Klątwa Imperius
Gdy obudziłam się następnego ranka, nikogo nie było już w pokoju. Odetchnęłam głęboko i wstałam, rozciągając mięśnie. Chociaż nie chciałam się do tego przyznać, jeszcze chyba nigdy nie spałam tak dobrze, jak tej nocy. Uśmiechnęłam się do siebie lekko, ale zaraz zbeształam w duchu. Taka sytuacja przecież nie powinna mieć nigdy miejsca.
Szybko ubrałam się i przygotowałam do dnia pełnego pracy. Właściwie cieszyłam się, że wracam do normalnych zajęć, bo dzięki temu mogłam zająć swoje myśli czymś innym i zwyczajnie powrócić do życia, które znałam.
Nieco obawiałam się, gdy wychodziłam z pokoju, że spotkam Snape'a w Wielkiej Sali. Nie byłam do końca przygotowana na to spotkanie, więc po drodze wymyślałam różne scenariusze, lecz gdy tylko weszłam do sali, zorientowałam się, że nie ma go na jego zwykłym miejscu. Podobnie jak nie było Neville'a. Zdziwiło mnie to trochę, lecz mam nadzieję, że nie dałam tego po sobie poznać, kiedy podchodziłam do stołu nauczycielskiego.
Z uśmiechem przywitałam znajdujących się przy nim profesorów; słyszałam, jak Flitwick pisnął coś o tym, że "dobrze mnie znów widzieć", a Hagrid pochylił się lekko, żeby klepnąć mnie po ramieniu (jęknęłam cicho). Mimo wszystko nie potrafiłam powstrzymać się od spojrzenia w prawo, gdzie powinien siedzieć Snape, a następnie w lewo, gdzie zazwyczaj siedział Neville. Oba krzesła jednak nadal były puste.
Starając się o tym nie myśleć, zabrałam się za śniadanie, jednocześnie układając sobie w głowie plan na ten dzień. Przez ostatnie parę dni, gdy siedziałam sama w pokoju Snape'a, przygotowywałam kolejne wykłady na zajęcia, wobec czego nie czułam zdenerwowania przed lekcjami.
Nie mogłam nie czuć zadowolenia, kiedy zorientowałam się, że w kominku w sali płonął wesoło ogień, gdy wchodziłam. Na korytarzach było chłodno, bo mróz, który chwycił w grudniu, wcale nie zelżał i teraz już nawet najwytrzymalsi zrezygnowali z wychodzenia na dwór podczas przerw, chociaż do tej pory widziałam paru uczniów, którzy wytrwale próbowali rzucać śnieżkami. Jednak śnieg nie lepił się dobrze, a chłód szybko dawał się we znaki.
Mimo wszystko wszyscy uczniowie pojawili się tego dnia na zajęciach, chociaż paru z nich było wyraźnie przeziębionych. Skierowałam ich więc do pani Pomfrey, która – przygotowana na taką sytuację – już nawarzyła spory kociołek pieprzowego eliksiru.
Przez następne dni wracałam powoli do tego, co nazywałam normalnością. Mimo wszystko znowu bardzo rzadko widywałam Neville'a oraz Snape'a, co więcej, McGonagall znów zaczęła znikać na całe dni. Nie dawało mi to spokoju, lecz nie mogłam się teraz dekoncentrować, wiedząc, jak blisko są już egzaminy.
Niektórzy uczniowie narzekali na to niekiedy, ale prawda była taka, że do egzaminów naprawdę nie zostało zbyt wiele czasu; ci z kolei, którzy chcieli przyzwoicie zaliczyć sumy lub owutemy, musieli się porządnie wziąć do nauki.
Mniej więcej tydzień po rozpoczęciu zajęć, gdy wchodziłam rano do Wielkiej Sali, spotkała mnie ogromna niespodzianka. Na krześle obok mojego, dokładnie tym samym, na którym zwykle siedział Neville, dostrzegłam nie kogo innego, lecz profesor Sprout, jeszcze bardziej siwą i jeszcze bardziej uśmiechniętą, niż gdy ją ostatnio widziałam.
– Na brodę Merlina, kogo ja tu widzę! – zagruchała z uśmiechem, wyciągając do mnie ręce w geście powitania. Uścisnęłam je radośnie; pani Sprout była zawsze jedną z moich ulubionych nauczycielek, mimo że nigdy nie miałam ręki do roślin. – Darcie Shirley, jakbym wczoraj widziała cię zakładającą Tiarę Przydziału!
– I panią dobrze widzieć, profesor Sprout – odrzekłam, zajmując swoje miejsce. Jednak mimo radości, którą odczuwałam na widok pani profesor, nie potrafiłam powstrzymać ukłucia strachu. Skoro ona tu była...
– Nie martw się, kochaneczko, ja tu tylko na parę dni. Twojego kolegę na jakiś czas zatrzymały pewne sprawy i poproszono mnie, żebym na trochę go zastąpiła... ach, ten Longbottom, piekielnie był zdolny jako uczeń, tylko wiecznie zastraszony. Biedne dziecko – pokręciła głową, po czym przysunęła ku mnie talerz z kiełbaskami. – Jedz, jedz, kochaneczko, nie przejmuj się mną. Już dawno nie miałam z kim pogadać.
Uśmiechnęłam się lekko, po czym upiłam z filiżanki łyk herbaty, której przed chwilą sobie nalałam. Prawdę mówiąc, brakowało mi trochę dobrodusznego uśmiechu profesor Sprout i radości, którą wprowadzała, gdziekolwiek się znalazła.
Od tego dnia bardzo często miałyśmy okazję porozmawiać, bo widywałyśmy się na posiłkach, a i na przerwach, kiedy tylko mogła, profesor Sprout wracała do zamku, by uciec przed mrozem.
– Wszystkie mandragory nam pomarzną! Musiałam je przenieść do pustej sali – mówiła podczas jednej z pauz, kiedy złapała mnie na korytarzu. – No i te nowe gatunki tentakuli, które Longbottom przywiózł z Azji ostatniego lata... nie mam pojęcia, jak zareagują na mróz, mam nadzieję, że nie pomrą zupełnie.
Pewnego dnia po zajęciach, kiedy siedziałam w swoim gabinecie, przeglądając wypracowania, które oddali mi tego dnia uczniowie, poczułam delikatne uderzenie w dłoń; właściwie było to coś bliższe pacnięcia, lecz byłam tak zamyślona, że niemalże podskoczyłam w swoim krześle, kiedy to się stało.
Gdy podniosłam wzrok, spostrzegłam, że był to niewielkich rozmiarów papierowy samolocik, który wylądował właśnie na blacie mojego biurka i trącał mnie delikatnie jednym skrzydłem, by zwrócić moją uwagę. Ze zdumieniem sięgnęłam po niego, a gdy tylko położyłam na nim dłoń, on rozwinął się, formując list w mojej dłoni.
Natychmiast rozpoznałam wąskie i pochyłe, nieco kobiece pismo.
Shirley,
Oczekuję cię dzisiaj o 20:00 w swoim pokoju, byśmy mogli rozpocząć nasze zajęcia, zgodnie z tym, co planowaliśmy. Nie musisz ze sobą nic zabierać, wszystko przygotuję sam.
SS.
Zarumieniłam się lekko, kiedy odczytałam ten list. Jeszcze kilkakrotnie przebiegłam wzrokiem po znajomych literach, po czym zamknęłam oczy.
Właściwie nie dałam mu jasnej odpowiedzi, bo po naszej pierwszej rozmowie na ten temat już nigdy nie padło ani jedno słowo o eliksirach. Wydawało się zatem, że Snape sam podjął decyzję, której ja podjąć nie mogłam.
Gdyby się nad tym zastanowić, mogłabym napisać na odwrocie jego listu odmowę i zwyczajnie zignorować fakt, iż dokonał wyboru za mnie. A jednak z jakiegoś powodu nie potrafiłam się do tego zmusić i prawdę powiedziawszy, chyba nie żałowałam, że jego wybór padł na to, by jednak owych lekcji mi udzielić. Chociaż starałam się udawać, że wcale tak nie było, czułam swego rodzaju podekscytowanie na myśli o nich.
Zrobiłam zatem wszystko, by uwinąć się ze swoimi sprawami do godziny wpół do ósmej. Upewniwszy się, że nie mam już nic więcej do zrobienia, wymknęłam się ze swojego pokoju, by uniknąć narzekań mojego lustra, i skierowałam się schodami w dół.
Kiedy jednak dotarłam do korytarza w lochach, który wiódł ku komnatom Snape'a, usłyszałam przytłumione głosy, które potęgowało jednak echo.
– Uważam, że jesteś nazbyt surowy, Severusie – mówił kobiecy głos, w którym nie bez zdumienia rozpoznałam McGonagall. – Fakt, że była to ręka Longbottoma, wcale nie oznacza, że to on za tym wszystkim stoi...
– Z kolei ty jesteś zbyt pobłażliwa. Wiem, że był jednym z twoich pupilków za czasów szkolnych, ale to nie znaczy, że masz go teraz bronić. Skoro to on uwarzył ten eliksir i podał go Shirley, jest winny i nie wolno...
– Na Boga, Severusie, zapominasz o tym, że Longbottom nie działał z własnej woli! – zdenerwowała się McGonagall.
Serce zaczęło bić mi tak mocno, że bałam się, że zaalarmuje to oboje rozmawiających. Starając się uspokoić oddech, przycisnęłam plecy do ściany. Oczy jednak miałam szeroko otwarte ze zdumienia i przerażenia.
Mówili o Neville'u. Niezależnie od wszystkiego, to on jednak starał się mnie otruć. Z drugiej jednak strony... skoro nie on za tym stał...
– Dowiedziałeś się czegoś jeszcze? – spytała po chwili McGonagall, zniżając nieco głos. – Wiesz, kto za tym wszystkim stoi?
– Minerwo, komu jak komu, ale myślałem, że akurat tobie nie trzeba wyjaśniać zasad działania veritaserum – odparł Snape, wyraźnie poirytowany. – Owszem, mogę się dowiedzieć każdego sekretu, które Longbottom skrywa, lecz nie sprawi to, że nagle przypomni sobie coś, czego nie pamięta lub nie wie.
Pani dyrektor westchnęła głęboko, po czym, sądząc z cichego postukiwania obcasów jej butów, przestąpiła z nogi na nogę.
– W porządku... w porządku. Jeżeli dowiesz się... czegokolwiek... poinformuj mnie – rzekła cicho, jakby z zawodem w głosie.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że kobieta odwróciła się, by odejść, a to oznaczało, że mogła mnie w każdej chwili zobaczyć, bo chociaż ciemny, korytarz ten nie był zupełnie pozbawiony światła. McGonagall jednak była tak poruszona, że przeszła szybkim krokiem obok mnie, zupełnie mnie nie zauważając.
– Shirley! – zagrzmiał Snape, gdy tylko kroki McGonagall ucichły. – Do mnie.
Dopiero wówczas uświadomiłam sobie, jak spięta byłam. Odetchnęłam głęboko i zmusiłam się, by podejść do Snape'a. Wciąż jeszcze drżałam na całym ciele, a w głowie miałam okropny natłok myśli.
– Przepraszam, ja... ja naprawdę nie chciałam podsłuchiwać – bąknęłam, czując się wyjątkowo głupio. – To był wypadek.
Snape machnął ręką, po czym zaprowadził mnie do swojego pokoju. Przez cały ten czas milczał, a ja nie wiedziałam, czy rzeczywiście nie obchodzi go to do tego stopnia, czy też zwyczajnie mam kłopoty.
– Nie chciałem, żebyś dowiadywała się tego w ten sposób – powiedział cicho, gdy drzwi za nami się zamknęły. Jego głos brzmiał dziwnie; musiał być naprawdę zmartwiony i podenerwowany. – Ale już wiesz i nie ma tego jak przed tobą ukryć. To Longbottom usiłował cię otruć... czy też tylko spoić nieudolnie sporządzonym eliksirem nasennym... ale ustaliliśmy, że nie działał sam. A właściwie...
Przerwał. Po raz pierwszy spostrzegłam, że jego dłonie drżały lekko. Miałam przemożną ochotę ująć je w swoje, lecz powstrzymałam się od tego.
– Wiedziałem o tym już od pewnego czasu, lecz miałem nadzieję, że uda się temu zapobiec. A jednak... okazuje się, że nieprzyjaciel rośnie w siłę, a my nie możemy zrobić wiele. Dlatego tak ważne jest, żebyś umiała sobie teraz poradzić.
Popatrzał na mnie z powagą.
– Nieprzyjaciel? – powtórzyłam niepewnie. – Przecież... przecież Sam-Wiesz-Kto został pokonany!
Snape przewrócił oczami z irytacją.
– Nie udawaj bardziej naiwnej, niż jesteś, Shirley – niemalże warknął. – To, że Czarny Pan został pokonany, niewiele zmieniło. Wciąż pozostają ludzie wierni jego ideom. Część rzeczywiście udało się wytropić i teraz gniją w Azkabanie... i niech tak pozostanie... ale część uniknęła kary i postanowiła kontynuować dzieło swojego pana.
Poczułam falę chłodu, która wypełniła całe moje wnętrze, lecz nie miała ona nic wspólnego ze styczniowym mrozem.
– A więc... kilkoro śmierciożerców zostało na wolności i teraz... teraz stara się...
– Bardzo bym chciał, żeby to było tylko kilkoro z nich – odrzekł Snape, spoglądając na mnie, po czym delikatnie dotknął mojego policzka. – Jest ich całkiem sporo, lecz wciąż nie wiemy ilu dokładnie... i kto to tak naprawdę jest. – Westchnął cicho. – Nie zmienia to faktu, że starają się osiągnąć to samo. Najwyraźniej jeden z nich rzucił klątwę Imperius na twojego przyjaciela, zmuszając go do uwarzenia eliksiru. Najwyraźniej jednak nie zdawał sobie sprawy z tego, jakim kretynem jest Lonbottom.
Ugryzłam się w język, zmuszając do milczenia. Niezależnie od tego, jak bardzo Snape starał się nie wywoływać między nami kłótni, nie potrafił powiedzieć żadnego dobrego słowa na temat Neville'a; co więcej, nie umiał powstrzymać się od wypowiadania niemiłych komentarzy na jego temat, ilekroć padało jego imię.
– Dlaczego jednak... dlaczego tak zależało im na tym, by spoić mnie tym eliksirem? – spytałam po chwili, mając nadzieję, że mój głos nie brzmi na zbyt przerażony.
– Tego jeszcze nie wiem. Ale wiem, że teraz naprawdę musisz trzymać się na baczności. – Popatrzał na mnie tak, jak jeszcze nigdy. Nie miałam siły się mu sprzeciwiać, gdy spoglądał na mnie w ten sposób. Zresztą wiedziałam, że to nie ma sensu.
– Obiecuję, że będę uważna – mruknęłam.
– To nie wystarczy. Od tej pory masz absolutny zakaz wałęsania się gdziekolwiek beze mnie – rzekł dobitnie.
Tego się nie spodziewałam. Snape zaskoczył mnie owym rozkazem tak bardzo, że przez dłuższą chwilę nie mogłam z siebie wydusić słowa. Wiedziałam jednak jedno: że nie mogłam na to pozwolić. Nie chciałam być do niego uwiązana przez cały czas. Ostatnio spędzanie z nim wolnych chwil stało się bardziej przyjemne, ale to nie oznaczało, że chciałam być przy nim przez całą dobę, poświęcając całe swoje prywatne życie.
– Nie mogę się na to zgodzić – odparłam wreszcie, gdy doszłam trochę do siebie.
– Nie utrudniaj mi zadania – powiedział ostrzegawczo. – Nie zmienisz mojego zdania i i tak postawię na swoim. Od tej pory jesteś ze mną cały czas, o ile nie ma cię na zajęciach. A kiedy jesteś na zajęciach, jesteś sto razy bardziej ostrożna niż kiedykolwiek. Zrozumiano?
Zmarszczyłam brwi, chcąc walczyć dalej, lecz spojrzenie Snape'a skutecznie mnie powstrzymało. Zamknęłam oczy.
– Tak, panie profesorze – odrzekłam.
To, co się wówczas zdarzyło, zszokowało mnie jeszcze bardziej niż cokolwiek innego. Snape objął mnie ramionami i delikatnie przycisnął moją głowę do swoich piersi. Mogłam usłyszeć bicie jego serca.
– Prosiłem cię tyle razy, żebyś używała mojego imienia – wyszeptał. – I wierz mi, że nie ograniczam cię dlatego, żeby mieć cię ciągle przy sobie. Po prostu nie chcę, żeby coś ci się stało... Już i tak pozwoliłem cię skrzywdzić.
Uśmiechnęłam się bezwiednie, lecz dokładnie w tym samym momencie Snape odsunął się ode mnie.
– Pozwól zatem, że rozpoczniemy swoje zajęcia. – Jego głos na powrót stał się rzeczowy, jakby ostatnie parę sekund nigdy nie miało miejsca. – Już wszystko dla ciebie przygotowałem. W tej książce masz instrukcje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro