Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dotyk

Naprawdę nie planowałam spędzenia tego popołudnia ze Snape'em, ale z jakiegoś powodu po raz kolejny podążyłam za nim. Nie chciałam spotkać Filcha, który nigdy mnie nie lubił... zresztą on nigdy nie lubił żadnego ucznia, a mnie, niestety, wciąż jeszcze pamiętał ze szkolnych lat. Owszem, mogłam po prostu się odwrócić i odejść, a jednak z jakiegoś względu ruszyłam za Snape'em, modląc się w duchu, by nie zaprowadził mnie znów do swojego pokoju.

Trochę zaskoczył mnie fakt, że tym razem nawet nie próbował tego zrobić. Korytarze, którymi mnie wiódł, były tymi samymi, które przemierzałam przez siedem lat swojej nauki tutaj i które znałam aż nazbyt dobrze.

Poczułam niemiłe mrowienie w dłoniach, kiedy przystanęliśmy przy drzwiach prowadzących do jego gabinetu. Nigdy nie kojarzył mi się on z niczym przyjemnym, a teraz, po tych paru latach, nabrał jakiejś widmowości, jak gdyby był koszmarem sennym, który śnił mi się przez całe życie, nie prawdziwym miejscem.

– Odniosłem wrażenie, że nie spodobał ci się mój pokój, Shirley – zwrócił się do mnie dopiero w momencie, gdy wycelował różdżkę w zamek od drzwi. Te z cichym skrzypnięciem otwarły się. Nie ważyłam się spojrzeć na Snape'a, ale wiedziałam, czułam w jego głosie, że na jego twarzy znowu pojawił się ów sarkastyczny uśmieszek.

Nie odpowiedziałam. Oczywiście, że mi się nie podobał. Jak mógłby mi się podobać pokój, który wyglądał raczej jak pokój strachów w mugolskim wesołym miasteczku? A jednak nie ważyłam się tego powiedzieć na głos... chociaż z drugiej strony miałam wrażenie, że Snape w jakiś sposób odczytuje moje myśli.

Słyszałam, że był świetny w legilimencji oraz oklumencji... może to stąd? Miałam jedynie nadzieję, że nie posiadał tej samej umiejętności, którą według opowieści posiadał Sam-Wiesz-Kto. Że nie potrafił wyczuwać myśli bez użycia zaklęć.

– Spokojnie, nie mam zamiaru cię tam zabierać. Nie chcę żadnych plotek. Jest środek dnia – dodał, po czym poczekał aż przekroczę próg, nim sam wszedł za mną i zamknął drzwi. Chyba po raz pierwszy znalazł się tak blisko mnie.

Natychmiast więc odsunęłam się od niego i rozejrzałam dokoła. Gabinet wyglądał dokładnie tak samo, jak go zapamiętałam – półki zapełnione słojami o nieznanej zawartości, przyprawiające o dreszcze, zwłaszcza jeżeli ktoś miał bujniejszą wyobraźnię. Nic dziwnego, że odwróciłam wzrok, by nie musieć na nie patrzeć.

– Kto by pomyślał – mruknął Snape, mijając mnie i podchodząc do biurka. – Kto jak kto, ale akurat ty, Shirley, powinnaś być w stanie docenić właściwości tych składników.

Mimo że starał się mnie obrazić, nie mogłam nie odnieść wrażenia, że w tej obeldze krył się jakiś komplement. Jeżeli Snape uznawał, że byłam w stanie określić, jakie korzyści dawały poszczególne ingrediencje, znaczyło to, że nie uważał mnie jednak za skończoną idiotkę.

A wiedział, że nie byłam słaba z eliksirów. Mógł mnie nie lubić, ale to nie zmieniało faktu, iż zawsze otrzymywałam najwyższą ocenę.

– Mogę potrafić docenić właściwości składników, ale nie muszę lubić na nie patrzeć – odrzekłam, marszcząc czoło. – Nawet jeżeli coś jest przydatne, nie znaczy to, że musi być ładne. Pewnych rzeczy po prostu nie ogląda się z przyjemnością.

Milczał przez moment, przysiadając na skraju biurka. Palce miał splecione przed sobą, oczy utkwione we mnie.

– Lepiej więc, żeby coś było przydatne, lecz niemiłe dla oka, czy też żeby było ładne, lecz zupełnie bezużyteczne?

To pytanie zupełnie mnie zaskoczyło. Było to tak, jakby rzeczywiście dążył do jakiegoś tematu, lecz nie chciał go zaczynać bez wybadania gruntu. A już myślałam, że uda mi się zwyczajnie wymknąć z tego gabinetu, nim rozpocznie konwersację... Po ostatnim razie nauczyłam się, że rozmowy z nim nie należą do najprzyjemniejszych.

– To chyba oczywiste – odpowiedziałam, unosząc brew. – Niezależnie od tego, jak przyjemnie patrzy się na rzeczy ładne... lepiej jest odpowiednio doceniać te, które przynoszą jakieś korzyści. Chociaż najlepiej jest, gdy obie te cechy się łączą.

Nieznaczny uśmiech pojawił się na twarzy Snape'a. Nie byłam pewna, czego mogę się teraz spodziewać.

– Czy to samo odnosi się w twoim mniemaniu do ludzi?

Jego cichy, aksamitny głos z jakiegoś względu doprowadzał mnie do szału. Chyba wolałabym, żeby na mnie krzyczał.

– Co ma pan na myśli, panie profesorze? – zapytałam niepewnie.

– Dokładnie to, co powiedziałem, Shirley – odrzekł, po czym odepchnął się dłońmi od biurka i stanął na pełnych stopach. Zrobił parę kroków w moim kierunku, po czym zaczął z wolna krążyć wokół mnie. – Zapytałem, czy uważasz, że lepiej jest znać kogoś, kto dobrze się prezentuje w gronie znajomych... czy też kogoś, kto może okazać się użyteczny?

Zmarszczyłam brwi. Coś w tonie jego głosu wyraźnie mi nie pasowało, zresztą sposób, w jaki mówił o ludziach...

– Nie traktuję ludzi jak przedmioty, profesorze – odrzekłam ze złością. – Jeżeli kogoś lubię, to go lubię. Znajomość nie musi przynosić mi korzyści.

– To wyjaśniałoby wiele spraw – mruknął, po czym przystanął dokładnie na wprost mnie. Uparcie wbijałam wzrok w podłogę. – Pozwól, że inaczej sformułuję to pytanie... Lepiej jest znać kogoś, kto dobrze wygląda... czy kogoś kto posiada bogate wnętrze?

Nie chciałam odpowiadać na jego pytanie, bo odnosiłam wrażenie, że wykorzysta tę odpowiedź przeciwko mnie. Snape miał jakiś dziwny dar, dzięki któremu chociażby najlepsze chęci potrafił wykorzystać przeciw swemu rozmówcy.

A ja naprawdę, niezależnie od tego, co Snape o mnie sądził, nie zamierzałam rozpoczynać kolejnej kłótni. Byłam już tym zmęczona. Chciałam po prostu móc robić to, co robiłam do tej pory – być dobrym nauczycielem.

– Czekam na odpowiedź, Shirley – odezwał się, kiedy milczałam. – Znasz zasady... nie wyjdziesz z tego pokoju tak długo, aż nie powiesz mi tego, co chcę usłyszeć. Jak dla mnie możesz tu siedzieć chociażby do śmierci.

Dłonie mi się trzęsły. Jedną z nich zaciskałam kurczowo na buteleczce z lekarstwem, którą otrzymałam od Snape'a. Kiedy to sobie uświadomiłam, zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście nie rozumiem, o co mu chodzi, czy też uparcie odpieram od siebie tę wiedzę... i nie byłam pewna, która z tych opcji była gorsza.

– Pogrywa pan ze mną w jakieś dziwne gierki, profesorze – zmarszczyłam czoło, wreszcie zmuszając się, by na niego spojrzeć.

Stał tam, spokojnie, z opuszkami palców złączonymi na wysokości swojej klatki piersiowej. Wpatrywał się we mnie, jakby rzeczywiście oczekiwał mojej odpowiedzi. Zastanawiało mnie, czy naprawdę go ona ciekawi, czy też bawiło go samo znęcanie się nade mną.

– Absolutnie – zaprotestował. – Ja jedynie chcę się dowiedzieć jednej bardzo konkretnej rzeczy.

Nie miałam powodu, by podejrzewać, że cokolwiek z tego miało coś wspólnego z Neville'em, a jednak odczuwałam pewien niepokój.

– To oczywiste, że lepiej mieć wśród znajomych ludzi wartościowych – odpowiedziałam wreszcie. Była to dla mnie przegrana, lecz zdawałam sobie sprawę z tego, że był to jedyny sposób, by się od niego uwolnić. Od niego – i od wszystkich tych pytań, przesłuchań, gierek, których sensu nie rozumiałam.

– A jednak z taką lubością otaczasz się ludźmi, którzy niczego nie mogą ci dać.

A więc miałam rację. Serce podskoczyło mi aż do gardła, a następnie opadło na samo dno żołądka, powodując nieprzyjemną sensację.

– Skąd pan to może wiedzieć?

– Nie jestem ślepy, Shirley. Ale przyjdzie taki czas, że przestanę chodzić za tobą krok w krok i zostaniesz zupełnie sama. I będziesz sobie musiała sama radzić – niemalże wyszeptał, a ja zrozumiałam, że to nie moja paranoja. Snape rzeczywiście mnie prześladował. Z jakiego powodu, nie miałam pojęcia... albo przynajmniej tak sobie wmawiałam.

– Potrafię sobie poradzić sama, profesorze.

Przewrócił oczami w ten sam sposób, który irytował mnie przez wszystkie te lata, podczas których mnie nauczał.

– Och, oczywiście. Gdyby tak było, Shirley, byłabyś martwa.

Znowu zadrżały mi dłonie. Było w jego słowach trochę racji, a jednocześnie wcale nie chciałam przyznać, że to wyłącznie dzięki niemu wciąż jeszcze byłam wśród żywych. Zresztą akurat to sformułowanie graniczyło z kłamstwem.

– Wypij ten eliksir, dobrze ci zrobi – dodał, gdy zauważył, że nie mam zamiaru odpowiadać. – I nie, nie jest to trucizna.

Uświadomiwszy sobie, że po raz kolejny wyczuł moje myśli, zarumieniłam się mocno, po czym wyciągnęłam z buteleczki korek. Eliksir nie miał żadnego zapachu, ale też nie był bezbarwny. Gdyby tak było, zaczęłabym się obawiać, że Snape próbuje spoić mnie veritaserum, a to z całą pewnością by mi się nie podobało.

Wreszcie, decydując się zaryzykować, wypiłam zawartość fiolki i poczułam, jak przyjemne ciepło rozpływa się po moim ciele.

– Mówiłem ci już, że nie zamierzam być twoim wrogiem, a i ty tego nie chcesz – powiedział spokojnie, po czym westchnął.

Coś w tonie jego głosu i sposobie zachowania się w ogóle mi do niego nie pasowało. Niezależnie od wszystkiego, był dziwnie miły... a na pewno jak na siebie. Lecz teraz, gdy o tym pomyślałam, poza chwilami, kiedy z nieznanych mi przyczyn zaczynał obrażać Neville'a, nigdy nie był wobec mnie okrutny.

– A ja powiedziałam, że to nie ja jestem winna temu, iż nie jestem w stanie pana polubić.

Mięśnie jego twarzy drgnęły lekko, a w oczach zapalił się niebezpieczny ognik, lecz tym razem udało mu się nad sobą zapanować.

– Jeżeli myśli pan, że Neville to ta osoba, która jedynie ładnie się prezentuje wśród znajomych – ciągnęłam, wykorzystując sytuację – myli się pan. Neville bardzo mi pomaga. Ale nie zaprzeczę również, że pan również mi pomaga, profesorze.

– W jaki sposób pomaga ci Longbottom, Shirley?

Brzmiało to jak podchwytliwe pytanie, lecz ja postanowiłam nie dać się na to złapać. Odłożyłam buteleczkę na jego biurko.

– Rozmową i towarzystwem.

– Ostatnio nie wydawał się być ani towarzyski, ani rozmowny.

Jego słowa sprawiły, że mój żołądek wywinął fikołka. Chciałam się odsunąć, ale moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Dziwne, jak łatwo im to przychodziło, zwłaszcza kiedy drzwi znajdowały się tak blisko. Wystarczyłoby, żebym je otwarła, i już byłabym wolna, z dala od Snape'a, od swoich paranoi...

– Był zajęty.

– Och? – Snape wydawał się być rzeczywiście zdumiony, lecz w tonie jego głosu brzmiała oczywista ironia. – A czymże tak się zajmował? Większość roślin w tym okresie jest uśpionych. Może przykrywa je kołderkami?

Krew się we mnie zagotowała i aż cała zadygotałam.

– Do czego pan dąży? – spytałam, nie potrafiąc już ukryć irytacji. – Dlaczego tak bardzo stara się pan zdyskredytować Neville'a w moich oczach?

– Ten półgłówek sam się dyskredytuje. – Głos Snape'a się zmienił. Nie był już tak spokojny i aksamitny. A jednak, chociaż się wystraszyłam, wolałam, kiedy mówił w ten sposób. – Tchórz... Kto ci dotrzymywał towarzystwa, gdy leżałaś bez życia? Nie Longbottom, Shirley. Ja. Kto pozwala ci wylewać swoje żale teraz, kiedy już nie leżysz w skrzydle szpitalnym? Longbottom? Nie. Longbottom bardziej jest zajęty swoimi roślinkami. Ja, znowu ja, Shirley. Kto od miesięcy stara się ciebie chronić przed jego destrukcyjnym wpływem? Ja.

Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że stałam tak z plecami przyciśniętymi do kamiennej ściany już od pewnego czasu. Z każdym słowem Snape zbliżał się coraz bardziej, a teraz jego dłoń spoczywała na murze tuż obok mojej twarzy. Bałam się normalnie oddychać, wiedząc, że wówczas podmuch powietrza otrze się o jego twarz.

Odnosiłam wrażenie, że wciąż myli mnie z Lily. A jednak tym razem ani przez moment się nie zawahał, nie zająknął. Wymawiał moje nazwisko z niemalże chorobliwym przekonaniem, jakby starając się to zaznaczyć.

– Czy do ciebie nic nie dociera?

Nie mogłam dłużej unikać spoglądania w jego oczy. Znajdowały się zaledwie parę cali od moich, ciemne jak dwa tunele. Perłowe blizny na jego twarzy lśniły delikatnie w przytłumionym świetle świec.

Wiedziałam, że zadał pytanie, lecz nie ryzykowałam odpowiedzi na nie. Mój oddech urywał się, a ja nie byłam w stanie nabrać dość tlenu, żeby przestało kręcić mi się w głowie. Wreszcie zamknęłam oczy, modląc się, by to wszystko okazało się jedynie snem, by móc unieść powieki po to tylko, by dowiedzieć się, że nic z tego nigdy się nie wydarzyło.

Jednak ledwie to zrobiłam, poczułam coś, czego nigdy nie spodziewałabym się poczuć w takiej sytuacji.

Jego dłoń była chłodna, gdy ujmowała mój policzek. Kciuk delikatnie pogładził skórę tuż pod moim okiem, jakby ocierając niewidoczne łzy. I nagle, tak szybko, jak się zaczęło, owo doznanie znikło. Snape wyprostował się i odsunął.

– Wracaj do siebie – wyszeptał wreszcie. – Musisz odpocząć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro