Nikiel
* Yi *
W sumie, to ten weekend zapowiadał się na jeden z najbardziej leniwych i monotonnych, z jakim dane mi było się zmierzyć. Poczynając od tego, że Yas umierał mi w łóżku i marudził do tego stopnia, iż miałem ochotę popełnic seppuku widelcem, aż po to że rozbiłem swój ulubiony kubek. No cóż. To nie jest katastrofa. Przynajmniej nie wpadłem w histerię spowodowaną trzema referatami od tej zwariowanej biolożki...
Z Sensei'em dogadywałem się całkiem dobrze. Nawet ciut żartowaliśmy, chociaż on nadal prezentował się kiepsko. Mimo tego wszystkiego, wciąż czuję gorycz kiedy myślę o tym, by mu wybaczyć...
Niedziela zaczęła się leniwą pobudką, ale byłem w dość dobrym humorze. Sensei spał niespokojnie, ściskając w dłoniach koc, który wczoraj mu dałem. Nie chciałem żeby teraz wstawał, więc zwlokłem się z łóżka, ścieląc po sobie. Leniwym krokiem ruszyłem w stronę łazienki. Nadal byłem ospały, chociaż to mało powiedziane: spałem na stojąco, myjąc zęby nad zlewem. Myślenie o dzisiejszych godziach pracy budziło we mnie chęć nagłego zgonu. Rozleniwiłem się przez te kilka dni.
Wróciłem do sypialni i zacząłem po cichutku szukać mojej ulubionej koszuli. Cholera... Ta Miotła to ma lekki sen...
Jego zaspany wzrok padł na mnie, a ja pospiesznie dopiąłem koszulę.
- Ktoś tutaj bardzo długo śpi. - Uśmiechnąłem się, witając z zaspanym szatynem.
- Całkiem nieźle mi się spało. - Yas uśmiechnął się i przeciągnął powoli. Promieniował spokojem, chociaż nadal wyglądał trochę słabo.
- Cieszę się. Ze mną trochę średnio, bo dusiłeś mnie włosami...
- Wybacz. - Speszył się odrobinę, po czym zatracił równowagę przy podnoszeniu się i osunął na łóżko.
- Chyba musisz jeszcze trochę poleżeć. -Spojrzałem na Sensei'a, który siedział na łóżku, trzymając się za głowę.
- Bez przesady. Muszę sprawdzić sprawdziany...
- Cholero jedna... Ledwo co siedzisz. - Dotknąłem ramienia szatyna. - Wypocznij. To dobra rada. Nie wyobrażam sobie Ciebie wykładającego upośledzonym studentom chemię.
- Przecież wszystko ze mną w porządku... - Yas wzruszył ramionami, a ja ponownie przewróciłem oczami.
-Bo wrócę do Ciotki...
-Dobra, dobra... Ale daj mi wstać z łóżka.
Pozwoliłem mu na uniesienie się z pościeli i patrzyłem jak leniwie się przeciąga. Jego włosy były w całkowitym nieładzie. To wyglądało uroczo, ale nie w jego stylu.
- Pozwolisz,że Cię uczeszę?- Uśmiechnąłem się lekko, łapiąc za szczotkę leżącą na etażerce.
Sensei pokiwał ostrożnie głową. Ukradkiem zerknąłem na jego piżamę, która składała się ze swetra i tych jego śmiesznych spodni w kratę. Spałby bez swetra, ale wcisnąłem mu go bo drżał z zimna.
Złapałem za szczotkę i zacząłem czesać piękne włosy Yasa, a ten oparł nogi na łóżku. Trochę zapuścił te swoje kłaki, bo musiałem zmierzyć się z kilkoma kołtunami.
- Nie szarp... - Sensei uśmiechnął się lekko,a ja zacząłem gładzić jego włosy, po czym zaplotłem ciemne kosmyki w zgrabny warkocz.
- Mam nadzieję, że nie dobrałeś się do mojej kuchni? - Z lekkim problemem uniósł się z łóżka. Bałem się, że zaraz mi tu upadnie. Zajrzał do szafy, po czym wyjął z niej golf i jakieś spodnie. Wyglądał teraz jak Kajak, który w końcu wziął się za siebie i poszedł na prawo. Tylko, że Kajak nie jest taką przystojną seksbombą...
- Pomyślałem, że zrobię Ci śniadanie na wypadek, gdybym już wyszedł.
- To zaraz Ci nakopię. Tylko się przebiorę.
Wrócił po krótkiej chwili. Cholera... Nie gap się tak na niego... Nadal jesteś trochę zły...
Zeszliśmy do kuchni,a ja wciąż gapiłem się na tego pajaca. Jedzenie zdążyło już wystygnąć.
- Trochę to podgrzeję... - Odparłem, latając po kuchni z patelnią.
- To ja sprawdzę sprawdziany. - Sensei rzucił, a ja przewróciłem oczami.
- Co ja Ci mówiłem?
- No to najpierw sprawdzę Twój...
- Siadaj. Dzisiaj odpoczywasz. Wczoraj jeszcze miałeś gorączkę...
Sensei oparł się ze znudzeniem o stół, ale mnie posłuchał.
- Grzeczna Miotła. - Dotknąłem jego policzka. - Ja muszę już iść. Nie rób nic głupiego i nie ruszaj tych sprawdzianów.
- Idziesz do pracy? - Spojrzał na mnie, a ja przytaknąłem i zacząłem ubierać płaszcz. Obym się nie spóźnił, bo Soraka potrzebuje mojej pomocy.
- I pamiętaj. Nie cuduj. Bo Cię dopadnę. - Machnąłem ręką na pożegnanie i otworzyłem drzwi.
Trochę się martwię, że coś odwali...
* Yas *
Niby Yi się już na mnie nie gniewa, ale nadal czuję że ma mi za złe tą sytuację z Zedem. Pomyłem naczynia i spojrzałem w okno. Słońce grzało, mimo że śnieg skrzył się na dachach. W tej zupełnej ciszy poczułem prawdziwą nudę.
Yi marudzi jakbym był umierający,a tak naprawdę nic mi nie jest.
- No to wezmę się za sprzątanie. - Radośnie odparłem sam do siebie i zabrałem się za robotę. Przecież ja tu zwariuję, nic nie robiąc...
* Yi *
- Przynieś jeszcze te fiolki z dyżurki. - Soraka zawołała, a ja pokiwałem głową i pobiegłem do pomieszczenia. Ten dzień był naprawdę pracowity. Minęło kilka godzin, a ja czuję że już padam. Cholera... Złapałem za fiolki i poszedłem do Soraki. Ciekawe co robi Yas... Pewnie się zapracowuje mimo mojego zakazu... Może zadzwonię? Chyba za bardzo się narzucam, ale lepiej...
Chwyciłem za telefon i wcisnąłem się do przygotowawczego.
- Dzwonisz po to, żeby mnie pilnować? - Usłyszałem rozbawiony głos i mimowolnie się uśmiechnąłem.
- A owszem. Trochę się bałem, że coś Ci się stało. Rano wyglądałeś kiepsko.
- Ja? Świetnie się bawię. - Odparł, a w tle usłyszałem szelest papieru.
- Sprawdzasz te sprawdziany, pajacu jeden? - Zmarszczyłem brwi, a jednocześnie miałem ochotę się roześmiać.
- No co ty chcesz? Piątkę dostałeś. Ale i tak masz wpierdol, bo mi jeden wzór pomyliłeś.
- Yas...
- Przecież wiesz, że nie mogłem się powstrzymać... - Sensei zaśmiał się wesoło.
- I tak masz klepę. Niech ja wrócę...
-A, właśnie. Naciągnąłem Ci tą piątkę, więc wiesz...
- Nic z tego. Wypierdalaj na kanapę, bo wyrzucę Twoją suszarkę przez okno. -Usłyszałem głos Soraki i wiedziałem, że na mnie już pora.- Muszę się zbierać. Obowiązki wzywają.
- Rozumiem... Baw się dobrze.
- Ależ będę. Akali spałuje mnie trójnogiem...
************************************
Czułem, że umieram z głodu. Naprawdę nic nie jadłem i czułem, że po prostu padnę na ryj, obudzę się w trumnie, a Ciotka razem z Yasem będą pogwizdywać marsz żałobny.
Jedna z pielęgniarek poślizgnęła się i złamała nogę, przez co nie miałem czasu by kupić coś do jedzenia.
Wywlokłem się po schodach do mieszkania. Zastał mnie przezabawny widok.
Yas spał w fotelu, w jednej ręce trzymając książkę, a w drugiej ciastko. Wyglądał uroczo, razem z tą otwartą japą...
Spojrzałem na ciastko, które trzymał w dłoni i stwierdziłem że je podkradnę, co oczywiście doprowadziło do obudzenia Miotły.
- Oddawaj moje ciastko! - Pisnął, a ja schowałem je w dłoni.
- Znalezione, nie kradzione. - Zaśmiałem się.
- No chodzi o to, że mi je właśnie zwinąłeś!
- W takim razie się podzielmy. - Przełamałem ciastko na pół.
- Może być. - Yas pokiwał głową i wziął jedną połowę ciastka.
- No. Widzisz? Można? Można.
- To co tam w pracy? - Yasuo zaczął temat, a ja przeciągnąłem się, czując moje obolałe po całym dniu pracy plecy.
- Bywało lepiej. Jestem wykończony. - Rozłożyłem się w fotelu, na którym leżał puchaty koc, więc zrobiło mi się milusio i cieplusio.
- Czyli co? Akali sprała Cię szmatą? A może dostałeś klepę od Soraki?
- Wręcz przeciwnie. Były dla mnie niezwykle miłe. - Ugryzłem ciastko. - Tylko inna pielęgniarka wywaliła się na schodach, złamała nogę i dostała ataku histerii, więc wiesz...
- Czyli na wesoło. - Yas westchnął znużonym tonem. Czyżby aż tak się nudził?
- Dość szybko robi się ciemno. - Zauważyłem, patrząc w szarzejące za oknem niebo.
Zmusiłem się, więc do wstania i zapalenia światła. Sensei wydawał się naprawdę, naprawdę znużony.
- Too... Co robimy? - Zaczął po chwili, a ja prawie zwaliłem z półki książki, bo potknąłem się o dywan.
- Nie wiem. Ja jeszcze muszę odrobić lekcje... To życie studenta... - Ziewnąłem. - Padam z nóg.
- Wiesz... Nudzę się, tak bardzo że chyba mogę Ci pomóc, co?
************************************
Sensei zasnął mi, kiedy robiliśny to popierdzielone zadanie, więc posłałem go do łóżka, obiecując że zaraz dołączę... Chociaż... Ja nie wiem czy tak zaraz... Mam jeszcze naprawdę dużo pracy...
Skończyłem, kiedy było grubo po północy i od razu pomyślałem o śnie, chociaż zupełnie nie miałem sił na poruszanie się. Padłem na kanapę, czując że zamykają mi się oczy...
Nie mam sił nawet, żeby dotrzeć do łóżka...
Obudziłem się znacznie potem. Nie sprawdzałem zegarka, ale wydawało mi się że za niedługo zacznie świtać.
Zwlokłem jakoś ciało z kanapy i zmusiłem je do powolnego wleczenia w stronę sypialni. W pewnym momencie poczułem, że z czymś się zderzam. Ale co to mogło być, skoro nie mieszka tu zbyt wielu ludzi.
Otworzyłem oczy i ujrzałem Yasa, który siedzisł teraz skołowany na podłodze. Co tu robił?
Co za głupie pytanie. Pewnie szedł do łazienki czy coś...
- Wybacz... Ja... - Zacząłem się jąkać. - Niezła ze mnie niezdara...
Yas przytulił mnie do siebie bez słowa, a ja znów poczułem winę z powodu mojego zachowania. Czy ja nadal powinienem się na niego gniewać?
- Myślałem, że sobie poszedłeś z jednak nadal tu jesteś... - Ten miotlak wyszeptał cicho, nie wypuszczając mnie z objęć.
Cholera... Już nawet nie mam werwy, by się na niego złościć...
- Spokojnie. Jestem tu. Kładź się. - Uśmiechnąłem się do niego uspokajająco, a Sensei nadal nie zamierzał się ode mnie odkleić.
W końcu jakoś udało mi się zajść do sypialni. Padałem z nóg, mimo że trochę spałem. Wtuliłem się w ramię Sense'ia. Ten już usnął, co naprawdę podziwiam. Chciałbym móc po prostu walnąć się na łóżko i zasnąć... Ale to chyba nie będzie takie proste...
* Yas *
Obudził mnie dźwięczny głos budzika i leniwie otworzyłem oczy, patrząc na śpiącego Yi. Dzisiaj miałem naprawdę świetny humor i czułem, że mógłbym być niezwykle miły. Nawet dla Irelki.
Yi jeszcze spał, a było dość wcześnie. Nie mam serca zrywać go z łóżka,po prostu zrobię to kiedy już się trochę odświeżę.
Podniosłem się z letargu i okryłem drzemiącego chłopaka. Zajrzałem przez okna,ponieważ musiałem odsłonić rolety i ujrzałem, że śnieg całkowicie się stopił. Cóż za miła odmiana! Otulony wiosennymi myślami, pobiegłem do łazienki i skorzystałem z dobrodziejstwa zimnego, dodającego energii prysznica.
Obraz niezwykle pogodnego poranka przysłoniła mi myśl o tym, że Zed też przecież idzie do pracy. Dalej mi trochę niezręcznie, na myśl o tym co niedawno się stało, ale w końcu to mój kumpel...
Skończyłem się myć i wygrzebałem z szafy jakieś pierwsze lepsze, pasujące do siebie ubrania. Była nimi czarna, całkiem luźna koszula i spodnie w kolorze khaki. Suszenie włosów trochę mi zajęło, ale ostrożnie rozczesałem je szczotką. Mimo, to nadal się elektryzowały...
Wyszedłem z łazienki w zmieszanym, ale nadal pozytywnym humorze. Yi akurat się obudził.
-Oho. Widzę, że promieniejesz radością. - Zagaił widząc mnie, a ja przeczesałem włosy ręką.
-Może. Jak będziesz marudził, to zepsujesz moją aurę i jebnę Ci kartkówkę.
-To niezgodne z Konstytucją!
-Bo serio zrobię Ci tą kartkówkę. - Uśmiechnąłem się złowieszczo, a Yi podniósł się z łóżka i dokładnie po sobie pościelił.
-Wiesz co? Widzę,że chyba ktoś musi Cię uczesać...
-Też to widzę... Mam tak naelektryzowane włosy, że równie dobrze mógłbym latać...
- Ja na to zaradzę. - Uśmiechnął, się łapiąc moje włosy i zaczął pleść mi warkocza. Ciekawe skąd on to umie...
Zaplótł mi włosy w takim tempie, że zastanawiałem się czy on nie używa magii. Zrobiłbym sobie warkocza, ale mam za długie włosy i nie mogę ich spleść samodzielnie.
- Skąd ty się nauczyłeś kłaki czesać? - Uśmiechnąłem się,otwierając lufcik w oknie. Trochę świeżego powietrza nie zaszkodzi.
- Żyłem z Ciotką i kuzynką przez jakieś jedenaście lat, więc nawet jakbym nie chciał to i tak bym się nauczył...
- To wiele wyjaśnia. Machnąłem ręką z uśmiechem. Chodź, zjemy coś. Bo się spóźnimy.
- Racja. - Yi podrapał się po głowie. - Umieram z głodu.
- To dobrze. Mam pole do popisu. - Zaśmiałem się - Na co masz ochotę.
- Wiesz co... Zjadłbym naleśników.
- Rozkaz wydano. - Skłoniłem się z zamiarem pójścia do kuchni.
- To ja się ogarnę. Nie mogę przecież iść do szkoły w piżamie.
Pognałem do kuchni, z chęcią obcałowania wszystkich blatów. Tak dawno nie miałem kontaku z kuchnią, moje noże nie były idealnie wypolerowane...
Rzuciłem się w kulinarny wir, łapiąc za miseczkę i szybkim krokiem wyjmując składniki. W ciągu kilku minut przygotowałem całe ciasto na naleśniki, które aktualnie energicznie mieszałem łyżką.
Usłyszałem leniwe kroki pochodzące ze schodów i uśmiechnąłem się, patrząc na zaspanego chłopaka.
- Już czuję ten zapach naleśników... - Zaczął, siadając do stołu, a ja kontynuowałem smażenie.
- Widzę, że umierasz z głodu...
- Taa... Mój brzuch umiera. A właśnie. Niedługo jedziemy do Ciotki. Uparła się, że mam Cię przywieść.
- Hmmm... Nie sądziłem, że aż tak mnie uwielbia...
- Noo... polubiła Cię. Zalecałaby się do Ciebie, gdyby była młodsza...
Zaśmiałem się, wykładając gotowe naleśniki na talerz.
- Cieszę się, że mam takie branie.- Przygotowałem naleśniki do końca i podałem je na stolik.
- Mmm...
- Też jestem głodny. - Zabraliśmy się za jedzenie.- Weź... Mam dzisiaj pierwszy rocznik... Są jeszcze gorsi niż Twoja klasa. Yi zaśmiał się, a ja zacząłem leniwie gapić się w okno. Ten dzień wydaje mi się coś za dobry...
************************************
- Oho. Niezwykła Miotła. To ty. - Irelia powitała mnie, jak tylko pojawiłem się w nauczycielskim.
- Myślałem, że ty już na wychodnym... - Położyłem torbę na stoliku i usiadłem obok Irelki, popijającej kawę.
- Spokojnie. Tak szybko się mnie nie pozbędziecie. - Machnęła ręką, a mi zabrakło tutaj Zeda. Miał zamiar nie przyjść?
- Eeee... A gdzie Zeda wcięło? - Zacząłem niepewnie temat, a Irelka odłożyła kawę i założyła nogę na nogę, jakby miała gdzieś zeznawać.
- To ty nie słyszałeś? Ponoć zjebał się z okna jak kwiatki podlewał i w szpitalu leży. - Irelka spojrzała na mnie podejrzliwie. - Przecież jesteście psiapsi. Jak mogłeś o tym nie wiedzieć?
- Tak trochę się pokłóciliśmy... - Rzuciłem, bezpiecznie. Szczerze, to nie chciałem z nią o tym rozmawiać.
- Że co? Gadaj, o co poszło? Znowu śmiał się z Twojej suszarki?
- Nie... - Spojrzałem na nią spojrzeniem, które wręcz błagało by nie drążyła tematu... - Cholera... To trudne. Nie mówmy o tym.
- No weeeź. Ja też jestem Twoją psiapsi! Mi nie powiesz?
- Irelko...
Westchnęła z niezadowoleniem, że nie usłyszy nowych ploteczek.
- Zgoda. Widzę, że mam nie kopać. Ale... Odczepię się pod warunkiem, że go odwiedzimy i wszystko sobie wyjaśnicie.
Zamrugałem kilkukrotnie i pomyślałem nad opcją spierdzielenia na drugi koniec kraju, w małym bambusowym stateczku.
- Ale że kiedy... - Teraz naprawdę byłem zakłopotany. Nie myślałem o tym wszystkim. Czuję, że nie jestem gotowy i będzie jeszcze gorzej niż jest teraz.
- No nie wiem. Dziś po pracy?
- Eee... Wiesz. Nie zrozum mnie źle, ale wolę to wszystko przemyśleć. Poza tym na weekend wyjeżdżam i...
- Dobra Miotło. Nie tłumacz się. - Westchnęła. - Widzę, jak bardzo jesteś rozkojarzony. Nie chcę, żebyście się jeszcze bardziej pożarli. Ale... - Tupnęła nogą. - Po weekendzie jedziesz do niego ze mną. I bez dyskusji.
- Uo? Czy ty właśnie zrozumiałaś co do Ciebie mówię? - Przekrzywiłem głową, a Irelka przewróciła oczami.
- Zaraz butem dostaniesz. - Zmierzyła mnie spojrzeniem słynnej wkurwo- gwałcicielki i kontynuowała picie swojej kawy.
Hm... Czasem wpada na dobre pomysły...
* Yi*
- Wiesz co... - Spojrzałem z zażenowaniem na Yasa, który siedział za kółkiem i miałem wrażenie, że albo uśnie, albo celowo wjedzie do rowu żeby nas ukatrupić. - Nie chce Cię denerwować, ale jakieś dwadzieścia kilometrów temu skręciłeś w zły zjazd...
Yas spojrzał na mnie bez wyrazu, chociaż wiem że w myślach wymyślał sposoby na utopienie mnie w wannie.
- Yi... - Mruknął. - Ja Cię kiedyś zabiję... - Zaczął zawracać. - Nie mogłeś powiedzeć wcześniej.
- Zapomniałem... Nie bij...
W końcu dotarliśmy przed dom Ciotki, na co oboje odetchnęliśmy z niewiarygodną ulgą. Potrzebuję rozprostować nogi, a Yas ma minę jakby chciał mordować, więc pewnie także pada z nóg...
- Tylko uważaj. Wiesz, że Ciotka jest żywiołowa...
- Nawet za bardzo. - Yas rzucił, idąc za mną. Światła się paliły. Przynajmniej Ciotka nie zapomniała, że przyjeżdżamy.
Zapukałem do drzwi, czekając na odzew, który nastąpił niczym atak nagłej ulewy w samym środku klimatu równikowego wilgotnego.
Tylko czemu mnie to niepokoi...
- Oooo! to wy! - Rzuciła się w naszą stronę, o mało nie przewracając mnie na Yasa. - Trochę długo wam zeszło. Korki?
- Po prostu Yi przez jakąś godzinę trzymał mapę do góry nogami... - Yas łypnął na mnie okiem, a ja poczułem że się rumienię.
- Noo... Mam lekkie problemy z nawigacją...
- Lekkie? - Ciotka zmierzyła mnie z uśmieszkiem. - A mam Ci przypomnieć, jak pomyliłeś wioski w trzeciej klasie i szłeś dziesięć kilometrów w złą stronę. O, a potem matka tego kolegi dzwoniła po policję, bo myślała że ktoś Cię porwał.
-Ciociu... Nie mów o tym...
Rzuciłem okiem na Yasa. Widać, że dość mocno go to bawiło ale powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem.
- Eeee... Może wejdziemy do środka? - Zaproponowałem.
- Właśnie. Już jest zimno. Pochorujecie mi się. -Ciotka szybko wepchnęła nas do wnętrza domu.
W domu panowało przyjemne ciepło. Jak zawsze Ciotka musiała dowalić do pieca. Z resztą tak jest zawsze. Otulała nas przyjemna atmosfera, a kot łasił się do moich nóg.
- Chyba się stęsknił. - Rzuciłem, patrząc na kota przy moich nogach. - Aż dziwne.
- Jesteście głodni? - Ciotka zaczęła, wchodząc między nas. - Oczywiście,że tak. Jechaliście cały dzień. Chodźcie na kolację!
W kuchni panowało jeszcze większe ciepło niż w reszcie domu. Głównie dlatego, że stół obstawiony był gorącym jeszcze jedzeniem.
- To kolacja, czy uczta szlachecka? - Zagaiłem, gdy kuchenne ciepło uderzyło we mnie.
- Duże chłopy jesteście, musicie jeść. A właśnie, jak tam w szkole?
- Świetnie. - Odparłem leniwie, siadając do stołu gdyż tak poleciła Ciotka. Yas gapił się na nas z lekkim rozbawieniem. W sumie, to musiało to wyglądać jak rozmowa siedmiolatka z mamusią.
- Na pewno?- Ciotka uśmiechnęła się wesoło, podając jedzenie na stół. - Wyglądacie jak po piekle.
- Eeee... tam... To tylko od podróży. - Mruknąłem, biorąc się za jedzenie.
- W sumie racja. Wyglądacie jak gówno. - Zaśmiała się. - A teraz wcinać. Musicie odzyskać siły.
Kolacja faktycznie sprawiła, że czułem się lepiej. Yasu w tym czasie rozgadał się wraz z moją ciotką i podjęli temat idealnego przyrządzenia łazanek. Ich rozmowa była przekomiczna, ale ton i ich postawa mówiła że jest to bardzo ważna debata.
- A Yiuś to był zawsze taki niejadek... - Ciotka wtrąciła, a ja uniosłem brew. Znowu zaczyna gadać o tym, gdy byłem mały. Nie cierpię tego...
-Ciociu... Błagam... - Pisnąłem, czując lekki wstyd. Zawsze się rozkręca i robi mi siarę.
- Aj przestań. Pamiętasz jak właziłeś pod kanapę, bo nie chciałeś jeść zupki. Z resztą... Ty niczego nie chciałeś jeść. Tylko te cukierki...
- Serio? - Yas zaśmiał się. - Yi teraz wcina zupkę jak pokopany i jeszcze prosi o dokładkę.
- Co to za cuda? - Ciotka zmierzyła Yasa spojrzeniem "witam, właśnie mianowałam Cię moim synem". - Coś ty mu zrobił. Yi nigdy nie chiał jeść zupki!
- No błagam was... Zmieńcie temat... - Przewróciłem oczami i miałem największą na świecie ochotę odejść stąd i zamknąć się w pokoju.
- Nie gniewaj się na nas. Chcesz ciasteczko? - Ciotka spojrzała na mnie z taką miną, że czułem jak zaraz podbiegnie i zacznie mnie do siebie przytulać.
- Chcę ciasteczko... - Mruknąłem.
- No, zupki to nie chce, a ciasteczko to już tak. - Ciotka wzięła się pod boki, a ja westchnąłem i moja ochota odejścia jeszcze bardziej wzrosła. - A ty Jasiu chcesz ciasteczko?
- Chyba Yi potrzebuje go bardziej. Kipi ze złości. - Yas uśmiechnął się przepraszająco w moją stronę.
- Mogę sobie iść. Proszę. Denerwujecie mnie...
- A ty jak zawsze swoje. - Ciotka przewróciła oczami, dając nam ciastka. - Chcesz uciec od ciotuni?
-Może. I biorę Miotłę. Bo on pali się, żeby zaatakować naszą kuchnię.
- E... Tam zaraz zaatakować...
- Ze starą babą nie chcą siedzieć. - Ciotka zmierzyła nas. - Też bym nie chciała. Pizgać mi stąd.
- Właśnie! - Przypomniałem sobie o istotnym jegomościu. - Muszę się z nim przywitać.
Polazłem do pokoju, a ptak w klatce ożywił się na mój widok i oparł się o drzwiczki, czekając aż mu je otworzę.
- No, tak. - Yas zmierzył mnie, gdy witałem się z moim kumplem. - Zapomniałem, że masz jaskółkę na chacie.
- Właśnie. Powinniście się zaprzyjaźnić. -Spojrzałem na Yasa, a trb uniosłem z zaskoczeniem brew, kiedy posadziłem mu ptaka na ramieniu. Wydawało się całkiem miło, dopóki nie zaczął go dziobać, a potem latać wokół pokoju.
- Yi... On mnie chyba nie lubi. - Przewrócił oczami. - Dziobnął mnie w ucho. Mogę z niego zrobić rosół?
- Nie mów tak przy nim!- Ofuknąłem go. - Zaraz zrobię rosół z Twojej kity!
Ptaszek podleciał do mnie i usiadł mi na palcu.
- Ten dziad nic Ci nie zrobi. Dopilnuję tego. - Zmierzyłem Yasa wymowym spojrzeniem. - Po prostu jest zazdrosny.
- No weź, dziobnął mnie w ucho!
- Racja. Nie wolno dziobać ludzi w uszy. Oni tego nie lubią. A teraz kysz do klatki, bo muszę się wykąpać.
Ptak posłuchał mnie, a ja spojrzałem na Yasa z lekkim i jednocześnie błagalnym uśmiechem.
- Nie ugotuj go, jak będę się mył. Nie wybaczę Ci tego.
- No dobra, dobra. Nie chciałem gp ugotować. Po prostu nie lubię być dziobany w ucho.
- Macie być obaj grzeczni. - Odparłem matczynym tonem, po czym z niewielką garścią obaw ruszyłem do łazienki.
Co za ciężki dzień...
* Yas *
Ptak zajął się sobą, a ja stałem na środku pokoju jak głupek. W sumie to nie wiedziałem co mam ze sobą począć,więc po prostu usiadłem na łóżku i zacząłem grać w tego nowego mobilniaka, co go tak Irelka zachwalała.
Ależ jestem zmęczony... To nawet do mnie niepodobne...
Ptak zwrócił na mnie uwagę i zetknęliśmy się spojrzeniami.
- Przeproś za to, że udziabałeś mnie w ucho.
Ptak pisnął,a ja nadal kontynowałem granie w grę, po czym ogarnąłem że ten birb głupi wyleciał z klatki i usiadł mi na kicie.
Co za sprytny ptak...
- Nie waż się jeść mi włosów. Bo skończysz podany na talerzu z sosem chrzanowym.
Przynajmniej posłuchał, bo po prostu sobie usiadł i zaczął przypatrywać się temu co robię.
Trochę zachciało mi się spać.
Czyli jednak po prostu tak usnę. Razem z ptakiem wplecionym we włosy...
Brawo Yas, skończysz łysy...
* Yi *
Wróciłem z kąpieli i zastałem przyjemny widok. Yas spał, wtulony w moją poduszkę z jaskółką siedzącą mu we włosach.
- Ależ wy jesteście słodcy... - Szepnąłem, okrywając Yasa kocem. Zajął mi połowę łóżka, ale to chyba nie będzie problem. Powinienem się zmieścić.
Ułożyłem się na krawędzi łóżka, owijając się wokół pleców Miotlaka. Usnąłem dość szybko, lecz z tego miłego snu wyrwało mnie to, że spadłem z łóżka. Yas także się wybudził, bo drgnął lekko. Robi tak, kiedy nagle zerwie się ze snu.
- Yi? - Spojrzał na mnie, a ja podniosłem się obolały z podłogi. - Spadłeś z wyrka? - Długowłosy zrobił wielkie oczy,a ja przeciągnąłem się tylko.
- Może... - Otarłem lekko zadrapany łokieć, a Yas podniósł się w ekspresowym tempie.
- No cholera, nie będę Ci łóżka zabierał...
- To nie problem. Położymy się razem. - Uspokoiłem go. - Tylko będziemy musieli się ścisnąć...
Yas spojrzał a mnie i po chwili zdjął koszulę, w której zasnął, wciskając się na sam kraniec łóżka. Jaskółka latała po pokoju, ponieważ rozpuścił kitę i ptak nie miał gdzie usiąść. Wtuliłem się w Yasuo, który mruknął tylko, po czym objął mnie ramieniem. To sprawiło, że bardzo szybko pochłonął mnie sen...
* Yas *
Obudziło mnie napierdzielanie w drzwi. Yi owinął się wokół mojego ramienia, a ptak spał mi we włosach. Pukanie nie ustawało.
- Yi. - Szturchnąłem śpiącego. Otworzył leniwie oczy i uśmiechnął się w moją stronę. - Ktoś puka do drzwi.
Yi przeciągnął się i podniósł ospale.
- Właź do szafy. Ciotka przyszła mnie obudzić. Nie może Cię tu zobaczyć.
- Ale...
- Idź po prostu...
Przewróciłem oczami i wlazłem do tej szafy. Była mała i ciasna, przez co musiałem usiąść w kartonie.
- O! Yiuś, wstałeś! - Zacząłem przysłuchiwać się rozmowie.
- Taak. Przed chwilą się obudziłem.
- No dobra. Złaź zaraz na dół. Ja idę obudzić Twojego kolegę.
- Ciociu nie. - Yi pisnął.- Ja go obudzę, bo do tego potrzeba specjalnej techniki...
- Aaa... Rozumiem. Trudne sprawy. W takim razie ja się biorę za jedzonko, a wy się ogarniacie.
Usłyszałem zamykanie drzwi i otworzyłem wrota szafy.
- Yiiiii... Nie mogę wyjść. - Rzuciłem cicho, a Yi spojrzał na mnie.
- Jak to. - Otworzył szerzej szafę i zmierzył mnie wymownie. -Coś ty zrobił? Zgniotłeś mój model Układu Słonecznego z liceum...
- No... Zaklnowałem się...
- Poczekaj... -Yi złapał mnie i jakoś pomógł mi wyjść z kartonu,przez co upadłem na podłogę.
- Dzięki. Sorki za ten model...
- Leć do pokoju się przebrać, zanim Ciotka zacznie coś podejrzewać. - Rzucił tylko, a ja zasalutowałem z uśmiechem.
- Jak królewna każe...
************************************
- A może gdzieś wyjdziemy? - Rzuciłem, gdy kot Yi wdrapał mi się na kolana i zaczął domagać pieszczot.
- No nie wiem...
- No daj spokój! Ciotka też wybyła. Nooo... - Zacząłem mu marudzić, drapiąc kota za uchem. - No na randkę się nie dasz uprosić?
- W takim razie co proponujesz? - Yi uśmiechnął się lekko,a ja ponownie pogłaskałem kota.
- Chodź, to się przekonasz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro