Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Fosfor

*Yiś*

-Yi,co robisz?-Sensei spojrzał na mnie,a ja zatrzepotałem rzęsami i oderwałem głowę od książki.

-Próbuję się pouczyć ale kiepsko to rozumiem...

Sensei lekko się ożywił.

-O.Czego się uczysz?

Uśmiechnąłem się głupkowato.

-Nooo...Chemii...

-Yi...-Sensei zmierzył mnie jak debila.-Nie po to zapiepszałem na studia,żeby moja wiedza się zmarnowała.Przecież mogę Cię pouczyć.Złamana noga mi w tym nie przeszkadza.

Patrzyłem na niego przez chwilę.

-Siadaj koło mnie i bierz książkę.-Zażądał.Zrobiłem to,czując lekkie zakłopotanie.Sensei rzucił okiem do książki.

-Ach tak...No to Faktycznie nie jest takie proste.-Popatrzył w nią przez chwilę i szybko zaczął mi tłumaczyć.Zrozumiałem trochę Ale mam wrazenie,że coś go boli.Takie dziwne spojrzenie...

-Boli Cię noga?-Przerwałem mu w pewnym momencie,patrząc głęboko w oczy.Zamrugał kilkukrotnie,jakby zobaczył ducha.

-To nic takiego...-Odparł cicho.

-Nie,nie,nie.Nie będziesz mi się tu męczyć.Odpocznij.-Dotknąłem jego piersi,żeby popchnąć na łóżko.-Sen pomaga na ból.

-Przecież...-Nie chciał odpuścić.

-Spokojnie.-Pogłaskałem go po głowie.-Kiedy indziej się pouczymy.Kładź się.No już,jazda.

-No może masz rację...-Pokiwał głową i pozwolił mi się położyć.

-Cieszę się,że się nie buntujesz.-Okryłem go kołdrą.Uparł się,by leżeć w koszuli.Wyglądał tak jak czysty seks...Nawet jeśli kołnierzyk był wygnieciony...

-A ty nie idziesz spać?-Zatrzepotał rzesami,patrząc na mnie.-Już późna pora.Ty też musisz odpocząć.

W sumie miał rację.Zmęczenie trochę mnie dobijało.Ciężki dzień w pracy,oddanie pracy biolożce zabójczyni...

-Za chwilę.Muszę załatwić jeszcze kilka rzeczy...

Sensei pokiwał głową i ułożył się na poduszce.Gdy wróciłem spał.To dobrze.

-No to pora spać.-Rzuciłem sam do siebie i ułożyłem się po drugiej stronie łóżka.Starałem się szybko zasnąć.Ciekawe czy znów przyłapię Senseia na gadaniu przez sen.To słodkie.Raz nawet wspomniał o mnie...

************************************
-Nie!!!Proszę!Nie!-Czułem jak zaczynam się wydzierać i nagle wybudzam ze snu,po czym zrywam do siadu.
Okropny sen...Znowu wszycy poumierali...

-Yi!?-Ręka na moim policzku.-Czemu krzyczysz?!

-Koszmary...-Załkałem i schowałem twarz w dłoniach.Chciało mi się trochę płakać.Czułem jak cały drżę.-Znowu...

-Oj...-Sensei złapał mnie za rękę,a ja miałem wrażenie że zwymiotuję,bo przewracało mi się w żołądku jak dzieciaki na karuzeli.-Może chcesz o tym porozmawiać?

-Najpierw muszę od toalety...-Rzuciłem,wyskakując z łóżka i pobiegłem do łazienki.Obmycie twarzy wodą chyba będzie dobrym pomysłem.Zimna woda powinna mnie trochę uspokoić...

Spojrzałem w lustro i nagle mnie zamurowało.Krew leciała mi z nosa.Musiałem się o coś uderzyć kiedy spałem.
Złapałem paczkę chusteczek i zacząłem przykładać do nosa ale krwotok nie ustępował.

-Yi,wszystko w porządku?-Głos Senseia sprawił,że prawie wpadłem pod prysznic.

-W jak najlepszym.-Skłamałem,sięgając po kolejną chusteczkę.
Zrobiło mi się trochę słabo od widoku krwi.

-Brzmisz jakoś dziwnie.Może do Ciebie zajrzeć?

-Nie trzeba!-Rzuciłem szybko i usiadłem pod ścianą,bo miałem wrażenie że się przewrócę.-Zapomniałeś,że nie wolno Ci wstawać!?

Krwotok zaczął powoli ustawać.Na szczęście...
Otarłem nos,umyłem twarz i wróciłem do sypialni,żeby nie było podejrzeń.

-Brałeś prysznic,czy co?-Sensei przeciągnął się,a ja nadal byłem trochę wystraszony.

-N-nie...-Pokiwałem głową.-Musiałem się troszeczkę uspokoić.

-Co masz na ręce?-Wskazał na plamę,której nie dotarłem.Cholera.-Wygląda jak krew...

-O.-Udałem,że widzę to po raz pierwszy.-Pewnie się skaleczyłem...To nic takiego.-Położyłem się na łóżku.

Mam nadzieję,że to nic takiego...

************************************
Wstałem przed budzikiem.Dziś obiecałem Sorace,że wpadnę na kilka godzin pomóc,bo im brakuje rąk do pracy.Trochę mi tak głupio zostawiać Senseia ale pewnie sobie poradzi...

Poszedłem do łazienki się ogarnąć i założyć świeże ubrania.Brakowało mi snu,miałem lekkie worki pod oczami i bledszą skórę ale wyglądałem nienajgorzej.

Wpadłem do kuchni,bo szargał mną głód,a jednocześnie miałem wystarczająco dużo czasu na jedzenie.W sumie to nie wiedziałem co zjeść.Miałem nastrój na zwykłe kanapki ale chciało mi się gotować.Powinienem coś zrobić dla Senseia,skoro zostawiam go samego...

Postawiłem na naleśniki.Znowu to samo ale to proste i szybkie danie.
Zjadłem swoją porcję i zostawiłem tą dla Senseia przy łóżku.To dziwne,że tak długo spi...Ale wygląda tak uroczo,gdy to robi...

Spojrzałem na zegarek.

-Ojej!Prawie się spóźniłem.-Podskoczyłem i wybiegłem na przedpokój,zabierając jakieś buty i sweter.Soraka znowu mnie opieprzy jak się spoznię...

************************************
-No nareszcie!-Głos Soraki był poirytowany ale nie zlowrogi.-Co tak długo!?

-Spóźniłem się na autobus...-Przyznałem ze skruchą.

-Dobra.To nic.-Pomachała ręka.-Pomożesz mi na Sor-ze.Był jakiś wypadek samochodowy.Niezły karambol.Trzeba się zająć pacjentami.

-Ile osob?

-Czternaście.

-Matko Boska...-Poczułem lekkie mdłości.

-Trzy auta do kasacji.-Wzruszyła ramionami-Ale to nieważne.Trzeba się zająć rannymi.

Poszedłem za Soraką.Ogólnie większość przypadków to były tylko złamania i drobne rany ale to wszystko trzeba było zabezpieczyć.Ciężka robota...Dobrze,że nikt nie umarł...

-Yi może chcesz sobie zrobić przerwę?-Soraka dotknęła mojego ramienia.-Jakoś blado wyglądasz.

-Nie trzeba.-Rzuciłem,wiążąc opatrunek.-To tylko brak snu.Ale pójdę napić się wody.Umieram z pragnienia.

-Leć,leć.

Poszedłem do przygotowawczego.Zacząłem wodzic wzrokiem za moimi rzeczami.Miałem wrażenie,że coś scieka mi z nosa.Może złapałem gdzieś katar?Dotknąłem nosa ale to nie był katar,tylko kolejny krwotok...
Sięgnąłem po chusteczkę.Przydałaby się Soraka.Ona potrafi szybko tamować krwotoki...

-Czyli jednak zrobiłeś sobie przerwę,kłamczuchu?-Pogodny głos Soraki.Jak dobrze,że tu jest.

-Mam drobny problem.-Obróciłem się do niej.Chusteczka już zdążyła zrobić się czerwona.

-Ojoj.Siadaj,zaraz Ci okład zrobię,to zwęży rozszerzone naczynka.

Wzruszyłem ramionami,mając wrażenie że całe moje ubranie jest we krwi.

-Długo Ci tak leci krew z nosa?-Soraka zaczęła mi przykładać tam okład z lodem.

-Wczoraj wieczorem też miałem taki krwotok...

-Może masz jakiś niedobór witaminowy?-Odparła,a ja czułem się trochę słabo.Czułem dziwny ucisk w klatce piersiowej...

-Ale tu duszno.-Zacząłem temat,żeby upewnić się że nie tylko ja czuję duchotę.

-Co ty gadasz?Cały ranek się wietrzyło.-Soraka zmierzyła mnie.

-Jakoś ciężko mi się oddycha.-Zamrugałem kilka razy.

-Może jesteś astmatykiem.Sprawdzałeś?-Soraka zauważyła moje zdenerwowanie.

-Dręczyli mnie z takimi badaniami.Jak miałem alergię i zacząłem kaszleć,to mnie ciotka wysłała na pogotowie,bo myślała że się duszę.I nie,nie jestem.-Trochę mnożyło mi się w oczach.

-Krwotok ustępuje.-Soraka spojrzała na mnie,a ja na swoje ręce.Były blade jak u wampira.Coraz bardziej mnożyło mi się w oczach...Miałem coraz mniej tlenu w plucach...Powoli się dusiłem.-Chcesz się może czegoś napić?-Poniosłem się i obróciłem jak na komendę,by sięgnąć po butelkę ale nogi się pode mną załamały i już prawie nie mogłem oddychać.

-Ł-łap mnie...-Wydukałem.W oczach przestało mi się mnożyć ale teraz czułem się jak w pustym tunelu...

*Jaś*

Ciekawe czemu Yi jeszcze nie wrócił?Może poszedł na dłuższą zmianę albo na miasto?Zostawił telefon,a przecież nigdy tego nie robi.To trochę komplikuje sprawę.

-To mówisz,że Irelka chce mnie zaciągnąć na wycieczkę szkolną?-Wyłapałem ostanie zdanie wypowiedziane przez Zeda,żeby było że go słucham.Dobrze,że gadamy przez telefon,bo już bym dostał klepę.

-No,no.Twierdzi że powinieneś pojechać ze swoją klasą albo dopadnie Cię i zabierze na jakaś randkę czy coś.-Zaśmiał się.

-Wiesz jaki bym dostał wpierdol od jej męża?-Też się lekko zaśmiałem.

Może powinienem zadzwonić do Soraki.

-Sklepiemy Cię wszyscy razem.-Zed zaczął rechotać.A ja czułem się jakoś dziwnie.

-Nie zatłuczesz mnie,jak powiem że muszę gdzieś zadzwonić.To ważne.

-No,no.Zamawiasz nowe spinki do włosów i kurier stoi pod drzwiami?-Zed był w baaardzo wesolym nastroju.

-Hahah.Ależ zabawne.Bo Ci wpierdolę czymś ciężkim.-Udałem oburzenie.

-Idź gadaj z mamusią.

-A ty ze ścianą.-Zasmialem się i Zed zrobił to samo,a potem zafundował mi propozycję wpierdolu.

Hmmm...Soraka powinna namierzyć Yi,jak radziecki bombowiec Środkowo-Wschodnią Europę...
Odebrała po dwóch sygnałach.

-Ty pewnie wiesz,gdzie jest nasza zguba...-Zacząłem cicho,licząc na jakieś wieści.

-Co za dobry nastrój.-Odparła jakoś dziwnie.-Chyba muszę go popsuć.Yi wylądował na oddziale...

-Jak to?Co on znowu odwalił?

-Mówił,że go pobili ale jeszcze nie wiem co z nim Jest.Obadam to.Narazie co jakiś czas się dusi.-Brzmiała na zaniepokojoną.

Nie wiem jak tam dotrę o własnych siłach ale to zrobię...Tylko coś,żeby się podeprzeć...Kijek...Doskonale...
Powoli wyleciałem z domu,opierając się jak dziad na tym kijku.Boli Jak chuj ale to nic.

-Cholera...-Noga bolała mnie nieziemsko ale jakoś muszę dać radę.

Jak nie rozpierdolę samochodu,to będę mistrzem świata...

************************************
-Soraka!-Wleciałem do szpitala,podpierając się na kijku.Prawie zalczyłem glebę na środku korytarza.

Soraka obróciła się i prawie dostała zawału na mój widok.

-Nie mów mi,że przylazłeś tutaj ze złamaną noga...

-Przyjechałem autem...-Uśmiechnąłem się głupkowato.-Prawie Przejechałem dzieciaka ale to zostaje między mami.

-Jesteś szalony.-Wzięła się pod boki.-Żeby prowadzić auto ze złamaną noga...Co ty myślisz,że ja nie mam pacjentów.Trzy wypadki nam przywieźli,czternaście osób...

-Ale przecież nic nie zrobiłem.-Przerwałem jej.-Co z Yi?

-Narazie śpi.-Zaczęła.-Powinno byc już dobrze.

-Ale co mu jest...

-Żebro wbijało mu się w płuco.Nie patrz tak na mnie,bo nie wiem czy Cię łapać czy nie.Sytuacja opanowana...

-Jak to możliwe?-Na moment zrobiło mi się słabo.

-Mówiłam Ci wcześniej że zaliczył bójkę.-Machnęła ręka.-Po wypadku jego żebra są troszeczkę słabsze,więc klepa i gotowe...

-Ale wszystko z nim w porządku?

-Musi tylko dojść do siebie...

Spojrzałem na nią.

-Zaprowadz mnie do niego.

Nie protestowała.

-Tylko go nie dręcz.-Uśmiechnęła się lekko.

-Ja?-Też się uśmiechnąłem i zabrałem krzesło,by umieścić je w pokoju.

Yi nadal sobie spał.Ale był taki blady...Wyglądał jakoś słabo...

-Jestem tu,Yi.-Zdjąłem mu włosy z czoła i zacząłem się w niego wpatrywać.
Czułem jakaś dziwną bezsilność...

-Ty płaczesz?-Usłyszałem słaby,znajomy głos.

-Co...Ja nie...-To tylko alergia...-Spojrzałem na Yi,czując zażenowanie.

-Oj nie musisz przede mną ukrywać swoich łez...

-Ale ja nie płaczę!Oczy mi się czerwienią,bo pyli...

-Już mnie tu nie cygań.-Yi uśmiechnął się lekko,a potem skrzywił z bólu.

-Boli mnie trochę ale Soraka mnie przed tym uprzedzała.-Pokiwał ręka.-Jak Twoja noga?

-Dobrze,skoro tu jestem.-Pokiwałem głową.-Bardziej mnie interesuje co z Tobą.O,właśnie.Dlaczego mi nie powiedziałeś,że zostałeś pobity?

Yi nagle zbladł jeszcze bardziej.

-Bałem się,że się zdenerwujesz i zrobisz coś dziwnego...-Spojrzał mi w oczy.

-No to,że ktoś Cię pobił nie jest normalne.-Złapałem go za rękę.-Coś Ci się stało?Jakieś rany?Siniaki?

-Może kilka...

-Pokaż.-Zarządałem.

-Ale...

-Pokaż.-Odparłem stanowczo.Yi uniósł koszulkę do góry.Patrzył na mnie jakoś dziwnie.Klatka piersiowa była grubo owinięta bandażem.Ale ma dole miał wielkie ciemnofioletowe siniaki...

-O mamo...-Zmartwiłem się,dotykając jednego śladu.Yi drgnął.

-Nic mi nie będzie.-Pokiwał głową i zaczął kaszleć.Nagle weszła Soraka.

-Widzę,że na nogach...

-A Yi ma kaszel.Może się udusić.-Machnąłem ręka,wskazując na Yi,który nadal jeszcze pokasływał.

-To nic.Kaszel może występować.Zajrzę do was potem.Załatwić Ci może łóżko?

-Jak chcesz?-Wzruszyłem ramionami,siedząc na krześle obok Yi.-O,właśnie.Zostawiłeś telefon w domu.Twoja ciocia dzwoniła.

-Ciocia?-Yi zrobił wielkie oczy.

-Może chcesz z nią porozmawiać?

-Mhm.-Pokiwał głową.-Powinienem oddzwonić...

-Rozumiem.Pewnie potrzebujesz prywatności.

-Eeeee...

-Wyjdę na moment,a wy sobie pogadajcie.-Zaproponowałem,biorąc swój kijek.

*Yi*

Sensei zostawił mnie samego.Naprawdę powinienem zadzwonić do ciotki...
Pewnie się martwi,skoro dzwoniła aż szesnaście razy...

Wybrałem jej numer,szykując się na ostrą reprymendę.

-Ciociu?-Zacząłem cicho.

-Yiuś!Matko Boska!Na szczęście!-Głos ciotki rozległ się w słuchawce.-Już myślałam,że coś Ci się stało...Długo się nie odzywałeś...

-Przepraszam...Miałem dużo pracy...

-Rozumiem.A co tam u Ciebie?

-W porządku.Jakoś się trzymam ale jestem trochę zmęczony...

-Jakoś słabo brzmisz.Mam nadzieję,że nie zapominasz o jedzeniu.

-T-tak.Jem,jem.-Westchnąłem.

-I mam wspaniałe wieści!Twoja kuzynka bierze ślub!

-Oooo...-Ożywiłem się.-To świetnie.

-Mam nadzieję,że poznam Twoją wybrankę.-Zachichotała.-Pewnie już niedługo bedzie kolejne wesele.

-Ale ja nie mam dziewczyny...-Speszyłem się.

-Nie kłam tu,młody człowieku.Słyszę szczebiot w słuchawce jak to mnie dzwonisz.

-Ale...

-No nie wstydź się.Bardzo chętnie ją poznam.-Ciotka odparła stanowczo.-A jak przyjedziesz sam,to Cię do domu nie wpuszczę.

-Ciociu...

-Bez gadania.Potem zadzwonię,bo muszę kota wykąpać.Pamiętaj o jedzeniu,bo Brzmisz jakoś bez siły.-Rozłączyła się.
Poczułem,że chyba mam ochotę zwymiotować.Jak mam uświadomić ciotce,że nie mam żadnej dziewczyny...

-Zaraz się wypierdzielisz!-Usłyszałem zza drzwi.

-No przecież stoję,do cholery.-Niezadowolony głos Senseia.Złapał mnie lekki kaszel.

-Właź tam i nie pyskuj!-Soraka wbiła do pomieszczenia.

-Głodny jestem.-Sensei rzucił wesoło.

-Przed chwilą się buntowałeś.-Uśmiechnęła się wymownie.

-No proszę...

-Zobaczymy co się da zrobić...Swoją drogą...Ładna piżama.

-To nie jest...Aj Dobra,to jest pizama.-Sensei westchnął,gapiąc się na Sorakę.
(Jak coś to Jaś lata w takiej seksi czarnej koszulce na ramiączkach i takich mega uroczych flanelowych spodniach w krate awu)

-Chyba się zdrzemnę...-Odparłem cicho.

-Mhm.-Rzucił rozsiadając się na łóżku.-Odpoczywaj.

*Yas*

Może też powinienem się zdrzemnąć?Yi słodko zasypia...Westchnąłem i rozłożyłem się na łóżku.Nagle wbiła jakaś młodziutka pielegniarka,pewnie jest jakoś po studiach.

-Dzień dobry prosze pana.-Zaczęła speszona.-Jaki pan umięśniony...-Nagle drgnela.-A ja taka nieogarnięta!-Wybiegła z sali.

-Co ona pijana?-Mruknąłem sam do siebie.Chyba też spróbuję usnąć.Jakoś nie mam co robić...

*Zedo*

Że też ja muszę mieć zastępstwo z klasą Yasa.Wolałbym już iść do domu...

-Chcecie iść na wf?-Zapytałem.Jakoś nie chciało mi się prowadzić lekcji.
Rozległ się zaprzeczający jęk.

-No dobra.To pójdziemy do jakiejś klasy i sobie pogadamy.-To chyba było lepsze rozwiązanie.

Rozsiadłem się przy biurku i gapiłem w komputer bez celu.Nagle do sali wbiła Irelka.

-Możesz na chwilę?-Poszedłem za nią za drzwi.

-Co się dzieje z Yasem?

-To ty nie wiesz?-Zamrugałem.-Ma złamaną nogę.

-Cholera...-Wyglądała na zmartwioną.-To jak my pojedziemy na wycieczkę?

-Spokojnie.On nie przepuści okazji wyjazdu w góry.Będzie Cię z gipsem prowadzić jak Harnaś.-Zachichotałem.

-Mam nadzieję.-Odparła cicho.-Chyba,że będzie marudził to go osobiście wypierdolę z autobusu.

Zarechotałem wesoło.

-W Rosji to ty i autobus wypierdalacie go razem.

-No,no.-Zaśmiała się.-Idź do klasy,bo sobie jeszcze oceny pozmieniają.Ja muszę dopaść pewną szczotę...

-Powodzenia.-Zachichotałem.

*Yas*
I wgl to jakiś czas później...

-Zrobię obiad.-Yi rzucił,a ja myślałem że się rozpłaczę.

-Ale ja tak dawno nie gotowałem...Yi...No proszę!

-Nie,nie,nie kolego.-Pokiwał palcem.-Siedź i się nie ruszaj.Nogę musisz oszczędzać.Kto na wycieczkę pojedzie...

-Yiiiiiiiiii!!!!

-Wiem,że masz ochotę na mój rosołek.-Odparł.Brzmiał jakoś dziwnie.Smutno.Moze ma jakiś problem...

-Yi.Podejdź tu.-Odparłem.

-Hm?-Od razu to zrobił.

-Coś się stało?Wyglądasz na zmartwionego...

-Co?Ja nie...Po prostu ciocia zaprosiła mnie na wesele kuzynki.

-To fajnie.-Pokiwałem głową.-Ale musi być jakiś inny powód.

-Po prostu w nocy mało spałem...-Pokiwał nerwowo głową.-Muszę potem gdzieś wyskoczyć,więc Idę zrobić obiad.

-No ale...

-Jak wstaniesz,wyrzucę wszystkie Twoje garnki.

-Ty potworze.-Zmierzyłem go z uśmiechem.

Uśmiechnął się bardzo słabo i zniknął w kuchni na dłuższy czas.

-Zrobiłem obiad.-Yi wbil do pokoju,zasłaniając mi telewizor.

-Musiałeś tak stanąć na środku?-Przewrocilem oczami.

-Ja lecę załatwić ważną sprawę.Potrzebuję notatek.-Wyglądał na spiętego.

-Hm.Taki typowy niedzielny obiadek.-Zacząłem,a Yi wyleciał z pokoju.Ciekawe o co mu chodzi...

*Yiś*

Chyba Znalazłem sposób na uniknięcie spania na dworze u ciotki.Nie wiem tylko czy się uda.

-Yi?-Rin Zmierzyła mnie,jakbym jej coś zrobił.-Co tutaj robisz?

-Mam prośbę.Pewnie mnie wykopiesz za drzwi,a potem będę spał na dworze bo mnie ciotka do domu nie wpuści...

-Co?-Zamrugała kilkukrotnie.

-Nooo...Booo...-Czułem się teraz bardzo ale to bardzo zestresowany.

-No ale nie przestawaj oddychać.Spokojnie.

-Pójdziesz ze mną na wesele kuzynki?-Szykowałem się na jakiś cios w policzek czy coś.-Ciotka sobie ubzdurała,że mam przyprowadzić dziewczynę...

-Mam udawać,że jestem twoją dziewczyną?-Zmierzyła mnie.

-Będę Ci robić matmę do końca roku szkolnego...Ciotka mnie do domu nie wpuści.-Miałem wrażenie,że się rozbecze.

-Chcę poznać tę kobietę.-Uśmiechnęła się.-No,dobra uratuję Ci dupę.

Zaniemówiłem i gapiłem się tak bez słowa.

-D-dziękuję...-Na tylko tyle zdołałem się zdobyć.Udało się...

-Mam cztery strony zadań z matmy.-Uśmiechnęła się lekko,a ja westchnąłem.

Moze ciotka mnie nie pożre...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro