Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Żelazo

*Yiś*

Obudziłem się totalnie zdezoroentowany i zmęczony.Pewnie obudził mnie chłód otwartego okna,bo ten pajac je tutaj otworzył.
Westchnąłem,pocierając oczy i założyłem na nogi moje puchowe,cieplusie kapcie.
Zamknąłem to okno i podryptałem w stronę kuchni,bo z pewnością znajdę tam towarzystwo.

I tak też było.Sensei stał przy blacie i pewnie coś gotował,ale nie wiedziałek co,bo skutecznie mi to zasłaniał.Tak bardzo nie chce mi się iść do szkoły...

Nie wiem czemu,ale czuję się wyprany z energii...

-O,cześć Yi.-Yasuo powitał mnie i dopiero teraz zauważyłem,że trzyma w dłoni łyżkę.Ciekawe co tam pichcił...

-Dzień dobry.-Również go powitałem,pocierając skołtunione włosy.-Jak poranek?

-A całkiem nieźle.Potrzebuję jeszcze tylko kawy do pełni szczęścia...-Uśmiechnął się,mieszając coś energicznie tą swoją drewnianą łyżką.-A Twój?

-Mógłbyś następnym razem nie zostawiać otwartego okna?

-Wybacz.-Sensei pokiwał głową z lekkim uśmiechem,a po chwili złapał za talerz.To jedzenie wspaniale pachnie...-Ale chciałem trochę wywietrzyć.Na przeprosiny mogę Ci dać śniadanie.

-Z miłą chęcią je przyjmę.-Uśmiechnąłem się lekko,pocierając oko.Wolałbym jeszcze spać.

Jedzenie było naprawdę pyszne i trochę mnie rozubudziło.

-A książki od chemii wziąłeś?-Yasuo zaśmiał się po chwili ciszy,robiąc sobie kawę.

-O nie...Czyli jednak dziś mam chemię...

-Co to za brak entuzjazmu?

-Sądziłem,że wrócę wcześniej.-Uśmiechnąłem się lekko.

-Bo zaraz będziesz pisał kartkówkę.-Sensei zmierzył mnie z tym swoim uśmieszkiem zabójcy.Chociaż teraz był dla mnie jakoś dziwnie słodki.

-Chyba pojadę busem.Muszę załatwić jeszcze kilka rzeczy.

-Ale pada.Wiesz,że mogę Cię podwieźć.

-Zgoda.Nie chce mi się moknąć.Ale podwieź mnie pod bibliotekę.

-A ty już do książek.-Sensei uśmiechnął się lekko,po czym pogłaskał mnie po głowie.To było trochę dziwne,ale podobało mi się.Mógłby pieścić mnie tak częściej.

-Cholera!Szybko.Bo nie starczy mi czasu!-Spojrzałem na Yasuo i w ekspresowym tempie zacząłem pochłaniać śniadanie.
Wolałbym się nie spóźnić.Spóźnienie się na lekcję biologii to byłoby samobójstwo...

Yasuo jakby nigdy nic spokojnie dopił kawę,patrząc jak szlajam się po pokojach,jednocześnie myjąc zęby i szukając zaginionej skarpetki.

-To słodko wygląda,gdy tak biegasz po domu...-Sensei wydawał mi się dziś jakiś nostalgiczny,wręcz dziwny...Może potem mu przejdzie?

Ubrałem się natychmiastowo i ruszyłem w stronę torby,aby wszystko spakować.Sensei także już się przygotował,tylko teraz stał pod drzwiami i bawił się kluczami zawieszonymi ma palcu.Wydawał się ciut...znudzony?Sam nie wiem.
Muszę przyznać,że ten nowy płaszcz świetnie na nim leży.Wygląda jak jakiś sławny seksowny ekscentryczny reżyser ze stolicy.Reżyser,który zarąbał mój czerwony szalik.

-A tak Ci się spieszyło...-Sensei zmierzył mnie z lekkim uśmiechem,a ja spłoniłem buraka i zacząłem sznurować buty.Naprawdę miałem ochotę już uciec do biblioteki...

-Już idę,idę.-Założyłem kurtkę i założyłem torbę na ramię.Czułem się ciekawy dnia ale też wyprany z energii...Spać...

Yasuo za to był okropnie energiczny i żywy.Nie mam pojęcia czemu.Może z powodu tego,że w końcu może wyrwać się z domu.

Podróż nie trwała długo.W tym czasie trochę pogawędziliśmy,ale bardziej interesowała mnie muzyka w radiu.Naprawdę uwielbiałem ten kawałek.Dotarłem do biblioteki i zabrałem to,co było moim celem.Potrzebuję jakiejś dobrej powieści,bo umrę z nudów.
Spojrzałem na zegarek.Miałem jeszcze trochę czasu,więc połasiłem się na wizytę w kawiarni.Mają tam naprawdę dobrą kawę,a szkołę mam zaraz za rogiem,więc babka od biologii mnie nie zamorduje.

Ciekawe co porabia Sensei?

Wyszedłem z kawiarni i poczułem spadające krople deszczu.Jaka szkoda,zapowiadał się słoneczny poranek...
Dowlokłem się do szkoły i zauważyłem lekkie pustki.Sezon chorób?Czy to ja o czymś znowu nie wiem?
Senseia raczej nie było,bo nie widziałem go ani razu.On potrafi okrążyć trzy piętra w zaledwie pięć minut i to kilka razy.
Pewnie po coś jeszcze wstąpił.
No nic...Trochę sobie poczytam.

*Yasuo*

No ja pierdolę mam wrodzonego pecha!
Spojrzałem na zegarek i myślałem,że zaraz krew mnie zaleje.
Nie dobrze,że najpewniej się spóźnię,to zmoknę i upierdolę się smarem,zanim ogarnę co się stało.

Cholera...

Zabiję się kiedyś...

Nie miałem czasu na zbytnie grzebanie w tym rzęchu,więc pomyślałem o telefonie do starego kumpla.Umie dość szybko naprawiać takie kawały złomu.
Jak na złość nie odbierał przez jakieś dziesięć minut.

Zastanawiałem się,czy nie rzucić się pod tira ale w końcu odebrał i udało mi się rozwiązać jedną kwestie.Dobrze mieć kumpla z lawetą,ale zostaje drugi kłopot.
Leje jak skurwysyn,ja mam jakieś siedemset metrów do szkoły,a nie mam parasola...

Moje biedne,misterie układane włosy pójdą się jebać...
Mam nadzieję,że te pacany mają moją suszarkę,którą mi zajebali pół roku temu,przez co musiałem kupić drugą...

************************************
Wlazłem na korytarz totalnie przemoczony wodą.Nikt nawet nie pytał.Moja mina musiała dostatecznie wyjaśniać mój nastrój.

-No siema.-Rzuciłem,wchodząc do nauczycielskiego.Może brzmiałem trochę gburowato,ale byłem dostatecznie wkurwiony by rzucić Irelką w Zeda i patrzeć jak udają kręgle.

-O ho.A któż to?-Zed zarechotał,a ja jebnąłem solidnie termosem w biurko,aż Irelka poskoczyła.

-Oddawaj moją suszarkę,pajacu.-Rzuciłem.

-No leży na półce już pół roku.Ciągle o niej zapominasz...

-Jak to kurwa!?-Teraz to byłem serio zaskoczony.-To ja wydałem cztery stówy na nową,bo myślałem żeś mi zajebał,a ona cały czas była tutaj!?

-Wiesz,przynajmniej możesz się wyszuszyć.

-No ja pierdolę,moje życie to żart!

-Chcesz herbatki?-Irelka zaczęła,podając mi suszarkę.

-Bardzo chętnie.-Pokiwałem głową,rozwieszając płaszcz na kaloryferze.-Widzisz jaka Irelka jest miła?Nie to co ty patafianie.

-Oj tam.Przyniosłem sernik.Jak nie będziesz marudził,to Ci trochę dam.

-A no tak to ja mogę dyskutować...-Machnąłem wesoło ręką.Złapałem za suszarkę i zacząłem ochoczo suszyć włosy.Naprawdę byłem już zmęczony,a wilgotne włosy jeszcze bardziej mnie dobijały.

-A co Ci się stało,że taki mokry przyłazisz?-Zed założył nogę na nogę ,popijając kawę.W tej pozie wyglądał jak pedał,ale on zawsze tak wygląda.

-Auto mi się zjebało.-Westchnąłem.-Szkoda gadać.Po prostu mam niewiarygodnego pecha.

-Luz,przynajmniej się nie spóźniłeś.Fiora dziś chodzi wkurwiona jak osa.

-A ja jestem mentalnie martwy dzisiejeszego poranka...

-Zupełnie tak jak Twoi uczniowie?-Zed zarechotał,a ja przewróciłem oczami.

-Coś w tym jest.-Irelka złapała się za brodę,z lekkim uśmiechem.

-Śmiejcie się,śmiejcie...-Zmierzyłem ich zabójczo i zacząłem pić swoją kawę.Była beznadziejna,bo Zed ją robił ale takie życie...

Na korytarzu trochę wrzało,ale to normalne przed lekcją.Uczniowski gwar nie jest taki zły.Chociaż boli mnie głowa i czuję się trochę kiepskawo...

-Wszystko w porządku?-Irelka zmierzyła mnie,a ja znów upiłem łyk kawy,żeby zasygnalizować że czuję się zajebiście.

-Taaa.Może jestem trochę przemęczony...

-Ty, smęcie.To może gdzieś wyjdziemy wieczorem?Nie byliśmy na dobrej bibie od czasów,gdy szkołę skończyłeś.

-W sumie...Czemu nie.-Pomyślałem przez chwilę o Yi,ale on pewnie będzie się uczył,więc nie będzie miał chyba nic przeciwko mojej nieobecności.

-No i zajebiście.Muszę znaleźć klucz do baraku z wódą,bo gdzieś mi się zapodział.

Miałem protestować,ale jutro jest sobota.

-Pewnie jest w którychś Twoich spodniach.

-Możliwe.Ale teraz nie mam na to czasu.Muszę pogonić te łajzy,żeby się porozciągali przed zawodami.O,a wiedziałeś,że ten Twój prymus też bierze udział.Niby taka ciota,a biega jakby mu wrotki dokręcił do butów.

-Naprawdę?-Zamrugałem kilkukrotnie.Yi mi nigdy o tym nie mówił,więc tak prosta rzecz wydała mi się ciekawa.

-Ta,ale co jakiś czas zdarza mu się wypierdolić na chodnik.

Miałem ochotę się zaśmiać,ale powstrzymałem się,popijając ostrożnie kawę.

-No na mnie już czas.-Odparłem,wstając leniwie.-Muszę jeszcze ogarnąć salę i trochę siebie.

-Powodzenia.Nie pozabijaj uczniów.

-Wy też.

*Yi*

Szczerze mówiąc,to nie czułem się w formie na jakiekolwiek zawody.Wolałem teraz uciąć sobie drzemkę,albo poleżeć w fotelu z książką.Może to pogoda tak na mnje działa.
Przynajmniej mi powiedzieli z kim mam się ścigać.
Koleś z metr dziewięćdziesiąt,z nogami jak sztachety.Ja to się pewnie wypierdolę na zakręcie...Nie powinno mnie tu być,ale wf-ista mnie zmusił.Tymbardziej,że to kumpel Yasa,to zmuszaliby mnie oboje...

Naprawdę miałem ochotę na tą drzemkę...

-Yi.Teraz ty.-Ten kolega Kajaka,którego imię zapomniałem spojrzał na mnie,a ja przeciągnąłem się leniwie.-Jak teraz tego nie wygrasz,to sobie wf-ista potnie żyły.Siedzi jakby miał depresje.

Naprawdę...Nieoceniona pomoc...Teraz jeszcze bardziej mam stracha.

Chociaż w sumie to poszło nawet szybko.Ale strasznie ciężko będzie mi go wyprzedzić...Może dam radę...
Ale czuję,że cholernie boli mnie noga.Muszę dać gazu,mimo to.
Ból nasilał się z każdą chwilą,ale biegłem coraz szybciej aż zaczęło mi brakować tchu.

-Kurwa,zrobił to!-Usłyszałem głosy,po czym osunąłem się na ziemię,bo moja noga już nie wytrzymała tego bólu i nie miałem siły stać.Było mi słabo i jeszcze pewnie zemdleję,bo jestem chodzącym pechem...

-Wszystko w porządku?

-Nie wiem.Noga mnie boli.Chyba nie jestem w stanie stać...

Było mi tak słabo,że średnio wiedziałem,co się dzieje.Nawet nie wiedziałem czy przypadkiem nie zemdlałem...

-Halo,ziemia.-Wf-ista pomachał mi przed nosem,przez co w miarę szybko się otrząsnąłem.-Możesz ruszać tą nogą?

-Średnio...-Miałem już serio ochotę zemdleć,niż czuć spojrzenia na sobie...

-Wygląda na to,że ścięgno Ci poszło,ale trzeba będzie Cię zabrać do pielęgniarki.

Pokiwałem głową,ale średnio wiedziałem co się ze mną dzieje.Prawdopodobnie znowu wyląduję w szpitalu,a Sensei będzie musiał skakać wokół mnie,zamiast zająć się sobą...

************************************
-Nie no nie jest źle.Tylko sobie kostkę skręciłeś,ale trzymałeś tak sztywno nogę,że na początku myślałem że masz zerwane ścięgno Achillesa.

-Często mi się to zdarza...

Chociaż jeszcze nigdy nie musiałem nosić usztywniacza...

-To masz niewiarygodnego pecha,skarbie.-Kobieta uśmiechnęła się lekko.-Błagam,ogranicz przez ten czas chodzenie,bo w szpitalu wylądujesz.Nie żebym Cię do czegoś namawiała,ale zrób sobie wolne od szkoły i zostań w domu.

-Może skorzystam...-Przeciągnąłem się lekko.-Pomysł siedzenia w ciepłym fotelu,z kubkiem herbaty wydawał mi się genialny.

-No to powodzenia.Obyś mi się nie połamał.

Pożegnałem się i teraz zacząłem się zastanawiać jak ja wrócę do domu...

*Yas*

-Yi,co ty tu robisz tak wcześnie?-Zamrugałem kilkukrotnie,widząc chłopaka w fotelu z książką i kubkiem herbaty.

-Miałem lekki wypadek...-Spojrzał na mnie,a ja zdjąłem płaszcz i podszedłem bliżej.

-Jak to wypadek?

-No,skręciłem sobie kostkę pod czas biegania...

-W sumie to mnie nie dziwi...Ale moment.Jakim cudem tu jesteś?

-A no sam przyszedłem.Trochę mi to zajęło,ale nie było tak źle.

-Yi,przecież mogłem Cię zabrać ze sobą.-Zmierzyłem go jak debila.-Specjalnie jechałem po auto.

-Zepsuło się?

-Ta,ale na pewno mniej niż ty i teraz ono jest zdrowe,a ty nie.

-Nie przesadzaj...

-Jak ty siedzisz?Jeszcze garba dostaniesz...

-Zmieniasz się w moją ciotkę...

-To świetnie,zadzwonię po nią i razem Cię opierdolimy.

Yi zaczął się śmiać,a mi zupełnie nie było do śmiechu.

-Odpuść sobie i odpocznij,bo jesteś nerwowy.

-Jestem nerwowy,bo łazisz po mieście z na wpół sztywną nogą.

-Zgoda już nie będę.-Uniósł ręce do góry.-A ty wypij meliskę na uspokojenie.

-A ty już sobie nie żartuj,bo pójdziesz do łóżka i zamknę Cię w pokoju.

-Podziękuję.Wolę mieć towarzystwo.-Odparł z lekkim uśmiechem.

-Może chcesz zupki?Ug...

-O nie,przestań.Siadaj,a nie szlajasz się po kuchni.Wyglądasz jak zmęczona kupa futra.

-Jesteś świetny w prawieniu komplementów.-Westchnąłem,siadając sobie obok w fotelu.-Chyba będę musiał napisać do Zeda,że rezygnuję z naszego wypadu,bo nie powinieneś zostawać sam.

-O nie.-Odparł stanowczo.-Nie zmieniaj swoich planów z mojego powodu.Ja czuję się świetnie.Idziesz do Zeda i koniec.

-Ale...

-Nic mi nie jest.Jestem w stanie chodzić,więc nie zawracaj sobie mną głowy.-Zmierzył mnie tak zabójczo,że musiałem ustąpić...

-Zgoda...Ale pozwól mi się przykryć kocem.

-Skoro już się tak uparłeś...

Złapałem za koc i owinąłem nim starannie Yi.Czułem się trochę winny,że go opuszczam...Nie powinien nadwyrężać nogi.

-Na pewno nie potrzebujesz...

-Idź,idź.-Zaczął mnie poganiać.-Świetnie sobie poradzę.Posiedź sobie z kumplami.

Miałem znów zaprzeczać,ale pomerdał głową,więc podszedłem tylko i pocałowałem go w policzek.

-Dzwoń,jakbyś mnie potrzebował.

-Spierdzielaj już,bo Cię za drzwi wywalę.-Yi uśmiechnął się lekko,rozkładając na fotelu.

Nadal mam poczucie winy,że go zostawiam...

************************************

-Stary...Ale to kopie.-Zmierzyłem Zeda,gapiąc się na opustoszałą przez nas butelkę.-To jest legalne w ogóle?

-No raczej tak,ale przyznaj że daje kopa.-Zed zarechotał,biorąc pokaźny haust tego gówna.

Przynajmniej wiem,czemu Zedo jest zawsze taki pokręcony.

-Nie zdziwiłbym się,gdybyś to nielegalnie przemycał.-Zarechotałem,przeciągając się.Czułem się już trochę napierdzielony ale nie aż tak żeby mi się zlewało przed oczami.

-A ty wiesz co?-Zed był już ciutkę bardziej najebany niż ja,ale to nie było jego epicentrum najebania.-Miałem pojebany sen...

-Jakiż to sen?-Też zacząłem robić się lekko wstawiony.

-No,że jakieś pojebane krasnale Irelke goniły,bo chciały pożreć jej sandały...

Zacząłem rechotać jak pojebany,przez co prawie wyjebałem się na podłogę,ale Zed mnie złapał.
Nadal płakałem ze śmiechu,przez jakieś pięć minut.Nagle poczułem,że jestem przyciskany do ściany ale mimo to nie potrafiłem przestać się śmiać.Poczułem,że coś przyciska mi się do ust ale nie wiedziałem jak otworzyć oczy.

-Zed,co ty odpierdalasz?-Spojrzałem na niego,mimo że byłem lekko otępiały.On zaś wyglądał na takiego,który sam nie wiedział co właściwie robi.

-Próbuję Cię uciszyć.-Zed zaśmiał się,a ja drgnąłem,czując lekkie zaskoczenie i zdezorientowanie.Sam nie wiedziałem co robić...

Znowu zacząłem się śmiać,kij wie dlaczego...Najchętniej położyłbym się spać.

-To w takim razie zaraz idę spać.-Zmierzyłem Zeda,odwracając od niego głowę i rozpuściłem włosy,bo liczyłem że położę się na podłodzę.

-Do dupy idziesz a nie spać.-Zmierzył mnie z jakimś dziwnym uśmieszkiem,a na mnie zaczął już działać alkohol i czułem się zdrowo ujebany.

-Spierdalaj.Ja chce lulu.-Odepchnąłem Zedzia i ziewnąłem,ale ten się uczepił.-Słyszałeś,głupi chuju?

-Ja Ci dam głupiego chuja,patafilu.-Zmierzył mnie z lekkim uśmieszkiem i znów zaczął się do mnie przystawiać.-Irelka kiedyś gadała,że marzyła żebyś ją wyruchał.Ale to między nami.

-Jesteś pijany i pierdolisz głupoty.-Czułem,że jestem coraz bardziej przyciskany do ściany,ale nawet mi się to podobało.Choleraaa jasna,Zed mnie pociąga,ja pierdole,gdzie pistolet...

-A ty to co?-Zaczął muskać moją szyję.-Słaniasz się na nogach,jebany pajacu.No ja Ci prawdę mówię,Irelka kiedyś chciała żebyś ją wyruchał.

-Sam się wyruchaj.-Przewróciłem oczami i miałem wrażenie,że zaraz osunę się na podłogę.-Przecież jesteś taki giętki.

-Nie pyskuj,bo zara mi pałę ojebiesz.-Nadal całował moją szyję,a ja miałem lekką ochotę mu  wjebać,ale ciężko było mi utrzymać równowagę.

-Chyba śnisz.-Mruknąłem,a ten czub zaczął mnie macać po klacie.Sam już nie wiem co robić.-A może ty ojebiesz moją?

-No chyba kurwa nie.-Zed zmierzył mnie i znów zaczął mnie całować.-Szybciej sam się wyrucham kijem od szczoty.

-Ciekawa propozycja.Możemy Cię wyruchać takim kijkiem.-Zaśmiałem się,a Zed zatkał mi usta.

-Co się śmiejesz.Zara Ci lewatywę ręczną zrobię,to zobaczymy jak będziesz wył.

-Wracaj do ssania swojej pały.

-Coś ty się tak tej pały uczepił?-Zed podniósł brew,robiąc jakieś dziwne ruchy.

- Bo ty jesteś pałą.

-Dobra kurwo,a więc tak chcesz się bawić?-Zaczął odpinać moją koszulę,łypiąc na mnie okiem.Czyżby się wkurwił?

-W co ty się chcesz bawić?Mogę Ci najebać jak chcesz.-Westchnąłem,z lekkim rozbawieniem.Czułem się zupełnie upity i było mi już w sumie wszystko jedno.

-Będziesz płakał jak z Tobą skończę,grubasie.

-Jaki grubasie,jak tu są same mięśnie.-Wskazałem na swój lekko odkryty brzuch,a Zed przewrócił oczami,po czym ostrożnie się uśmiechnął.

-Ciekawe gdzie jeszcze masz mięśnie?

-Zed,co ty...

Skurwysyn zaczął mi robić gałę,a mi się to kurwa podobało.

-Haaahahah widzę Twoją minę.-Zed zarechotał.

-Uważaj,bo Cię Irelka wyrucha.-Skrzywiłem się,trzymając lekko ściany.-Wszyscy wiemy,że ona pod tymi spódniczkami nosi wielkiego kutonga.

-Chyba gumowgo.Pierdoli swojego męża.

Znowu zacząłem rechotać,czując jak zsuwam się powoli ze ściany,bo Zed musiał mnie dręczyć.

-Ha...Zaraz mi się tu wypierdolisz.-Zaciągnął mnie lekko do góry i przerzucił przez ramię.

-Co ty robisz?-Starałem się ukryć przyspieszony oddech,ale jednocześnie byłem lekko zaniepokojony.Pijany Zed ma różne pomysły...

-Zara zobaczysz,czemu wolałbyś żeby to Irelka Cię wyruchała swoim gumowym dildosem,zamiast ja.

-Nie będzie żadnego ruchania.-Przewróciłem oczami i zacząłem się szamotać.

-Jak to nie?Czuję jak Ci ta Twoja krzywa pała stoi.

-Wypierdalaj.-Mruknąłem,kiedy położył mnie na łóżku.

-I tak widzę po Twojej minie,że chcesz żebym Cię rozpierdolił.

-Wcale nie.-Opadłem na poduszkę,czując że od alkoholu zbiera mi się na wymioty.-Sam się wyruchaj,ja popatrzę.

-Ale z Ciebie fetyszysta.Jak chcesz,to wyrucham Ci stopę.-Zed zarechotał,gapiąc się na mnie i przyciskając mnie do łóżka.

-Sssspierdalaj...-Zacząłem na niego syczeć.-Ty i ta Twoja mała pała jesteście siebie warci.

-Mała?O ty kurwiu.Zarobiłeś sobie właśnie na porządne ruchańsko.-Zed zdjął koszulkę,a ja zamrugałem kilkukrotnie.

-No ty i ten Twój maluszek nawet mnie nie tkniecie.

-Nawet nie myśl,że wrócisz z ciasną dupą...-Zed zmierzył mnie i przyciągnął do siebie,szczerząc się w zabójczym uśmiechu.

-Dzwonię po Irelkę i jej dildosy.One się Tobą zajmą.

-Nie trzeba.Świetnie sobie poradzę.-Przysunął mnie do siebie,a ja średnio wiedziałem co robić.Miałem ochotę rzygać.

Ten zjeb wszedł we mnie,a ja już serio nabrałem obaw że się na niego zrzygam.Przyznam to,Zed miał wykurwistego kutasa,a mi się to podobało.To już czas na seppuku...

-Zed...Ty kurwo...-Mruknąłem,próbując się go złapać,ale on przycisnął mnie jeszcze bardziej do łóżka,tak że właził we mnie po sam koniec.-Zajebię Cię.

-Haaa.Wiem,że Ci się podoba.Słyszę jak mruczysz.Kici,kici.W ogóle,jesteś ciasny jak laska z błoną dziewiczą.To świetnie.Rozpierdolę Ci dupę.

-Ani mi się waż.-Syknąłem,starając się powstrzymać jakiekolwiek emocje.Nie chciałem,by widział że mi się to podoba.-Bo ja rozpierdolę Ciebie.

-Hahaah.Czekam aż w końcu pękniesz i zaczniesz drzeć ryja.-Zarechotał,ocierając się o mnie swoim członkiem,a ja chciałem mu za to najebać,ale nie miałem sił.A poza tym,to trzymał mnie w pasie.

-To się nie stanie.-Mruknąłem.Nie udało mi się ukryć cichego dyszenia.

-Czyżby?-Ten pajac,jakimś cudem przewrócił mnie na brzuch i przycisnął moją głowę do poduszki,gniotąc mnie swoim ciałem.-No to zobaczymy.

-Kurwa,dupe mi rozjebiesz!-Mruknąłem z niezadowoleniem,gdy ponownie się we mnie wbił i przycisnął do poduszki,że praktycznie leżałem sztywno i ledwo co mogłem się ruszyć.Czemu to mi się podoba...Nie powinno w żadnym stopniu.

-O to chodzi.-Zed także zaczął dyszeć,ale zdecydowanie mniej niż ja.Przyspieszył ruchy,a ja zacząłem mruczeć coś wbrew sobie.Swoje robił też brak powietrza,bo ten grubas mnie przygniótł.Po chwili wsadził mi te swoje paluchy do ust,a ja prawie podskoczyłem ale mimo to zacząłem je ssać.

W końcu na moment się ode mnie odkleił,a ja zmierzyłem go wymownie,wciąż nieregularnie dysząc.

-Twoja mina wnioskuje,że jesteś w siódmym niebie.-Zed zarechotał,a ja mruknąłem,przewracając oczami.

-Zaraz ty będziesz siedem metrów pod ziemią.

-Wolę być nad Tobą.-Przycisnął swoją pierś do mojej i podwinął moje nogi...

-O nie.Daruj już sobie,albo spuszcze Ci się na ryj.

-Okej.Czemu nie.-Zed zarechotał,kontynuując powolne molestowanie mnie.Naprawdę czułem,że zaraz zacznę krzyczeć ale tego nie chciałem.Cholera...Trzesę się jak galaretka.Wbiłem mu pazury w plecy,a on zmierzył mnie tylko.Dyszałem,co jakiś czas coś mrucząc.To i tak za dużo jak na mnie.

-Szybciej,durna pało.-Poleciłem,wbijając mu ponownie palce w plecy.Jak nie będę tego robił,to po prostu zacznę drzeć ryja...

Zed uśmiechnął się tylko,a ja zatkałem sobie usta,żeby nie wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
Chociaż i tak czułem,że nie dam rady...

-Zmuszę Cię do tego.-Zed zarechotał,dociskając mnie jeszcze bardziej do swojego ciała,a ja w pewnym momencie nie wytrzymałem,szarpnąłem go za włosy i wydałem z siebie i tak lekko stłumiony okrzyk.Zabiję tego pajaca...Zapierdolę.

-Ty no ale nie musiałeś.-Zed podniósł łeb,a ja zrozumiałem,że spuściłem mu się na twarz.

-Mówiłem,że Cię to czeka.

-A ja mówiłem,że będziesz darł ryjca.

Byłem już naprawdę zmęczony i nie mogłem uspokoić oddechu,a ten nadal mnie męczył.

-Spierdalaj...

-Ide umyć ryja.Dzięki za maseczkę ale nie skorzystam.Zaraz Cię jeszcze wyrucham.

-Nie ma mowy.Ja ledwo co żyję.Znajdź sobie inne zajęcie...-Westchnąłem zmęczony,nakładając na ramiona pogniecioną koszulę.Tak strasznie chciało mi się spać...

Zed wrócił szybko i poczułem jak przysysa się powoli do mojej szyi.

-Spierdalaj.Chce lulu.-Odepchnąłem go z niezadowoleniem,a ten przycisnął mnie do siebie i zaczął stawiać na swoim.

Chociaż te jego pocałunki pomagały mi zasnąć...Zed przestał dopiero,gdy zauważył,że jestem na wpółsenny,więc ten pajac zrobił chociaż taką przysługę i pozwolił zasnąć...





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro