Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Cokeworth

– Jesteś pewien, że nie moglibyśmy po prostu ruszyć Ekspresem Hogwart? – zapytałam niepewnie, marszcząc czoło, kiedy kroczyliśmy kamienną ścieżką ku Hogsmeade. – Stamtąd pojechalibyśmy Błędnym Rycerzem. Albo po prostu stąd...

– Nie – odparł sucho Snape, marszcząc lekko czoło, kiedy na mnie spoglądał. – Nie chcę tłoczyć się w środkach publicznego transportu. Od ukończenia szkoły nigdy nie jechałem pociągiem, a do Błędnego Rycerza nigdy nie wsiadłem. I niech tak pozostanie.

Zdziwił mnie ton jego głosu. Popatrzałam na niego, lecz zaraz spuściłam wzrok. W oddali majaczyły już budynki Hogsmeade, najbliższego punktu teleportacyjnego. Ciągnęłam za sobą kufer z dość nietęgą miną, bo wyjątkowo nie lubiłam teleportacji; naprawdę wolałabym jechać pociągiem lub autobusem...

Z kolei on upierał się, by udać się do Hogsmeade i teleportować się bezpośrednio w parku tuż obok jego domu. Obawiałam się tego nieco, bo wiedziałam doskonale, że okolica ta była zamieszkana przez mugoli. Co jeżeli któryś z nich nas zobaczy? Z drugiej jednak strony wiedziałam, że akurat Snape był bardzo ostrożny i nigdy nie pozwoliłby sobie na naruszenie tajemnicy, którą objęty był świat czarodziejski.

– Naprawdę wolałabyś zmarnować cały dzień wśród ludzi, których nie znasz? Z których każdy może okazać się śmierciożercą? – warknął mężczyzna. Jeszcze w zamku chwycił mnie za rękę i do tej pory nie puszczał. – Nie ma mowy, Shirley. Teleportacja jest o wiele szybsza i bezpieczniejsza niż jakikolwiek inny środek transportu.

Trudno było się z tym nie zgodzić – pomijając, oczywiście, fakt, że można było się rozszczepić. Nie ośmieliłam się jednak powiedzieć tego na głos... zresztą chyba nie musiałam, bo Snape coraz lepiej rozumiał, co chcę powiedzieć wówczas, gdy nie używałam żadnych słów.

– Zastosujemy teleportację łączną – wyjaśnił. – Po prostu musisz mocno mnie trzymać, a ja cię poprowadzę.

Nie próbowałam więcej protestować, bo wiedziałam doskonale, że niezależnie od tego, jak wiele energii bym w to włożyła, nie będę w stanie przekonać Snape'a do zmiany zdania. Najgorszy w tym był fakt, iż Snape przede wszystkim posiadał argumenty, których nie potrafiłabym obalić, chociażbym nie wiem jak się starała.

Wreszcie dotarliśmy do Hogsmeade, a ja poczułam dziwną sensację w żołądku; nie miała ona nic wspólnego z tym, że zaraz będę się teleportować – raczej z tym, gdzie właściwie się teleportuję i gdzie spędzę najbliższe dni.

– Trzymaj kufer mocno – powiedział cicho Snape, a ja mogłabym przysiąc, że usłyszałam pewnego rodzaju fascynację w jego głosie. Czyżby aż tak bardzo cieszył się faktem, że przez parę dni u niego zamieszkam?

Jeżeli tak niewiele potrzebował do szczęścia... chyba mogłabym mu dać chociaż tyle. Byłam mu winna o wiele więcej, jak więc mogłam narzekać w sytuacji takiej jak ta? Robił to głównie dla mnie, lecz tak prosta rzecz, jak moje odwiedziny, mogłaby go ucieszyć. Jedynie moje tchórzostwo mnie od tego powstrzymywało.

Bo niestety taka była prawda: bałam się. Bałam się tego, co było między nami, między Severusem a mną. Bałam się tego, co mogłoby się z naszej relacji rozwinąć. Bałam się tego, jak przyjmie to społeczeństwo – i czy my będziemy w stanie to znieść. Gdybym była w stanie podjąć ryzyko, być może już spełniłabym wszystkie jego marzenia.

Snape chwycił mnie mocno za rękę i zaczął odliczać. Na "trzy" oboje zakręciliśmy się w miejscu, a ja poczułam, jak niewidzialna moc wpycha nas w tunel, który sprawiał, że zaczęłam się dusić. Nie był to pierwszy raz, kiedy się teleportowałam, więc wiedziałam, że to potrwa jedynie chwilkę – za pierwszym razem naprawdę zaczęłam panikować.

Teraz zaś minęło tylko parę sekund, nim poczułam, jak moje nogi uginają się pod ciężarem mojego ciała, gdy stopy uderzyły w podłoże. Znowu mogłam oddychać świeżym powietrzem. Powoli otwarłam oczy.

Ten widok był dla mnie zupełnym zaskoczeniem. Wylądowaliśmy w zarośniętym parku, opodal zaniedbanej, brudnej uliczki, przy której stały rzędy podupadających, ceglanych domów. Pomimo pięknej pogody wszystko wydawało się tu być ciemne, jak gdyby zakurzone. Nie tak wyobrażałam sobie miasto, w którym mieszkał Snape.

Z wolna odwróciłam głowę, by spojrzeć na mężczyznę, który wciąż stał nieruchomo u mego boku. Jego dłoń wciąż trzymała moją niemal kurczowo.

– Wiem... wiem, że nie jest to wymarzone miejsce na ferie – powiedział cicho, jak gdyby ze wstydem, który zupełnie nie pasował do Snape'a, którego znałam – ale zobaczysz, że nie jest tu tak źle, jak by się wydawało.

Nie mogłam powstrzymać swoich myśli od popłynięcia w kierunku Hogwartu, który teraz otoczony był zielenią. Wzdłuż ścieżek i na wewnętrznym dziedzińcu rosły pachnące kwiaty. Obraz ten był zupełnie nieporównywalny z tym, co właśnie widziałam – i nie było wątpliwości, która sceneria była lepsza dla spędzenia świąt.

Jednak zmusiłam się do ugryzienia w język. Wystarczyło, że usłyszałam ten dziwny ton w głosie Snape'a; nie chciałam go dręczyć dalej.

– Chodź tędy – dodał po chwili Severus, prowadząc mnie ku wąskiemu chodnikowi. Płytki były tu popękane i nierówne, i trzeba było uważać, by nie skręcić na nich kostki. Nasze kufry terkotały cicho, kiedy szliśmy ku najbliższemu skrzyżowaniu, jeżeli w ogóle tak można było nazwać to miejsce. Był to zaledwie niewielki pasaż pomiędzy dwoma budynkami – gdyby mnie tam nie poprowadzono, pewnie sama nie byłabym w stanie go dostrzec.

Zastanawiało mnie, czy może mnie czekać cokolwiek dobrego w dzielnicy takiej jak ta. Byłam przyzwyczajona do miasteczek wyglądających nieco inaczej – może nie pięknych, ale przynajmniej zadbanych. Mniej ponurych.

Tymczasem tutaj nikt chyba nie mieszkał – w niejednym oknie dostrzec można było deski. Parę szyb było powybijanych. Uszkodzonych latarni nikt nie naprawiał, a tabliczka z nazwą ulicy była już tak zardzewiała, że nie byłam w stanie odczytać nazwy. Dopiero po chwili usłyszałam cichy szmer telewizora dochodzący z jednego z budynków i dość ordynarny głos jakiegoś mężczyzny. A więc okolica jednak była zamieszkała...

Moje nadzieje związane ze świąteczną przerwą zaczęły niknąć. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale nie mogłam się spodziewać tego. Brudu, przerażającego ubóstwa, samotności, która aż raziła w oczy.

Wreszcie dotarliśmy do jednego z domków, który w żaden sposób nie różnił się od pozostałych. Snape wyciągnął różdżkę i wycelował w zamek. Rozbłysło słabe światło i drzwi otwarły się przed nami. Severus gestem wskazał, bym weszła – tak też zrobiłam.

Zdziwił mnie fakt, że w porównaniu z całą resztą tego miasteczka ten dom wydawał się być pedantycznie czysty, chociaż wcale taki nie był. Co więcej, przedmioty w jego wnętrzu tak do siebie nie pasowały, że dziwiło mnie, iż ogólny efekt był całkiem niezły: fotele i stara, zapadła sofa, stojące obok kulawego stolika. Nad nimi wisiał stary żyrandol, na którym właśnie rozbłysły świece. Na wyszorowanej podłodze z kolei leżał okropnie stary, wypłowiały dywan.

Lecz nie to zafascynowało mnie najbardziej. W tym saloniku jedna rzecz wskazywała na to, iż dom należał do Snape'a, a były to książki. Setki, może tysiące książek poukładanych na wysokich półkach, stojących przy ścianach.

Nic z tego nie mogło być ładne. A jednak był w tym jakiś dziwaczny czar, coś, co sprawiało, że nie chciałam odwrócić się i uciec.

– Witaj w moim domu, Shirley – odezwał się wreszcie Snape, zamykając za nami drzwi i obrzucając salonik niemalże nienawistnym spojrzeniem. Krótkim machnięciem różdżki sprawił, że mój kufer zniknął, zapewne lądując w pokoju gościnnym. – Nie stój w wejściu, tu jest przeciąg. Lepiej chodź ze mną, zaprowadzę cię do twojego pokoju...

Dopiero wówczas mnie to uderzyło: wydawać się mogło, że z tego pokoju nie ma wyjścia. Teraz nawet, gdy drzwi się zamknęły, nie byłabym w stanie ich odnaleźć: w miejscu, gdzie przed chwilą się znajdowały, teraz były wysokie rzędy obitych w skórę ksiąg, które zdawały się wyściełać ściany niczym swoista tapeta.

A jednak kiedy Snape ruszył w prawo, zaraz przed nim uchyliła się jedna z półek, ukazując tajemne przejście. Korytarz był z początku zupełnie ciemny, lecz wystarczyło postawić krok, a świece przytwierdzone do ścian natychmiast zapłonęły, rzucając dość blade światło na spłowiałe kwieciste tapety i chodnik na podłodze.

Wiem, że zabrzmi to okrutnie, ale idący przede mną w podniszczonej, czarnej szacie Snape wydawał się w jakiś sposób pasować do tego otoczenia. Z drugiej zaś strony nie pasował do niego zupełnie... bo jak osoba tak elegancka jak Severus Snape mógł mieszkać w domu taki jak ten? Wydawało się to niemal nieprawdopodobne.

Wreszcie opuściliśmy wąski korytarz. Ten drugi był o wiele szerszy, lecz równie ponury. Wzdłuż ścian mogłam spostrzec kilkoro drzwi, co upewniło mnie w przekonaniu, że dom ten z zewnątrz wydawał się o wiele mniejszy, niźli był naprawdę. Zastanawiało mnie jedynie, czy była to zasługa czarów Severusa, czy też ktoś przed nim majstrował z tym budynkiem. To drugie wydawało się być bardziej prawdopodobne, jako że Snape nie potrzebował dużego domu. Prawdę mówiąc, duży, pusty dom chyba jeszcze bardziej go przygnębiał.

Skręciliśmy w prawo, nadal milcząc. Niekiedy przechodziliśmy obok starych ram obrazów, ale nie mogłam dostrzec w nich żadnych postaci; zatem i ci mieszkańcy opuścili ten dom. Zresztą wcale mnie to nie zdziwiło.

Wreszcie Snape otwarł ostatnie drzwi po lewej stronie i wpuścił mnie do środka. Zmiana była tak ogromna, że oniemiałam.

Ten pokój, w przeciwieństwie do całej reszty domu, był zupełnie jasny. Przez wysokie okno wlewało się do środka blade światło słoneczne. Ściany, pomalowane na żółto, były tak czyste, że mogłabym się założyć, że ktoś zajął się tym miejscem zupełnie niedawno. Na podłodze leżał niewielki, puchaty dywanik. W rogu z kolei stało sporych rozmiarów łóżko z kolumienkami, trochę podobne do tego, które pamiętałam z dormitorium w Ravenclawie.

– Mam nadzieję, że... że ci się podoba – powiedział Snape, po czym odchrząknął. Było oczywiste, że czuł się nieswojo. Nic dziwnego; ja sama nie bardzo wiedziałam, co czuję. – Będziesz tu mieszkać przez najbliższy tydzień.

Wciąż jeszcze milcząc, spojrzałam w kierunku drzwi, a następnie znowu na pokój. Tuż obok łóżka dostrzegłam swój kufer, teraz rozpakowujący się leniwie. Czy było to prawdopodobne, że drzwi, które prowadziły do tego miejsca, nie były wcale drzwiami, lecz jakimś portalem, tajemnym przejściem do innego świata...?

– O Boże... – wyszeptałam, nim popatrzałam na Snape'a. Miałam nadzieję, że nie wyglądałam na zbyt przerażoną, chociaż w tej chwili to, co czułam, było w przedziwny sposób podobne do strachu, chociaż o wiele przyjemniejsze.

– Oczywiście możesz tu przyjeżdżać częściej, jeśli ci się spodoba – dodał po chwili, wzruszając lekko ramionami. – Jesteś tu zawsze mile widzianym gościem.

Nie ulegało wątpliwości, że ten pokój został przygotowany tylko dla mnie. Że gdy tylko Snape wpadł na pomysł, by mnie tu zabrać, urządził to miejsce, bym nie czuła się niekomfortowo w ciemnym, prawie opuszczonym domu.

– Jeżeli chcesz, oprowadzę cię po domu – zaproponował, wyciągając ku mnie dłoń, a ja bez zastanowienia położyłam na niej swoją.

Poprowadził mnie przez korytarze, by pokazać mi przeróżne miejsca: bibliotekę, jadalnię, nawet swój gabinet. Wszystkie wyglądały podobnie: zaniedbane i sprawiające wrażenie zupełnie opuszczonych.

– Nie przygnębia cię to miejsce? – spytałam niepewnie, kiedy staliśmy pośrodku jego gabinetu. Był to ciemny pokój, gdzie główną rolę odgrywało ciężkie, dębowe biurko, liczące sobie pewnie kilkaset lat. Na jego blacie leżała przewrócona ramka na zdjęcie. Wysokie okno za biurkiem było zasłonięte, a przez ciężkie kotary nie wpływało do wnętrza wiele światła. Jednak i tutaj świece zapłonęły, gdy tylko otwarliśmy drzwi.

– To miejsce? Tak – odparł Snape, a w jego głosie usłyszałam dziwną, smutną nutę. – Od zawsze mnie przygnębiało. Nie wracałem tu chętnie i nadal nie wracam. Może dlatego właśnie nie czuję potrzeby, by zbytnio się nim zajmować.

– Mogłoby być piękne – zauważyłam cicho, odchodząc od niego parę kroków i rozglądając się. W ramie obrazu drzemał, pochrapując, jakiś siwowłosy czarodziej. Jego czarna tiara niemalże zsunęła się mu z głowy.

– Tak sądzisz? – Gdy Snape zadawał to pytanie, wydawał się być zdumiony, że ktoś może tak uważać. – Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

Chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nie powinnam tego robić, podeszłam do okna i rozsunęłam zasłony, pozwalając światłu wtargnąć do wnętrza. Pokój nie stał się przez to ładniejszy, lecz z całą pewnością bardziej znośny. Nie potrafiłam pojąć, jak ktokolwiek mógł pracować w takich ciemnościach.

– Wystarczyłoby zaledwie parę zmian... i mnóstwo czasu – odrzekłam, podchodząc do biurka, by postawić ramkę na zdjęcie. Nim jednak to zrobiłam, Severus złapał mnie za rękę, nie pozwalając mi dotknąć tego przedmiotu.

– Mogłabyś tu pozmieniać wszystko – powiedział cicho, sprawiając, że moje serce zabiło szybciej. Wiedziałam, że jestem w pułapce. To właśnie dlatego nie chciałam znajdować się z nim sam na sam, nie mając dokąd uciec. – Uczynić z tego budynku swój dom... ze starego nocnego koszmaru zmienić go w sen.

Zarumieniłam się. Po raz kolejny Snape poruszył ten temat, chociaż wcześniej mogłabym przysiąc, że go unikał. A może unikał go dlatego, że obawiał się, iż ucieknę. Teraz zaś nie miałam gdzie się skryć i nareszcie mógł ze mną porozmawiać.

– Severusie – odrzekłam szeptem. – Wiesz równie dobrze jak ja, że to...

– ...niemożliwe? Nie, Shirley. To ty tak mówisz, a przez ciebie przemawia strach. Tchórzostwo. – Spojrzał na mnie tak, że zadrżałam. Był to ów groźny wzrok, którego unikałam jeszcze od czasów szkolnych. – Ja sądzę, że to prawdopodobne, gdybyś tylko zechciała zaryzykować.

Westchnęłam cicho.

– Zaryzykować co? – spytałam, marszcząc czoło. – To, że zamieszkam z tobą w opuszczonym miasteczku?

Twarz Snape'a przez chwilę wydawała się być pusta, a potem pojawił się na niej grymas. Nie ulegało wątpliwości, że popełniłam błąd, wypowiadając te słowa na głos. Jednak nie chciałam go zwodzić. To nie było miejsce, w którym spędziłabym chociażby dnia, gdybym miała wybór.

– Nie jest tu tak źle – odrzekł sztywno.

– Więc dlaczego ty nienawidzisz tego miejsca? – odgryzłam się, nim zdążyłam się powstrzymać.

– A do czego mam wracać? – warknął, puszczając moją dłoń. – Do tych pustych, zimnych ścian? Do książek? Wina? Nie, Shirley. Nic ani nikt tu na mnie nie czeka. Ty jedna... ty jedna mogłabyś to wszystko zmienić. Sprawić, że wracałbym tu z radością. Że chłód stałby się ciepłem.

– Nie chcę być uwięziona w klatce – odparłam, zakładając ręce na piersi.

– Nikt by cię tu nie więził! – Jego głos odbił się echem od ścian. – Znalazłbym sposób... sprawiłbym, że byłabyś szczęśliwa. Widziałem to na twojej twarzy... Ten pokój, w którym teraz mieszkasz, powstał dla ciebie. W nim czułaś się dobrze. Gdybyśmy... gdybyśmy cały dom urządzili tak, by ci się podobał...

Bałam się tego, jak daleko w przyszłość wybiegał. Co jeszcze miał dla nas zaplanowane?

– Czasami jesteś szczęśliwa, gdy jesteś ze mną – dodał cicho, podchodząc do mnie i ujmując moją twarz w dłonie. Światło odbijało się od jego bladej twarzy, uwypuklając stare blizny. – Jeżeli zaprzeczysz, skłamiesz.

Nie odpowiedziała, wiedząc, że ma rację. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe; usta miałam lekko rozchylone, łapiąc z trudem oddech.

– Severusie, wymagasz ode mnie zbyt wiele – wyszeptałam, czując, jak wargi mi drżą.

– Uratowałem ci życie, Shirley. Uważam, że to uczciwa cena... życie za życie.

Delikatnie położyłam dłonie na jego dłoniach; wydawały się być jeszcze zimniejsze niż zazwyczaj. Początkowo chciałam je zdjąć ze swojej twarzy, ale zrezygnowałam i lekko pogładziłam je kciukami.

– Zostałabyś tu panią, Shirley... pomyśl o tym – mówił rozgorączkowany. – Nie trzymałbym cię tu przez cały czas... Pracowałabyś tak jak teraz, jedynie na wakacje wracalibyśmy tu razem. Wracalibyśmy do domu. Co w tym zdaniu brzmi tak źle, że tak się go obawiasz?

– Nie chcę być tu panią, Severusie. Nie chcę być panią Snape – odparłam z rozpaczą.

Najgorsze jednak było to, że mój głos wcale nie brzmiał przekonująco... a ja nie byłam pewna dlaczego. Czy dlatego, że nie chciałam go zranić i przez moment się zawahałam? A może dlatego, że w głębi serca nie czułam do tego pomysłu aż takiej odrazy?

Twarz Snape'a stężała, kiedy spojrzał mi w oczy.

– Jestem w stanie wytrzymać tchórza, ale nie kłamcę, Shirley – odrzekł tak cicho, że właściwie musiałam wyczytywać słowa z ruchu jego warg.

– Nie kłamię...

– Jest tylko jeden sposób, by się przekonać. – Snape odsunął się ode mnie, ale wciąż wpatrywał się we mnie z powagą. – Czy jesteś w stanie zaryzykować wszystko, by się dowiedzieć prawdy?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro