Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4. Jacoby

Nie chciało mi się śmiać tak, jak w momencie, w którym powiedzieli mi, że nie mogłem zostać w domu, bo jeszcze nie byłem pełnoletni. Ten cały Will pieprzył coś o tym, że to będzie dopiero połowa sezonu nagrywki i jeśli nie uzyska zgody od rodziców...

Spojrzałem na tatę z rozgoryczeniem. O czym on do cholery myślał? Co ich w ogóle napadło, żeby zgadzać się na reality show? Nasze życie nie było dla nich zbyt ekscytujące, żeby sobie nie dokładać kolejnej burzy na głowę?

Przesunąłem językiem po zębach, trącając koniuszkiem kolczyk. Nie będę ich cyrkową małpką.

– Skarbie – mama zaszczebiotała, swoim ostrym „r" niemal ryjąc mi w myślach. – To ogromna okazja, nie uważasz? Mógłbyś pracować z Lylem Zarie w studiu, wiem że chciałbyś pójść w tym kierunku...

Obiema dłońmi odgarnąłem z twarzy opadające włosy. Śmierdziałem potem i frustracją, a do tego Chloe patrzyła się na mnie z kpiącym uśmieszkiem. Jasne, że ona będzie się pławiła w blasku jakiegokolwiek sztucznego światła by jej nie przystawili.

– Wolę zapracować na to własnymi rękami, niż tymi kierowanymi przez scenariusz – prychnąłem, wywalając buty na blat śniadaniowy. Niechętnie ściągnąłem stopy na dół, gdy ojciec posłał mi to jedno ze spojrzeń.

– To może polecisz do ciotki Maddie? Dawno nie widziałeś się z kuzynami – proponowała. Szkoda, że te chłopaczki to kutasy pierwszej wody i prędzej zjadłbym dziesięć pająków, niż bujał się w ich towarzystwie dłużej niż dwanaście sekund. – Skończysz szkołę wcześniej i polecisz.

Zawahałem się. Mimo durnego kuzynostwa i niechęci do Melbourne, miałbym znacznie większą swobodę. Maddie ledwo pilnowała swoich dzieciaków. Totalnie nie miałaby głowy do myślenia o mnie – pewnie pokazałaby mi pokój, lodówkę i wypchnęła z gniazda.

Will Toll poruszył się na krześle, przez co od razu skrzywiłem się z odrazą. Nie wiem, co było w tym facecie, wyglądał jak przeciętny pięćdziesięcioletni amerykanin, a jednocześnie miał w sobie coś tak oślizłego, że nie mogłem mu wierzyć na spokojne oczy. Może był dobrym współproducentem, czy tam dyrektorem wykonawczym, nieważne.

– Jeśli nie wyrażasz zgody na wzięcie udziału w reality show i nie chcesz wyjeżdżać, przewidujemy także opcję pozostania w Torsth, ale w innym wymiarze. Zakładamy, że Thea Zarie również odmówi udziału, a jej urodziny wypadają na... – szuka w papierach, przez co muszę przygryźć język, żeby nie podać grudniowej daty. – Ach tak, zimą, więc dziewczyna tym bardziej nie może się wydostać. Lyle Zarie odmówił przenoszenia jej gdziekolwiek, zatem moglibyście wspólnie spać na poddaszu. Kamery będą wyłączone z obiegu na tym piętrze, będziecie mieć co najmniej jedną ścieżkę wychodzenia.

Przełknąłem ślinę tak ciężko, że niemal zakrztusiłem się grdyką. Kurwa. Na poddaszu z Theą? Zignorowałem spojrzenie mojego ojca i koncentruje się na Willu, który wyglądał jakby zasadzał się na tłuściutkiego kanarka. Kutas.

– Na poddaszu jest tylko pokój Thei – zauważyłem spięty.

– Oddzielimy was parawanem – usta ojca wykrzywił uśmieszek. Posyłam mu mordercze spojrzenie, ale tylko się śmieje.

– A chłopaki?

Coś przemknęło przez twarz ojca, nie mogłem zrozumieć co. Wujkowie by mnie przechowali, ale chyba działo się coś więcej, skoro tata od razu nie powiedział, że mogę u któregoś zamieszkać.

– W tym przypadku nie. Twój wybór, Jac; parawan albo Melbourne. Po trzydziestym lipca będziesz mógł wrócić do domu. Wierze, że z pełnoletnością nie ulotni się z ciebie mózg.

Zabójczy wzrok zmieniłem na poirytowane prychnięcie. Szlag by to, ojciec wiedział o mojej niechęci do Australii, a za dużo wyczuwał słabości do Thei. Trzy tygodnie w jednym pokoju z Theą... Musiałem odpuścić w tym momencie te myśli, wystarczyła mi mina Chloe – chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, że krzywi się jak po zwąchaniu gówna.

– Niech będzie parawan – starałem się brzmieć na bardzo, bardzo zrezygnowanego.

Ponieważ po części byłem zrezygnowany. Sama perspektywa takiej głupoty jak reality show i mojej siostry jako czynnej uczestniczki mnie odrzucała. Ale zamieszkanie z Theą, poznanie jej trochę bliżej zanim w końcu przestanę do cholery o niej myśleć... To było kuszące. Will nawijał coś zadowolony z tego, że w końcu ustalili najważniejszy kamień milowy. Ojciec słuchał w skupieniu, ale matka nie była w stanie usiedzieć na miejscu czy cicho. Wciąż przerywała poirytowanemu już Willowi, który wciąż powtarzał jej, że na każde pomysły przyjdzie czas tuż przed nagrywaniem. Nudna papierologia nigdy nie interesowała matki, od tego zatrudniała szereg księgowych i prawników.

Toll został jeszcze przez pół godziny, nieustannie dzieląc uwagę między rodziców a swój telefon. Przekazał im dane kontaktowe do swojej sekretarki, która zajmuje się udzielaniem bazowych informacji i priorytetyzowaniem zapytań. Jego drugi asystent był cieniem wiszącym mu nad ramieniem, nieustannie podając świeże papiery.

Kiedy wyszli, nie oddychało mi się wcale łatwiej. Nie pojmowałem po co „Prawdziwe życie" miały zacząć rujnować nasze. Chociaż zamieszkanie z Theą było nęcące niczym syreni śpiew, nie mogłem pozbyć się myśli, że przecież nie byliśmy typem celebrytów. Okej, może matka miała takie aspiracje, a Chloe śniła o tym po nocach, ale mimo to byliśmy tylko zwykłą rodziną. Cholera, po co to zmieniać?

Złapałem ojca w drodze do jego gabinetu. Usłyszał moje dudniące o dywan kroki, ale nie zwolnił tempa. Jakby sam chciał znacznie oddalić się od dziewczyn. Zacisnąłem palce na jego bicepsie, żeby się w końcu zatrzymał. Chryste, chyba przesadzał z ćwiczeniami z Cole'em.

– Ty się na to zgadzasz? – wyrzuciłem bez tchu.

– Synku... – Jego ostro ciosana twarz z marsowej przeszła w zmartwioną. Czarne oczy, które po nim odziedziczyłem, nie odzwierciedlały niczego, próbował patrzeć na mnie bez wyrazu. Nienawidziłem tych momentów, gdy ukrywał się, jakbym był jego kolejnym klientem.

– Nie synkuj mi tu, przysięgam... – warknąłem, ale parsknięcie ponurego śmiechu ojca mi przerwało. Złapał mnie za kark jak szczeniaka i poprowadził do gabinetu. Tak, trzeba mu ukrócić spotkań z Cole'em.

Gabinet był dość ciemny, granatowe zasłony były tylko w połowie zasłonięte, a część monitorów wygaszona. Tata skierował się do minibarku, ze środka wyciągnął dla siebie piwo a mnie przyniósł Colę. W końcu w jego oczach zabłysło ciepło i prawdziwe uczucia.

– Jesteś zbyt rozsądny i roztropny, żeby zachlać mordę wciągając koks z brzucha pracownic seksualnych, puste groźby wsadź sobie do nosa – roześmiał się na widok mojej miny. Dzięki staruszku za ten kredyt zaufania. Tata upił solidny łyk w zamyśleniu zerkając na jeden z monitorów, chyba były na nim wiadomości od jego ekipy. – Pomyśl o tym wszystkim jako o szansie. Mam umowę z Willem podpisaną na papierze. Będzie mnie mało, ale firmy bardzo dużo.

Skrzywiłem się na ten argument.

– Nie potrzebujecie reklamy.

– Potrzebujemy. Każda rzecz na tym pieprzonym świecie musi trwać na powierzchni. Jak dobry byś nie był, jak nie stawałbyś na rękach, musisz dotrzeć do nowych klientów.

– Kupiłbyś sobie billboard i wyszedłbyś na tym lepiej – prychnąłem, a on tylko się uśmiechnął. Nie chciałem patrzeć na niego z niesmakiem, bo przecież był najrozsądniejszym gościem, jakiego znałem, ale to było ponad wszelki rozsądek. – Więc małpka cyrkowa za rozgłos?

Kącik ust ojca drgnął.

– To zostawiam waszej matce.

Prychnąłem w głos wzburzony. Kolejne pozory w tym beznadziejnym życiu.

– Po co ty to ciągniesz? Wasze małżeństwo z dnia na dzień przypomina coraz większą farsę – uniosłem ręce bezradny. Chciałem, żeby oboje byli szczęśliwi, ale matka bywała w ekstazie tylko przez sukcesy Chloe i swoje nowe projekty. Ojciec gdy z zespołem zapewniali ludziom bezpieczeństwo. Nigdy razem, w żadnej sytuacji nie byli spełnieni razem. – Po co ty się męczysz?

Nie mogłem rozczytać miny ojca, bo naprawdę przesunęło się przez niego za wiele emocji. Chmurne spojrzenie powiedziało mi jedno: przesadziłem, dotykając gorejącego nerwu. Nozdrza rozdęły mu się od głębokiego, uspokajającego oddechu. Nawet przez długość biurka widziałem bliznę po beznadziejnym złamaniu na garbie orlego nosa.

Szczerze mówiąc, nie mogłem z tym wytrzymać. Tata bawił się lepiej ze swoją ekipą niż z własną żoną od... Szlag, nie pamiętałem kiedy nawet się do siebie uśmiechali. Byli gorsi niż uprzejmi współlokatorzy, tacy co muszą ze sobą jeszcze trochę pożyć, bo sytuacja ekonomiczna leży i kwiczy na ratunek. Spojrzałem na ojca wyzywająco. Teraz mu tego nie odpuszczę, dawno nie rozmawialiśmy w cztery oczy.

Przesunął dłonią po twarzy, nagle starszy i zmęczony.

– Co mam ci powiedzieć, Jacoby? Co byś chciał usłyszeć?

– Prawdę.

Kąciki ust ojca znów poruszyły się, tym razem w potwornie gorzkim uśmiechu.

– Żaden z nas nie jest na nią gotowy, dzieciaku. – Wzruszył ramionami i nagle, jakby przekręcił włącznik, zmienił swój nastrój. Cholerny tajniak. – Poza tym, spójrz na to pozytywnie. Ty, Thea...

Jęknąłem.

– Kot odwrócony ogonem, rozumiem – dokończyłem colę i zgniecioną puszką trafiłem do kosza. – Co na ten pomysł chłopaki?

Tata roześmiał się zerując piwo.

– Fox pyta, kiedy będzie mógł wystąpić – roześmiał się. Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu pokazując kolczyk, który Foxie mi zafundował. Facet może był sprytny, ale puszył się niczym paw.

Pozwoliłem ojcu mówić. Obserwowałem jego podekscytowanie ostatnią akcją, w której chłopaki złapali włamywacza z Malama Street. Wszystko, byleby jeszcze przez chwilę nie myśleć o tym, że przeprowadzę się do Thei w sobotę.

Cholera, byłem żałosnym kutasem. Bałem się myśleć co ona o tym wszystkim sądzi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro