EPILOG części drugiej
Jak powszechnie wiadomo historia jest pisana przez zwycięzców. Ja stanę się nim dopiero, gdy cała Hydra spłonie w czeluściach piekła. Wczoraj moi byli oprawcy zobaczyli, na co mnie stać. Woszczenko miał cholerną rację. Popełnili błąd pozwalając mi żyć, jak chcę i czekając na odpowiedni moment, by mnie zgarnąć. Całe życie spędziłam nie wiedząc, co będzie jutro. Obawiałam się, że mordercy mojej matki przyjdą po mnie, bo widziałam, co zrobili. Lecz teraz, to oni obawiają się, że to ja przyjdę po nich.
— Fury jest wściekły — powiedział ojciec.
Zbierało się na burzę, gdy spotkaliśmy się w parku cztery przecznice od Stark Tower. Podobała mi się ta pogoda. Odzwierciedlała obecny stan rzeczy.
— Chce wydać list gończy za tobą — dodał nadzwyczaj spokojnie.
— Zrobiłam to, co musiałam — odparłam. — Fury podjął swoją decyzję, ja swoją. To, że on nie może przetrawić tego, nie znaczy, że ja będę przepraszać za to, co zrobiłam, tato.
— Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Może przekonałbym...
— Nie przekonałbyś go, tato. Fury to człowiek, który bierze to, co chce i nie przyjmuje do siebie wiadomości, że coś może pójść nie po jego myśli. Jest dyrektorem TARCZY i myśli, że ta pozycja pozwala mu na wszystko — odpowiedziałam. Wyciągnęłam z kieszeni klucz do opuszczonego budynku. Podałam go ojcu. — W piwnicy przy River Street czterdzieści sześć jest Aleksy Woszczenko, były zastępca głowy bazy, którą wczoraj wysadziłam w powietrze. Najpierw będzie potrzebował lekarza, a potem powie wam wszystko, co mi powiedział. Traktujcie go dobrze, ma żonę i dwójkę dzieci.
— To nie w twoim stylu — rzucił Kapitan. — Dlaczego go oszczędziłaś?
— Pozwól, że odpowiedź zachowam dla siebie — odpowiedziałam cicho.
Wstałam z ławki.
— Gdzie wyjedziesz? — zapytał ojciec.
— Do piekła, najprawdopodobniej — odpowiedziałam uśmiechając się szeroko. — A tak naprawdę, przez jakiś czas będę w Europie i zajmę się tamtejszymi bazami. Woszczenko poda wam informacje o kilku bazach w Stanach Zjednoczonych.
— Kiedy się znowu spotkamy? — zapytał cicho.
Westchnęłam.
— Nie wiem — powiedziałam zgodnie z prawdą. — Nie wykluczam, że spotkamy się podczas jakiejś akcji, tato. Muszę iść, za cztery godziny mam samolot, a chcę się jeszcze spotkać z Loganem.
Pożegnałam się z ojcem i pojechałam swoim camaro do najlepszego przyjaciela. Przekroczyłam próg warsztatu. Od razu zobaczyłam Logana krzątającego się przy kilku samochodach.
— Gdzie młody? — zapytałam.
— Chwila — rzucił Axe. — Młody! Chodźże tu na chwilę! — wrzasnął.
Chwilę później ujrzałam czuprynę Alexa. Chłopak podołał zadaniu i jest na tyle godny, aby zająć moje miejsce w wyścigach. Dwa razy zdobył główną wygraną. Ludzie z chęcią przyjeżdżają, aby zmierzyć się z nim, więc nie mam się o co martwić.
— Co jest? — zapytał. — Już jedziesz?
— Tak, za trzy i pół godziny mam samolot — odpowiedziałam. — Przyjechałam się z wami pożegnać.
— A miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie — powiedział Logan.
— Parker, słuchaj się Logana, a wyjdziesz na ludzi. — Zaczynam brzmieć jak jakaś matka. Trzeba to kończyć, jak najszybciej, bo się jeszcze popłaczę. — Logan, pilnuj go i nie bój się, jak będzie chciał wprowadzić coś nowego. Trzeba iść z duchem czasu.
— Czekam na twój powrót tak jak zawsze — powiedział uśmiechając się.
— Jasne. Jeśli przeżyję to, co zamierzam zrobić — odpowiedziałam z uśmiechem. — Jak będę w samolocie, prześlę ci numery kont, hasła i wszystko inne. Smith wie, że moje udziały dostajesz ty.
— Będę pilnował tego dla ciebie. Oczekuję, że wrócisz — powiedział Logan.
***
Hiszpania, Madryt, godzina 22:30
Wylądowałam czterdzieści dwie minuty temu. Pogoda dopisuje, choć jest chłodno. Zdążyłam zameldować się w tanim, ale dobrym hotelu, a teraz zastanawiam się, gdzie ten gnojek może się podziewać. Wiem, że mieszka w stolicy i znam jego adres, ale wiem też, że go w tej chwili tam nie ma. Włożyłam broń do kabury przypiętej do mojego boku i wyszłam z budynku. Zaciągnęłam się świeżym powietrzem i zapięłam płaszcz.
Analizując jego ostatnie działania siedzi pewnie w jakimś klubie i dobrze się bawi, ściga się po mieście z kimś, bądź jest na jakiejś akcji. Pozostaje mi tylko zgadywać gdzie jest. Przywołałam taksówkę.
— Na Clementine Road, poproszę — powiedziałam do kierowcy.
— Będziemy tam za piętnaście minut, proszę pani — odpowiedział.
Pasowało mi. Jeśli jest tam, gdzie myślę, to do północy nie ruszy się stamtąd. Taksówkarz zatrzymał się ulicę wcześniej. Powodem były oczywiście wyścigi. Zapłaciłam i wysiadłam. Oj tak, on na pewno tu jest. Ten chłop w życiu by nie przepuścił takiej okazji. Och, ja sama z chęcią bym się pościgała. Weszłam na teren magazynów. Było w cholerę głośno i w cholerę samochodów sportowych i ludzi. Zaczęłam się rozglądać. Cieszyłam się, że ludzie mnie tu nie rozpoznają po wyglądzie. Muszę, tylko uważać, aby nikomu nie powiedzieć, jak się nazywam. Ale jak się rozzłoszczę może być to trudne.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Jednak nie było trudne znalezienie tego dupka. Stał w samym centrum otoczony wianuszkiem wytapetowanych do granic możliwości lasek o zapewne lekkich obyczajach. Czy naprawdę nie ma już normalnych kobiet? Madryt to gigantyczne miasto, a z tego, co widzę nie ma tu nawet dwóch porządnych dziewczyn, które brałyby udział w wyścigach. Jeszcze trochę, a znowu wszyscy będą myśleć, że to tylko rozgrywki dla facetów. Zbliżyłam się do mężczyzny. Stał plecami do mnie.
— Czy ty, do kurwy nędzy, pamiętasz, że kazałam ci się nie wychylać? — szepnęłam mu wprost do ucha.
Zamarł. Chyba bardziej ze zdziwienia niż ze strachu. Obrócił się.
— I serio? Dodge Challenger? — zapytałam. — Musiałeś kupić identycznego?
— Jak mnie znalazłaś? — wydukał.
Prychnęłam.
— Myślałeś, że nie sprawdzę dokąd się wyniosłeś? — odpowiedziałam.
Chłopak powiedział coś do swoich znajomych i odeszliśmy kawałek.
— Po co przyjechałaś? Chyba nie po to, aby mnie odwiedzić — powiedział mężczyzna.
— Pomyślałam, że będziesz zainteresowany pracą ze mną — powiedziałam.
— Z tobą? Ostatnio, kazałaś mi się wynosić — syknął.
— Oj tam. Zmieniłam się. Teraz jestem już inna i mam bardzo ciekawe plany — odpowiedziałam.
— Jakie?
— Gram w bardzo, ale to bardzo niebezpieczną grę. Jeśli pojedziesz ze mną, możesz zginąć — odpowiedziałam. Chłopak uniósł brew. Westchnęłam. Oczekiwał konkretniejszej odpowiedzi. — Można powiedzieć, że zamierzam wybić każdą bazę Hydry.
Zapanowała cisza między nami. Staliśmy tak kilka chwil, aż w końcu on wybuchł śmiechem. To było... zaskakujące. Nie spodziewałam się takiej reakcji. Nie po nim.
— No dobra, wchodzę w to. Jesteś pewna, że chcesz to zrobić?
— Jestem gotowa na wszystko, Dominicu Cravenie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro