Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13

Na zamku nie było zbyt wiele straży — współpracownicy Henryka z łatwością dali sobie z nimi radę, a potem odnaleźli Annie i Larissę wraz z małym Mauricem. Wszystkie kucharki, pokojówki i służące zostały zamknięte siłą w zamkowych lochach. Gdy tylko znalazł żonę i córkę wraz z wnukiem, kazał swoim podwładnym zostawić go samego z nimi.
— Myślisz, że tak łatwo uda Ci się rządzić tym krajem? Myślałaś, że mnie pokonasz? Jak widać, nie dałem się tak łatwo. A teraz wszyscy będziecie cierpieć w zamkowych lochach — odezwał się do Larissy Henryk. Kazał związać wszystkich, jedynie Maurice siedział swobodnie.
— Władza cię zepsuła, Henryku. Nie da się już z tobą dogadać inaczej niż na miecze.
— Doprawdy? Sama nie jesteś lepsza. Uciekłaś z zamku, zostawiając córkę. Wszyscy myśleli, że nie żyjesz — odparł Henryk. — A tu proszę, tyle czasu szykowałaś się, aby przejąć rządy.
— Uciekłam przez ciebie. Traktowałeś mnie okropnie, tylko przed dworzanami robiłam dobrą minę do złej gry.
Mały Maurice był zszokowany. Annie nawet nie mogła go przytulić, bo miała związane ręce.
— Zostaw nas w spokoju! — krzyknęła Annie.
W oczach miała łzy. Chciała już zobaczyć Colina.
Obie miały świadomość, że Henryk specjalnie zwiódł możnych i Colina, aby byli jak najdalej od zamku. Henryk ponadto kazał zamknąć budowlę od środka, aby nikt nie mógł do niej się wedrzeć.
— Co chcesz tym osiągnąć? Krzywdzisz w tej chwili mnie, swoją córkę, jej męża, naszych przyjaciół, a nawet własnego wnuka. Oni nas uratują, a ty będziesz zgubiony. Poddaj się, zawróć że złej drogi. — Larissa próbowała przemówić mu do rozumu, najwyraźniej jednak bezskutecznie.
Henryk zmarszczył brwi. Przez chwilę jakby faktycznie zastanawiał się, co dalej uczynić. Po namyśle wybrał jednak drogę walki. Zawołał straż i kazał wtrącić do lochu Larissę, Annie, a nawet małego Maurica. Gdy królowa szarpała się ze strażą, tłumacząc, że nie mają być posłuszni Henrykowi, ale jej, dodała jeszcze :
— Zobaczysz, władza bez szacunku do innych i bez przychylnych ci ludzi, przyjaciół, cię zniszczy. Będziesz cierpiał przez swoje decyzje!
Maurice popłakiwał głośno, a Annie próbowała go uspokajać.
— Cii. Tatuś nas uratuje, kochany. — Sama jednak nie do końca temu wierzyła. Zamek był zamknięty od środka i musieliby nieźle się nagimnastykować, aby ich stąd wydrzeć.
— Chcę już wracać do domku — szeptał malec, gdy ciągnięto ich do lochu. Annie płakała przez to, że nie była w stanie uspokoić syna.
Colin, zabierz nas stąd. — Powtarzała w myślach swoją mantrę. On jednak nie nadchodził.
                             XXX

W końcu oddział dotarł na zamek. Próby wdarcia się do środka okazały się bezskuteczne. Najwyraźniej Henryk kazał zaryglować wszelkie wejścia na zamku. Jak się okazało, nawet przejścia od strony lochów były zamknięte. Sir Jeffrey gorączkowo szukał wyjścia z tej patowej sytuacji.

- Musimy jakoś wydostać stamtąd Annie, Larissę i Maurica ! - denerwował się Colin.

- Może są tu jakieś podziemne przejścia...

- Wszystko sprawdzone. Trzeba po prostu porozmawiać z Henrykiem. Nie mamy innego wyjścia - odparł Jeffrey. - Zamek jest zamknięty na wszystkie spusty.

- A może załatwimy Henryka podstępem, tak jak on nas? - powiedział po dłuższej przerwie Colin Evans.

- Nie bardzo rozumiem co masz na myśli - odparł sir Jeffrey.

- Wymyślmy jakiś fortel, aby przedostać się do środka. Może powiemy, że się poddajemy i chcemy zostać zamknięci? - dał propozycję łowczy.

- O, a może jakieś przebranie? Mnie Henryk nie zna, mógłbym kogoś udawać.

Sir Jeffrey z trudem hamował salwę śmiechu.

Przez ostatnie wydarzenia obaj bardzo się polubili i chyba bardziej odsłonili przed sobą.

- Z tłumu możnych wyłonił się Joseph, który dołączył do nich w trakcie podróży do Scalendii.

- Proponuję najpierw gdzieś się ukryć . Ludzie Henryka z łatwością nas wypatrzą.

Sir Jeffrey pokiwał głową.

Sugeruję ukryć się w pobliskim lesie. To daleko od zamku, ale jednocześnie stamtąd nas nie wypatrzą.

Colin się zgodził. Tam wspólnie z innymi możnymi zaczęli planować wdarcie się do zamku.

Wreszcie zdecydowali, że to jednak Joseph przebierze się za wędrownego śpiewaka, który chce dać pokaz na zamku. W trakcie Colin ma przez szparę w drzwiach z ukrycia powalić strzałą strażnika, a oni wedrą się do środka.

Przebrany Joseph wyglądał komicznie w nowym przebraniu zrobionym  naprędce skompletowanego stroju. Strażnik równie dobrze mógł pomyśleć, że wędrowny śpiewak przybył z za granicy.

Colin omal się nie udławił na widok przyjaciela.

- Ale z ciebie dostojny błazen - zachichotał łowczy.

- Powstrzymaj tę swą wzgardliwą mowę, gdyż odzywasz się do najsłynniejszego śpiewaka w całej Scalendii!  - odparł Joseph celowo nadętym tonem.

- Dobra, dobra, ty lepiej rób swoje. Miejmy nadzieję, że twoje wdzięki dadzą nam przepustkę na zamek - rzekł Colin, krzywiąc się jeszcze na widok przyjaciela. Dawno się nie widzieli i fajnie było wrócić do starych przekomarzań.

                                                                       XXX

Na zamku sir Andrew, możny, który zdradził swoich, przebywał akurat w towarzystwie Henryka. Nie żałował tego, że oszukał Jeffreya i całą resztę. Henryk obiecał mu pokaźną sumę pieniędzy w zamian za pomoc.  Andrew mógł dzięki temu nieźle się obłowić.

- I co dalej z Larissą, Annie i tym małym? - zapytał.

Chwilami czuł się dziwnie, ale szybko opanowywał wyrzuty sumienia. Mimo to poważnie zastanawiał się nad losem królowej, księżniczki i jej syna.

- Jeszcze nie zdecydowałem, być może za jakiś czas każę je po prostu przemieścić do komnat i będą pod kluczem. Mimo wszystko to moja rodzina, nie chcę ich krzywdzić, tak jak oni skrzywdzili mnie - odparł Henryk.

Sir Andrew pomyślał, że dawny władca naprawdę postradał zmysły. To go jednak nie obchodziło. Miał dostać zapłatę i to liczyło się najbardziej. Musiał jedynie delikatnie przypomnieć o tym Henrykowi.

- Rozumiem, panie. A co do wynagrodzenia...Czy możliwym jest... - Nie dokończył, gdyż Henryk wszedł mu w słowo.

- Wszystko w swoim czasie.

- Naturalnie - odparł sir Andrew, kompletnie rozczarowany.

                                                                   XXX

Joseph zastukał do drzwi. W przebraniu czuł się dziwnie, ale miał nadzieję, że dzięki temu uda im się wedrzeć do środka i uratować Larissę, Annie i synka Colina.

Strażnik najpierw wyjrzał przez okratowaną szparę w drzwiach, po czym spytał:

- Kim jesteś?

- Jestem wędrownym śpiewakiem. Chcę trochę rozweselić ludzi na zamku. Można mnie obszukać...Nie mam przy sobie żadnej broni - rzekł Joseph celowo, by go nie sprawdzał.

Strażnik długo się namyślał. Zdecydował wreszcie, że go wpuści. I wtedy popełnił błąd. Celne oko Colina wymierzyło strzałę, a ona pofrunęła że świstem w stronę strażnika stojącego tuż przy szparze.Nie miał na sobie kompletnej zbroi, więc powalenie go było łatwizną.

Zza rogu wychynęło kilkoro ze straży Larissy. Colin, Joseph i Jeffrey podążyli za nimi. Wdarli się do zamku. Colin zdecydował, że wspólnie z dwoma strażnikami uda się do lochów. Musieli obszukać cały zamek, a to miejsce mogło być najbardziej prawdopodobne.

Joseph i Jeffrey z resztą zrobili niezłe zamieszanie wśród straży. Jednemu kazali wskazać położenie Henryka na zamku.

- Znajduje się w lewym skrzydle - wyszeptał strażnik. Wcześniej wszyscy służyli Larissie, jednak teraz drogą rozkazu stali się poddanymi Henryka.

Tymczasem Colin z dwoma towarzyszami trafili do lochów. Już z daleka dosłyszał płacz Maurica i uspokajający ton Annie.

Colin nie czekając na Bena i Philipa podążył do przodu. Zorientował się, że nie tylko jego rodzina była uwięziona, ale również służba zamkowa. Na powitanie wyszedł mu strażnik, ale szybko powalili go Ben i Philip. Siedział obecnie ze związanymi rękoma pod ścianą.

- Annie, Maurice! - ucieszył się, ale jednocześnie popłakał ze strachu.  - Wasza Wysokość... - Dodał już bardziej formalnym tonem. - Nic wam nie jest?

- Colin, jak dobrze, że jesteś! Zabierz nas stąd!  Kazał nas uwięzić. Jesteśmy zamknięci, nic nie możemy zrobić. Masz klucze? - odezwała się Annie.

Łowczy był zły na samego siebie, że tracił czas, zamiast od razu odebrać je strażnikowi.

- A tak, klucze... - Zmieszał się.

- Ma je Henryk, ta parszywa gnida - odezwała się nagle Larissa nieco niecodziennym tonem. Colin nie znał jej od tej strony. Najwyraźniej za zasłoną manier kryła się twarda kobieta. - Musisz się po nie wrócić.

- Oczywiście. Niedługo do was wrócę. - Nie chciał zostawiać bliskich ani na chwilę, ale nie miał innego wyjścia. Kompletnie nie miał pojęcia, jak pozyska klucze.

                                                                   XXX

Sir Jeffrey i Joseph podążyli w stronę komnaty w której miał przebywać Henryk. Za nimi kroczyło kilkunastu strażników. Joseph szarpnął za drzwi, a wtedy jeden ze zbrojnych od razu zablokował drogę ucieczki obecnym tam osobom.

- Jeffrey? - Henryk oniemiał, gdy zobaczył strażników na czele możnego. Obok niego dostrzegł mężczyznę w przebraniu wędrownego śpiewaka. Miał wrażenie, że skądś go kojarzył. Wtedy cofnął się w myślach do zawodów łuczniczych w Innysdale - jego życiowej porażki.

No tak, to ten łowczy biorący w nich udział - zorientował się w myślach. A teraz znikąd zjawił się tu z sir Jeffreyem i hordą strażników.

- We własnej osobie - odparł zapytany, po czym wkroczył do środka. Rzucił pogardliwie okiem na sir Andrew, który ich zdradził, a potem rzekł:

- Wygląda na to, że słabo się bronisz przed napaścią, Wasza Wysokość. - To ostatnie słowo wręcz wypluł z ust. - Tyle czasu knułem pod twoim nosem, ale wreszcie cię dorwałem. A ty Andrew? Ale z ciebie zdrajca. Gardzę tobą, a bardzo kiedyś na tobie polegałem.

Sir Andrew się skrzywił. Nie rzekł ani słowa.

- Nie masz prawa tu być, kundlu - warknął Henryk.

- A właśnie, że mam - odparł Jeffrey.

- Pojmać ich - odezwał się do najbliżej niego stojących strażników.

Wtem Henryk rzucił się na sir Jeffreya. Strażnicy próbowali bronić możnego, ale ten dał sygnał, że chce walczyć. Pojedynek był bardzo zażarty.

Sir Andrew skulił się w kącie. Nie chciał zostać ukarany.

Fortel Henryka w rzeczywistości nie zadziałał.

Można powiedzieć, że wręcz się na nim odbił. Część straży, która pozostała na zamku nie równała się ze zbrojnym oddziałem, który wcześniej ruszył do Innnysdale. Cześć straży się poddała, a oni z łatwością przedostali się do Henryka.

Sir Jeffrey z łatwością atakował przeciwnika. W pewnym momencie Henryk zranił możnego w ramię. To go trochę osłabiło, ale nie na długo. Walka trwała, a cała reszta nerwowo przypatrywała się im.

Joseph był kompletnie osłupiały. Nagle stało się coś, co spowodowało zaskoczenie na twarzach osób obecnych przy walce. Jeden z walczących osunął się na ziemię.

                                                                   XXX

Colin biegł w stronę komnaty. Jeszcze nie miał pojecie, co uczyni, ale miał nadzieje, że uda mu się dołączyć do Josepha i Jeffreya. Spostrzegł niespodziewanie zbiorowisko przy wejściu do komnaty. przecisnął się przez tłum i zaniemówił.

Na podłodze leżał nieżywy Henryk, a nad nim stał Jeffrey, cały mokry od potu.
Colin dopadł do Josepha.
— Pokonał go?
— Zaczęli walczyć i w końcu powalił Henryka.
Jeffrey do nich podszedł.
— To już koniec.
— Na to wygląda — wyszeptał Colin. Cieszył się, że wreszcie nikt nie będzie zagrażał jego rodzinie i jego krajowi. Nareszcie czuł się bezpieczny.
— Słabo się zabezpieczył — rzekł Joseph.
W pewnym momencie przybliżył się do nich sir Andrew.
— On był szalony. Kompletnie postradał zmysły — rzekł.
Jeffrey spojrzał na niego surowo.
— Ty jeszcze odbierzesz swoją zapłatę — mruknął możny. — W postaci odsiadki w lochach, już się o to postaram.
Sir Andrew po raz kolejny się skrzywił.
Colin nagle przerwał.
— Trzeba uwolnić królową i moją rodzinę — powiedział. — Henryk miał klucze.
Joseph znalazł w jednej z jego kieszeni ów pożądany przedmiot. Podał je przyjacielowi.
Łowczy natychmiast pobiegł w stronę lochów.
                             XXX
Sir Andrew wyjawił bliskich współpracowników Henryka i zostali uwięzieni łącznie z nim. Larissa mogła znów panować nad krajem, a się Jeffrey stał się jej osobistym doradcą. Na zamku znów zapanowała radość. Annie, Colin i Mauricem wraz z Josephem wreszcie musieli wracać do Innysdale. Gdy odjeżdżali, Larissa wzięła jeszcze Colina na stronę.
— Cieszę się, że moja córka jest z tobą szczęśliwa. Chciałabym przyznać, że pomyliłam się co do ciebie. Wykazałeś się odwagą, a ja niepotrzebnie krzywdząco cię zaszufladkowałam. Wybacz mi to — rzekła.
— Oczywiście, Wasza Wysokość — odparł Colin.
— Dla rodziny Larissa — odezwała się z uśmiechem.
Colin także uśmiechnął się do niej serdecznie. Nigdy by nie pomyślał, że on, chłopak że wsi, będzie się spoufalał z królową Scalendii.
Na koniec pożegnała się też z Annie, wnukiem oraz łowczym Josephem.
— Kochana córeczko, pamiętaj, że to miejsce zawsze będzie stało dla ciebie otworem. Dla ciebie i twojej rodziny.
— Oczywiście, mamo.
— A ty, Maurice, pamiętaj o babci. — Wręczyła mu do rączki pięknie rzeźbionego z drewna konika.
— Będzie do kolekcji — powiedziała do synka Annie i pocałowała go w czoło.
— Dziękuję Ci za pomoc w przejęciu zamku. Miałeś w tym całkiem spory wkład. — Tym razem Larissa zwróciła się do Josepha.
— Przebrałem się jedynie za nie dość wiarygodnego śpiewaka — odparł rozbawiony łowczy.
Wkrótce potem ruszyli. Ta podróż miała być ciężka, ale perspektywa powrotu do domu działała na wszystkich kojąco.
~~~~~~~~~~~~
Zaskoczony wydarzeniami? Napisz jakie masz wrażenia po przeczytaniu tego rozdziału,
Pozdrawiam Alisisjuunx


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro