściłam wzrok, wiedząc, że i Draco to spostrzegł. Nie miałam pojęcia, ile wie na mój temat, ale czułam się dość nieswojo, słysząc, że Snape nazywa mnie tym, co ma najcenniejsze, w jego obecności. W końcu młody Malfoy był dla mnie nieznajomym.
Wreszcie usłyszałam ciche westchnienie i niepewnie podniosłam wzrok. Zauważyłam, że blondyn w znaczący sposób przewraca oczami.
– Czego ode mnie oczekujesz? – spytał po chwili.
– Musimy wiedzieć, ilu ich jest. Nie powinieneś mieć z tym problemu, bo to twoi koledzy – rzekł dość ponuro Snape. – Nie chcę, żebyś próbował odwieść ich od tego, co robią, bo zrozumieją, że nie jesteś z nimi.
– Sądzisz, że są tak głupi, by w ogóle podejrzewać, że z nimi jestem? – parsknął Malfoy i przez moment wydawało mi się, że wszystko zaprzepaszczone.
– Właśnie dlatego potrzebuję ciebie, a nie Pottera – odparł Severus, marszcząc czoło. – Potter... może i jest... szlachetny i bohaterski... ale przy tym niezbyt rozgarnięty. Potrzebuję kogoś, kto potrafi myśleć samodzielnie.
Spojrzenie, którym Malfoy obdarzył Snape'a, nie należało do najbardziej przyjaznych; było chłodne, podejrzliwe.
– Nie zamydlisz mi oczu w ten sposób, Snape – mruknął Draco. – Nie oczekuję komplementów. Wiem jednak, że jeżeli cokolwiek pójdzie nie tak, moja rodzina zginie. Nie mam zamiaru ryzykować po raz kolejny.
– Zrozumże wreszcie, że jeżeli w ogóle się tego nie podejmiesz, zginiecie wszyscy! – warknął Snape. – W ich oczach jesteś zdrajcą. Sądzisz, że potraktują cię ulgowo? Zapytaj Shirley, jak to jest, kiedy cię torturują tylko dlatego, że w jakikolwiek sposób jesteś powiązany ze zdrajcą! Chcesz się dowiedzieć, co czeka twoją rodzinę?
Malfoy dopiero w tym momencie odwrócił się w moim kierunku, jak gdyby do tej pory nie zauważał mojej obecności. Przygryzłam wargi, nie bardzo wiedząc, co powinnam powiedzieć... czy w ogóle powinnam się odzywać.
– Dobrze! W porządku, zrozumiałem! – odparł wreszcie Draco, wyraźnie poirytowany. Westchnął i ukrył twarz w dłoniach.
Snape spojrzał na mnie, lecz nie byłam w stanie zrozumieć, co próbował mi przekazać... było to badawcze, nieprzeniknione spojrzenie, którego wyjątkowo nie lubiłam, bo sprawiało, iż czułam się, jakby coś mi groziło. A teraz, gdy niebezpieczeństwo było o wiele większe od utraty punktów Ravenclawu, naprawdę wolałam, by na mnie tak nie patrzał.
– Powinienem wracać – odezwał się po chwili Draco. – Astoria na mnie czeka. Mam nadzieję, że zrozumie sytuację...
Wyszedł bez pożegnania. Snape odprowadził go wzrokiem do drzwi, po czym westchnął i podszedł do biurka. Wydawał się zapomnieć o mojej obecności, więc stwierdziłam, że bezpieczniej będzie stąd iść.
– Gdzie wychodzisz, Shirley? – spytał jednak, gdy dotknęłam klamki. Natychmiast odsunęłam się od drzwi, jakby mnie poparzyły. Nie spojrzałam jednak w jego kierunku, będąc niemal pewną, że on sam na mnie nie patrzy. – Wydawało mi się, że przyszłaś tu z jakiegoś konkretnego powodu. Już nie wspominając o tym, że nie masz się nigdzie pałętać sama.
Zamknęłam oczy. Na moment pomyślałam, że zapomniał o tej umowie, lecz najwyraźniej nadal się bał, że ktoś na mnie napadnie na korytarzu.
– Naprawdę sądzisz, że ktoś zaatakowałby mnie w zamku? – spytałam, wreszcie decydując odwrócić się w jego kierunku. – Po tym, jak zrobił to Neville? Musiałby byś głupcem, żeby robić to raz jeszcze.
– Nie oczekuj samych inteligentnych wśród śmierciożerców. Prawdę mówiąc, większość z nich to idioci – odparł Snape, podnosząc wzrok znad papierów. – Poza tym... najważniejsze jest to, by osiągnąć cel. Teraz, mam wrażenie, już nie starają się na siłę zacierać śladów. Stali się na tyle silni, by o to nie dbać.
Westchnęłam i podeszłam do biurka Severusa. On sam wstał i podszedł do mnie, kładąc mi dłonie na ramionach. Jego oczy odnalazły moje. Gdy tak się we mnie wpatrywał, miałam ochotę odwrócić wzrok, lecz z jakiegoś powodu nie potrafiłam.
– Przyszłam tu po to, by sprawdzić, czy z tobą wszystko w porządku – powiedziałam i aż sama się zdziwiłam, jak chłodno zabrzmiał mój głos. Najwyraźniej i Snape'a to zdumiało, bo odsunął się lekko, lecz nie zdjął rąk z moich ramion. Jedna z jego brwi drgnęła nieco, ale nadal wpatrywał się we mnie badawczo.
– Dlaczego miałoby nie być? – spytał kwaśno.
Zmarszczyłam brwi, słysząc ton jego głosu. Tym razem już nie miałam problemu z tym, by odwrócić od niego twarz.
– To nie ma znaczenia. Powinnam wrócić do swojego gabinetu, dokończyć egzaminy – odrzekłam wreszcie.
– Nigdzie się stąd nie ruszysz, Shirley – powiedział Snape z naciskiem, popychając mnie ku krzesłu, na którym zmusił mnie, bym usiadła. Zmierzyłam go ostrym spojrzeniem, lecz on zdawał się tego nie zauważać. – Nie nauczyłaś się jeszcze kłamać na tyle dobrze, by mnie oszukać. Skończyłaś swoją pracę, więc teraz będziesz siedziała tutaj.
Chciałam się podnieść, ale Severus był na to przygotowany, bo ponownie popchnął mnie na krzesło, marszcząc czoło.
– Doceniam to, że się o mnie troszczysz – rzekłam twardo, mierząc go wzrokiem – ale to już przekracza wszelkie granice.
– Nie każ mi tego znowu tłumaczyć. Wystarczyło mi przekonywanie młodego Malfoya – odparł Snape, odsuwając się wreszcie ode mnie. Tym razem jednak nie starałam się wstać. Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko.
Nie mogłam się z nim teraz kłócić. Było nas tak mało, tak mało osób, które zdawały sobie sprawę z niebezpieczeństwa... musieliśmy współpracować, niezależnie od tego, jak trudne by się to wydawało.
– Przepraszam – bąknęłam wreszcie. – Ja... zwyczajnie zaczyna mnie to już męczyć. Chciałabym móc zrobić coś po swojemu.
Severus nie odpowiedział. Wpatrywał się w kartkę, na której wypisywał polecenia na egzamin, lecz mogłam dostrzec, że jego oczy się nie poruszają. Zastanawiałam się, czy myśli teraz o czymś, czy zwyczajnie stara się uniknąć patrzenia na mnie.
– Musisz teraz być ostrożna, Shirley. Bardziej niż kiedykolwiek. Teraz nie możemy nic zrobić... tylko czekać na wyniki działań obu Malfoyów. Jednocześnie McGonagall stara się wyjaśnić pewne sprawy z Ministrem. My musimy udawać, że nic się nie dzieje, by nie wzbudzać paniki wśród uczniów. Egzaminy muszą odbyć się normalnie, dopiero po zakończeniu roku szkolnego będziemy mogli zrobić swoje – wyjaśnił po chwili milczenia.
Kiwnęłam głową. Fakt, iż musieliśmy czekać tak długo, napełnił mnie obawą, że coś pójdzie nie tak. Nie lubiłam tej świadomości, że teraz nasze życie zależy od tego, jak sprawy się potoczą, podczas gdy my nie mogliśmy nawet kiwnąć palcem.
Ku mojemu zdumieniu Snape podszedł do mnie i pochylił lekko, by delikatnie pocałować mnie w czubek głowy. Był to gest zupełnie do niego niepodobny, lecz odnosiłam wrażenie, że i jego pożera strach. Nie wiedzieć czemu, dodało mi to otuchy.
– Wytrzymaj jeszcze tylko trochę...
Wraz z początkiem czerwca zrobiło się niemal nieznośnie gorąco. Tak jak zimą mało kto wychodził z zamku z powodu mrozu, tak teraz wszyscy uciekali do chłodnych ścian szkoły przed lejącym się z nieba żarem. Hogwart jeszcze nigdy nie wydawał się tak zatłoczony, chociaż nic się w niem nie zmieniło.
Zajęcia wciąż odbywały się tak samo; zgodnie z tym, co powiedział mi Severus, starałam się zachowywać tak, jakby nic się nie działo. Mimo wszystko przyłapywałam się na tym, że częściej sprawdzam, czy ktoś za mną nie idzie.
– Pani profesor – odezwał się pewnego dnia Stillwater. Podniosłam wzrok znad biurka; uczniowie mieli właśnie odczytać tekst z podręcznika, lecz ten chłopak jak zwykle postanowił nie wykonywać moich poleceń. Zaczęłam się poważnie zastanawiać nad tym, czy jest jakikolwiek sposób, by nad nim zapanować.
– Słucham, panie Stillwater – odrzekłam trochę rozdrażniona. – Czy jest jakiś problem w tekście, który powinien pan przeczytać?
Uśmiech, który pojawił się na jego ustach, nie był ani przepraszający, ani nawet szczery. Wyglądał raczej tak, jakby chciał mnie obrazić nawet w ten sposób.
– Ja tylko zastanawiałem się – odrzekł swoim zwykłym, bezczelnym tonem – czy to prawda, że sz... znaczy... że osoby z niemagicznych rodzin... szybciej wpadają w paranoję od czarodziejów czystej krwi.
Uniosłam lekko brwi. Nie podobało mi się to pytanie. Brzmiało tak, jakby zamierzał mnie podpuścić, więc wiedziałam, że muszę mieć nerwy na wodzy. Odetchnęłam głęboko, by się uspokoić, po czym pokręciłam głową.
– Nic mi na ten temat nie wiadomo – odparłam jedynie. – Nie uważam też, by miało to cokolwiek wspólnego z artykułem, który prosiłam, aby pan przeczytał.
W klasie zaczął robić się szum. Mało kto teraz wpatrywał się w strony podręcznika; oczy uczniów były wlepione albo we mnie, albo w Stillwatera. Nie chciałam dopuścić do sytuacji, której będę potem żałować, ale wiedziałam, że młody Ślizgon zrobi wszystko, bym zapamiętała jego obecność w tej szkole do końca życia.
– Ja, niestety, widzę pewne powiązanie.
Posuwał się za daleko, a ja byłam pewna, że i on to wie. Jednak sposób, w jaki na mnie patrzył, świadczył o tym, że nie bardzo mu zależy na podążaniu za szkolnymi regułami. Zastanawiało mnie jednak, jaki miał w tym wszystkim cel.
– Widzi pani... już od dawna zastanawiałem się, czy to dobrze, by w szkole uczyły osoby, które... nie są czystej krwi – wyjaśnił dziwnie spokojnym tonem. – Ostatnio też zauważyłem, że nie dość, że ściąga pani do szkoły niebezpieczeństwo... zachowuje się pani w bardzo dziwny sposób, wobec czego... ja nie widzę powodu, by więcej wykonywać pani polecenia.
Z tyłu dały się słyszeć chichoty, lecz większość klasy była zupełnie cicho. Musiałam ugryźć się w język, by nie odpowiedzieć, że przecież nigdy nie wykonywał moich poleceń. Nie chciałam jednak dolewać oliwy do ognia.
– Proszę usiąść, panie Stillwater – rzekłam może trochę zbyt ostro. Nawet nie zauważyłam, kiedy sama wstałam.
– Nie jestem jedyną osobą, która tak myśli, pani profesor. – Nawet ten tytuł brzmiał w jego ustach jak obelga. Oczywiście, nie zajął swojego miejsca; wkrótce stanął ze stopę ode mnie i spojrzał wprost w oczy. – Jest takich osób więcej, lecz... niektórzy odnoszą wrażenie, że jest pani tak niezrównoważona, że mogłaby ich pani zaatakować.
Krew huczała mi w uszach i coraz trudniej było mi zachować spokój. Ten chłopiec zawsze działał mi na nerwy, lecz w ostatnim czasie stał się jeszcze bardziej arogancki niż do tej pory. Rozmowy na jego temat ze Snape'em również spełzały na niczym.
– Jeszcze raz poproszę pana, by pan usiadł, Stillwater – powiedziałam nieco podniesionym tonem. – Jeżeli pan nie wykona mojego polecenia tym razem, poproszę pana, by porozmawiał pan nie ze mną, lecz z opiekunem domu.
Najbardziej chciałabym w tym momencie odesłać go do McGonagall, ale nie byłam pewna, czy pani dyrektor jest aktualnie w zamku. Poza tym musiałam podążać odpowiednią drogą, by Stillwater nie wykorzystał moich błędów przeciwko mnie.
– W takim razie chodźmy – rzekł chłopak, nieco rozbawiony.
Spojrzałam na zebranych uczniów; nikt nie czytał, wszyscy wpatrywali się w nas z widocznym napięciem. Zajęcia miały się skończyć za niecały kwadrans, wobec czego postanowiłam tego nie przedłużać.
– Proszę się rozejść, zajęcia skończone – powiedziałam, po czym poprosiłam Stillwatera, by wraz ze mną poszedł do lochów.
Tym razem chłopak nie stawiał oporu, co nieco mnie zdziwiło, ale i zaniepokoiło. Przeczuwałam, że stara się coś ukryć, lecz nie miałam pojęcia, co planuje zrobić. Dlatego też postanowiłam iść za nim, by go nie mieć za plecami.
– Naprawdę popada pani w paranoję – rzekł nieco znudzonym tonem, kiedy wchodziliśmy do lochów. Tutaj temperatura była nieco niższa, lecz nie sprawiało to, że czułam się chociaż trochę lepiej. Wciąż musiałam bardzo uważać na to, co mówię i co robić. – A może to nie jest problem szlam... tylko pani?
– Uważaj na słownictwo, Stillwater – warknęłam, zaciskając dłonie w pięści.
Ucieszyłam się, widząc, że Snape właśnie wychodzi z sali lekcyjnej i kieruje się ku gabinetowi. Nie mógł nas nie zauważyć, więc zatrzymał się i zmarszczył czoło.
– Shirley, Stillwater! – zagrzmiał.
– Panie profesorze – odezwał się tonem niewiniątka Ślizgon, gdy znaleźliśmy się dość blisko Severusa. – Pani profesor mi grozi.
– Grozi? – Ton Snape'a się zmienił; brzmiał tak, jakby mężczyzna starał się ukryć rozbawienie, lecz jednocześnie pozwolił na to, by kącik ust mu drgnął. Jedna z jego brwi powędrowała w górę. – A to w jaki sposób?
– Zachowuje się względem mnie agresywnie – wyjaśnił. – Wiedziałem, że bezpieczniej będzie rozmawiać w towarzystwie pana profesora.
Było to kłamstwo tak jawne, że byłam przekonana, że Snape to zauważył; z drugiej jednak strony jego miłość do Ślizgonów nie zmieniła się ani trochę od czasu, kiedy byłam jeszcze uczennicą. Nadal był stronniczy.
Severus gestem zaprosił nas do wnętrza gabinetu. Nie wiedziałam dlaczego, ale zadrżałam, jakbym to ja stała teraz przed panem profesorem po tym, jak coś przeskrobałam.
– Panie profesorze – odezwałam się, gdy tylko Snape zamknął za nami drzwi. – Rozmawiałam już z panem na temat karygodnego zachowania pana Stillwatera. Dzisiaj na forum całej klasy odmówił wykonania polecenia.
Przez dłuższą chwilę Severus się nie odzywał. Wolnym krokiem podszedł do biurka, po czym usiadł i wpatrzył się w młodego Ślizgona, złączając koniuszki palców obu dłoni.
– To prawda, panie Stillwater? – spytał spokojnym tonem.
– Prawda – przyznał Ślizgon – ale zrobiłem to dlatego, że bałem się, że dalsze wykonywanie poleceń pani profesor sprawi, że będziemy... ja i cała szkoła... w niebezpieczeństwie.
Snape uśmiechnął się w dziwny sposób. Powoli zaczęłam się obawiać, że jego pobłażanie względem Stillwatera będzie moją zgubą.
– Zrozumiałe, Stillwater – odrzekł, na co chłopak zaczął się podnosić, by wyjść. Jednak wtedy Snape zrobił coś, czego się nie spodziewałam. – Nie tak prędko – dodał, chwytając go za rękę, by nie pozwolić mu odejść.
Chłopak zawył z bólu i wyszarpnął rękę. Zamrugałam ze zdumieniem – zresztą i Snape wydawał się wytrącony z równowagi. Było oczywiste, że chociaż chwycił go mocno, nie mógłby skrzywdzić ucznia.
– Podnieś rękaw szaty, Stillwater – nakazał przerażająco zimnym tonem Snape. Z początku nie wiedziałam, o co mu chodzi, lecz po chwili wszystko zebrało się w jedną całość. – Podwiń rękaw, chłopaku.
Chcąc nie chcąc, Ślizgon chwycił za brzeg rękawa i uniósł go lekko.
– Bardziej, Stillwater. – Snape skrzywił się.
– Rodzice się o tym dowiedzą – syknął Ślizgon, nie wykonując polecenia Severusa. Snape wyraźnie zmęczył się tą rozmową, więc złapał chłopaka za rękę i sam szarpnął za jego szatę.
– Sądzę, że powinni – wyszeptałam, sztywniejąc z przerażenia.
Na bladym przedramieniu Stillwatera widniał Mroczny Znak, teraz czarny jak węgiel.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro