Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Białe Boże Narodzenie

Tej nocy długo nie potrafiłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, aż wreszcie położyłam się na plecach i wbiłam wzrok w sufit nade mną. Był on pomalowany na granatowo, a na nim mieniły się setki lub tysiące maleńkich, srebrnych plamek, które do złudzenia przypominały prawdziwe gwiazdy. Uwielbiałam tę część swojego pokoju, chociaż widywałam ją bardzo często, bo jedynie wówczas, gdy kładłam się w łóżku.

Moje myśli uciekały wciąż do jednej i tej samej osoby; nadal nie potrafiłam zaakceptować tego, co się wydarzyło. Było to tak nierealne, że nawet wiedząc, iż wszystko to było prawdą, nie pozwalałam sobie w to uwierzyć.

A jednak... czy nie powinno to być dla mnie oczywiste już od pewnego czasu? Czy nie chodził za mną krok w krok, pilnując mnie nawet przed sobą samą? Poza tym... to wspomnienie. Jeszcze gdy leżałam nieprzytomna w skrzydle szpitalnym, jestem pewna, że poczułam pocałunek na swoim czole. Co prawda, do tej pory podejrzewałam o to Neville'a, ale przecież Neville nie mógł się do mnie zbliżać.

A mimo wszystko nie potrafiłam, nie, nie mogłam w to uwierzyć. Snape przecież mnie nienawidził – i to jeszcze od czasów, gdy mnie uczył. Czy to nie on nazywał mnie szlamą i obrażał, kiedy tylko miał okazję? Już nie wspominając tego, że był ode mnie starszy. O wiele starszy. Takie rzeczy działy się jedynie w filmach lub książkach, a nie w rzeczywistości.

Pewnie nadal mylił mnie z Lily. Prawdę mówiąc, teraz zaczęło mnie zastanawiać, kim tak naprawdę była Lily; do tej pory dowiedziałam się jedynie, że to nikt inny, tylko matka Harry'ego Pottera. A jednak było w niej coś, co sprawiało, że patrząc na mnie, Snape przypominał sobie o niej. I przy tym wszystkim było to chyba dobre wspomnienie.

Jęknęłam cicho i znowu obróciłam się na bok. Słyszałam ciche pochrapywanie lustra, ale ja nadal nie potrafiłam zasnąć. Już podczas kolacji Neville zauważył, że jestem jakaś rozkojarzona. I muszę przyznać, że naprawdę nie potrafiłam się skupić na tym, co miał mi do powiedzenia, chociaż wydawał się być naprawdę zafascynowany tym, o czym opowiadał. I choć zazwyczaj uwielbiałam go słuchać, gdy mówił o rzeczach, które kochał, tym razem nie docierało do mnie ani jedno jego słowo.

Otaczasz się ludźmi, którzy niczego nie mogą ci dać, zabrzmiał w mojej głowie chłodny głos Snape'a. Znowu jęknęłam, po czym wstałam i zaczęłam krążyć po pokoju, drżąc lekko z zimna i wsłuchując się w szum wiatru za oknem.

A cóż takiego mógł mi dać Snape? Był starszym ode mnie, zgorzkniałym mężczyzną, który nie widział w niczym niczego dobrego. I chociaż ukrywał w sobie wiele dobra, którego zazwyczaj nie pozwalał w sobie dostrzec, niczego to nie zmieniało. Jego towarzystwo nadal nie sprawiało mi żadnej przyjemności – i nie wierzyłam, by moja obecność dawała mu cokolwiek prócz irytacji, niezależnie od tego, co mówił.

– Snape mnie nienawidzi – powiedziałam do siebie na głos, ale zabrzmiało to raczej tak, jakbym próbowała przekonać samą siebie, nie jakbym rzeczywiście w to wierzyła. – Snape mnie nienawidzi i niech tak zostanie.

– Wmawiaj to sobie, kochaneczko – mruknęło sennie lustro.

Ostatni tydzień przed świętami Bożego Narodzenia minął zaskakująco szybko. Mimo porad Neville'a, by jednak zadać uczniom trochę zadania domowego, by się nazbyt nie rozleniwili, pozwoliłam im w pełni rozkoszować się wolnością podczas tych paru dni.

Zamek zaczął się wyludniać, kiedy młodzież opuszczała szkołę, by wyruszyć do swych domów rodzinnych. Uśmiechnęłam się lekko, patrząc, jak ciągną swoje kufry, by dostać się do powozów, które z kolei zawiozą ich na stację Hogsmeade, gdzie czekał już przepiękny, czerwony Ekspres Hogwart.

Początkowo, przyznam się, zastanawiałam się, czy nie wrócić na święta do domu – mimo iż byłam nauczycielem, wciąż przysługiwało mi to prawo – lecz zdecydowałam się zostać. Nie byłam pewna, co zastanę w domu; moi rodzice nie byli zachwyceni faktem, iż wybrałam "ten drugi świat", który tak bardzo nie pasował do ich wyobrażenia mojej przyszłości. Dlatego też jedynie napisałam do nich długi list i wysłałam sowę, by zaniosła go im wraz z prezentami.

Niewielu uczniów zostało w zamku podczas tych ferii; wróciła natomiast pani dyrektor, której to widok ucieszył wielu z nas. Wydawała się być zmęczona i jakby o wiele starsza, lecz kiedy się uśmiechała, wciąż była tą samą McGonagall.

Z kolei Snape... Snape znowu zaczął mnie unikać, a ja nie czułam z tego powodu żalu, chociaż pojawiło się w moim sercu uczucie, którego nie byłam w stanie nazwać. Nie roztrząsałam tego jednak nazbyt, bo im mniej o nim myślałam, tym szczęśliwsza się czułam.

A jednak nie było to proste. Neville naprawdę miał wiele pracy w swoich szklarniach, bo przesiadywał tam całe dnie. McGonagall, chociaż wróciła do szkoły, często zamykała się w swoim gabinecie i jedynie Snape jej towarzyszył podczas tych długich godzin (starałam się nie myśleć, o czym rozmawiają). Hagrid z kolei całą swoją uwagę poświęcał swoim stworzeniom, które, jak mi powiedział pewnego dnia, zaczęły chorować z uwagi na bardzo niską temperaturę.

Były to więc kolejne dni, które spędziłam w bibliotece, ślęcząc nad księgami. I nie, nie czułam się z tego powodu nieszczęśliwa, chociaż prawdę powiedziawszy, chyba już trochę przyzwyczaiłam się do tego, że zazwyczaj miałam jakieś towarzystwo.

Przyszedł wreszcie świąteczny poranek: biały, śnieżny i bardzo mroźny. Na oknach szkliły się kwiaty ze szronu, a ja naprawdę cieszyłam się, że skrzaty dopilnowały, by ogień w kominku nie zgasł.

W nogach łóżka dostrzegłam stosik prezentów i uśmiechnęłam się lekko. Być może nadal byłam w sercu dzieckiem, bo ten widok sprawił mi radość. Ale też kto nie lubi dostawać prezentów? Jednocześnie też zastanawiało mnie, czy podarunki, które sama rozdałam, spodobają się ich nowym właścicielom...

Usiadłam na brzegu łóżka i delikatnie odwiązałam kokardkę z pierwszego pudełka, kiedy usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Uniosłam lekko brwi ze zdumienia, bo nie spodziewałam się wizyty o tak wczesnej porze, lecz domyślałam się, kto to może być – w końcu jedna tylko osoba, poza panią dyrektor, wiedziała, gdzie ukryty jest mój pokój.

Odłożyłam pudełko z powrotem na koc, po czym wstałam, by otworzyć drzwi. Uśmiechałam się lekko, bo już dawno nie widziałam Neville'a.

– Naprawdę, Neville, czy nie sądzisz, że to trochę zbyt wczesna... – zaczęłam, ale urwałam wpół zdania, gdy tylko drzwi się otwarły.

Spoglądał na mnie ze zdumieniem nie Neville, ale Snape. Zarumieniłam się i cofnęłam o krok, szybko zawiązując szlafrok. Nigdy w życiu bym nie pomyślała, że zobaczy mnie w takim stanie... no i że to on przyszedł do mnie tak wcześnie rano.

Bardzo nie lubiłam, gdy spoglądał na mnie w ten sposób, z lekko uniesioną brwią i miną, której nie mogłam rozszyfrować; nie byłam pewna, czy było to obrzydzenie, ironia, czy coś zupełnie innego. Pewnie dlatego zabrakło mi odwagi, żeby utrzymać kontakt wzrokowy i zaraz spojrzałam w zupełnie inną stronę, odchrząkując.

– Przyznam, że zdziwiłoby mnie, gdybyś się go o tej porze spodziewała – powiedział cicho, a ja bezmyślnie wcisnęłam dłonie w kieszenie szlafroka, nadal na niego nie patrząc.

– Ale za to nie widzi pan nic dziwnego w tym, by samemu przyjść do mnie tak wcześnie – odparowałam, nim zdążyłam się zastanowić, jakie słowa właściwie opuszczają moje usta. Ugryzłam się w język, ale było już za późno.

– Jest to jedyna godzina, kiedy nie spodziewałem się tu spotkać tego bałwana – wycedził. – Ani tutaj, ani kręcącego się gdziekolwiek obok ciebie.

Spojrzałam na niego z oburzeniem. Wiedziałam, że muszę bardziej uważać na słowa, by nie doprowadzić do kłótni, ale to nie zmieniało faktu, że nie potrafiłam słuchać, jak obraża Neville'a. Niezależnie od tego, co myślał, nic nie czyniło go w jakikolwiek sposób lepszym od mojego przyjaciela.

– Mogę wejść? – zapytał, lecz nie czekając na moją odpowiedź, po prostu wprosił się sam, a drzwi natychmiast się za nim zamknęły.

– Nie chcę być nieuprzejma, lecz nadal uważam tę porę na zbyt wczesną na odwiedziny – powiedziałam, mając nadzieję, że mój głos nie drżał zanadto; nie chciałam, by Snape myślał, że się go boję.

Jednak kłamałam sama przed sobą, bo przecież się bałam. Nawet nie tego, że mógłby mi coś zrobić... bo przecież nikt nie dbał o mnie bardziej niż Snape we własnej osobie. A jednak coś sprawiało, że nie mogłam czuć się swobodnie w jego obecności. Akurat moja komnata do tej pory wydawała się być miejscem zupełnie bezpiecznym; teraz z kolei czułam się tak zagubiona, że nie wiedziałam, co powinnam zrobić.

Snape zignorował moje słowa. Rozejrzał się dokoła, oceniając mój pokój, a ja modliłam się w duchu, by moje lustro nie zaczęło znowu gadać.

– Nie spodziewałem się dostać od ciebie prezentu, Shirley – odezwał się wreszcie Snape, a ja spłonęłam rumieńcem.

Jeszcze nigdy nie czułam się tak zawstydzona. Właściwie jego słowa zabrzmiały dla mnie jak nagana. A przecież był moim kolegą z pracy – ofiarowanie jakiegoś drobnego podarunku było normalne. Przecież były święta.

– Nawet pan nie może w tym geście znaleźć nic niestosownego, profesorze – odważyłam się powiedzieć, wreszcie unosząc wzrok. Ze zdziwieniem dostrzegłam, że na jego twarzy nie widzę złości, raczej coś na kształt uprzejmego zdumienia i ciekawości. Dopiero na moje słowa skrzywił się lekko.

– Nie powiedziałem przecież, że uznaję to za niestosowne – odrzekł trochę zniecierpliwionym tonem. – Jedynie że się tego nie spodziewałem.

– Podejrzewam, że mój prezent jest jedynie jednym z wielu – odezwałam się jedynie po to, by nie dopuścić do niezręcznego milczenia.

Snape wykonał jakiś dziwny ruch, jakby chciał wykonać dłonią jakiś gest, lecz natychmiast z tego zrezygnował.

– Tak sądzisz, Shirley? – spytał, patrząc na mnie, unosząc lekko brew. – A zatem wiedz, że się mylisz.

Zagryzłam dolną wargę, znowu robiąc krok do tyłu. Nie spodziewałam się takiej reakcji na fakt, iż zrobiłam mu prezent świąteczny. Wydawało się, że zrobiło to na nim większe wrażenie, niż mogłam sobie wyobrazić. Ze zdumieniem spostrzegłam, iż dystans między nami nie zmniejszył się – nie dostrzegłam, kiedy się poruszył, ale mogłabym przysiąc, że ilekroć się od niego odsuwałam, on ponownie zmniejszał tę odległość.

– Nie rozumiem, profesorze. – Aż sama zdziwiłam się, że mój głos zabrzmiał tak głośno i pewnie. – Są święta. To oczywiste, że znajomym rozdaje się prezenty. To taka tradycja. A że zawdzięczam panu życie... nie wybaczyłabym sobie, gdybym...

Nie dokończyłam zdania. Bałam się, że zabrnę zbyt daleko, że sytuacja stanie się jeszcze bardziej niezręczna, niż już była.

– Też mam dla ciebie prezent, Shirley – odrzekł, jakby w ogóle nie usłyszał moich słów.

– Ależ... naprawdę, panie profesorze... – mruknęłam i w tym momencie moje nerwy nie wytrzymały. Nie próbując nawet zachować żadnych pozorów, po prostu odwróciłam się i odeszłam parę kroków w bok. Snape nie starał się mnie zatrzymać.

– Nie robię tego dlatego, że czuję, że jestem ci coś winien – dodał. – Robię to, bo chcę.

Nie byłam pewna, dlaczego ten mężczyzna tak mnie zawstydzał. Przecież pracowali tu inni nauczyciele, którzy nauczali jeszcze wówczas, gdy byłam tu uczennicą. A on jeden działał na mnie w ten sposób. Czy to dlatego, że przez tyle lat myślałam, iż nie żyje? A może dlatego, że on jeden naprawdę nie znosił mnie jeszcze od tamtych lat?

– Nie chciałem tego dawać domowym skrzatom, bo te tu są wyjątkowo rozbestwione – skrzywił się znowu, spoglądając beznamiętnie na kupkę prezentów w nogach mojego łóżka. – A nie chcę, by cała szkoła o tym mówiła.

– Zapewniam pana, że skrzaty...

– Już słyszałem wśród uczniów, że profesor Longbottom szukał dla profesor Shirley, jak to określili, czegoś ładnego w Hogsmeade.

Ton jego głosu sprawił, że poczułam przeraźliwe zimno, które nie miało nic z mrozem panującym poza murami zamku. Mój żołądek wykonał jakieś dziwne salto, a ja zaraz założyłam dłonie na piersi, nie mając odwagi spojrzeć na Snape'a.

– Jestem pewna, że to absolutny przypadek – powiedziałam, nawet się do niego nie odwracając. – Uczniowie lubią plotkować.

– Och, oczywiście – odparł Snape tonem przesyconym jadem. – A niektórzy wręcz uwielbiają dostarczać im tematów do plotek.

Dopiero wówczas odwróciłam się, by spojrzeć mu w oczy. Przez moment miałam ochotę przerwać ten kontakt, ale nie pozwoliłam sobie nawet mrugnąć, chociaż dałabym rękę, że on starał się mnie zmiażdżyć swoim spojrzeniem.

– W życiu nie pomyślałbym, że mierzysz tak nisko, Shirley – rzekł tak cicho, że wydawać się mogło, że słyszę nie jego głos, a myśli.

– Nie uważam, by był to dobry czas na tę...

– Jesteś tchórzem. – Zrobił kolejny krok w moją stronę. Natychmiast zbliżyłam się do drzwi. – Ale nie jesteś skończoną idiotką i wiesz doskonale, że stać cię na więcej.

– Panie profesorze...

– A może powinienem uznać, że na wpół charłak i szlama to dobrana para? – Mięśnie jego twarzy drgnęły groźnie. Chyba wolałabym, żeby na mnie krzyknął, niż żeby obrażał mnie i Neville'a... zwłaszcza w momencie, kiedy nic między nami nie było.

Snape czuł się zazdrosny. Teraz wiedziałam to na pewno. A jednak nie widziałam powodu, by mu się tłumaczyć. Nawet gdyby między mną a Neville'em coś było, nie miał prawa wtrącać się w nieswoje sprawy.

– Myślisz, że po to tak o ciebie dbałem, żeby patrzeć, jak ten niedołęga... jak ta ciemna masa wykorzystuje to, by być bliżej ciebie?

Przestałam się oddalać. Snape wykorzystał to natychmiast i nim się zorientowałam, stał przede mną niczym jakaś przerażająca zjawa.

– Nie należę do pana, profesorze – odparłam.

– Dałbym ci wszystko.

Niczego od pana nie chcę – rzuciłam, odwracając się, by odejść.

Lecz wówczas jego palce zacisnęły się na moim nadgarstku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro