Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.4

Tego na pewno się nie spodziewacie. Doczytajcie do końca!


Co można rozumieć przez piękno? Krajobraz. Emocje. Człowieka. W moim rozumieniu są to martwe oczy tych wszystkich ludzi. To, jakie są puste i zimne. Wyprute z jakichkolwiek emocji i życia. To było to, co chciałam w tej chwili widzieć. Trupy wśród Hydry. Byłam tylko wściekła, że nie ja tego dokonałam.

— Pozabijali siebie nawzajem — stwierdził Dominic. — Dlaczego to zrobili? — zapytał spoglądając na mnie chcąc zrozumieć całą sytuację.

Wszędzie tylko pytania i brak odpowiedzi.

— Nie wiem — odpowiedziałam zdawkowo.

— A mogliśmy kogoś oszczędzić — fuknął sfrustrowany chłopak. — Mogliśmy uzyskać odpowiedzi.

— Nie — odpowiedziałam — nie byłoby żadnych odpowiedzi. Wszyscy w Hydrze są doskonale wyszkoleni i przygotowani na sytuacje przesłuchań. Jakbym miałam zgadywać, to obstawiam, że każdy żołnierz, który czekał na nas tutaj, miał w zębie truciznę. Wystarczy ukruszyć ząb i do widzenia.

— Ale po co oni to zrobili? Przecież to jest nielogiczne. Po co zabijać własnych żołnierzy, jeśli wszystkich można przenieść, a dane wyczyścić?

— Dla nas może wydawać się to nielogiczne, ale Hydra zawsze ma plan. Zawiedzie plan A, mają plan B i tak do końca alfabetu — odpowiedziałam wciąż przyglądając się martwym ciałom, zupełnie jakby miały dać mi wszystkie odpowiedzi.

— A co jeśli skończy się alfabet, a każdy plan zawiedzie?

— Wtedy wygramy my — rzuciłam.

* * *

Wróciliśmy do mieszkania grubo po północy, po wysadzeniu w powietrze całej bazy. To była nad wyraz nieudana akcja. Przeszukaliśmy budynek mając nadzieję, że coś zostawili, ale na darmo, nie znaleźliśmy nawet rachunku za papier toaletowy. Nie rozumiałam, jaką grę Hydra z nami prowadziła. Co chciała tym osiągnąć? Szukając odpowiedzi znajdowałam tylko nowe pytania.

— Co teraz robimy? — zapytał Dominic.

— Nie wiem — rzuciłam przeczesując dłonią włosy i siadając na kanapie. — Muszę pomyśleć. Działania Hydry wydają się racjonalne, ale dokąd one prowadzą, to nie mam najmniejszego pojęcia.

— Oni są nad wyraz popieprzeni.

— Ta, ale są geniuszami w tym, co robią — odpowiedziałam. — Tarcza robi, co może, ale nigdy nie będzie jak Hydra. Fury i jego ludzie są przynajmniej dwa kroki w tył.

— A propo, wyślę sprawozdanie do niego — powiedział Dominic i ruszył w kierunku kuchni, gdzie odłożyliśmy wszystkie rzeczy po akcji.

Odchyliłam głowę w tył opierając ją o zagłówek kanapy. Westchnęłam cicho. Nie mieliśmy już żadnego punktu zaczepienia. Każda baza, która była przez nas i Avengersów atakowana była ogołocona z informacji. Zupełnie, jakby spodziewali się, że idziemy po nich. Zostawiali tylko agentów, jednak ci nic nie mówili albo popełniali samobójstwa.

Co ja mam teraz zrobić? Gdzie się zaczepić?

Rozległ się dzwonek od mojego telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz. Angelo. Ciekawe co chce.

— Czego? — zapytałam.

— Zawsze miła. Nie ma co.

— Do rzeczy. Jestem zmęczona.

— Słyszałem, słyszałem. Dym był zajebisty, bo dotarł nawet do miasta.

— Przejdź do rzeczy, Angelo, nie mam humoru na takie pogadanki.

— Jak to mówią, złość piękności szkodzi.

Przysięgam, że jeszcze chwila, a pojadę i pierdolnę go w ten jego łeb.

— Ale do rzeczy. Podjedź do mnie. Mam chyba coś, a raczej kogoś, kto cię zainteresuje.

— Kogo niby?

— Trochę go obiłem, ale dał radę, przedstawił się jako Zachary Beckett.

Rozłączyłam się.

— Dominic, wychodzę i nie wiem kiedy wrócę. Jak coś to dzwoń — powiedziałam do chłopaka, który w pocie czoła pisał sprawozdanie dla Fury'ego.

— Stało się coś? — zapytał.

— Nie, stary znajomy się odezwał — odpowiedziałam zdawkowo.

— Dobra. Uważaj na siebie i dzwoń jak coś.

— Jasna sprawa. Pozdrów w tym sprawozdaniu tego dziada.

Wyszłam z mieszkania i wsiadłam do samochodu. Wyjechałam na ulice miasta.

Angelo złapał Becketta? Ciekawe. I nieprawdopodobne. Raczej nie możliwe. To raczej Beckett dał się złapać.

Pół godziny później przejeżdżałam już przez bramę posiadłości na dolnym Manhattanie. Czułam lekkie podenerwowanie. Nie widziałam się z Zacharym dobre pięć lat. Co się stało, że pozwolił się złapać? Czyżby Hydra odkryła kim on dla mnie jest? Nie, to niemożliwe, zadbałam o to, żeby nikt o nim nie wiedział.

— Gdzie on jest? — zapytałam prosto z mostu, gdy zobaczyłam Angelo w jego gabinecie.

— Ciebie też miło widzieć Sky.

— Gdzie on jest? — powtórzyłam.

— Co ty taka w gorącej wodzie kąpana? — zapytał, jednak gdy zobaczył moje spojrzenie powiedział — W piwnicy.

Wyszłam z gabinetu. Zbiegłam na parter po schodach, a potem zeszłam do piwnicy, gdzie było kilka pomieszczeń. Od razu wiedziałam, w którym był Zachary, bo tylko ono było pilnowane. Mężczyzna stojący przy drzwiach nawet nie kwapił się, żeby mnie powstrzymywać. Weszłam do środka. Widok trochę wmurował mnie. Zachary był zbity na kwaśne jabłko.

Angelo ja cię chyba w końcu zamorduję.

Podeszłam do mężczyzny i zdjęłam mu taśmę z ust i starłam lekko zaschniętą krew z policzka. Potem jak najszybciej uwolniłam go z więzów.

— Co ty robisz? — usłyszałam za sobą. — Wiesz, jak ciężko było go obezwładnić?

— Lepiej już się nie odzywaj Angelo. Zachary jakby chciał, to byś nawet palcem go nie tknął. Sama go wyszkoliłam. To nie twoja liga — odpowiedziałam nawet nie niego nie patrząc. — Dasz radę wstać?

Pokiwał głową na tak. Całe szczęście. Miał jeszcze ranę postrzałową oraz kilka ran ciętych. Niektóre z nich to nawet nie robota Angelo.

— Zabieram go, a z tobą jeszcze się policzę — rzuciłam spoglądając przelotnie na niego.

Z moją pomocą Zachary dotarł do mojego auta. Wsiadłam do niego w zastraszającym tempie. Odpaliłam je i z piskiem opon wyjechałam na ulicę kierując się w stronę Stark Tower. To będzie najlepsza opcja. Tam będzie bezpieczny. Tam go nikt nie skrzywdzi.

— Ja... — zaczął Zachary, ale mu przerwałam.

— Nie mów nic. Musisz najpierw wyzdrowieć. Potem porozmawiamy — powiedziałam.

Przyjął to chyba z ulgą. Łamiąc po drodze wszystkie możliwe do złamania przepisy dotarłam pod szlaban. Bill przepuścił mnie nawet nie pytając kto siedzi obok. Zdawał sobie sprawę, że ten ktoś potrzebował pilnie lekarza. Podjechałam pod samo wejście. Wysiadłam szybko z auta i okrążyłam samochód. Pomogłam Zacharemu wysiąść. Podtrzymując go weszliśmy do środka. Nikogo już nie było. Podeszliśmy do windy, która otworzyła się po naciśnięciu guzika. Wcisnęłam numer dziewiąty, bo tam mieścił się mini szpital.

— Jarvis, wezwij szybko Bannera. Jeśli śpi, to obudź — powiedziałam, po czym spojrzałam na Becketta. — Hej, hej, hej, nie zasypiaj mi tu. No już, otwórz oczy.

— Przepraszam — wydusił z siebie.

— Nic nie jest twoją winą, tylko nie zasypiaj, nie mogę ciebie stracić — powiedziałam.

Chwilę później wprowadziłam go do pierwszej sali i położyłam na łóżku. Nie czekając na Bannera, rozerwałam mu koszulę, aby ocenić stan. Nie był za ciekawy. Rozejrzałam się. Z szuflady wyjęłam strzykawkę, a z półki wzięłam buteleczkę z morfiną, która mu podałam. Następnie znalazłam potrzebne rzeczy. Założyłam rękawiczki i przystąpiłam do wyciągania kuli z rany. W tym samym momencie do sali wpadło parę osób. Zerknęłam szybko.

— Banner, do jasnej cholery, nie stój tak, tylko mi pomóż! — krzyknęłam.

Bruce założył rękawiczki i zabrał się do pracy. Całe szczęście żadna rana cięta nie była głęboka na tyle, by uszkodziła jakieś organy. Wszystkie rany zostały oczyszczone, zszyte i zabezpieczone. Podaliśmy Zacharemu więcej środków przeciwbólowych i lekki środek nasenny, by mógł zasnąć. Zmęczona przez ten cały stres wyszłam na korytarz. Spojrzałam jeszcze raz na mężczyznę leżącego na łóżku. Co mu się stało? Dlaczego do mnie nie zadzwonił? W przypływie gniewu kopnęłam w krzesło stojące przy sali, które odleciało kilka metrów.

— Sky, uspokój się — powiedział ojciec.

Położyłam dłonie na szybie. Ponownie spojrzałam na łóżko. Miałam straszny mętlik w głowie.

— Sky — usłyszałam ponownie — co się stało, kim jest ten chłopak?

Była tu cała grupa Avengers. Co to jakieś pieprzone zebranie? Prosiłam tylko o Bannera.

— Co się stało? — powtórzył tata.

— Nie widać? Został zaatakowany, potem dał się schwytać Angelo, a ten go pobił — odpowiedziałam.

Angelo. Nie wiem, co mu zrobię, ale nie zostawię tego tak. Nie obchodzi mnie, że nie wie, kim jest jest Zachary.

— Kim jest Angelo? — zapytała Natasha.

— Boss narkotykowy mieszkający w Nowym Jorku — odpowiedziałam w zdenerwowaniu.

— A to kto to jest? — zapytał ponownie ojciec.

— Mój brat.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro