Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

Joseph rozstał się z Evansami,gdy tylko dotarli do stolicy Innysdale. On pomknął na Hudsonie prosto do wioski Merrybroke.

Bardzo stęsknił się za Sally i miał nadzieję, że u niej wszystko było w porządku.
— Uważaj na siebie w drodze, przyjacielu — rzekł do niego Colin, po czym uściskali się jak mężczyzna z mężczyzną. Nieprędko bowiem nadarzyć miała im się okazja do następnego spotkania. Pożegnał się także z Annie oraz ich małym synkiem. Potem ruszył w drogę. Annie nadal była zaskoczona obecnością Josepha w Scalendii. Colin spokojnie wytłumaczył jej, jak natknęli się na niego przy wyjeździe z Innysdale.
— Chciał pomóc, bo uznał, że w stolicy odbywa się walka — powiedział. — Potem najprawdopodobniej Jeffrey zaproponował, by ruszył z nami.
— Szkoda, że Joseph nie mógł zostać dłużej. — Annie patrzyła smutno za oddalającym się łowczym na koniu.
— Wiesz co? W sumie czy aż tak mu się spieszy? — rzekł, po czym zaczął wołać przyjaciela. Joseph zawrócił.
— Ten twój mąż to jednak bardzo domyślny, Annie — zaśmiał się Norwood. — No jasne, że zostanę na trochę — odparł, gdy Colin mu to zaproponował.
Potem wspólnie ruszyli do Darkwood jak za dawnych czasów. Colin uprzedził, że na polanie zobaczy się także z Lauren i Gregory. Joseph zareagował entuzjastycznie. Od dawna nie widział przyjaciół, a teraz miał okazję ich odwiedzić.
Gdy dotarli na miejsce, z dawnej chaty Josepha wyszedł Gregory, a za nim Lauren i Nathaniel.
— Widzę, że szybko zająłeś moją dawną chatę — zażartował Joseph. Potem dodał zupełnie poważanie: — Przykro mi z powodu pożaru.
Gregory przywitał się, po czym odparł :
— Tak, to nic miłego stracić dom, w którym mieszkało się tyle czasu.
Wkrótce potem postanowili urządzić sobie ognisko. Przystawili naokoło kilka pni, aby było na czym siedzieć. Nathaniel z Mauricem latali wokół, co rusz wymyślając nowe dziwne zabawy. Maurice z racji swojego wieku był bardziej nieporadny, za to Nathaniel hasał jak dziki.
— Widać na razie tylko ja nie mam w tym towarzystwie potomka. Możliwe jednak, że szybko to się zmieni, gdy weźmiemy z Sally ślub, na który zresztą was zapraszam — rzekł Joseph, gdy już jedli upieczone na ogniu kawałki upieczonej kuropatwy. Ogień z ogniska rzucał przyjazne płomienie. Atmosfera sprzyjała rozmowie.
— Na pewno się pojawimy — odparł Annie.
— Sally pewnie jest mocno szczęśliwa z tego powodu.
— Bardzo. Strasznie za nią tęsknię — powiedział łowczy, po czym ugryzł kawałek mięsa.
Potem rozmowa przeszła na dramatyczne wydarzenia w Scalendii. Gregory i Lauren byli bardzo ciekawi, jak to się skończyło.
— Henryk nie żyje. Niestety zapracował na swój los. Larissa mówiła mu, by się opanował, ale on był zbyt owładnięty władzą, żeby posłuchać — wyjaśnił Colin, bo Annie mimo wszystko wolała odciąć się od tego. Był jej ojcem, ale nigdy nie zwykła go tak nazywać. Nawet jego śmierć zbytnio nią nie wstrząsnęła.
— Czyli nareszcie koniec napaści? — zapytała Lauren.
— Na to wygląda — odezwał się Norwood.
Po chwili opowiedział o swojej roli w przedostaniu się na zamek. Wspólnie pękali ze śmiechu, gdy Joseph opowiedział im o wcieleniu się w wędrownego śpiewaka.
— Skąd wzięliście kostium? — zapytała Lauren.
Była tego bardzo ciekawa.
— Mieliśmy w oddziale dobrze zorganizowanego żołnierza, który umiał szyć, więc z pomocą zupełnie różnych darowanych ubrań, przerobił je na strój.
Lauren pokręciła głową z aprobatą.
Annie opowiedziała o zamknięciu jej, Larissy i Maurica w lochach. Gregory i jego żona słuchali z przejęciem.
Niedługo potem Joseph musiał już wracać. Droga była długa, a niewykluczone, że będzie musiał jechać po nocy. Cieszył się jednak, że Hudson był wypoczęty. To bardzo ułatwiało sprawę.
— Przyjeżdżaj kiedy chcesz — powiedział na odchodne Colin.
Na koniec Joseph zamienił kilka słów z Gregiem.
— Widać nie miałeś zbytnio udziału w zwalczeniu Henryka. Jednak powiem Ci, że nie masz czego żałować. Przynajmniej byłeś blisko rodziny. To liczy się najbardziej. Potem wymienili jeszcze kilka słów o tym, jak Henryk oszukał Jeffreya i Colina wraz z oddziałem.
— Może i nie miałem udziału w walce, ale na tę chwilę cieszę się, że ten podstępny wariat w końcu dostał za swoje — odparł Gregory.
Po odjeździe Josepha, Colin zapytał Danny'ego, który tymczasowo pełnił funkcję łowczego pod nieobecność Colina.
— Jest na zamku. Pewnie debatuje z sir Henrym. To gaduła jakich mało, a miał zawieźć tylko mięso do zamkowej kuchni — zaśmiał się Gregory.
— Jak tylko wróci, powiem, że może wracać do baronii Saint — Rose — postanowił Colin.
Siedzieli w kuchni tymczasowo zajmowanej przez Lawrenców. Przez okno widzieli dogasające ognisko.
— Jeśli chodzi o chatę... Pomieszkamy tu do momentu, aż nie odbuduję zakładu. Nie ma na to innej rady — rzekł Gregory, nieco zakłopotany.
— Nie przejmuj się tym. Chata i tak cały czas stała pusta. Teraz przynajmniej nie niszczeje. — Colin nie wspomniał o swoim planie przeniesienia się z rodziną właśnie do dawnej chaty Josepha. Uznał, że Lawrencom była teraz bardziej potrzebna.
— Mówię ci, Gregory, to co się działo w Scalendii... Wolałbym o tym zapomnieć. Jestem tylko zwykłym łowczym, a ciągle pakuję się w jakieś wielkie sprawy. To samo było z zawodami. Myślę jednak, że teraz po części tak będzie wyglądało moje życie.
Annie sporo zmieniła. Chłopak z Bridgetown nagle trafia na zamek, a królowa Scalendii staje się jego... Teściową. — Uważał, że brzmiało to absurdalnie.
Obaj siedzieli i popijali piwo w kuflach. Lauren spała w sąsiednim pomieszczeniu z Nathanielem.
Podobnie było z Annie i Mauricem.
— Zazdroszczę Ci czasem. Masz naprawdę wspaniałe życie, Colin.
— Czego tu zazdrościć. Znaczy uwielbiam swoją rodzinę, ale żeby od razu...
Ich dyskusja toczyła się dosyć długo. Colin napomknął o początkowo złej relacji między nim a Larissą, a potem wrócił do chaty. Tego potrzebował teraz najbardziej. Normalności.
                        XXX
Joseph dotarł bardzo późną porą do wioski Merrybroke. Chciał jak najszybciej zobaczyć się z Sally Canterway, ale było już późno. Postanowił więc, że poczeka do rana. Najpierw zamierzał się porządnie wyspać. Następnego dnia od razu wskoczył na konia i pojechał do gospody. Wiedział, że o tak wczesnej porze Sally nie otwiera jeszcze tego miejsca. Zresztą chciał z nią spokojnie porozmawiać. Zapukał w drewniane solidne drzwi, a dziewczyna niemal od razu je otworzyła. Padli sobie w ramiona.
— Joseph! Nareszcie!
— Tak się cieszę, że cię widzę Sally — odparł, szczęśliwy, że znów ma ją przy sobie.
— Kiedy wróciłeś?
— Wczoraj w nocy, nie chciałem przyjeżdżać i cię budzić.
— Tak się cieszę, że już wróciłeś! — rzekła z szerokim uśmiechem.
Potem poszli do jej domu na piętrze. Sally zaparzyła miętę i zaczęli wymieniać się nowinami. Oboje zauważyli także, że do ich ślubu zostało mniej niż dwa miesiące.
Sally nie wspominała o nieprzyjemnej sytuacji jaka ją spotkała w czasie nieobecności łowczego.
— Pojutrze mój ojciec żeni się z Edith. Będę przy tym, a ty zdecyduj sam — powiedziała neutralnym tonem Sally. Wiedziała, że Joseph nadal ma urazę do Bena za to, jak potraktował własną córkę.
— Będę tam z tobą, chociażby że względu na Edith. To dobra kobieta — odparł Joseph.
Sally się ucieszyła.
— To cudownie! Dziękuję — odparła, po czym przytuliła łowczego.
Zarumienił się.
Joseph opowiedział Sally o wydarzeniach w Scalendii, a dziewczyna zachichotała na wieść o roli Josepha w całej sprawie.
Potem rozeszli się w swoje strony. Joseph musiał się jeszcze zameldować u barona Mikellsa.
                           XXX
— Joseph Norwood do Waszej Wysokości — rzekł odźwierny na zamku Whitebirch. Baron kazał wpuścić łowczego.
— Witaj, Wasza Wysokość. Właśnie wróciłem z podróży.
— Słyszałem już wieści ze Scalendii, a mam nadzieję, że ty zdradzisz o wiele więcej szczegółów — rzekł zadowolony baron.
— Co tu dużo mówić, Henryk II został zabity przez sir Jeffreya, a królowa Larissa odzyskała władzę.
— Nie bądź taki skromny, Joseph. Wiem, że twój wkład w stosunki międzynarodowe był nieodzowny. Będę musiał cię za to wynagrodzić — rzekł baron, a łowczy poczuł się zakłopotany.
— To nie było nic wielkiego — rzekł, a gdy przypomniał sobie strój wędrownego śpiewaka, miał ochotę roześmiać się na całe gardło. Powstrzymał się jednak w obecności barona.
Ten jednak kazał mi nic nie mówić i na dowód wdzięczności wręczył mu sakiewkę pełną złota.
— Przyda Ci się na ślub i późniejsze życie z wybranką — oznajmił.
Joseph zaniemówił, ale przyjął podarunek.
— Niech Ci się dobrze wiedzie.
— Dziękuję — odparł Joseph.
Wkrótce potem opuścił zamek i ruszył w stronę chaty.
                          XXX
Ślub odbył się w katedrze niedaleko zamku Whitebirtch. W drodze na miejsce narzeczonym towarzyszyło sporo mieszkańców wioski oraz grajkowie i żonglerzy. Z racji pochodzenia Edith ślub był całkiem wystawny, a sama panna młoda ubrana była w swoją najlepszą błękitną suknię obszytą złotymi nićmi.
Ben, odkąd zmienił swój charakter, stał się bardziej lubiany w wiosce, dlatego tak sporo osób zjawiło się w tym miejscu. W katedrze oboje wymienili między sobą słowa przysięgi.
— Czy wchodzicie w ten związek z własnej, nieprzymuszonej woli? — zadał ostatnie pytanie duchowny.
W katedrze zaległa cisza. Do środka przez ogromne witraże wpadały promienie słońca. Oboje odparli "Tak".
— Wraz z tym pierścieniem — poślubiam cię. — rzekł Ben, a w oczach Edith zalśniły łzy.
Potem z kościoła ruszyli na wesele w domu Bena i Edith Canterweyów. Cała chata była pięknie przystrojona, a w środku już czekały na gości pełne jedzenia stoły.
Zanim to jednak nastąpiło, musieli dojechać wśród tłumu gapiów do wioski Merrybroke.
Sally i Joseph szli s odświętnych strojach zaraz za powozem młodej pary. Niedługo sami musieli się znaleźć w takiej sytuacji.
Gdy tak szli, nagle ku Sally rzucił się jakiś człowiek. W ręku miał broń białą w postaci sztyletu. Dziewczyna oniemiała, gdy ten dopadł do niej w momencie. Wszystko działo się w zwolnionym tempie. Ów człowiek zranił Sally w rękę, po czym Joseph rzucił się na niego ze sztyletem. Pochód zwolnił, a powóz się zatrzymał. Łowczy rozpoznał napastnika. Był nim Louis Daveson. Tego w życiu by się nie spodziewał. Myślał, że był to już koniec przygód, ale wyglądało na to, że jednak nie. Zastanawiał się, co go skłoniło, aby napadać na jego narzeczoną w samym centrum pochodu weselnego i o co mu tak w ogóle chodziło. Ben doskoczył do walczących o jakimś cudem udało się schwytać Louisa. Teraz wszyscy oczekiwali już tylko wyjaśnień. Sally za to stała obok, trzymając się za ramię, cała wstrząśnięta.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro