Rozdział 9
Budowa gospody trwała dosyć długo, lecz w końcu udało się ją odbudować. Sally mogła wrócić więc do swojego domu. Z samego rana zaczęła pakować swoje rzeczy w chacie Josepha, w której do tej pory mieszkała. Przykro jej było rozstawać się z przyszłym mężem, ale nie miała wyjścia. Oboje woleli oszczędzić ludziom w wiosce tematu do plotek. Przygotowała śniadanie i niedługo potem gdy już spakowała swój skromny dobytek, usiedli do stołu.
- Szkoda, że już wracasz. Wiem, że będziesz niedaleko, ale bardzo przywykłem do twojej obecności tutaj, moja droga - rzekł Joseph, chwytając w międzyczasie za kawałek mięsa.
- Mi też jest smutno z tego powodu, ale tam jest póki co jeszcze moje miejsce. Ślub za dwa miesiące, damy radę Joseph - odparła z uśmiechem. Bardzo się ucieszyła, że łowczy wreszcie się jej oświadczył. Uważała, że to bardzo dobrze o nim świadczyło.
- To faktycznie niedługo. Za ten czas zdążę ci się jeszcze znudzić - odparł na to rozbawiony Joseph.
- Przestań, ty niby miałbyś mi się znudzić? Przenigdy - rzekła z przekonaniem w głosie Sally.
Po śniadaniu Joseph miał pomóc jej zanieść rzeczy do nowej gospody. Sam miał wkrótce potem wyruszyć na polowanie z panami z zamku i samym baronem Mikellsem. Dzień więc zapowiadał się bardzo pracowicie.
- Jak będzie wyglądało nasze wesele? - zapytał Joseph. Nie był pewien, czy Sally chce je organizować w gospodzie.
- Wiem, że gospoda jest teraz odnowiona i w ogóle, ale tak sobie pomyślałam, że możemy rozstawić stoły na zewnątrz przy chacie. - Mówiąc to rozejrzała się wokół.
- Bardzo dobry pomysł, moja kochana - odparł na to łowczy. - Na pewno będzie pięknie.
- Poza tym jedzenie pomogą na pewno zrobić kobiety z wioski, a suknię pomoże mi uszyć moja przyjaciółka mieszkająca nieopodal - dodała jeszcze dziewczyna. Była bardzo podekscytowana nadchodzącym wydarzeniem.
— Będziemy musieli zaprosić Lawrenców i Evansów. Nie może ich zabraknąć w tym dniu. Poza tym pozostawiam ci wolność wyboru kogo jeszcze zaprosimy — oznajmił łowczy.
— Dużo tego planowania. Miejmy nadzieję, że wszystko będzie jak należy —odparła Sally.
XXX
Na zamek w Ardenii dotarli w południe kolejnego dnia. Wyznaczono im do użytku piękną komnatę oraz podarowano stroje. Annie pomimo złych wspomnień z przeszłości związanych z tym miejscem była szczęśliwa, że znów jest w domu.
— A więc to tak wyglądała siedziba tego podłego tyrana — powiedział półgłosem Colin, gdy pierwszego dnia przekroczyli mury zamku.
Annie zgromiła go wzrokiem. Nie chciała rozmawiać o swoim ojcu. Wolała cieszyć się z obecności matki, a nie wracać do przeszłości.
Colin nie potrafił poczuć się dobrze na zamku. Cała ta dworska otoczka go przytłaczała i sprawiała, że faktycznie czuł się nikim.
W dodatku Larissa niebezpośrednio, ale wyczuwalnie dawała mu znać, że nie pasuje do tego miejsca. Drugiego dnia na zamku królowa zrobiła przytyk co do tego, że łowczy źle używa sztućców. Po powrocie do komnaty aż kipiał ze złości.
— Czy ty naprawdę tego nie widzisz? Ona traktuje mnie jak śmiecia — odezwał się do Annie z wyrzutem. Ona za to nie mogła już tego słuchać.
— Już to przerabialiśmy, naprawdę nie mam ochoty na dalsze spory jeśli o to chodzi — odparła ze zmęczeniem w głosie.
— Robisz że swojej matki świętą tylko dlatego, że nie widziałaś jej tyle czasu! — wybuchnął w końcu Colin. Miał tego dosyć.
— Robisz z igły widły. Powiedziała ci jedynie jak poprawnie używać sztućców.
— No jasne! A złośliwe komentarze w ogrodzie? A co ze stwierdzeniem jej Mości Królowej dotyczącym tego, że chętnie przyjęłaby mnie na służbę do swojego dworu? Moja własna teściowa tak powiedziała! Litości! — denerwował się Colin. — Jestem jedynie łowczym, ale chyba jakieś granice może zachować również królowa tego jakże wszechpotężnego kraju! — zakpił oo chwili.
Maurice zaczął płakać, a Annie spojrzała na Colina z wyrzutem i wyszła z komnaty.
— Dzisiaj nocujemy gdzie indziej. — Wzięła Maurica za rękę i oboje wyszli.
Annie wiedziała gdzie odnaleźć Larissę.
Chciała poprosić ją o wskazanie nowej komnaty.
Księżniczka zapukała do drzwi. Po chwili służąca wprowadziła ją do apartamentu królowej. Miejsce to składało się z przedsionka, a dalej prowadziło do sypialni Larissy. Miała ona do swojej dyspozycji także łaźnię przylegającą do sypialni oraz własną garderobę. Wszystko tonęło tu w złoceniach i szlachetnych czerwonych tkaninach. Na ścianach wisiały obrazy, a światło padało jasno z żyrandoli.
Służąca zaprosiła Annie do sypialni matki, która akurat leżała na łóżku przebrana już w strój do spania. Gestem zaprosiła córkę z jej synkiem do środka.
— Co się stało moja droga? — zapytała Larissa, zdziwiona obecnością Annie w swojej sypialni.
— Czy mogłabym prosić matkę o przydzielenie nam dodatkowej komnaty? — zapytała.
— Ale przecież... Nie bronię ci, ale macie już jedną. Jednakże poproszę służącą o wskazanie wam drugiej komnaty — odparła Larissa.
— Po prostu trochę się pokłóciłam z Colinem. To nic takiego, ale... — zaczęła.
— Wiedziałam, że on nie da ci szczęścia. Ciągle myśli tylko o sobie — przerwała jej królowa w pół słowa.
— Colin nie jest taki... —próbowała bronić męża, ale Larissa dalej ciągnęła swój wywód.
— On nie jest dla ciebie, kochanie. Księżniczka jak ty potrzebuje kogoś właściwego. Teraz jednak nic już nie poradzimy — mówiła Larissa. — To w końcu twój mąż.
— Mamo proszę nie mów tak — zaprotestowała Annie.
— Możecie mieszkać na zamku, będziesz nadal żyć jak prawdziwa księżniczka — mówiła królowa, zupełnie nie zwracając uwagi na protesty Annie.
Mimo tego że dziewczyna broniła Colina, nadal była na niego zła. Larissa zasiała w niej ziarnko zwątpienia co do Colina.
— Kathy, przydziel mojej córce najlepszą komnatę. — Tym razem Larissa zwróciła się do służącej, która stała obok drzwi.
— Pojutrze koronacja, musicie porządnie wypocząć.
Annie pokiwała tylko głową, podziękowała matce za udostępnienie komnaty i poszła za służącą.
Przez całą drogę myślałam słowach matki. Nie do końca zgadzała się z nią, ale złość na Colina strasznie ją zaślepiła.
— Oto wasza komnata, pani — odezwała się służąca, gdy stały już pod jej drzwiami.
— Dziękuję — odparła Annie, po czym oboje weszli do środka, a dziewczyna się oddaliła.
Może wrócić do Colina? Pewnie mimo wszystko jest jej przykro — myślała później, gdy leżała na ogromnym łóżku z baldachimem, a obok niej spał Maurice.
Zupełnie nie dostrzegała tego, że matka nią manipuluje i chce zatrzymać dla siebie. Zasnęła z silnym przeświadczeniem, że mimo wszystko coś było nie tak.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro