Data premiery: 8 czerwca 2018

Oryginalny tytuł: Jurassic World: Fallen Kingdom

Fabuła: Kiedy uśpiony wulkan budzi się do życia, Owen i Claire podejmują próbę ocalenia zagrożonych dinozaurów.

[Filmweb]

https://youtu.be/26f0bcU7U2s

^ Zwiastun ^

Podsumowanie: Wiem że większość osób hejtuje ten film na wszystkie możliwe sposoby, ale mnie osobiście nawet się podobał. Oczywiście, można dostrzec duże podobieństwo do filmu "Park Jurajski: Zaginiony Świat" co mnie nieco denerwuje, bo halo...mamy XXI wiek a ludzie są na tyle kreatywni że mogą wymyślić coś nowego/nową akcję, a nie korzystać ze starego schematu. Ale, zostawmy ten temat.

Film skupia się na tym żeby ocalić dinozaury od zagłady, ponieważ na wyspie znajduje się aktywny wulkan. I tu pojawia się pierwsze zastrzeżenie...CZEMU ŻEŚCIE BUDOWALI TAM PARK?! A gdyby wulkan wybuchł 3 lata wcześniej? Dopiero teraz odkryliście że ten wulkan jest aktywny? Ludzie kochani! Na co robiliście tam dinozaury, nie mogliście wybudować parku na innej wyspie? Bez wulkanu?

Budowa Jurassic World: "- O hej! Tuż obok mamy wulkan, nie mamy pewności że za chwilę nie wybuchnie.

- To nic, budujcie dalej, twórzcie tu wielkie dinozaury"

3 lata później: "- Ten wulkan jest aktywny...przetransportujmy wszystkie dinozaury z wyspy, na inną wyspę!"

Dobra...dalej. Grupka obrońców praw dinozaurów wszczyna ratowanie tego zagrożonego gatunku. Żeby nie było tak pięknie i kolorowo, przeszkadzają im antagoniści którzy pod "wodzą" nijakiego pana Mills'a, chcą nieźle zarobić na bezbronnych dinozaurach. Niczego nieświadomy, schorowany współzałożyciel pierwszego parku - Benjamin Lockwood - grzeje sobie wtedy tyłek w wielkiej rezydencji. Jego "wnuczka" Maisie, na własną rękę próbuje odkryć co takiego naprawdę kombinuje Mills, po tym jak podsłuchała jego rozmowę z podejrzanym gościem...

Lubię Maisie... Urocza dziewczynka.

Jakby groźnych dinozaurów z wyspy było mało, geniusze zła tworzą kolejną maszynę do zabijania - Indoraptora. Jest to hybryda Welociraptora oraz Indominus'a Rex'a. Pragnę zaznaczyć że główni bohaterowie mieli tyle szans żeby zabić I-raptora...ale nie! Do akcji musiał wkroczyć nie kto inny jak nasza niezastąpiona, kochana Blue! (Ale serio, uwielbiam ją) 

Ale cóż, nowa, wielka kupa mięsa nie żyje, dinozaury ocalone...Stany Zjednoczone (bo to były Stany Zjednoczone, no nie?) już niekoniecznie, ale nie będę za dużo spoilerować.

Może film słaby, nie dzieje się za dużo nowego, to i tak mnie się podobał. Może ze względu na to że gra tam Chris Pratt, który swoim wdziękiem ratuje kiepski scenariusz? Chociaż po nim samym widać, że scenariusz był nie do zniesienia...Ale, przynajmniej jest i biega beztrosko po ekranie, a tego mi było trzeba! 

Płakałam w kinie. Naprawdę, siedziałam i płakałam... Myśl że Blue umrze, była okropna (tak wiem, to tylko film, ale no...to Blue! Uwielbiam ją...) i zalewałam się łzami. Kiedy rękawy miałam już całe mokre, film dobił mnie wspomnieniami Owena, z małą Blue...to było takie urocze, tak złamało mi serduszko...ugh! A potem nagle P U F! Blue żyje! Czego ryczysz?!

W tym momencie napisałabym, że warto iść do kina chociaż żeby popatrzeć na Chrisa, ale... Zważając na fakt, iż film wyszedł miesiąc temu...to raczej kto nie poszedł ten nie pójdzie do kina na "Upadłe Królestwo". 

{Pisałam tą recenzje zaraz po przyjściu z kina - to był chyba 9 czerwca - ale dokończyłam to dopiero dzisiaj - 11 lipca - także no...}

~Ja

PS: Pamiętacie film, o którym wspominałam ostatnio..."nie załapałam się na seans, ale będzie recenzja"? Tak? To dobrze... Tyle że, "recenzja" ukaże się dopiero kiedy wrócę z podróży, czyli po 22 lipca. Czekajcie :>