Rozdział 14
Joseph rozstał się z Evansami,gdy tylko dotarli do stolicy Innysdale. On pomknął na Hudsonie prosto do wioski Merrybroke.
Bardzo stęsknił się za Sally i miał nadzieję, że u niej wszystko było w porządku.
— Uważaj na siebie w drodze, przyjacielu — rzekł do niego Colin, po czym uściskali się jak mężczyzna z mężczyzną. Nieprędko bowiem nadarzyć miała im się okazja do następnego spotkania. Pożegnał się także z Annie oraz ich małym synkiem. Potem ruszył w drogę. Annie nadal była zaskoczona obecnością Josepha w Scalendii. Colin spokojnie wytłumaczył jej, jak natknęli się na niego przy wyjeździe z Innysdale.
— Chciał pomóc, bo uznał, że w stolicy odbywa się walka — powiedział. — Potem najprawdopodobniej Jeffrey zaproponował, by ruszył z nami.
— Szkoda, że Joseph nie mógł zostać dłużej. — Annie patrzyła smutno za oddalającym się łowczym na koniu.
— Wiesz co? W sumie czy aż tak mu się spieszy? — rzekł, po czym zaczął wołać przyjaciela. Joseph zawrócił.
— Ten twój mąż to jednak bardzo domyślny, Annie — zaśmiał się Norwood. — No jasne, że zostanę na trochę — odparł, gdy Colin mu to zaproponował.
Potem wspólnie ruszyli do Darkwood jak za dawnych czasów. Colin uprzedził, że na polanie zobaczy się także z Lauren i Gregory. Joseph zareagował entuzjastycznie. Od dawna nie widział przyjaciół, a teraz miał okazję ich odwiedzić.
Gdy dotarli na miejsce, z dawnej chaty Josepha wyszedł Gregory, a za nim Lauren i Nathaniel.
— Widzę, że szybko zająłeś moją dawną chatę — zażartował Joseph. Potem dodał zupełnie poważanie: — Przykro mi z powodu pożaru.
Gregory przywitał się, po czym odparł :
— Tak, to nic miłego stracić dom, w którym mieszkało się tyle czasu.
Wkrótce potem postanowili urządzić sobie ognisko. Przystawili naokoło kilka pni, aby było na czym siedzieć. Nathaniel z Mauricem latali wokół, co rusz wymyślając nowe dziwne zabawy. Maurice z racji swojego wieku był bardziej nieporadny, za to Nathaniel hasał jak dziki.
— Widać na razie tylko ja nie mam w tym towarzystwie potomka. Możliwe jednak, że szybko to się zmieni, gdy weźmiemy z Sally ślub, na który zresztą was zapraszam — rzekł Joseph, gdy już jedli upieczone na ogniu kawałki upieczonej kuropatwy. Ogień z ogniska rzucał przyjazne płomienie. Atmosfera sprzyjała rozmowie.
— Na pewno się pojawimy — odparł Annie.
— Sally pewnie jest mocno szczęśliwa z tego powodu.
— Bardzo. Strasznie za nią tęsknię — powiedział łowczy, po czym ugryzł kawałek mięsa.
Potem rozmowa przeszła na dramatyczne wydarzenia w Scalendii. Gregory i Lauren byli bardzo ciekawi, jak to się skończyło.
— Henryk nie żyje. Niestety zapracował na swój los. Larissa mówiła mu, by się opanował, ale on był zbyt owładnięty władzą, żeby posłuchać — wyjaśnił Colin, bo Annie mimo wszystko wolała odciąć się od tego. Był jej ojcem, ale nigdy nie zwykła go tak nazywać. Nawet jego śmierć zbytnio nią nie wstrząsnęła.
— Czyli nareszcie koniec napaści? — zapytała Lauren.
— Na to wygląda — odezwał się Norwood.
Po chwili opowiedział o swojej roli w przedostaniu się na zamek. Wspólnie pękali ze śmiechu, gdy Joseph opowiedział im o wcieleniu się w wędrownego śpiewaka.
— Skąd wzięliście kostium? — zapytała Lauren.
Była tego bardzo ciekawa.
— Mieliśmy w oddziale dobrze zorganizowanego żołnierza, który umiał szyć, więc z pomocą zupełnie różnych darowanych ubrań, przerobił je na strój.
Lauren pokręciła głową z aprobatą.
Annie opowiedziała o zamknięciu jej, Larissy i Maurica w lochach. Gregory i jego żona słuchali z przejęciem.
Niedługo potem Joseph musiał już wracać. Droga była długa, a niewykluczone, że będzie musiał jechać po nocy. Cieszył się jednak, że Hudson był wypoczęty. To bardzo ułatwiało sprawę.
— Przyjeżdżaj kiedy chcesz — powiedział na odchodne Colin.
Na koniec Joseph zamienił kilka słów z Gregiem.
— Widać nie miałeś zbytnio udziału w zwalczeniu Henryka. Jednak powiem Ci, że nie masz czego żałować. Przynajmniej byłeś blisko rodziny. To liczy się najbardziej. Potem wymienili jeszcze kilka słów o tym, jak Henryk oszukał Jeffreya i Colina wraz z oddziałem.
— Może i nie miałem udziału w walce, ale na tę chwilę cieszę się, że ten podstępny wariat w końcu dostał za swoje — odparł Gregory.
Po odjeździe Josepha, Colin zapytał Danny'ego, który tymczasowo pełnił funkcję łowczego pod nieobecność Colina.
— Jest na zamku. Pewnie debatuje z sir Henrym. To gaduła jakich mało, a miał zawieźć tylko mięso do zamkowej kuchni — zaśmiał się Gregory.
— Jak tylko wróci, powiem, że może wracać do baronii Saint — Rose — postanowił Colin.
Siedzieli w kuchni tymczasowo zajmowanej przez Lawrenców. Przez okno widzieli dogasające ognisko.
— Jeśli chodzi o chatę... Pomieszkamy tu do momentu, aż nie odbuduję zakładu. Nie ma na to innej rady — rzekł Gregory, nieco zakłopotany.
— Nie przejmuj się tym. Chata i tak cały czas stała pusta. Teraz przynajmniej nie niszczeje. — Colin nie wspomniał o swoim planie przeniesienia się z rodziną właśnie do dawnej chaty Josepha. Uznał, że Lawrencom była teraz bardziej potrzebna.
— Mówię ci, Gregory, to co się działo w Scalendii... Wolałbym o tym zapomnieć. Jestem tylko zwykłym łowczym, a ciągle pakuję się w jakieś wielkie sprawy. To samo było z zawodami. Myślę jednak, że teraz po części tak będzie wyglądało moje życie.
Annie sporo zmieniła. Chłopak z Bridgetown nagle trafia na zamek, a królowa Scalendii staje się jego... Teściową. — Uważał, że brzmiało to absurdalnie.
Obaj siedzieli i popijali piwo w kuflach. Lauren spała w sąsiednim pomieszczeniu z Nathanielem.
Podobnie było z Annie i Mauricem.
— Zazdroszczę Ci czasem. Masz naprawdę wspaniałe życie, Colin.
— Czego tu zazdrościć. Znaczy uwielbiam swoją rodzinę, ale żeby od razu...
Ich dyskusja toczyła się dosyć długo. Colin napomknął o początkowo złej relacji między nim a Larissą, a potem wrócił do chaty. Tego potrzebował teraz najbardziej. Normalności.
XXX
Joseph dotarł bardzo późną porą do wioski Merrybroke. Chciał jak najszybciej zobaczyć się z Sally Canterway, ale było już późno. Postanowił więc, że poczeka do rana. Najpierw zamierzał się porządnie wyspać. Następnego dnia od razu wskoczył na konia i pojechał do gospody. Wiedział, że o tak wczesnej porze Sally nie otwiera jeszcze tego miejsca. Zresztą chciał z nią spokojnie porozmawiać. Zapukał w drewniane solidne drzwi, a dziewczyna niemal od razu je otworzyła. Padli sobie w ramiona.
— Joseph! Nareszcie!
— Tak się cieszę, że cię widzę Sally — odparł, szczęśliwy, że znów ma ją przy sobie.
— Kiedy wróciłeś?
— Wczoraj w nocy, nie chciałem przyjeżdżać i cię budzić.
— Tak się cieszę, że już wróciłeś! — rzekła z szerokim uśmiechem.
Potem poszli do jej domu na piętrze. Sally zaparzyła miętę i zaczęli wymieniać się nowinami. Oboje zauważyli także, że do ich ślubu zostało mniej niż dwa miesiące.
Sally nie wspominała o nieprzyjemnej sytuacji jaka ją spotkała w czasie nieobecności łowczego.
— Pojutrze mój ojciec żeni się z Edith. Będę przy tym, a ty zdecyduj sam — powiedziała neutralnym tonem Sally. Wiedziała, że Joseph nadal ma urazę do Bena za to, jak potraktował własną córkę.
— Będę tam z tobą, chociażby że względu na Edith. To dobra kobieta — odparł Joseph.
Sally się ucieszyła.
— To cudownie! Dziękuję — odparła, po czym przytuliła łowczego.
Zarumienił się.
Joseph opowiedział Sally o wydarzeniach w Scalendii, a dziewczyna zachichotała na wieść o roli Josepha w całej sprawie.
Potem rozeszli się w swoje strony. Joseph musiał się jeszcze zameldować u barona Mikellsa.
XXX
— Joseph Norwood do Waszej Wysokości — rzekł odźwierny na zamku Whitebirch. Baron kazał wpuścić łowczego.
— Witaj, Wasza Wysokość. Właśnie wróciłem z podróży.
— Słyszałem już wieści ze Scalendii, a mam nadzieję, że ty zdradzisz o wiele więcej szczegółów — rzekł zadowolony baron.
— Co tu dużo mówić, Henryk II został zabity przez sir Jeffreya, a królowa Larissa odzyskała władzę.
— Nie bądź taki skromny, Joseph. Wiem, że twój wkład w stosunki międzynarodowe był nieodzowny. Będę musiał cię za to wynagrodzić — rzekł baron, a łowczy poczuł się zakłopotany.
— To nie było nic wielkiego — rzekł, a gdy przypomniał sobie strój wędrownego śpiewaka, miał ochotę roześmiać się na całe gardło. Powstrzymał się jednak w obecności barona.
Ten jednak kazał mi nic nie mówić i na dowód wdzięczności wręczył mu sakiewkę pełną złota.
— Przyda Ci się na ślub i późniejsze życie z wybranką — oznajmił.
Joseph zaniemówił, ale przyjął podarunek.
— Niech Ci się dobrze wiedzie.
— Dziękuję — odparł Joseph.
Wkrótce potem opuścił zamek i ruszył w stronę chaty.
XXX
Ślub odbył się w katedrze niedaleko zamku Whitebirtch. W drodze na miejsce narzeczonym towarzyszyło sporo mieszkańców wioski oraz grajkowie i żonglerzy. Z racji pochodzenia Edith ślub był całkiem wystawny, a sama panna młoda ubrana była w swoją najlepszą błękitną suknię obszytą złotymi nićmi.
Ben, odkąd zmienił swój charakter, stał się bardziej lubiany w wiosce, dlatego tak sporo osób zjawiło się w tym miejscu. W katedrze oboje wymienili między sobą słowa przysięgi.
— Czy wchodzicie w ten związek z własnej, nieprzymuszonej woli? — zadał ostatnie pytanie duchowny.
W katedrze zaległa cisza. Do środka przez ogromne witraże wpadały promienie słońca. Oboje odparli "Tak".
— Wraz z tym pierścieniem — poślubiam cię. — rzekł Ben, a w oczach Edith zalśniły łzy.
Potem z kościoła ruszyli na wesele w domu Bena i Edith Canterweyów. Cała chata była pięknie przystrojona, a w środku już czekały na gości pełne jedzenia stoły.
Zanim to jednak nastąpiło, musieli dojechać wśród tłumu gapiów do wioski Merrybroke.
Sally i Joseph szli s odświętnych strojach zaraz za powozem młodej pary. Niedługo sami musieli się znaleźć w takiej sytuacji.
Gdy tak szli, nagle ku Sally rzucił się jakiś człowiek. W ręku miał broń białą w postaci sztyletu. Dziewczyna oniemiała, gdy ten dopadł do niej w momencie. Wszystko działo się w zwolnionym tempie. Ów człowiek zranił Sally w rękę, po czym Joseph rzucił się na niego ze sztyletem. Pochód zwolnił, a powóz się zatrzymał. Łowczy rozpoznał napastnika. Był nim Louis Daveson. Tego w życiu by się nie spodziewał. Myślał, że był to już koniec przygód, ale wyglądało na to, że jednak nie. Zastanawiał się, co go skłoniło, aby napadać na jego narzeczoną w samym centrum pochodu weselnego i o co mu tak w ogóle chodziło. Ben doskoczył do walczących o jakimś cudem udało się schwytać Louisa. Teraz wszyscy oczekiwali już tylko wyjaśnień. Sally za to stała obok, trzymając się za ramię, cała wstrząśnięta.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro