Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.2.


Dzień nie rozpoczął się tak, jakbym tego chciała. Zaczęło się całkiem niewinnie. Naprawdę. To wszystko przez tego cholernego nieproszonego gościa, którego mam ochotę zamordować w każdy możliwy sposób, jaki do tej pory tylko poznałam. Ledwo przyjechał, a już zaczął się rządzić w moim mieszkaniu. Moim! Nie jego! Od samego rana sprawia, że moje ciśnienie skoczyło chyba do dwieście.

— Co się tak gorączkujesz? Przecież nic takiego nie robię — oznajmił.

— Nic?! Ty nic takiego nie robisz?! — wrzasnęłam do niego patrząc z wściekłością. — Dominic, do jasnej cholery, rozstawiłeś się tutaj z całym sprzętem, jakby to był apartament! A wciąż coś przynosisz z auta. Nie zapytałeś mnie nawet o zgodę, by to wszystko tu przynieść! Poprzestawiałeś mi prawie każdy mebel w salonie.

— A gdzie niby miałbym to rozstawić, co? Dzięki temu sprzętowi dostarczam nam potrzebne informacje, z których ty najwięcej korzystasz. Schowaj swoje nerwy do kieszeni i nie dramatyzuj już tak — odpowiedział.

Dlaczego on musi zachowywać taki spokój? To jest wkurzające. Ale dobra, ma rację, przyznaję to bardzo niechętnie.

— Zapytaj się, proszę, następnym razem, okej? To, że razem pracujemy i dużo wspólnie przeszliśmy, nie oznacza, że możesz robić, co chcesz w moim mieszkaniu.

Mężczyzna wziął głęboki wdech. Widziałam po nim, że miał ochotę jeszcze coś dodać, ale ostatecznie nie zrobił tego. Rozejrzałam się po moim biednym salonie. Cały był zastawiony sprzętem Dominica. Moja kanapa, z którą miałam tak wiele miłych i niemiłych wspomnień, stała teraz pod ścianą, a stoliku kawowym stały teraz trzy laptopy. Po drugiej stronie stało pięć pudeł z elektroniką, częściami i wieloma innymi nieznanymi mi rzeczami. Westchnęłam cicho i przeczesałam dłonią włosy.

— Dobra, rób tutaj, co chcesz, tylko nie zepsuj mi niczego. Lubię to mieszkanie — oznajmiłam. Twarz Dominica od razu rozpromieniła się. Lubił to, co robił. W pewnym sensie zaczynał przypominać mi trochę Tony'ego, który tak samo uwielbiał bawić się w elektronice i budować dziwne, ale przydatne rzeczy. — Chcesz jechać do wieży? — zapytałam.

— A oni nie zabiją mnie tam? Wiesz, jak skończyło się nasze ostatnie spotkanie. Twój ojciec miał ochotę wysłać mnie na Syberię i to najlepiej w te najgorsze tereny — odpowiedział Dominic.

Ta.. to akurat prawda. Tylko, że w tamtym czasie nie tylko mój ojciec chciał to zrobić, ja też, mimo, że miałam wtedy całkiem inne zasady.

— Przywitanie nie będzie miłe, cud jak rzeczywiście nic ci nie zrobią, ale z czasem powinni chociaż cię tolerować — odpowiedziałam. — Jedziesz, czy tchórzysz?

Uśmiechnęłam się w duchu. Wiedziałam, że pojedzie. Przecież nie pozwoli, aby jego męska duma ucierpiała. Gdyby odpuścił, dałby mi niezły powód do śmiechu. Wypominałabym mu to bardzo, ale to bardzo długi czas.

— Nienawidzę cię, wiesz?

— Wiem. Zbieraj się, czekam w aucie — odpowiedziałam.

***

Dominic nie był jakoś szczególnie zadowolony, że jechał właśnie windą na spotkanie z Avengersami, w tym moim ojcem. Trzymał ten swój laptopik jakby miał mu on życie uratować. Choć kto wie, może to zrobi? Informacje na nim zawarte są na wagę złota. Drzwi windy rozsunęły się i wyszliśmy z niej. Oboje podążyliśmy korytarzem aż do przeszklonych drzwi prowadzących do jednej z sal, w której obradowała cała grupa.

— Dzień dobry wszystkim — powiedziałam dość wesoło wchodząc do środka.

— Witaj Sky — rzekł pogodnie tata. Jednak jego dobry humor długo nie potrwał. — Co on tutaj robi? Kto w ogóle wpuścił go na teren wieży?

Cała uwaga skupiła się na Dominicu.

— Przyszedłem z pańską córką — oznajmił odważnie chłopak. — Nie mam złych zamiarów. Pracuję ze Sky odkąd postanowiła wytropić całą Hydrę.

— Sky — zwrócił się do mnie ojciec — czy to prawda, co mówi ten... chłopak?

Zaśmiałam się. To cudowne patrzeć i słuchać, jak wielki Kapitan Ameryka stara się nie wypowiadać przekleństw.

— Tak, tato, Dominic pracuje ze mną — odpowiedziałam. — Sama nawet mu to zaproponowałam — dodałam próbując wybronić go jakoś.

— Dlaczego?

— A dlaczego nie? — odpowiedziałam pytaniem. — Proszę, skończmy już ten temat. Po prostu wszyscy zaakceptujcie jego obecność tutaj i tyle. Zabierzmy się lepiej do pracy. Te szuje same się nie złapią.

Tata wrócił na swoje miejsce koło Natashy i Jamesa, a ja usiadłam na jednym z wolnych foteli. Dominic może tego nie pokazywał, ale był zdenerwowany i mogłabym rzec, iż nawet trochę przestraszony. Zajął miejsce tuż obok mnie.

— Na bieżąco monitorowaliśmy waszą bazę z informacjami dotyczącymi Hydry, więc my zaczniemy, bo mamy więcej informacji niż wy — zaczęłam rozmowę na temat.

— Jakim cudem? Sam ustawiałem wszystkie zabezpieczenia — wtrącił Tony.

— Dominic nie jest niedorajdą w tych kwestiach — odpowiedziałam.

— Odezwała się łamaga życia w kuchni — szepnął Dominic.

— Zamknij się, bo pozwolę ojcu wywieźć cię na tą Syberię — odrzuciłam. — Porozmawiaj sobie Tony z Dominicem po spotkaniu. A teraz wróćmy do poważnych rzeczy. Pomińmy informacje, które każdy ma i przejdźmy do tych, których wy nie macie. Idź się, niedorajdo, podłącz do projektora.

Dominic prychnął na moje słowa, a raczej na słowo niedorajda, ale poszedł i zrobił to, co powiedziałam. Chwilę później już wszyscy mogli widzieć to, co chcieliśmy, czyli zdjęcie mężczyzny w średnim wieku z brązowymi, krótko ostrzyżonymi włosami i niewielkim tatuażem po prawej stronie twarzy.

— Rodion Vasilev to jeden z najwyżej postawionych w strukturze Hydry, ale nie zarządza nią. Na trop jego osoby wpadaliśmy z Dominicem przypadkiem. Polowaliśmy wtedy na niżej postawionego żołnierza, który tylko o nim wspomniał. O samym Vasilevie wiemy bardzo mało, a w prawdzie prawie nic. Pojawił się raz na obchodach Dni Matki Rosji, a potem zniknął nam z radaru — powiedziałam.

— To rzeczywiście mało informacji — oznajmił Clint.

— To cud, że w ogóle dowiedzieliśmy się o nim. Jako jeden z najwyżej postawionych jego istnienie jest utrzymywane w tajemnicy. Na obchodach Dni Matki Rosji pojawił się jako gość honorowy Aleksieja Bondarenko, ministra do spraw zagranicznych. Żaden z dziennikarzy oczywiście nie próbował dochodzić do tego kim on jest. Między dziennikarzami jest informacja, że gość honorowy oznacza kogoś kim nie należy się interesować, aby nie skończyć w łagrach, obozie pracy, czy dwa metry pod ziemią — dodał Dominic.

— Przejdźmy dalej — rzuciłam, a chłopak zmienił zdjęcie. — Przed wami niejaki Łazar Antonov. Też jest dość wysoko w hierarchii, choć nie tak jak Vasilev. Natrafiliśmy na informacje o nim, gdy po... usunięciu wszystkich przeszukiwaliśmy małą bazę pod Togliatti w Rosji. Jego nazwisko pojawiło się w kilkudziesięciu dokumentach o dostawach broni każdego rodzaju. Dlatego sądzimy, że może być w Hydrze odpowiedzialny za cały sektor militarny. Po informacjach z tych dokumentów dotarliśmy do jego czwartego z pięciu asystentów - Antona Makarowa. — Dominic przesunął na kolejne zdjęcie. Tym razem dość młodego mężczyznę, który miał dwadzieścia cztery lata. — Z nim było już dużo łatwiej. Zajmował się głównie pozyskiwaniem danych na temat osób, które miały zaplecza militarne, czy to byli cywile, czy ludzie z rządu rosyjskiego. Obserwowaliśmy go dość długi czas. Dowiedzieliśmy się, gdzie Antonov mieszka okazjonalnie. Niestety Antonov skapnął się, że ma ogon i zwiał, a dla Makarowa wysłał niespodziankę w postaci trzech ludzi, którzy mieli skrócić mu życie. Powstrzymaliśmy tych podrzędnych żołnierzy i przejęliśmy z Dominicem Makarowa, którego przesłuchaliśmy. Wyśpiewał wszystko, co wiedział, czyli skąd Hydra głównie bierze broń i gdzie jeździł z Antonovem. Były to nic nieznaczące jednostki Hydry, z którymi uporaliśmy się szybko. Dominic roześle wam zaraz informacje o miejscach i ludziach, od których pochodzi broń — powiedziałam. — Posprawdzaliśmy wszystkich tych ludzi, ale żeby się nie wychylać jeszcze bardziej, to odpuściliśmy sobie rozmowy z nimi. Mamy ich adresy, informacje o rodzinie, pracy zawodowej i możliwych powiązaniach z Hydrą.

— Kawał niezłej roboty — powiedział James, gdy zamilkłam, by napić się wody.

— To nie wszystko — powiedział Dominic. Pozwoliłam mu przejąć pałeczkę. Niech coś opowie, to może mu reszta trochę odpuści. Przeskoczył na kolejne zdjęcie. — Dzięki tych możliwych powiązaniach dotarliśmy do kilku baz Hydry, które odwiedzali ci ludzie w zamian za dostarczanie broni. Są to już dużo większe i ważniejsze bazy, których nie ruszaliśmy, bo ja skończyłbym dwa metry pod ziemią, a ona zostałaby z powrotem wcielona do Hydry. Przesyłam wam lokalizacje tych baz, które odnalazłem w Rosji i w Stanach Zjednoczonych. — Teraz wyświetliło się kilka dokumentów. — To skany jednych z najważniejszych dokumentów, które udało mi się odnaleźć, gdy złamałem dość marne zabezpieczenia jednej z podbaz Hydry w Bieloriecku. Również przesyłam je wam. Dotyczą one głównie sektora finansowego, czyli pojawiają się w tym momencie kolejne osoby, które sprawdzaliśmy bardzo długi czas. Jednak przy tym, mieliśmy więcej szczęścia, bo ludzie, którzy mają pieniądze nie ukrywają tego, a nawet chwalą się tym. Są to głównie osoby z rządu i najbogatszych firm w całej Rosji. Jest to naprawdę masa ludzi.

— Dlatego chcemy dać wam trochę czasu na zapoznanie się ze wszystkim, co znaleźliśmy, bo to już wszystko — powiedziałam. — Dominic zaraz prześle wam wszystko do waszej bazy, aby Fury miał też do tego dostęp. Uporządkowanie wszystkich informacji pozostawiamy nieocenionemu Jarvisowi.

— I zebranie tego wszystkiego zajęło wam... ile? Rok? — zapytała Natasha.

— Rok, trzy miesiące i siedemnaście dni — oznajmił Dominic. — Ale kto to by liczył.

Zaśmiałam się. No tak, minęło już dużo czasu odkąd razem pracujemy.

— Tworzymy całkiem niezły zespół, jeśli chodzi o Hydrę — powiedziałam. — Dobra, ogarnijcie sobie na spokojnie to wszystko i dajcie mi znać, jak już to zrobicie.

— Idziesz już Sky? — zapytał tata.

— Wątpię tato, byś teraz myślał o czymś innym niż Hydra. Spotkamy się jeszcze wiele razy, nie uciekam z Nowego Jorku na razie — odpowiedziałam. — Ale mogę ci zrobić tą przyjemność i możesz odprowadzić Dominica do wyjścia — uśmiechnęłam się.

Spojrzałam przelotnie na chłopaka. Na jego twarzy pojawiło się lekkie przerażenie. Wyczytałam w jego oczach - "pożałujesz tego jeszcze i jak mogłaś mi to zrobić".

— Dobry pomysł — powiedział tata. — Chodź — powiedział dość ozięble w stronę Dominica, któremu rzuciłam klucze do auta.

Panowie opuścili salę, a chwilę później wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem.

— Och, chciałabym wiedzieć, co sobie myśli teraz ten biedny Dominic — oznajmiła Wanda odzywając się dzisiaj po raz pierwszy.

— Planuje moje zabójstwo — rzuciłam ze śmiechem. — A tak na poważnie, zrobił, co zrobił, ale nie jest zły w ogólnym rozrachunku. Nie sądziłam, że w ogóle zgodzi się na współpracę. Ustawił się w Hiszpanii po tym, jak odesłałam go stąd.

— Same słowa i zapewnienia nie wystarczą twojemu ojcu, Sky — powiedział James. — On musi mieć dowody albo zobaczyć na własne oczy, że chłopak się zmienił.

— Wiem — odpowiedziałam. Tyle, że ja miałam tylko słowa. Nie mam żadnych fizycznych dowodów na to zmianę Dominica. — Dobra, idę, bo zaraz odjedzie beze mnie moim autem. Do zobaczenia.

Wszyscy pożegnali się, a ja opuściłam wieżę pięć minut później. Zauważyłam ojca opierającego się o samochód i skruszonego Dominica obok niego.

— Coś ty mu zrobił? — zapytałam, gdy podeszłam do nich. — Wygląda jak zbity pies.

— Bardzo śmieszne — rzucił Dominic.

— Ty wsiadaj lepiej do auta — powiedział tata. Dominic, jak usłyszał tak zrobił. Śmiać mi się chciało z tego, co tutaj się odstawia. — Przyznaję, że zrobiliście naprawdę kawał dobrej roboty. Postaram się go tolerować.

— Dziękuję — odpowiedziałam. — My już pojedziemy. Mieszkam w starym mieszkaniu. Pamiętasz gdzie?

— Oczywiście. Do zobaczenia Sky — powiedział tata i przytulił mnie, co z ochotą odwzajemniłam.

Wsiadłam do auta, pomachałam ojcu na pożegnanie i odjechałam spod wieży. Spojrzałam na Dominica.

— No, rozchmurz już się. Przeżyłeś — zaśmiałam się.

— Zastanawiam się właśnie, czy na pewno żyję. Nie lubię twojego ojca — powiedział. — I musiałaś pozwolić mu mnie odprowadzić i do tego nazywać niedorajdą?

— Yep. Ty za to nazwałeś mnie łamagą życia w kuchni. Aż tak nie smakuje ci to, co gotuję? — zapytałam. — Nigdy przecież nie narzekałeś.

— Matko, wy baby — rzucił. — Pamiętasz, jak dwa razy wywaliłaś się w kuchni gotując makaron i robiąc ciasto?

— Nie przypominaj — odpowiedziałam.

I już nie odzywałam się do niego aż do wieczora. Pasowało nam to obu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro