Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Na rozstaju dróg

Sumy oraz owutemy zawsze odbywały się prędzej niż pozostałe egzaminy; dlatego też ci najbardziej zestresowani uczniowie wkrótce doczekali się tego, czego obawiali się najbardziej. Wkrótce cały zamek zapełnił się dziwnymi czarodziejami oraz czarownicami z Ministerstwa. Kilkoro z nich poznałam, ponieważ parę lat wcześniej egzaminowali i mnie; część jednak była zupełnie nowa. Przyglądałam im się z pewną podejrzliwością. Teraz nie mogłabym zaufać nikomu z Ministerstwa...

– Żaden z nich nie jest śmierciożercą – wyszeptał Snape, kiedy zauważył, jak przyglądam się egzaminatorowi z długą, kruczoczarną brodą. – Lucjusz przyjrzał im się na samym początku... nie mamy czego się obawiać.

Spojrzałam na niego, marszcząc lekko czoło.

– Rozmawiałeś z Lucjuszem? – spytałam niepewnie. Znaczyło to, że już niedługo będziemy mogli wcielić nasz plan w życie. Podczas kiedy McGonagall przesłuchiwała uczniów, my powinniśmy zająć się dalszą częścią planu.

– Wczoraj – odparł, kiwając głową. – Ale jedynie za pomocą proszku Fiuu... będę się z nim musiał spotkać twarzą w twarz w najbliższych dniach.

– Pójdę z tobą – zaproponowałam zaraz, a Snape spojrzał na mnie. Nie miałam pojęcia, o czym myślał, ale jednak nie zaoponował.

– Chociaż wolałbym, żebyś siedziała tutaj, masz rację – odrzekł z cichym westchnieniem. – Lepiej, żebyś była ze mną, bo chociaż Lucjusz powiedział, że nie ma czego się obawiać, wolałbym, żebyś nie zostawała sama.

Uśmiechnęłam się lekko. Lubiłam wiedzieć, co się dzieje, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że nie odgrywałam w tym właściwie żadnej roli. Głównie dlatego, że Severus na to mi nie pozwalał... ale może miał rację. Nie byłam jeszcze zbyt doświadczoną czarownicą, chociaż naprawdę chciałam pomóc...

– Spotkamy się zatem w Świńskim Łbie w czwartek – dodał po chwili. – I pamiętaj, żeby do tego czasu nie próbować niczego robić na własną rękę.

Mimo iż Snape twierdził, że nikt z Ministerstwa nie był śmierciożercą, już dawno nie zachowywał się w ten sposób. Nie pozwalał mi odchodzić nawet na krok, a chociaż doceniałam jego troskę, nie mogłam ukrywać, że czułam się znowu jak w klatce. Zaczynało mnie to irytować, lecz nie ważyłam się zaprotestować.

Dni dłużyły się niemiłosiernie i gdy wreszcie nadszedł czwartek, odnosiłam wrażenie, że od czasu, gdy rozpoczęły się egzaminy, minęło co najmniej kilka lat. Gdy się obudziłam, zauważyłam, że Snape był już na nogach. W jego postawie można było wyczuć tę dziwną sztywność, którą okazywał podczas zajęć. Tę samą, która sprawiała, że uczniowie jednocześnie czuli do niego respekt i bali się go. Teraz jednak nie było wokół niego uczniów, dlatego też zastanawiałam się, co powodowało to napięcie.

Wstałam i zaczęłam się ubierać, lecz nie przerwałam ciszy. Odnosiłam wrażenie, że Severus był po prostu bardzo zamyślony i nie chciałam mu przeszkadzać. Jednocześnie miałam czas, by samej zastanowić się nad paroma sprawami.

– Nigdy nie myślałem, że przyjdzie mi pożegnać się z tą posadą w taki sposób – usłyszałam nagle jego cichy głos. Teraz dopiero zrozumiałam, co wprawiło go w tak melancholijny nastrój. Zmarszczyłam lekko czoło i spojrzałam na niego. Nie patrzał w moją stronę, wzrok miał wbity w swoje książki.

– Wcale nie musisz się z nią żegnać – odparłam. – Przecież pierwszego lipca może okazać się wszystko. Czuję, że wszystko skończy się dobrze.

Snape milczał przez dłuższą chwilę.

– Wiesz, Shirley, wyjątkowo nie lubią mnie w Ministerstwie. Oni... nigdy nie zapomną, kim byłem. Dla nich do końca życia pozostanę śmierciożercą, za którego poręczył Dumbledore... Dumbledore, który potem zginął z mojej ręki.

Zacisnął dłonie w pięści i mogłam zobaczyć, jak mięsień jego żuchwy drga niebezpiecznie. Już dawno nie widziałam go tak poirytowanego.

– Masz szansę udowodnić, po czyjej stronie stoisz, Severusie – odpowiedziałam, a fakt, że mój głos zabrzmiał tak twardo, zdziwił nawet mnie.

– Zmęczony jestem wiecznym udowadnianiem tego, że nigdy się o to nie prosiłem, do cholery jasnej! – wybuchnął, a ja odsunęłam się, zaskoczona. – Nigdy nie chciałem być w to wszystko wplątany. Tak, tak, popełniłem błąd, gdy byłem młody, lecz ileż można pokutować za stare winy? Już raz za nie zginąłem!

Nie dziwiłam się jego złości... bardzo chciałabym móc mu pomóc, lecz nie istniał sposób, w który mogłabym to zrobić...

– To się niedługo skończy – obiecałam. – Teraz, kiedy mamy do pomocy Malfoyów...

– Nie powinienem cię był w to wciągać, Shirley. Przeze mnie jesteś w niebezpieczeństwie – wyszeptał. – Jak wówczas Lily...

– Nie jestem Lily, Severusie. Nie spotka mnie ten sam los – odrzekłam, a mój głos raz jeszcze nabrał tej dziwnej twardości. – Powinieneś przestać obwiniać się za jej śmierć. To Sam-Wiesz-Kto był jej winien, nie ty.

Snape nie odpowiedział. Nawet na mnie nie spojrzał, ale odnosiłam wrażenie, że moje słowa w jakiś sposób do niego dotarły.

– Chodźmy. Lepiej, żeby te ważniaki z Ministerstwa nie dowiedziały się, że nie ma nas w szkole, więc musimy załatwić nasze sprawy tak prędko, jak to możliwe.

***

Pub Pod Świńskim Łbem był niemal zupełnie pusty, jeżeli nie liczyć dwóch bardzo starych wiedźm, rozmawiających z silnym szkockim akcentem. Gdy weszliśmy, obdarzyły nas niezbyt przyjaznym spojrzeniem, lecz Snape nawet nie odwrócił się w ich kierunku.

– Jest już? – rzucił jedynie ku barmanowi, a ten uśmiechnął się dość tajemniczo i skinął głową w kierunku zamkniętych drzwi.

Severus nie powiedział ani słowa, tylko ruszył we wskazanym kierunku i niemalże bezszelestnie otwarł drzwi. Wśliznęłam się do środka zaraz za nim.

– Mówiłem ci, Snape, żebyś trzymał się z dala od mojego syna – warknął natychmiast Lucjusz, nim którekolwiek z nas zdążyło się odezwać, chociażby po to, aby go powitać. – Przysięgam, że pożałujesz, jeżeli cokolwiek się mu stanie...

– Jest dorosły i ma prawo decydować o sobie – przypomniał mu zaraz Severus, unosząc dłoń. – Ja tylko uświadomiłem mu, jakie zagrożenia na niego czyhają.

Okropny grymas pojawił się na twarzy Malfoya.

– Nie pogrywaj ze mną, Snape – syknął, zwężając oczy. – Nie chcę stracić syna tylko dla twoich chorych ambicji.

To stało się tak prędko, że nie zdążyłam nawet zauważyć, co właściwie się stało. Usłyszałam jedynie jak gdyby wystrzał z pistoletu i głuche łupnięcie, a następne, co zobaczyłam, był Lucjusz osuwający się powoli po ścianie; krew ciekła mu z nosa. Snape stał naprzeciwko niego z wyciągniętą różdżką.

– Nie waż się... tego powtarzać – powiedział dziwnie spokojnym tonem, lecz w jego spojrzeniu gorzała dzika wściekłość.

Lucjusz wstał, ocierając krew z twarzy i odrzucając długie włosy do tyłu. Obawiałam się, że odwzajemni się Severusowi pięknym za nadobne, ale na całe szczęście tego nie zrobił. Dopiero wówczas zorientowałam się, że bezwiednie wyjęłam swoją różdżkę.

– Schowaj różdżkę, dziewczyno – rzucił niecierpliwie Malfoy. – Nie chcesz ze mną walczyć, Snape, więc się uspokój. Pamiętaj, że jeżeli złamiesz zasady naszej ugody, nie będziemy więcej współpracować, a pragnę ci przypomnieć, że beze mnie niewiele zdziałasz.

Nikły ruch w okolicach żuchwy pokazał, jak bardzo Severus jest zirytowany. Rzadko kiedy ktoś odważył mu się postawić, ale przecież Lucjusz nie był byle uczniakiem i Snape nie powinien był się zapominać. Z drugiej zaś strony wiedziałam, że był on świadom, jak bardzo potrzebuje pomocy Malfoya. Albo raczej Malfoyów...

Niepewnie spojrzałam na Lucjusza, następnie na Severusa, aż wreszcie zgodnie z poleceniem tego pierwszego schowałam różdżkę do kieszeni. Nie zmieniło to jednak faktu, iż czułam się dziwnie spięta, wiedząc, że któryś z nich może raz jeszcze wybuchnąć.

– Twój syn i jego rodzina może zginąć, jeżeli chłopak nie weźmie się do roboty – syknął Snape. – Tego właśnie chcesz?

***

Kiedy godzinę później wyruszyliśmy w drogę powrotną, czułam się chyba jeszcze gorzej niż wtedy, gdy szliśmy do wioski. Snape milczał, a ja czułam napięcie w powietrzu, które niewiele miało wspólnego ze zbliżającą się burzą. Jednocześnie nie potrafiłam nie myśleć o uczniach, którzy w zamku opodal zdawali właśnie egzaminy. Byłam przekonana, że Severus również o nich myśli, chociaż jego twarz pozostawała nieprzenikniona.

Nie dowiedzieliśmy się od Malfoya zbyt wiele poza tym, co już wiedzieliśmy. Ale rzeczywiście wśród egzaminatorów nie było śmierciożerców, co jednak nie oznaczało, że szkoła była bezpieczna. Od zawsze Hogwart stawał się pierwszym miejscem, które atakowały złe moce, ponieważ była to jedyna bezpieczna przystań; zresztą kształcono tu młodzież, która pewnego dnia będzie w stanie przeciwstawić się czarnoksiężnikom.

Sytuacja jednak okazała się mniej beznadziejna, niż myślałam. Owszem, siatka w Ministerstwie sięgała dość głęboko, lecz nie wszystko było jeszcze stracone. Okazywało się bowiem, iż sam Minister był świadom całej sytuacji, tylko najwyraźniej ktoś przekonał go, że to Snape umożliwił śmierciożercom zabrnięcie tak daleko. To dlatego Shacklebolt tak bardzo chciał się go pozbyć z Hogwartu.

I chyba to właśnie ta wiadomość wstrząsnęła mną najbardziej. Zastanawiałam się, co w tej chwili myślał Severus.

– Kto mógłby coś takiego zrobić? – zapytałam nagle na głos, a Snape odwrócił się do mnie, ze zdumieniem unosząc brwi. Najwyraźniej zarówno on, jak i ja, nie spodziewaliśmy się tego pytania. – Mówię... mówię o tym, że ktoś najwyraźniej próbuje cię usunąć ze szkoły. Czy nie myślisz, że mógłby to być Lu...

– Malfoy nie ma z tym nic wspólnego – przerwał mi szybko Severus. – Wiem, co mówię. Wszystko to wydarzyło się, nim złamałem obietnicę, więc nie był to... odwet. Zresztą nie sądzę, żeby próbował mnie okłamać. Nie interesuje mnie, czy mnie lubi, czy też nie, ale nam obu zależy na dobru jego syna. Nie, Shirley. – Dziwny grymas pojawił się na jego twarzy. – Wcześniej myślałem, że to odpłata za zdradę. Teraz jednak wiem, że to coś więcej.

Zatrzymał się, więc i ja to zrobiłam. Czułam, jak serce wali mi w piersi. Nie miałam pojęcia, co kłębiło się w głowie Severusa, lecz raz jeszcze dojrzałam w jego oczach ową dziwną mieszankę chorej fascynacji i czegoś innego. Czegoś, czego nie potrafiłam nazwać.

– Zrobił to jakiś śmierciożerca. Własnoręcznie lub też użył do tego kogoś, komu Shacklebolt ufa. Jestem dla nich niewygodny z dwóch względów: raz, pochlebiam sobie, że jestem całkiem dobrym czarodziejem. Dwa, doskonale ich znam. Znam ich struktury, ich sposób myślenia... obecnie jestem dla nich prawdopodobnie największym niebezpieczeństwem. Muszą się mnie pozbyć, żeby mieć czystą drogę do Hogwartu.

Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Pomimo gorącego dnia, nagle zadrżałam z zimna.

– A więc co teraz? – spytałam niepewnie.

Severus westchnął i pokręcił głową.

– Teraz nic. Nie mam zamiaru dawać ci się w to wplątać po raz kolejny, Shirley.

Zaczął iść, lecz ja stałam w miejscu, wpatrując się w jego plecy. Nie rozumiałam tego, co mówił, a może raczej mój mózg wcale nie chciał przyjąć jego słów. Brzmiało to tak, jak gdyby uważał, że moja rola w tym przedsięwzięciu jest skończona.

– Chcę ci pomóc! – zaperzyłam się i podbiegłam do niego. Wpatrywałam się w jego profil uparcie, lecz on nie raczył odwrócić ku mnie oczu.

– Nie ma mowy. Zostaniesz tu, pod opieką McGonagall, a ja poradzę sobie z nimi sam. Nie ma innego wyjścia. To nie jest twoja sprawa i...

– Jest! Oczywiście, że jest, przecież chodzi tu o...

– … i nie mam zamiaru pozwolić ci umrzeć – ciągnął niewzruszenie, wpatrując się uparcie przed siebie.

Jeszcze nigdy nie czułam takiej złości i rozgoryczenia, a jednocześnie strachu. Bałam się, że jeżeli postanowi rozwiązać to wszystko sam, znajdzie się w potrzasku. Przecież śmierciożerców było tak wielu! Oczywiście, był wspaniałym czarodziejem, udowodnił to już wiele razy, lecz to nie zmieniało faktu, iż nasi przeciwnicy nie należeli do słabeuszy, a ponadto było ich o wiele więcej. Nie mógł iść tam sam.

– Zdajesz sobie sprawę z tego, ilu ich jest? – zapytałam z wyrzutem w głosie, chociaż bardzo się starałam, by tego nie robić.

– Owszem. Być może jest mi pisane kolejne cudowne ocalenie – dodał z sarkazmem w głosie. Już dawno nie słyszałam u niego tej nutki. Jednocześnie wystraszyła mnie ona i oburzyła. A jednak nie mogłam przestać myśleć o tym, że nie wolno nam teraz ze sobą walczyć... przecież o to chodziło śmierciożercom: by nas ze sobą skłócić, by nas rozdzielić. Wówczas bylibyśmy słabsi. Dlatego też nie potrafiłam się zgodzić na jego pomysł.

– Nie żartuj sobie – prychnęłam. – Idziesz na pewną śmierć. A po tym wszystkim, co dla mnie zrobiłeś, nie mam zamiaru ci na to pozwolić.

Nim się zorientowałam, stał przede mną, patrząc mi prosto w oczy. Jego różdżka wycelowana była prosto we mnie. Ufałam mu, lecz w tym momencie nie mogłam nie czuć niepewności. Nie miałam pojęcia, co planuje zrobić.

Sprzeciwiłam się mu; rzadko kiedy się to zdarzało, a on naprawdę nie znosił tego dobrze. Z drugiej jednak strony zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście to tylko ja powinnam się zmienić, by przestać mu się stawiać. A może i on powinien włożyć w to trochę wysiłku i przezwyciężyć w sobie to przekonanie o tym, iż był nieomylny?

Uspokoiłam się nieco i postąpiłam krok do przodu; koniuszek jego różdżki dotykał teraz mojej klatki piersiowej. Gdyby rzucił zaklęcie, trafiłoby ono niechybnie.

– Odsuń się, Shirley – warknął tym samym tonem, który znałam jeszcze ze szkolnych czasów. W jego oczach pojawiła się ta sama niechęć. – Nie mam zamiaru odsyłać cię do domu w kawałkach, a to zapewne nastąpi, jeżeli się nie usuniesz.

– Wal śmiało – odparłam dziwnie cichym głosem. Zdziwił mnie fakt, iż nie drżał, chociaż był pełen emocji. – Efekt będzie taki sam, jeżeli zrobisz to... albo jeżeli postanowisz zabić się w imię własnego honoru.

Cień przemknął przez jego twarz.

– Jak śmiesz...

– Idę z tobą. Nie możesz mnie już dłużej chronić. Odnoszę wrażenie, że teraz moja kolej, by obronić ciebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro