Legilimens
Ta noc była najprawdopodobniej najwspanialszą, jaka mnie spotkała w życiu. Nie, nie stało się podczas tych paru godzin nic nieprzyzwoitego, żadne z nas by do tego nie dopuściło, i chyba właśnie dlatego ufałam Snape'owi tak bardzo. Bo wiedziałam, że on nigdy nie pozwoliłby na to, żeby stała mi się jakakolwiek krzywda, a już na pewno nie z jego rąk. Ja z kolei nigdy nie skrzywdziłabym jego.
Nie zmieniało to faktu, że czułam się z nim wspaniale, kiedy pozwolił mi się wtulić w swoje ciało, dając mi poczucie bezpieczeństwa. Bo skoro był ze mną cały czas, nikt inny nie mógłby tknąć mnie palcem.
Podejrzewam, że to właśnie tej nocy, mimo że już uprzednio dałam mu swoją odpowiedź, tak naprawdę ucieszyłam się na myśl, że będę z nim już przez całe życie. Zastanawiało mnie, jak będzie wyglądało nasze wspólne życie; bo przecież nie wierzyłam w to, że będzie składało się jedynie z tych słodkich chwil. Musiały przyjść też trudy i bóle, a przede wszystkim proza codzienności.
Mimo że obudziłam się skoro świt, zamknęłam jeszcze oczy, czując obecność Severusa tuż obok mnie. Jego spokojny, miarowy oddech świadczył o tym, że wciąż jeszcze śpi, zatem nie chciałam go budzić. Nie było potrzeby, żeby którekolwiek z nas wstawało tak szybko, dlatego też pogrążyłam się w marzeniach.
Zastanawiałam się, jak zareagują moi rodzice na wieść o tym, że planuję wyjść za mąż. Podejrzewałam, że nie spodziewali się tego tak prędko – no i na pewno nie myśleli, że zwiążę się z kimś mojego pokroju. To jedynie przywiązałoby mnie bardziej do tego świata, zatem mniejsza była szansa na to, bym wróciła do ich świata. Do świata mugoli. Poza tym, jak zareagują na to, że zostanę żoną swojego byłego nauczyciela...?
Snape westchnął przez sen, a ja delikatnie położyłam dłoń na jego dłoni. Nawet teraz była chłodna, chociaż jego objęcie dawało mi uczucie przyjemnego ciepła.
Zamieszkamy tutaj, w Cokeworth, w jego rodzinnym domu. Miałam jedynie nadzieję, że miasteczko odżyje... cóż, przynajmniej będziemy mogli dać temu budynkowi nowe życie. Stanie się pięknym, ciepłym domem. Miejscem, gdzie będziemy z przyjemnością wracać na każde wakacje, by odpocząć od gwaru szkoły.
Czy będziemy mieć dzieci? Zarumieniłam się lekko, gdy ta myśl przyszła mi do głowy. Wiedziałam, że jest na to o wiele za prędko, lecz nie mogłam o tym nie pomyśleć. Jednocześnie zrozumiałam, że odpowiedź brzmiała: to wątpliwe. Snape nie znosił dzieci. Na pewno nie przepadał za uczniami, a ja nie byłam pewna, czy to, iż byłyby to jego własne dzieci, cokolwiek by zmieniło. Już nie wspominając o tym, że nie mielibyśmy ich jak wychować, skoro oboje przez niemal cały rok przebywalibyśmy w Hogwarcie.
Wreszcie delikatnie wysunęłam się z objęć Severusa i zaczęłam się ubierać. Pozwoliłam mu spać; naprawdę tego potrzebował.
Tymczasem ja, gdy tylko się ubrałam, ruszyłam do kuchni, by przygotować śniadanie. Zrozumiałam wreszcie, że to, do czego Snape przez cały czas próbował mnie przekonać, wcale nie było takie złe, mimo że tak uparcie się temu opierałam.
Nie opanowałam jeszcze "magii kuchennej", jak ją nazywałam, na tyle dobrze, by ryzykować przygotowywanie posiłku w ten sposób (przecież nie chciałam nikogo otruć), więc zabrałam się za to w iście mugolski sposób. Miałam nadzieję, że jeżeli Snape tak mnie zobaczy, nie będzie miał nic przeciwko, bo wydawało mi się, że jak najbardziej próbuje się odciąć od świata mugoli, chociaż nie byłam zupełnie pewna dlaczego.
Właśnie kładłam czajnik z wodą na staromodnej kuchence, kiedy usłyszałam dziwny jakiś hałas. Zmarszczyłam lekko czoło i rozejrzałam się dokoła.
– Severus? – zapytałam, lecz nie usłyszałam odpowiedzi.
Po tym, co poprzedniego dnia usłyszeliśmy od McGonagall, naprawdę zaczęłam się denerwować. Z drugiej jednak strony moja wyobraźnia mogła płatać mi figle – mogłam znowu popadać w paranoję. Odetchnęłam głęboko i wróciłam do pracy, jednocześnie nasłuchując. Nie pozwoliłam sobie na to, by zupełnie odwrócić swoją uwagę od dziwnego dźwięku, który usłyszałam, chociaż równie dobrze mogła to być przewracająca się na półce książka.
Na wszelki wypadek sięgnęłam do kieszeni i wyjęłam różdżkę, kładąc ją na blacie przed sobą, by w razie czego móc po nią sięgnąć.
A jednak nie zdążyłam. Gdy tylko puściłam różdżkę, poczułam dziwny ból w plecach, jak gdyby ktoś mnie czymś ugodził, i moje ciało zupełnie zesztywniało. Upadłam boleśnie na podłogę, a nade mną pojawiły się dwie twarze: jedna, której nie znałam, i druga, na widok której miałam ochotę krzyknąć, lecz ani jeden dźwięk nie dobył się z mojego gardła.
– To ta? – spytał nieznajomy.
– Ta... – przytaknął drugi, po czym wycelował we mnie i mruknął – Obscuro!
Na moich oczach natychmiast pojawiła się czarna opaska, więc nie miałam pojęcia, co się dzieje wokół mnie. Usłyszałam jeszcze, jak któryś z nich mamrocze mobilicorpus i moje ciało, teraz zupełnie sztywne, unosi się w powietrzu. Chciałam krzyknąć... zaalarmować Severusa... bo przecież skoro to na niego polowali, to on tym bardziej musiał się mieć na baczności. Tymczasem ja nie byłam w stanie się odezwać – i z przerażeniem stwierdziłam, że nie mam nawet ze sobą różdżki, bo tę zostawiłam na blacie.
Severus... jeżeli mnie słyszysz... błagam cię, uciekaj!
Nie miałam pojęcia, dokąd mnie zabrali. Wiem tylko, że kiedy już położyli mnie gdzieś na jakiejś płaskiej powierzchni, ktoś krzyknął incarcerous i grube sznury oplotły mnie od kostek u nóg aż po samą szyję, więc kiedy zdjęto ze mnie zaklęcie zupełnego porażenia ciała, nadal nie byłam w stanie się poruszać.
Po chwili usłyszałam świst różdżki i byłam przekonana, że ktoś rzucił na mnie jakieś niewerbalne zaklęcie, ale ono jedynie sprawiło, że opaska z moich oczu znikła. Zamrugałam, nieprzyzwyczajona do światła.
– Przyprowadźcie tu Notta... – mruknął jeden z mężczyzn, stojących nade mną.
– I tak wam nic nie powiem – odgryzłam się zaraz, chociaż wiedziałam, że mogła to być najgłupsza reakcja z mojej strony. Nie miałam jednak zamiaru z nimi współpracować, chociażby miało to oznaczać moją śmierć.
Mężczyzna, który właśnie wydał rozkaz, zaśmiał się cicho i przyklęknął obok mnie, dotykając mojej twarzy. Szybko odwróciłam głowę, żeby mu to uniemożliwić, ale to jedynie wywołało u niego kolejny chichot.
– Taka młoda i taka wygadana... – powiedział cicho. – Zobaczymy, co nam powiesz, a czego nie. Bo... widzisz... mamy swoje sposoby na zdobywanie informacji.
– Ześlą was za to do Azkabanu – odparowałam. – A stamtąd już do końca życia nie wrócicie.
Mężczyzna zacmokał.
– No, no, no... wydaje mi się, że wiem o Azkabanie nieco więcej niż ty, dziewczynko... – mruknął. – Niekiedy żal mi, że nie ma już z nami Fenrira... gdyby był, wierz mi, że zachwyciłby się twoją skórą.
Zadrżałam. Doskonale wiedziałam, o kim mówił. Bo wszyscy niemal znali Fenrira Graybacka, jednego, jeżeli nie jedynego, z tych wilkołaków, którzy próbowali ludzkiego ciała nawet wtedy, kiedy nie przemieniali się w wilka. Ten z kolei za punkt honoru obrał sobie zaatakowanie jak największej liczby ludzi.
– A widzisz... wiesz, o kim mówię – zaśpiewał, najwyraźniej dość rozbawiony moją reakcją. Nabrałam powietrza, ale nie odpowiedziałam. To chyba go zirytowało, bo wstał i się rozejrzał. – Gdzie jest ten Nott?
– Jestem tutaj – odparł spokojny głos, a ja dostrzegłam bladą twarz młodego mężczyzny. Był on niewiele starszy ode mnie; byłam niemal pewna, że kojarzyłam go jeszcze z Hogwartu. Chyba był na tym samym roku co Harry Potter.
– Przyniosłeś to?
– Masz na myśli to, Avery? – Nott uniósł dłoń, a w niej dostrzegłam coś, czego wcale nie chciałam widzieć – niewielki flakonik z podobną do wody cieczą. Kto by pomyślał, że po tym, co przeżyłam poprzedniego dnia, coś takiego przydarzy mi się dzisiaj...
Mężczyzna zwany Averym wyglądał tak, jak gdyby tracił cierpliwość. Na skroni widziałam pulsującą żyłkę, a kącik ust drgał mu nerwowo.
– Nie drażnij się ze mną, Nott – warknął, po czym skinął ręką na mężczyzn, którzy mnie przynieśli, a oni natychmiast podeszli i wcisnęli mnie na krzesło. Do tej pory nie widziałam niczego podobnego – gdy tylko usiadłam, zadzwoniły łańcuchy, które przykuły mnie na miejscu, tak że nie mogłam się ruszyć.
Raz jeszcze spojrzałam na znanego mi śmierciożercę. Nie... nie mogłam uwierzyć w to, że był śmierciożercą. Chociaż z drugiej strony... czy jego obecność w Hogwarcie nie sprawiała, że wszystko układało się w jedną całość? Teraz już rozumiałam, jak to się stało, że eliksir trafił do mojego napoju podczas świątecznej uczty...
– Nie musisz tego robić – wyszeptałam, lecz wywołałam tym jedynie śmiech mężczyzny.
– Jesteś jeszcze bardziej naiwna, niż mi się wydawało, Shirley – odparł. – Oczywiście, że muszę i to zrobię. Dziwi mnie jedynie, że do tej pory nie przyszło ci to do głowy... że jesteś tak zszokowana...
Zamknęłam oczy, nie wierząc w to, że to prawda. Nie było jednak innego wyjaśnienia. Kilka razy próbowałam szarpnąć ciałem, lecz więzy oraz łańcuchy okazały się zbyt ciasne, bym w ogóle mogła się poruszyć.
– Nie mamy całego dnia, Nott, niech pije! – wrzasnął Avery, a Nott natychmiast podszedł do mnie.
– Otwieraj usta, szlamo – warknął, a ja zacisnęłam zęby, patrząc mu w oczy. Nie miałam zamiaru wykonywać niczyich poleceń. Śmierciożerca uderzył mnie mocno w twarz, lecz ja jeszcze mocniej zacisnęłam zęby.
Gdybym tylko miała różdżkę... jednak czy to cokolwiek by zmieniło? I tak nie miałam jak się ruszyć. Nie mogłabym wykonać żadnego ruchu, rzucić żadnego zaklęcia. A jednak czułabym się bezpieczniej.
– Otwieraj gębę, szlamo! – krzyknął Nott, tym razem i on podenerwowany. Kiedy nadal nie wykonywałam jego polecenia, wycelował we mnie różdżkę. – Crucio!
Wrzasnęłam. Jeszcze nigdy nie czułam bólu tak potwornego jak ten. Jak gdyby każdy z nerwów przypalano mi rozżarzonym do białości pogrzebaczem. Było to okropne – a najgorszy był fakt, iż jednocześnie odnosiłam wrażenie, że ból nigdy się nie skończy. Chciałam przestać krzyczeć, bo w ten sposób dawałam śmierciożercom możliwość wlania mi do gardła eliksiru, lecz nie potrafiłam. Łzy paliły mi oczy, a ja nawet nie mogłam skręcać się z bólu; jedynie zacisnęłam pięści, czując, jak paznokcie wpijają mi się we wnętrza dłoni.
Wówczas poczułam, jak krople czegoś zupełnie pozbawionego smaku spadają mi na język. Bez zastanowienia wyplułam wszystko, co poskutkowało tym, że mężczyzna znowu uderzył mnie w twarz. Poczułam smak krwi, a męska dłoń chwyciła moją twarz dość brutalnie. Jednak ów ból, który czułam przed chwilą, znikł tak szybko, jak się pojawił.
– Nie zamierzam marnować całego zapasu veritaserum na ciebie, idiotko – syknął, niemalże wpychając mi buteleczkę do ust. Miałam jedyną szansę.
Nie myśląc wiele, ugryzłam go mocno w palce. Usłyszałam przeraźliwy krzyk Notta, lecz to w żaden sposób nie poprawiało mojej sytuacji. Nie byłam pewna, czy nie przyjęłam dawki veritaserum, a fakt, że zaatakowałam jednego z nich sprawiło, że pozostali wpadli w szał. Widziałam, jak Nott ściska dłoń, która obficie krwawiła.
– Myślisz, że jesteś taka mądra? – zadrwił Avery, natychmiast wyjmując różdżkę. – Zobaczmy, czy nadal będziesz taka chętna do zabawy. Crucio!
Nie mam pojęcia, ile to trwało. Miałam wrażenie że godziny... może dni, lata... wieczność. Byłam zmęczona ciągłym bólem i pragnęłam teraz jedynie śmierci. Fakt, iż więzy utrzymywały mnie w krześle, był jedynym powodem, dla którego jeszcze nie leżałam bezwładnie na posadzce. Oddychałam ciężko, twarz miałam mokrą od potu.
Nott odszedł, podobnie dwóch pozostałych śmierciożerców. Przede mną stał jedynie Avery, uśmiechając się triumfalnie.
– I co teraz, szlamo? – spytał cicho. – Nie ma nikogo, kto mógłby ci pomóc... nikogo. Jesteśmy tylko we dwoje...
Chciałam, by mnie zabił. By rozbłysło zielone światło i wszystko się skończyło. Lecz jednocześnie wiedziałam, że Severus nadal był w niebezpieczeństwie. Tak długo, jak uwaga śmierciożerców była skupiona na mnie, tak długo on był bezpieczny. Albo przynajmniej chociaż trochę bezpieczniejszy... nie wiedziałam, ilu jeszcze ich było.
– I tak... nic ci nie powiem – wydyszałam, unosząc ciężkie powieki.
– O tym się jeszcze przekonamy – mruknął, pochylając się nade mną. Nasze oczy dzieliły jedynie cale. Bez zastanowienia splunęłam mu prosto w twarz.
– O ty suko – warknął, po raz kolejny rzucając na mnie zaklęcie torturujące. Zawyłam niczym zraniony pies.
Błagam, niech to się skończy... niech to minie...
I minęło. Po raz kolejny, kiedy już myślałam, że umrę, że nie ma dla mnie nadziei, ból ustał, a do mych uszu dotarł śmiech szaleńca.
– Zabolało? – zakpił Avery. – To dobrze... a teraz zobaczymy, ile mi powiesz... Legilimens!
Nie było zaklęcia, którego obawiałabym się tak bardzo. Nie miałam pojęcia, jak się przed nim bronić, a przecież w ten sposób można było dotrzeć do najgłębszych sekretów mojego umysłu. Do wszystkiego... mój żołądek wykonał jakieś dziwne salto. Do chwil spędzonych z Severusem.
Przed moimi oczyma zaczęły przewijać się niczym w jakimś groteskowym filmie sceny z mojego życia. Odnosiłam jednak wrażenie, że Avery nie był zbyt wprawny w rzucaniu tego zaklęcia, bo nie umiał odnaleźć tego, czego szukał...
Siedziałam na stołku w Wielkiej Sali. Moje knykcie były białe od zaciskania dłoni w pięści. Trzęsłam się, kiedy profesor McGonagall wsuwała mi na głowę Tiarę Przydziału.
– Ruda zaraz zemdleje! – roześmiał się ktoś z prawej strony, a ja nawet nie mogłam się oburzyć, bo właśnie tak się czułam.
Coś mi się widzi, że Gryfonem to ty nie zostaniesz, usłyszałam w głowie piskliwy głosik.
Wcale nie chcę być Gryfonem, chcę, żeby to się już skończyło, pomyślałam, dziwnie zła na ów cichy głosik.
Cóż, uczniowie zazwyczaj bardzo pragną zostać Gryfonami... wiesz, z tego domu wyszło mnóstwo wspaniałych czarodziejów.
Podobnie jak z innych, odpowiedziałam zaraz. Wszystkim się wydaje, że to odwaga daje wszystko, a przecież odwaga tak często mylona jest z głupotą.
Cichy głosik zaśmiał się, lecz nie odpowiedział; zamiast tego usłyszałam, jak Tiara wrzeszczy:
– RAVENCLAW!
– Dość, dość, dość!
Ten drugi głos z całą pewnością do Tiary Przydziału nie należał, ale przywlókł mnie z powrotem do rzeczywistości. Ciemna sala na powrót zmaterializowała się przede mną, ale moje powieki opadły niemal natychmiast.
– Nie interesują mnie twoje wspomnienia z dzieciństwa! – wrzasnął Avery. – Gadaj, szlamo...!
Ale nie dokończył. Jego twarz stężała, stała się zielonkawo-biała, a on sam wkrótce runął bezwładnie na ziemię.
– Zdaje się, Avery – usłyszałam cichy, pełen odrazy głos Snape'a – że masz coś, co należy do mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro