Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Elizabeth Gaskell - rzemieślniczka pomiędzy artystkami

Chciałabym dziś opowiedzieć Wam trochę o, jak wskazuje tytuł, Elizabeth Gaskell, XIX-wiecznej brytyjskiej pisarce, stosunkowo słabo znanej w Polsce - a na pewno mniej znanej niż Jane Austen oraz siostry Brontë.

Elizabeth Cleghorn Gaskell, z domu Stevenson, urodziła się w Londynie w roku 1810, zmarła 55 lat później w hrabstwie Hampshire. Była córką pastora, a następnie również żoną pastora, matką - i pisarką. Znała się z Charlesem Dickensem i Charlotte Brontë (Gaskell napisała pierwszą biografię przyjaciółki).

W moim odbiorze Gaskell jest postacią szalenie ciekawą, i to, paradoksalnie, właśnie dlatego, że jej twórczość nierzadko pozostawia sporo do życzenia. Uważam, że czytelnik absolutnie nie ma prawa oceniać jej po przeczytaniu jednej książki jej autorstwa. Jestem akurat w trakcie lektury "Koszmaru jednej nocy", na półce czeka jeszcze "Dom na wrzosowisku" i to będzie koniec mojej przygody z Gaskell dostępną na polskim rynku. Czytałam "Północ i Południe" (dopiero co odwołałam się do tego na maturze z polskiego), nieszczęsne, niedokończone "Żony i córki", "Mary Barton", "Ruth", "Kuzynkę Phillis", "Pannę Lois od czarów", "Panie z Cranford" oraz opowieści o duchach i mordercach zebrane w tom "Niesamowite historie". Ta kobieta siedziała okrakiem na barykadzie pomiędzy gotyckim, upiornym nieco romantyzmem a zadymionym światem fabryk i problemów społecznych, przypominającym trochę rzeczywistość znaną z "Lalki" Prusa. Z jej twórczości można losowo wybrać dwie pozycje i natrafić na utwory całkowicie od siebie różne: pod względem tematyki, długości, nastroju i stopnia literackiego sukcesu - do tego stopnia, że ciężko byłoby uwierzyć, że napisała je ta sama osoba. W tytule nazwałam Gaskell rzemieślniczką, bo tym słowem często ją nazywam. Uważam, że rzeczywiście nią była w porównaniu z choćby bardziej znanymi siostrami Brontë, a co dopiero z tworzącą wcześniej Jane Austen. Jej proza faktycznie przypomina raczej porządne, nieco monotonne narracyjnie rzemiosło. Jednak nie pozwolę łatwo krytykować Gaskell. Trzeba koniecznie pamiętać o dwóch rzeczach. Po pierwsze, była jedną z pierwszych kobiet, które przynajmniej próbowały tworzyć literaturę kryminalną. Rozumiała, że na morderstwie można osnuć intrygę, że wokół tego można toczyć akcję i że odpowiedź  na pytanie: "Kto zabił?" jest bardzo ważna. Po drugie, Elizabeth Gaskell ma w swoim dorobku jedno prawdziwe wiktoriańskie arcydzieło: "Północ i Południe". To jedna z najlepszych książek, jakie czytałam. I tak, doskonale zdaję sobie sprawę, że inspiracja "Dumą i uprzedzeniem" oraz "Shirley" wprost rzuca się w oczy; możecie też zarzucić mi, ze moje uwielbienie do tej powieści opieram przede wszystkim na jednej scenie. Nie wstydzę się tego. Margaret Hale może i bywa irytującą postacią (i to nie tylko dlatego, że, tak jak Lizzy Bennet i Ania Shirley, początkowo dała kosza miłości życia), ale chwila, gdy zasłania Johna Thorntona przed próbującym go zlinczować tłumem strajkujących robotników, a potem z powodu uderzenia kamieniem mdleje mu w ramionach, jest jednym z najpiękniejszych, najdramatyczniejszych, najromantyczniejszych i (na swój sposób) najbardziej zmysłowych książkowych momentów, z jakimi miałam styczność.

Elizabeth Gaskell była po prostu nierówna - pod względem wszystkiego. Ma na koncie jedno prawdziwe arcydzieło (nie tylko moim zdaniem), trochę prozy na poziomie i taką tragedię jak "Żony i córki". Pisała cegły, ale i opowiadania oraz powiastki nieprzekraczające dwustu stron. Opisywała mroczne posiadłości, mgliste wrzosowiska i inne miejsca typowe dla twórczości gotyckiej, ale także robotnicze miasta, fabryki i zakłady krawieckie.

Wypadałoby zacząć chyba od "Północy i Południa", prawda? To pierwsza powieść Gaskell, jaką przeczytałam i zdecydowanie najlepsza. Autorka w mistrzowski sposób ukazała kontrast dwóch światów. Margaret Hale, zadzierająca nosa piękność z dobrego domu, połowę swego dotychczasowego, osiemnastoletniego życia (to chyba nie jest dobry moment na rozpaczania związane z moim wiekiem, co?) spędziła w Londynie u zamożnej ciotki, a drugą połowę na wsi na południu Anglii, gdzie jej ojciec był pastorem. John Thornton jako młody chłopak musiał przejąć odpowiedzialność za rodzinę po tym, jak jego ojciec zbankrutował i popełnił samobójstwo. John rzucił szkołę, zatrudnił się fabryce, ciężko pracował i zarabiał, aż w końcu osiągnął wielki sukces. Jest właścicielem przędzalni, żyje jednak w świecie, w którym nic nie jest dane na zawsze. Gdy tych dwoje się spotyka... Dzieje się znacznie więcej, niż możecie się spodziewać. Gaskell przed każdym rozdziałem umieszcza dłuższe lub krótsze motto, często nawiązuje do Biblii oraz poezji. Wspaniale oddaje emocjonalny dwugłos bohaterów. Stając okoniem wobec ówczesnej mody, nie zamyka Johnowi ust. Pozwala czytelnikowi poznać jego punkt widzenia, jego uczucia, zrozumieć jego pragnienia. Wiem, że to może nie brzmi imponująco, jeśli ktoś nie czytał, co się dzieje w głowie Johna i polega tylko na moich słowach. Warto jednak nawiązać do wypowiedzi Richarda Armitage'a, który w 2004 r. wcielił się w Thorntona i stwierdził, że pewną trudność stanowił jednak fakt, iż John był mężczyzną zupełnie niedoświadczonym seksualnie. On zakochuje się po raz pierwszy i ostatni (kolejny dowód na to, jak dobra książka umie wyprać mózg), jest to dla niego odczucie nie tylko psychiczne, ale i fizyczne. Gaskell, wpychając czytelnika do głowy Thorntona, ukazuje go wielowymiarowo. To pozornie zimny fabrykant, człowiek czynu, ale też ukochany synek mamusi (jego matka to wspaniale pomyślana postać - z jednej strony paranoicznie zazdrosna o miłość syna, z drugiej pragnąca jego szczęścia za wszelką cenę). Nie jestem nawet w stanie zarzucić pisarce, że tym dokładnym przedstawieniem emocji bohaterów odebrała czytelnikom część możliwości własnej interpretacji ich zachowań. Czyż scena, gdy Margaret, w obronie życia Johna i z narażeniem własnego, staje twarzą w twarz z agresywnym tłumem, nie nabiera jeszcze więcej charakteru, gdy pomyśli się, że ona nie uświadamia sobie swoich rzeczywistych uczuć? Owszem, twierdzi, że zrobiłaby to dla każdego - ale robi to właśnie DLA NIEGO, po to, by następnego dnia bezwzględnie odrzucić jego oświadczyny. To jednak nie są jedyne chwytające za serce sceny - dość wspomnieć, że Gaskell trzyma czytelnika w niepewności do końca, dopiero na ostatnich stronach pozwalając miłości Johna i Margaret nareszcie się spełnić, ale za to jakie to jest satysfakcjonujące po długim oczekiwaniu... "Północ i Południe" to jednak nie tylko romantyczna opowieść o dwójce ludzi, będących raz na wozie, raz pod wozem - to także drobiazgowa panorama społeczeństwa zamieszkującego robotnicze miasto na północy Anglii.

Na przeciwnym biegunie należałoby umieścić "Żony i córki". Tak, wiem, że ta mająca ponad 850 stron powieść nie została nigdy dokończona przez autorkę, ale, szczerze mówiąc, nie jestem pewna, czy jakiekolwiek pociągnięcie dalej tych wątków cokolwiek by uratowało. W moim odczuciu ta książka jest pozbawiona fabuły. Oczywiście pozornie jakaś tam fabuła istnieje - to historia Molly, młodej dziewczyny, której ojciec wdowiec żeni się powtórnie, a chłopak, w którym jest zakochana, oświadcza się córce jej nowej macochy. Problem w tym, że wszystkiego jest za dużo do tego stopnia, że główna tematyka rozmywa się. Za dużo wątków, za dużo bohaterów, za dużo stron, za dużo czasu... To kolos, zawierający dokładny portret społeczności angielskiej prowincji, ale przypomina w tym raczej pracę badawczą niż dobrą powieść. Postacie wiążą się w skomplikowane zależności, by nagle zniknąć... Być może pisarka planowała dokończyć ich historie, ale czy to przyniosłoby cokolwiek dobrego? Do tego strasznie irytowało mnie to, że Gaskell ciągle i kompletnie absurdalnie próbowała wmówić czytelnikowi, że Cynthia, przyrodnia siostry Molly, jest osobą szlachetną i mądrą, podczas gdy każde jej zachowanie świadczyło o tym, że jest na zmianę wyrachowana i nierozsądna, puszczalska, nieszczera i niesłowna. Z prawdziwym trudem dobrnęłam do końca, musiałam robić postoje, a dokończyć czytanie udało mi się tyko siłą woli. "Żony i córki" zawiodły mnie potwornie po lekturze "Północy i Południa", ale nawet bez porównania z opowieścią o Johnie i Margaret jest to jedna z najnudniejszych książek, jakie kiedykolwiek trzymałam w rękach.

Teraz dla odmiany warto przywołać "Ruth", książkę dość odważną jak na czasy, w jakich została napisana. Tym razem Gaskell zaskoczyła mnie pozytywnie. Sądząc po recenzjach, spodziewałam się szmiry podobnej do "Żon i córek", a tu niespodzianka! "Ruth" może nie porywa pod względem tempa akcji, ale porusza bardzo ważną tematykę. Tytułową bohaterkę czytelnik poznaje jako młodziutką, naiwną sierotę, pracującą w zakładzie krawieckim. Dziewczyna zakochuje się w zamożnym panu Bellinghamie, który potem zapewnia jej dach nad głową, gdy Ruth (poniekąd z jego powodu) traci pracę. Ostatecznie jednak bieg wypadków prowadzi do tego, że Ruth zostaje sama, ciężarna. Opieka otacza ją kaleki pastor wraz ze swoją siostrą i służącą. Kłamią, by pozwolić jej zdobyć pozycję kobiety szanowanej. Czas biegnie, Ruth i jej syn stopniowo dojrzewają, jednak prawda w końcu wychodzi na jaw i muszą się zmierzyć z pogardą świata. W życiu kobiety pojawia się też ponownie mężczyzna, który sprowadził ją na złą drogę. Uważam, że ludzie, którzy twierdzą, iż ta książka jest naiwna i egzaltowana, nie rozumieją, w jakiej epoce ona powstała. Gaskell i tak zrobiła dużo w ważnym społecznym celu. Główna bohaterka powieści to "kobieta upadła", ale jest ukazana pozytywnie. Ma dobre serce, jest czułą matką i coraz mądrzejszą osobą. Jej relacja z Bellinghamem odrywa czytelnika od mniej lub bardziej schematycznych historii o miłości. Naprawdę dziwią mnie ludzie, którzy umieszczają "Ruth" niżej od "Żon i córek". Gusta są różne, wiem to, na pewno nie każdy czytelnik tak negatywnie jak ja oceni "Żony i córki" i nie każdemu spodoba się "Ruth" - jednak "Żony i córki" to książka idealnie o niczym, z bohaterami, których postępowanie stoi w sprzeczności z cechami, jakimi opisuje ich autorka, zaś "Ruth", choć monotonna i bogobojna, jest powieścią poświęconą ważnemu problemowi.

O czym są inne książki Elizabeth Gaskell? "Mary Barton" to historia szwaczki kokietki, która początkowo ma tylko problemy ze swoim ojcem narkomanem, a potem musi udowodnić niewinność swego ukochanego, oskarżonego o morderstwo syna fabrykanta, który zalecał się dziewczyny. "Panie z Cranford" to raczej zbiór scenek, opisujących życie w mieścinie, którą rządzą stare panny i wdowy, udające zamożniejsze niż są w rzeczywistości. Ciekawą pozycją jest "Panna Lois od czarów", której akcja dzieje się w XVII w. w Salem, w czasie polowania na czarownice.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro