Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

Półtora tygodnia wystarczyło, aby Joseph doszedł do siebie. Wykonywał już lekkie prace w obejściu i domu. Towarzystwo Sally było dla niego bardzo pokrzepiające. Dziewczyna opiekowała się nim w czasie rekonwalescencji i Joseph był jej za to ogromnie wdzięczny.
Prace przy odbudowie gospody szły pełną parą. Wzniesiono już ściany, a powoli powstawał dach. Ogłoszono ślub Bena Canterwaya z wdową Elen. Planowano skromną ceremonię w murach kościoła, o której usłyszała już nie mała część wioski Merrybroke. Niewielu wierzyło jednak w cudowną przemianę Bena dzięki wpływowi kobiety. Wszyscy cieszyli się, że Canterway nie przejmie z powrotem gospody, ale jego przybrana córka. Sally nadal mieszkała z Josephem. Oboje byli już niemal nierozłączni. W trakcie różnych zajęć przemycali ukradkiem pocałunki i byli że sobą bardzo szczęśliwi. Nie spodziewali się, że to wszystko tak się potoczy między nimi. Sally denerwowała się z powodu plotek, jakie krążyły w wiosce. Postanowili, że wezmą ślub, ale bez zbędnego szumu. Słowa medyka Helyasa wydały im się sensowne. Na razie jednak chciała trochę zaczekać. Nie chciała aby jej ślub z Josephem zgrał się ze ślubem jej ojca. Wolała odczekać przynajmniej dwa miesiące. Przez ten czas mogła pomieszkać już w odbudowanej gospodzie.
Do Merrybroke dotarły informacje o przejęciu władzy przez Larissę. Joseph był bardzo zaskoczony z tego powodu i napisał nawet do Colina. Jego przyjaciel także wiedział już o tym, co się wydarzyło. Oprócz tego obaj podzielili się tym, co się obecnie u nich działo. Zawsze starali się nie zapominać o swoich przyjacielskich relacjach pomimo dzielącej ich odległości.
Tego dnia Norwood wybrał się na polowanie do lasu. Sally została więc sama — oznajmiła, że ugotuje coś smacznego i posprząta stajnię.
— Wrócę niedługo — powiedział, po czym cmoknął ją w policzek.
— Dobrze kochany — odparła.

Po wyjściu Josepha Sally rzuciła się w wir zajęć. Raz była w domu, raz na dworze. W trakcie dużo myślała o Josephie. Kochała go bardzo i cieszyła się, że z nim jest. Tego dnia wioska żyła pełnym życiem. W oddali słychać było wędrujących mieszkańców i bawiące się na zewnątrz dzieci. Dzień był bardzo piękny i słoneczny. Sally Canterway była pełna spokoju, bo wiedziała, że ma wsparcie w Josephie. W dodatku niebawem miała wrócić z polowania.

Podczas prac przed domem, gdy właśnie prała ubrania w drewnianej bali, miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Odwróciła się za siebie, ale nikogo nie zauważyła. Po praniu i rozwieszeniu ubrań, weszła do chaty. Gdy zajęła się przygotowywaniem obiadu, usłyszała przeciągłe rżenie dochodzące ze stajni.

Przez jej głowę przemknęła niepokojąca myśl.

Coś złego dzieje się z Hudsonem - pomyślała.

Wyszła na zewnątrz i z niepokojem rozejrzała się wokół siebie. Czuła się jakoś nieswojo. Podążyła w stronę stajni i szybko otworzyła drzwi.

W środku stał Hudson, bardzo wystraszony i przestępujący z nogi na nogę. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że wszystko jest w porządku, ale wcale tak nie było. Sally pisnęła gdy zobaczyła rozcięcie na jego zadzie. Ktoś drasnął go najprawdopodobniej nożem. Z rany lała się krew. Dziewczyna namoczyła w wiadrze kawałek szmaty, którą zauważyła w stajni. Przyłożyła mokrą szmatę do rany, aby nieco ulżyć zwierzęciu. Sally gorączkowo zastanawiała się jak to się stało. W środku nie widziała nikogo kto mógł zrobić krzywdę Hudsonowi. A może koń po prostu zahaczył się o coś ostrego - próbowała sobie tłumaczyć całą sytuację. Nagle jak na zawołanie zobaczyła wystający drut prosto spomiędzy desek boksu. Sally była zdziwiona. Nie przypominała sobie, aby wcześniej się tu znajdował. Wyjęła go czym prędzej, aby nic złego się nie stało.

- Chyba coś sobie uroiłam - mówiła potem do Josepha, gdy wrócił z polowania.  - Miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, a potem jeszcze ta cała sytuacja z Hudsonem.  - Sally sama  nie wiedziała, co o tym myśleć.

- Ja bym tego nie lekceważył. Żałuje w ogóle, że zostawiłem cię tu samą. A co gdyby coś się stało? - Joseph chodził po kuchni cały w nerwach. - Od teraz chyba będziesz chodziła ze mną na polowania.

- Joseph, uspokój się. Koń nadział się na drut - odparła dziewczyna. - Dlatego tak głośno rżał i stąd ta rana.

- Nie wydaje mi się Sally. Jeśli w ciągu najbliższych dni nie wydarzy się nic dziwnego to możemy być spokojni - odparł.

Tego dnia po drodze musiał wstąpić do zamkowej kuchni, aby dostarczyć przepiórki i jednego królika. Wrócił więc dosyć późno.

- Będę mogła zostawać w chacie? - zapytała Sally.

- Póki co tak, ale napędziłaś mi niezłego stracha. Chyba faktycznie koń zadarł się o drut. Muszę przy nim bardziej uważać.

                                                                          XXX

Gdy sytuacja w Scalendii nieco się uspokoiła, Larissa udała się do Innysdale. W tym czasie gdy  matka Annie zjawiła się na dworze królewskim, ona sama spędzała czas ze swoim mężem w Darkwood. Oboje położyli spać synka i leżeli obok siebie na łóżku. Nie mieli tego dnia zbyt wiele zajęć. Rozmawiali wtuleni w siebie, gdy nagle ktoś zastukał do drzwi.

- Kogo tu przywiało? - zastanowił się Colin. Wyszedł z sypialni, a za nim Annie. Otworzył drzwi. Przed nimi stał posłaniec z zamku.

- Przekazuję zaproszenie od władcy króla Martina na wieczorną kolację. - Posłaniec podał pergamin Colinowi.

- Dziękujemy - odparła Annie.

Po wyjściu uważnie przejrzeli treść zaproszenia.

- Moja matka jest w Innysdale! - wykrzyknęła Annie.  Nie posiadała się z radości, gdy drugi raz z niedowierzaniem czytała zaproszenie.

- Mnie też zaprosili? - zapytał Colin.

- Oczywiście, że tak - odparła Annie, myśląc już tylko o Larissie.

Niedługo potem wyszykowani do drogi ruszyli do zamku królewskiego. Annie dosiadała Magnolię, zaś Colin Czarnego Rycerza. Droga nie dłużyła im się zbytnio. W trakcie rozmawiali. Annie nie posiadała się z radości, że wreszcie zobaczy swoją matkę. Mały synek Evansów siedział przed Colinem wtulony w grzywę konia i rozmawiał po swojemu.

Na zamek zostali poprowadzeni przez tutejszego ochmistrza. Kolację zaplanowano w Wielkiej Sali w której mogło pomieścić się naprawdę wiele gości. Gdy już dotarli na miejsce, przywitał ich gwar towarzyszący rozmowie. Annie na tę okazje założyła najlepszą suknię, a Colin także wyszykował się zgodnie z okolicznościami. Mały Maurice siedział na rękach Annie.

- Zapraszam. - Ochmistrz poprowadził ich do środka i przedstawił formalnie przy wejściu:

- Przybyła księżniczka Annie wraz z łowczym Colinem Evansem i synem Mauricem. - Mężczyzna ukłonił się, po czym wycofał.

Ogromny stół był zastawiony różnymi pysznymi potrawami. Podano smaczne mięsa, sałatki, ciasta owocowe, ryby wszystkich gatunków i owoce. Jednak dla Annie nie to było najistotniejsze.

Dziewczyna zbliżyła się do stołu przy którym siedział król Martin, sir Henry, kilku możnych i parę dam dworu oraz... jej matka Larissa.

Władczyni wstała od stołu, a jej oczy zalśniły.

- Annie, kochana... - wyszła zza stołu i padła w ramiona córki.

- Mamo, tak się cieszę. Tak bardzo się cieszę - odparła Annie zalana łzami.

Ich powitanie trwało dosyć długo. W końcu rodzina Evansów skłoniła się przed królem.

- Wasza Wysokość - rzekli.

- Zapraszamy do stołu - odparł na to władca z szerokim uśmiechem.

Larissa przywitała się jeszcze z Colinem i Mauricem nieco zdziwiona, że mężem córki jest prosty łowczy. Cała czwórka usiadła blisko siebie. Maurice siedział na kolanach u Annie i był bardzo pobudzony. Księżniczka wreszcie mogła zamienić więcej słów z matką. Co rusz strofowała wiercącego się na jej kolanach Maurica, aż w końcu Colin przejął syna.

- Tak się cieszę Annie, że mogę cię wreszcie zobaczyć. Widzę jednak, że przez ten czas nie doskwierała ci samotność. - Larissa wskazała na Colina i synka Annie.

W tle grano spokojną muzykę na lutniach, której dostarczali trubadurzy. Ogromne żyrandole oświetlały wielkie pomieszczenie nadając mu uroku. Za oknami już dawno się ściemniało. Mieszkańcy zamku i goście toczyli ze sobą rozmowy. Niektórzy nawet odeszli od stołu i zaczęli tańczyć. Jedzenie znikało bardzo szybko, aczkolwiek było go tak dużo, że nie mogło go zabraknąć. Służący zresztą cały czas doglądali czy czegoś nie potrzeba.

Colin zagaił rozmową Henry'ego, a Annie miała czas na rozmowę z matką.

- Colin i Maurice to całe moje życie. Nie wyobrażam sobie, aby ich zabrakło. Mój mąż to bardzo dobry i prawy człowiek. Wielokrotnie przysłużył się królestwu. Jak zapewne wiesz pomógł w obronie Innysdale przed moim ojcem. Król i wuj Henry bardzo go cenią. Mój synek natomiast to kochany mały rozrabiaka, który mam nadzieję wyrośnie na wspaniałego człowieka - mówiła Annie z zapałem i uśmiechem na twarzy.

- Jednak Colin to tylko łowczy, a ty pochodzisz z rodziny królewskiej  - odparła Larissa. - Przepraszam cię kochanie. Nie powinnam była tego mówić - zreflektowała się po chwili, jednak nadal była tego samego zdania. Larissa bardzo chciała szczęścia dla swej córki i obawiała się, że życie w Darkwood nie da jej tyle radości mimo iż Colin wydawał jej się być sympatycznym młodym człowiekiem. Mimo to hierarchia społeczna głęboko zakorzeniona w jej umyśle wygrywała z tym, jaki był łowczy. Mógł być najwspanialszym człowiekiem na ziemi, jednak w oczach królowej reprezentował sobą nędzny obraz poddanego.

Annie zrobiło się przykro. Spodziewała się, że jej matka lepiej oceni Colina. Myślała, że chociażby ze względu na ich niewiarygodne spotkanie będzie przynajmniej bardziej sympatyczna dla łowczego. Tymczasem hierarchia znów wygrała. Księżniczka zdążyła szybko wyprzeć słowa matki i zaczęły inną rozmowę, jednak trochę ją zabolało zdanie matki na temat męża.

Larissa opowiedziała Annie o tym, jak znalazła się w wiosce i o rebelii w kraju. Twierdziła, że ludzie ją popierali, jednak mimo to wysłała wywiadowców do pozostałych baronii, aby dowiedzieli się co tamtejsi włodarze sądzili o niej. Informacje póki co spływały dość powoli.

- Henryk siedzi na wyspie nieopodal Scalendii. To był z mojej strony ogromny akt miłosierdzia pomimo tego, jak wiele złego uczynił. Mam teraz tylko nadzieję, że wszyscy jego współpracownicy zostali zabici - mówiła Larissa twardym tonem.

- Odbudowa państwa po tak ogromnych zniszczeniach nigdy nie jest łatwa mamo - odparła Annie.

- Dokładnie tak - przytaknęła Larissa.

W międzyczasie Colin toczył ożywioną rozmowę z Henrym.

- Larissa ogromnie się cieszy, że widzi Annie. Przypuszczam, że i ciebie polubiła - rzekł Henry. Obaj popijali piwo, stojąc przy stole. Byli najedzeni, więc chcieli nieco rozprostować nogi.

- Nie wydaje mi się. Królowa nie zamieniła ze mną ani słowa - rzekł Colin ponuro.

- Mimo to cieszę się, że Annie jest szczęśliwa i może się z nią widzieć.

- Moja siostra jest władczynią. Ma nieco inny system wartości i patrzenia na ludzi i świat.

Nie przejmuj się tym Colin.

Na czas kolacji przygotowano teatrzyk z aktorami. Historia opowiadała o pięknym wielkim królestwie rządzonym przez złego tyrana, które ocaliła zaginiona królowa. Gra aktorska obfitowała w subtelne żarty, które bardzo podobały się władczyni.

- Zjawiła się znikąd i uratowała inne kraje przed najazdem tyrana. Teraz jej panowanie jest jak blask słońca... niech trwa na tronie królowa Larissa bez końca - wygłosił monolog na zakończenie jeden z umalowanych aktorów.

Cała inscenizacja była oczywiście na cześć władczyni Scalendii.

Sama zainteresowana pierwsza wstała i zaczęła oklaskiwać przedstawienie. Po niej wstał król Martin i cała reszta.

Po zakończeniu przedstawienia Larissa znalazła trochę czasu, aby pospacerować z córką po zamkowym ogrodzie.

- Byłoby mi bardzo miło córeczko gdybyś przyjechała do Scalendii. Potrzebuję teraz trochę oddechu od codziennych spraw. Ty mogłabyś także nieco wypocząć. Oczywiście zapraszam cię z całą rodziną.

Annie była bardzo ucieszona.

- Naturalnie mamo. Bardzo chętnie cię odwiedzę.

- A co powiesz na wyjazd z Innysdale razem ze mną? Będziecie mogli dołączyć do mojego orszaku - zaproponowała Larissa.

- Jeśli tylko Colin na to przystanie to oczywiście - odparła Annie.

- Córeczko.  -Larissa spojrzała nagle bardzo poważnie na córkę.  - Pamiętaj skąd pochodzisz i nie daj sobą pomiatać. Rozumiem cię, to twój mąż, ale znajdź w tym mądrość. To ty pochodzisz z rodziny królewskiej nawet jeśli twój ojciec okazał się fatalnym przywódcą. Znaj swoje miejsce Annie.

Annie posmutniała. Myślała, że matka w pełni zaakceptuje Colina. Biła się z myślami. Może jednak miała rację? Annie chciała zachować męża w dobrym świetle, ale jednocześnie poważnie traktować zdanie dopiero co odzyskanej matki.

- Chętnie udamy się do Scalendii - rzekła nagle Annie stanowczo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro