Rozdział 11
Dla Josepha miał to być kolejny dzień spędzony w Merrybroke i raczej nic nie było w stanie go zaskoczyć. W planach miał obejście wioski i sprawdzenie czy nie zapuszczają się do niej dzikie zwierzęta oraz odwiedziny Sally w nowej gospodzie. Z samego rana otrzymał jednak dość niecodzienny list od swojego bliskiego przyjaciela, Gregory'ego. Pisał o pożarze w Hornway oraz o znalezionym emblemacie mogącym wskazywać na to, że za podpaleniem miasta mogli stać współpracownicy Henryka II. To, co przeczytał Joseph, mocno go zaskoczyło. Gregory ponadto chciał, aby pomóc mu i Colinowi w dotarciu do oprawców, gdyż mogli oni nadal współdziałać z Henrykiem.
Joseph intensywnie przemyślał to, co przekazał mu Gregory i stwierdził, że chce pomóc. Na początek musieli jednak czekać na rozeznanie Colina w tej sprawie, gdyż ten przebywał w Scalendii.
Po dokładnym obejściu wioski, udał się na rozmowę, do barona Mikellsa zapytać, czy mógłby współdziałać w sprawie. Włodaż zgodził się bez problemu. Na razie i tak musiał czekać na odpowiedź od Gregory'ego. Po wyjściu z zamku udał się prosto do gospody " U Sally". Nowa nazwa była prosta i nadawała temu miejscu świeżości. Gdy tylko Joseph przekroczył próg, przypomniało mu się pierwsze wejście do starej gospody. Wtedy to nieco posprzeczał się z ojcem Sally o to jak ją traktuje. A może to było za trzecim razem?, pomyślał. W każdym razie gdy tylko znalazł się w środku, dosłyszał gwar i poczuł gęste powietrze unoszące się w gospodzie. Miejsce to było po stokroć bardziej schludne niż poprzednie. Gospoda idealnie pasowała do nowej właścicielki. Sporo się zmieniło, ale goście jednak byli ci sami co zwykle. W tłumie dostrzegł Carola Acermana oraz jego towarzyszy piwnych biesiad - Patricka oraz Daniela.
Joseph odmachał im, po czym podążył w stronę kontuaru, według swojego zwyczaju. Jego narzeczona wyglądała ślicznie w bordowej sukni i w mocno ściśniętym upięciu.
- Widzę, że jednak znalazłeś trochę czasu, żeby się ze mną zobaczyć? - powiedziała Sally, uśmiechając się do Josepha szeroko.
- No pewnie, że tak. Swoją drogą dostałem dzisiaj bardzo ciekawy list od Gregory'ego. Opowiadałem ci o nim - wyjaśnił łowczy.
- A, tak - odparła Sally.
Pokrótce wyjaśnił wszystko swojej ukochanej na boku. W tym czasie ktoś inny obsługiwał klientów, a oni toczyli ożywioną dyskusję.
- Podpalono Hornway? W Innysdale myślą, że to może być sprawka Henryka? - pytała Sally z niedowierzaniem.
- Tak. W dodatku Greg poprosił mnie, abym pomógł im w razie konieczności w poszukiwaniach - odparł łowczy. - Mówię ci, ta sprawa jest dziwna.
- Najwyraźniej Henryk II nie chce dać o sobie tak łatwo zapomnieć - odparła na to Sally.
- Mam nadzieję, że wreszcie raz na zawsze uda się z nim rozprawić - powiedział ściszonym głosem łowczy.
Z tego co wiedział od Colina, najwyraźniej nadal będąc lekko szalonym, Henryk pragnął dojścia do władzy.
- Ja również - odparła Sally.
Rozmawiali jeszcze przez jakiś czas, po czym dziewczyna oznajmiła, że ma jeszcze sporo pracy.
Joseph zrozumiał. Dosiadł się jeszcze na jakiś czas do Carola Acermana i jego kolegów. Wesołe towarzystwo zaprosiło go do wspólnego popijania, a on tym razem nie protestował. Sally polała mu do kufla piwo. Ostatnio obiecał częstym bywalcom gospody, że wreszcie się z nimi napije. Dotrzymał słowa.
XXX
Colin niechętnie, ale z konieczności musiał porozmawiać z Larissą. Wybrał dogodny moment, bo akurat nie była zbytnio zajęta. Między nim a Annie nadal nie było najlepiej, ale obiecał sobie, że tak tego nie zostawi.
- Wasza Wysokość, najwyraźniej Henryk nadal próbuje przejąć władzę. Ktoś podpalił Hornway, a mój blisko odnalazł na jej zgliszczach pewien przedmiot. Mianowicie chodzi o emblemat straży zamkowej że Scalendii, co oznacza, że mogła to być robota współpracowników Henryka. Wydaje mi się, że warto wziąć to pod uwagę.
- Colin, naprawdę doceniam, że chcesz pomóc, ale Henryk już nam nie zagraża... A twój bliski przyjaciel musiał coś pomylić - odparła obojętnie Larissa.
- Ale on chciał się zemścić za udział Innysdale w Rebelii! - wykrzyczał oburzony łowczy. Larissa działała mu na nerwy.
- Jesteś o tym przekonany? - Larissa spojrzała na niego spod oka.
Colin nie był przekonany. Coś mu jednak mówiło, że nie należy tego lekceważyć. Mimo to Larissa zobaczyła zwątpienie w jego oczach.
- No właśnie - powiedziała. - A teraz lepiej zajmij się wreszcie Annie i swoim synem. Maurice to naprawdę kochane dziecko.
Nie minęło kilka minut, a do komnaty bez zaproszenia wparował sir Jeffrey, obecnie główny doradca Larissy.
- Pani, przepraszam ogromnie, że bez zapowiedzi, ale...Chodzi o to, że... - dukał mężczyzna.
- O co chodzi, Jeffrey? - zapytała Larissa bez cienia złości.
- Henryk... Doszła do Ardenii wieść, że współpracownicy pomogli mu w ucieczce z wyspy.
- Myślałam, że udało się wszystkich zabić - powiedziała zaskoczona.
Colin nie wierzył własnym uszom.
Spojrzał na władczynię, a ona uciekła wzrokiem. Jeszcze chwilę temu mu nie wierzyła, a teraz już miała niezbity dowód.
- Wybacz Colinie, że ci nie wierzyłam - odparła.
- Nie gniewam się, Wasza Wysokość. Teraz najważniejsze, to znaleźć Henryka - rzekł.
Sir Jeffrey pokręcił głową na te słowa.
- Wygląda na to, że wcale nie trzeba go szukać. Z moich wiadomości wynika, że błyskawicznie przedostał się na teren Innysdale i zmierza na zamek.
- W jakim celu? - zapytała Larissa z ogromnym zaskoczeniem.
- Tego nie wiem, ale możemy spodziewać się najgorszego.
Colin się zamyślił. Dlaczego od razu nie przybył do Ardenii, walczyć o koronę? Tego nie potrafił pojąć.
- Musimy go powstrzymać - wtrącił się wreszcie do rozmowy łowczy. Nie ma chwili do stracenia.
Wspólnie z pozostałymi możnymi ustalono, że trzeba wyruszyć o świcie do Innysdale. Larissa była zobowiązana oonóc królowi Martinowi w napaści. Czuła poza tym, że Henryk mógł chcieć zabić władcę. Jej brat również mógł znaleźć się w niebezpieczeństwie.
Colin błyskawicznie wysłał list do Gregory'ego o planach Henryka kazał mu zawiadomić Josepha, aby pomógł. Przed wyjazdem przyszedł do komnaty Annie i ich synka.
Jego żona właśnie coś wyszywała, a chłopiec bawił się drewnianym konikiem. Gdy zobaczył w drzwiach ojca, podbiegł do niego i wtulił się w jego nogi. Łowczy tymczasem wziął go na ręce.
- Annie, musimy porozmawiać - rzekł Colin poważnym tonem. Księżniczka odwróciła się w jego stronę. Początkowo miała surowy wyraz twarzy, ale potem złagodniała. Było jej wstyd, że tak długo unikała męża, choć on chciał ją tyle razy przeprosić.
- Tak strasznie mi wstyd, Colin - wyszeptała, po czym z jej oczu popłynęły łzy. Podbiegła do męża i się przytuliła.
- Już dobrze, kochanie. Nie jestem zły. Chociaż bardzo mi cię brakowało, mimo że byłaś blisko.
Annie płakała. Kompletnie nie potrafiła się opanować.
- Przepraszam Colin - powtórzyła ze smutkiem.
- Mama, nie płac - powiedział Maurice. Colin zaśmiał się na słowa syna.
- No właśnie - rzekł i uśmiechnął się do chłopca.
- O czym chciałeś że mną porozmawiać? - zapytała Annie, gdy już się trochę uspokoiła.
Colin opowiedział o tym, że jej ojciec uciekł z wyspy i planuje napaść na zamek Innysdale.
Annie się przeraziła.
- Czyli ktoś mu pomógł uciec? - zapytała z niedowierzaniem.
- Jego niektórzy współpracownicy nadal żyją - odparł Colin. - Razem z oddziałem i możnymi wyruszymy na pomoc królowi Martinowi.
- Czy to znaczy, że możemy już wrócić do domu? - zapytała Annie.
Szczerze mówiąc w miejscu w którym obecnie się znajdowali źle jej się kojarzyło że względu na to, że byli że sobą skłóceni. Wolała już wrócić do swojej małej chatkiw Darkwood i żyć spokojnie z mężem i synkiem.
- Wolałbym, żebyście zostali tutaj - odparł Colin, na co Annie rzekła:
- Bylibyśmy w Darkwood, a nie na zamku królewskim.
- Mimo wszystko wolałbym, żebyście zostali tutaj.
Annie nie do końca się to podobało, ale posłuchała męża. Zresztą, najważniejsze było teraz bezpieczeństwo Maurice'a.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro