Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Część możnych i rycerzy z zamku królewskiego w Scalendii była przeciwna surowym rządom Henryka. Po klęsce podczas oblężenia zamku w Hornway spowodowanej chęcią pozyskania nowych terenów, Henryk stał się bardziej zaborczy i nie liczył się ze swoimi zaufanymi dotychczas doradcami, a tym bardziej z resztą poddanych pochodzących z różnych stanów. Ktokolwiek nie liczył się z jego zdaniem, trafiał na szafot. Władca prowadził nie tylko stanowczą politykę wewnętrzną, ale także zewnętrzną. W ciągu trzech ostatnich lat, jakie upłynęły od cichej napaści na Innysdale pod przykrywką zawodów łuczniczych, stał się dosyć liczącym się w kręgach najwyższych elit władcą. Król Renu, niewielkiego państwa na południe robił co mógł, aby Henryk II nie podbił jego terytoriów, tym samym powiększając Scalendię.
Nie był jedynym, który robił wszystko, co mógł, byle tylko utrzymać się na tronie. Wszyscy jednym słowem się bali. W ostatnim czasie nadeszło apogeum surowych rządów Henryka. Na zamku zamknięte grono możnych po cichu planowało rebelię. Największą przeszkodą było to, iż nie mieli pojęcia kto inny mógłby zostać władcą gdyby Henryk został zdetronizowany. Przypominali sobie ojca ówczesnego króla, Hermana zwanego Silnym, który był zupełnym przeciwieństwem syna. Panował w czasach świetności Scalendii, czyniąc ten kraj bogatym i dbałym o dobro poddanych.
Chcieli zmienić oblicze Scalendii, mając przede wszystkim na uwadze pamięć poprzedniego króla.
Sir Jeffrey poprowadził za sobą dziewięcioosobową grupę, która trzymała w rękach pochodnie. Była prawie północ, zamek już dawno spał, a przeciwnicy króla ryzykowali życiem chęć zmiany królestwa. Szli do podziemnej komnaty, prawie już zapomnianej, aby omówić dalszy plan działania. Wśród pochodu znajdowało się trzech rycerzy - sir John, Arthur oraz Simon, a całą resztę stanowili możni mający różne stanowiska na zamku. Przeszli niskim korytarzem, po czym zwolnili, bowiem na ich drodze pojawiły się schody. Był to znak, że komnata znajduje sie już bardzo blisko. Wkrótce dotarli do celu — drewniane drzwi lekko zaskrzypiały, gdy sir John pchnął je do przodu.
— Aż mnie ciarki przeszły. Miejmy nadzieję, że ten odgłos nie doszedł do niczyich uszu — szepnął lord Eric, krzywiąc się przy tym.
— Spokojnie. Mogliśmy się spodziewać czegoś gorszego — odparł sir Simon, a reszta zgodnie pokiwała głowami.
Weszli do niskiego pomieszczenia, uważając przy tym, by nie oberwać głów. Podłogę zdobiła tam ozdobna mozaika, nieco już przestarzała w porównaniu do tych, które znajdowały się w wyżej położonych komnatach.
Pod jedną ze ścian stały drewniane skrzynie, zapewne na jakieś drobiazgi, a z sufitu zwisał skromny żyrandol. Miejsc do siedzenia nie było wcale. Dawniej pomieszczenie pełniło funkcję skarbca królewskiego, lecz obecnie stało puste. Zgromadzonych wcale to nie zdziwiło, bowiem nie spotykali się tam po raz pierwszy. Zajęli miejsca na drewnianych skrzyniach.
— Jak wam zapewne wiadomo panowie, jest więcej takich jak my. Musimy uważać, bowiem wieści o buntownikach dotarły już także do innych państw, w tym Innysdale. Król z pewnością o tym słyszał, lecz my nie dajmy po sobie poznać, że jesteśmy z tych — zaczął mówić sir Jeffrey, zasłużony rycerz i chluba państwa. — W dodatku jesteśmy w zasięgu jego wzroku i pod nosem władcy spisujemy. To może być niebezpieczne.
Pozostali potakiwali głową.
— Ryzyko jest zrozumiałe, jednakże musimy to zrobić dla dobra państwa. Dla dobra ludu — odparł sir John. Musimy działać — rzekł śmiało jeden z możnych, lord Philip.
— Martwię się tym, kto po Henryku mógłby objąć tron.
— Larissa Bailey — odparł starszy mężczyzna z siwą brodą.
— Co takiego, Rudolfie? Przecież ona już od dawna nie żyje. Pleciesz bzdury — rzekł lekceważąco sir Jeffrey.
— Dotarły do mnie wieści, że to nie prawda. Królowa Larissa przez długi czas się ukrywała, a teraz chce przewodniczyć rebelii. Wiem o tym z pewnego źródła — odezwał się ponownie Rudolf.
Oczy wszystkich zgromadzonych spoczęły na mężczyźnie.
— Musimy do niej dotrzeć. To pewne — odezwał się sir Simon z determinacją w głosie.
— To niewiarygodne, że przez tyle czasu Larissa... Królowa... — Zaczął mówić sir Arthur, lecz przerwał mu Jeffrey.
— Wygląda na to, że teraz to nie będzie ważne.
                          XXX
W Merrybroke tego roku maj okazał się być bardzo burzowy. Połamane konary drzew leżały niekiedy na drogach w wiosce, zapaliła się stodoła starej wdowy Ellen, a także gospoda "Pod białym krukiem", co dla wszystkich było ogromnym szokiem, szczególnie dla Sally Canterway, właścicielki tego zajazdu. Mieszkańcy byli niebywałe zżyci z tym miejscem, mimo że wiązało się ono także z niezbyt miłymi wspomnieniami. Tam mieszkał i pracował przybrany ojciec dziewczyny, Ben Canterway, który traktował ją bardzo surowo, a po kradzieży mienia własnego brata, popadł w jeszcze większą niełaskę. Uciekł do Icelandu, lecz wrócił do Merrybroke, po pewnym czasie, targany wyrzutami sumienia. Obecnie mieszkał we własnej skromnej chacie w wiosce, w której budowie pomógł mu właśnie jego brat, wybaczając mu wszystkie krzywdy. Obaj żyli że sobą w zgodzie. Całkiem odmiennie rysowały się relacje Bena z Sally. Dziewczyna nadal nie odpuściła mu tego, co złego jej uczynił, lecz traktowała go normalnie, aczkolwiek z pewnym dystansem.
Ben zostawił Sally gospodę, aby hą prowadziła. Od czasu, gdy była jej właścicielką, pojawiało się w niej więcej klientów, a wnętrze stało się bardziej zachęcające i przytulne.
Jednak gospoda niedawno spłonęła.
Dziewczyna znajdowała się wtedy w środku, lecz dzięki Bogu udało jej się uciec stamtąd w porę, gdy ogień trawił jedną ścianę budynku.
Poczuła wdzierający się do jej nozdrzy zapach dymu i gwałtownie się obudziła. Cała wioska dawno już spała. Gdy następnego ranka mieszkańcy dowiedzieli się o tym, co się stało, byli zaniepokojeni. Martwili się o Sally, o to, czy nic się jej nie stało, a ona w tym czasie znajdowała się w Jodłowej Chacie, pod opieką Josepha Norwooda, łowczego.
— Może i dobrze się stało. Gospoda "Pod białym krukiem" wiązała się ze zbyt wieloma złymi wspomnieniami. To tam ojciec mnie terroryzował, ustawiał, bił. Tam też rozpowiadała nieprawdę o nim. Uciekł do Icelandu, a ja mówiłam, że wilki go rozszarpały. — Westchnęła.
Powiedziała to następnego dnia po pożarze.
— Możesz zacząć od początku — odparł Joseph.
Myśliwy zmężniał. Miał długie kasztanowe włosy, dawniej były one bardziej zbliżone do blondu. Brodę pokrywał kilkudniowy zarost, podobnie jak szeroko zarysowaną szczękę. Nosił strój łowczego, czyli lnianą koszulę, kaftan, do tego spodnie, wysokie skórzane buty i zabawną czapkę z piórkiem do niej przypiętym.
Nie rozstawał się także z łukiem oraz kołczanem zapełnionym strzałami. Łowczy zmienił się nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz. Był bardziej opanowany, odpowiedzialny i brał wszystko bardziej na poważnie. Mimo to nadal lubił żartować i ogólnie rzecz biorąc był wesołym człowiekiem. Mieszkał w Merrybroke już ponad dwa lata i pokochał to miejsce, choć czasem także tęsknił za Darkwood, za miejscem, w którym dorastał. Oczywiście co jakiś czas, choć nie zdarzało się to zbyt często, odwiedzał Annie i Colina w Innysdale.
Takie chwile były dla niego bezcenne.
Sally mieszkała u niego od czasu pożaru. Minął już niemal tydzień od tego tragicznego wydarzenia.
Mieszkańcy w geście solidarności z młodą właścicielką gospody obiecali wspólnie odbudować to miejsce. Prace zaczynały powoli ruszać, równocześnie z odbudową dachu stodoły wdowy Ellen. Pomagał nawet Joseph.
Usunięto stary szkielet budynku i pozostałości po dawnej gospodzie, zwęglone i rozpadające się. Wkrótce potem stanął nowy szkielet z oheblowanego drewna, a Sally z dumą patrzyła na ten widok.
Nawet jej ojciec pracował przy budowie, jak gdyby tym samym chciał wkupić się w łaski córki. Mimo wszystko Sally to doceniała, choć nie mówiła mu tego otwarcie.
Zdążyli nawet zamienić parę słów. Słońce prażyło niemiłosiernie, a ludzie uwijali się przy pracy nad budową nowej gospody. Ben, z którego twarzy spływały krople potu, dołączył do córki.
— Nowa gospoda powstaje na naszych oczach. Będziesz musiała nadać jej jakąś nazwę, bo nie sądzę, że wolisz zostać przy tamtej — odezwał się do niej z powagą w głosie. Jej ojciec się zmienił. Bardziej się starał panować nad swoim gniewem i chęcią dyrygowania innymi. Nadal czasem wybuchał, ale przy Sally był opanowany.
— Masz rację. Chyba pomyślę nad nową nazwą. Jednak jeszcze muszę się zastanowić. Mam wielki sentyment do starej nazwy — rzekła, spoglądając na szkielet budynku. — To chyba trochę potrwa.
— Tak. Będzie przy tym dużo pracy. Skończymy ją najpóźniej w lipcu — powiedział z przekonaniem w głosie.
— Bardzo późno — zmartwiła się Sally. Nie chciała zajmować Josephowi wolnej przestrzeni.
Ben, jakby domyślając się jej myśli, odezwał się do niej.
— Może przeniesiesz się do mnie? Mam przecież wolną izbę — zaryzykował.
Sally zastanowiła się. Nie była pewna, czy byłby to dobry pomysł. Bardziej rozważała mieszkanie z wujem Alfredem, niż z własnym ojcem. To mogłoby się skończyć źle.
— Przemyślę to — odparła.
— Sally, wiem o tym, że dawniej cię zawiodłem. Teraz jednak chcę naprawić to, co zepsułem — rzekł prosto z mostu.
Dziewczynę zaskoczyłata szczerość.
Uśmiechnęła się.
— Przemyślę to — powtórzyła. — I doceniam twój gest — odważyła się dodać.
— Nie będę sam. Niedługo do Merrybroke przyjedzie Edith, kobieta, którą poznałem w Icelandzie i pokochałem. Po śmierci jej męża, szanowanego rycerza postanowiliśmy wziąć ślub — rzekł z uśmiechem. Myślę, że się polubicie.
Sally zaskoczyła ta nagła wiadomość.
— Mam nadzieję, że zaprosicie mnie na ślub — powiedziała, spoglądając ponad jego ramieniem na pracujących wieśniaków z wioski. Praca szła pełną parą. Dziwiła się, że jeszcze ojca nie wołali. Może brakowało im rąk do pracy?
— Na pewno tak się stanie — odparł z uśmiechem, po czym przeprosił ją i wrócił do roboty. Sally w tym czasie ruszyła spowrotem do Jodłowej Chaty, cała rozemocjonowana. Dawno nie odbyła takiej rozmowy z ojcem. Teraz już znała powód jego zmiany. Edith.
                      XXX
Po powrocie do chaty zastała Josepha spożywającego obiad złożony z mięsa z kuropatwy, kaszy i warzyw.
Zaprosił ją do stołu, w międzyczasie nakładając jej na talerz jedzenie.
Podzieliła się z nim wieściami od swojego ojca. Był zaskoczony tym, co usłyszał. Pomasował pod stołem swoją lekko kontuzjowaną nogę, którą skręcił w czasie ostatniej gonitwy na polowaniu. Trochę go bolała.
Między innymi dlatego nie było go tego dnia na placu budowy.
— Twój ojciec potrafi zaskakiwać — odparł, chwytając palcami mięso z kuropatwy.
— To prawda. Widać, coś się w nim wreszcie zmieniło. Jak tam noga? Radzisz sobie jakoś? — zapytała po chwili.
— Tak. To nie koniec świata, nie zrezygnuję przecież z domowych czynności z powodu cholernej kończyny — zaśmiał się beztrosko.
— Jednak myślę, że lepiej by było jej nie nadwyrężać. Nie będę potem lecieć po medyka, który mieszka trzydzieści kilometrów stąd.
Joseph wywrócił oczami.
— Och, daj spokój.

~~~~~~~~~~~~~~~~
Jak wrażenia po kolejnym rozdziale? Jaka postać bardzo was intryguje i dlaczego? Z chęcią poznam waszą opinię. Jeśli się spodobało, będzie mi miło, jeśli zostawicie gwiazdkę i komentarz,
pozdrawiam
Alisisjuunx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro