Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.1.

— Och — westchnęłam cicho. — Wciąż żyjesz.

— Nie bądź taka rozczarowana, bo pomyślę, że mnie nie lubisz — rzucił z lekkim uśmiechem chłopak.

Zmierzyłam go wzrokiem oceniając, czy jest ranny. Nie wyglądał na takiego, choć ilość krwi na jego ubraniach była zdumiewająca. Pokręciłam głową ze zrezygnowaniem.

— Wsiadaj do auta — powiedziałam. — Tylko nie pobrudź tą krwią tapicerki, bo cię zabiję.

— Jak chcesz, żebym się bał, to nie mów od razu, że mnie zabijesz. Powiedz coś bardziej kreatywniejszego albo opisz jakbyś mnie torturowała. Do tekstu, że mnie zabijesz to przyzwyczaiłem się miesiące temu.

— Dominic — rzuciłam ostrzegająco.

— Dobra, dobra, już koniec, zluzuj stringi Sky — odparł chłopak wycierając twarz z krwi. Zacisnęłam mocniej szczękę, by nie przywalić mu. — Jedź lepiej na chatę, śmierdzę jakbym w gównie się wytarzał.

Naprawdę, przysięgam, brakuje mi niewiele, abym zostawiła tego idiotę od siedmiu boleści na tym wysypisku trupów, które jeszcze niedawno byli agentami HYDRY. Cieszę się, że za niedługo będę w Nowym Jorku. Przynajmniej trochę odpocznę od niego. Dominic tak bardzo mnie denerwuje, że zastanawiam się, czemu w ogóle wzięłam go ze sobą na misję wybicia HYDRY.

***

Stanęłam bardziej na uboczu swoim samochodem. Nie chciałam zwracać chwilowo na siebie uwagi. Przez szybę podałam plik gotówki Danielowi, blondynowi od zbierania kasy przed wyścigami, który zrobił wielkie oczy na mój widok.

— Jaka trasa? — zapytałam.

— Dzisiaj Parker poszedł na całość. Przez główną do Stark Tower i tam zawracacie — odpowiedział mężczyzna. — Na stałe wróciłaś?

Pokręciłam lekko głową.

— Nie, z wizytą tylko, ale nie wiem na ile. Nie mów Parkerowi, że jestem. Muszę sprawdzić, czy mogę go znowu zostawić z tym wszystkim — odpowiedziałam.

— Jasne, Sky — rzucił Daniel. — Ale chłopak daje radę. Ostatnio na wyścigi wpadł Bruno, ten z Teksasu, Parkerowi całkiem dobrze poszło. Skończył na drugim miejscu, ale wiesz, że z Brunem ciężko wygrać.

Kiwnęłam głową na zrozumienie. Daniel zostawił mnie i poszedł dalej zbierać wpisowe. I do myśli znowu wrócił mi Parker. Jeśli ścigał się z Brunem i zdobył drugie miejsce, to raczej nie powinnam się martwić. Z pewnością trenował potem do upadłego, a Logan wyklinał go pod niebiosa za auto. Uśmiechnęłam się. Brakowało mi Logana i młodego.

Piętnaście minut później wszyscy zaczęli ustawiać się na linii startowej. Zajęłam miejsce dwa auta dalej od Parkera, aby ten nie zwrócił na mnie zbytniej uwagi. W wyścigu brało udział siedem osób, czyli wygrana to jakieś sto czterdzieści tysięcy, a to nie jest tak źle zważając na to, że jest końcówka sezonu. Zimą mało kto się ściga. Na środku stanęła kobieta z flagą.

— Trzy.

Wrzuciłam odpowiedni bieg. Silniki wszystkich samochodów zawarczały.

— Dwa.

Nie sądziłam, że tak bardzo brakowało mi nowojorskich wyścigów. Stare trasy, tak bardzo mi znane...

— Jeden. Start!

Wcisnęłam gaz do dechy. I pojechaliśmy. Zwinnie wyprzedziłam dwa samochody przede mną. Parker miał sporą przewagę. Był na samym przodzie. Wyrobił się chłopak. Przycisnęłam mocniej pedał. Zmieniłam bieg. Zbliżałam się do Parkera. Oj, będzie ciekawie. Musiał mnie w końcu zauważyć, bo znacznie przyspieszył. Mknęliśmy główną ulicą. Zadbali o to, żeby wszędzie światła były dla nas zielone. I dobrze. I mniej zagrożenia na drodze robimy, tym mniej problemów. Zbliżaliśmy się do Stark Tower. Wielka wieża odznaczała się na tle wszystkiego innego. Uśmiechnęłam się pod nosem. Przecież nie dam wygrać Parkerowi. Moja duma i sława, by na tym ucierpiały. Przy zawracaniu straci on pozycję numer jeden. Gdy właśnie doszło do tego momentu, wykonałam sztuczkę, której nauczyłam się kiedyś w Vegas. Po wyjściu z zakrętu docisnęłam gaz i pomknęłam z powrotem do magazynów. Widziałam, że Parker był tuż za mną. O to chodziło, on nie wiedział, że to ja, a mnie chodziło, żeby nauczył się, że nie tylko ze mną i Brunem może przegrać. Oczami wyobraźni widziałam, jak rzuca wulgaryzmami na prawo i lewo za kółkiem. Przejechałam linię mety. Parker dziesięć sekund później zrobił to samo. Ledwo się zatrzymał, a wysiadł z auta wściekły, że dziwiłam się, że para z uszu mu nie szła.

— Kim ty, do cholery, jesteś?! — krzyknął podchodząc do mojego samochodu.

Westchnęłam. W dalszym ciągu nie nauczył się panować nad emocjami. Nie gasiłam silnika. Nie zamierzałam długo zostać przy magazynach. Otworzyłam drzwi i wysiadłam. Nagle zrobiła się cisza. Nie na długo. Kilka chwil później wybuchła wielka gadanina. Niewzruszona odebrałam pieniądze od Daniela i podeszłam do Alexa, który miał chyba ochotę zejść z tego świata. W sumie nie dziwiłam się. Absolutnie nikt nie wiedział, że przyjeżdżam do Nowego Jorku.

— Co tak ostro? — zapytałam. — Uspokój się, Alex.

— Ja pierdolę — oznajmił Alex wypuszczając wstrzymywane powietrze. — Nie rób tak więcej.

— Dobra, dobra, zobaczymy. Oddychaj chłopie — zaśmiałam się. — Zostań na imprezce. Godnie mnie reprezentuj. Baw się dobrze. Przyślę kogoś od Logana po samochód, a ty do domu wróć taksówką. Zobaczymy się pewnie jutro.

— Dobrze cię widzieć Sky — oznajmił chłopak.

Skinęłam głową. Pożegnałam się i wsiadłam z powrotem do samochodu. Ruszyłam w stronę warsztatu Logana. Nie spieszyłam się już. Delektowałam się jazdą. Półgodziny później zatrzymałam się przed bramą. Było już po północy. Wystawiłam głowę przez okno.

— David, Mercer! — krzyknęłam. — Otwierajcie tą bramę, a nie gracie w pokera!

— Sky! Wróciłaś! — odpowiedział Mercer.

Chwilę później parkowałam już przed wejściem do warsztatu. Wzięłam kasę i weszłam do środka. Nie od razu zauważyłam Logana.

— Kimkolwiek jesteś podaj mi klucz — powiedział mężczyzna.

Podeszłam do niego. Leżał pod samochodem. Wzięłam jedyny klucz, jaki leżał na jego stoliku. Musiał zrobić porządki, bo miał wszystko poukładane, poza paroma rzeczami. Wystawił rękę spod auta.

— Proszę staruszku — powiedziałam i podałam mu klucz.

Nagle Logan wysunął się spod samochodu. Uśmiechnął się szeroko.

— Sky! — powiedział i podniósł się. Przytuliłam się z nim. — Dlaczego nie powiedziałaś, że przyjeżdżasz?

— Czy ja kiedykolwiek zapowiadam swoją wizytę? — odpowiedziałam. — Miło cię znowu widzieć. Poślij kogoś, żeby zabrał auto Alexa spod magazynów.

— No tak, oczywiście, że musiał wziąć udział w wyścigach — zaśmiał się Logan i szybko napisał do kogoś SMS-a. — Koniec? — zapytał.

— Nie, zostało mi jeszcze dużo pracy. Dowiedziałam się o kilku nowych bazach w USA, więc postanowiłam, że zrobię przerwę od Europy i Azji i spędzę trochę czasu z ojcem, Avengersami, tobą i Alexem — oznajmiłam.

— Chcę wszystko wiedzieć, dziewczyno. Ale już nie dzisiaj. Jedź do wieży. Stark urządził imprezę po udanej misji — powiedział Logan.

— U nich wszystko dobrze? — zapytałam. — Niezbyt utrzymywałam kontakt z ojcem i resztą.

— Z tego, co mi wiadomo, to wszystko u nich w porządku. Jedź — odpowiedział Logan.

Oddałam mu pieniądze, odebrałam od niego klucze do starego mieszkania i pożegnałam się. Obiecałam jeszcze Davidowi i Mercerowi, że zagram z nimi w pokera, po czym pojechałam w stronę wieży.

***

— Cześć Bill — przywitałam się ze strażnikiem opuszczając szybę. — Stark dał ci w końcu podwyżkę?

— Sky! Cześć! Wróciłaś. Co słychać u ciebie? — zapytał mężczyzna.

— A wpadłam z wizytą. Zrobiłam sobie przerwę od pracy w Europie — odpowiedziałam i podałam Bill'owi dowód.

Wziął go, po czym wpisał dane do komputera. Kilka chwil później oddał mi dowód i podniósł szlaban przez który przejechałam. Zaparkowałam dość blisko budki strażniczej Billa. Uwielbiałam, gdy pilnował mi mojego samochodu mimo, że był to parking strzeżony i do tego parking przy Stark Tower. Weszłam do środka. Cieszyłam się, że było tak późno, bo nie było już tej cholernej recepcjonistki, która za każdym razem była inna i równie wkurzająca, co poprzednia. Wsiadłam do windy.

— Cześć JARVIS, na piętro, gdzie są wszyscy — powiedziałam.

— Witaj w domu panienko Sky — oznajmił JARVIS i sekundę później winda ruszyła.

Nie jechałam zbyt długo. Czternaste piętro. Już w momencie, gdy drzwi zaczęły się otwierać usłyszałam muzykę. Nie była zbyt głośna, tak strasznie... kameralnie, jak na Starka. Aż zaczęłam się martwić, bo może coś się stało. Skierowałam się powoli do środka. Byli tylko Avengersi, nikt więcej. Dziwne.

— Proszę, proszę — zaczął Tony, gdy jako pierwszy mnie zauważył — kto to się zjawił. Europa się znudziła?

— Ciebie też miło widzieć Stark — odpowiedziałam mu. Spojrzałam na ojca. — Cześć tato. Witam resztę.

Usiadłam na wolnym fotelu.

— Co słychać u was? — zapytałam sięgając po nienaruszoną szklankę. — Słyszałam od Logana, że udało wam się zniszczyć jedną z baz HYDRY, stąd ta... kameralna impreza.

Nalałam sobie wody. Tak, mieli tu wodę do picia. Wzięłam łyk.

— Kiedy wróciłaś? — zapytał ojciec.

Spojrzałam na niego. Czy każdy mój przyjazd po długiej nieobecności musi kończyć się tym pytaniem na powitanie?

— Do Nowego Jorku wczoraj jakoś o dziewiętnastej, a do kraju tydzień temu — odpowiedziałam. No co? Przecież obiecałam mu, że postaram się częściej mówić prawdę. — Co działo się u was?

— To, co zwykle — odpowiedziała Natasha. — Odkąd podałaś nam informacje o bazach HYDRY jeździmy i je niszczymy, czasami wypadnie coś innego.

— Dlaczego nie zadzwoniłaś, gdy przyjechałaś do Stanów? — zapytał ojciec.

— Och, poważnie? Przesłuchanie tato? Rozmawialiśmy już o tym — powiedziałam. — Musiałam coś załatwić i tyle.

— Dziwię ci się, że w ogóle zjawiłaś się w Nowym Jorku — oznajmił Wilson. — Jednooki dalej ma ochotę zamknąć cię za tamto.

Prychnęłam.

— Jakby chciał mnie zamknąć, zrobiłby już to dawno, Sam — odpowiedziałam.

— Co prawda, to prawda — rzucił.

— Skończmy tą szopkę. Dobrze wiemy, że chcemy pogadać o jednym — powiedziała pewnie Natasha.

Dokładnie. Ja tylko staram się nie robić kłótni o to, dlaczego nie mówię, kiedy przyjeżdżam.

— To jak wam idzie? Ile zniszczyliście z tego, co wam podałam? — zapytałam.

— Dwanaście — odpowiedział Stark.

— Tak mało? — zapytałam ze zdziwieniem.

— Przygotowania trochę trwają. Nie chcemy wchodzić na teren, w którym nie mamy choć minimalnego rozeznania i stanu ich uzbrojenia — powiedziała Wanda.

— Z tym drugim można trochę polemizować — wtrąciłam. — Nie trzeba znać stanu uzbrojenia, aby zaatakować. Wystarczy mieć nawet nikłe informacje o terenie.

— Jeśli jesteś taka, to pochwal się, ile ty zniszczyłaś tych baz — rzucił Stark popijając whisky.

— Dwadzieścia jeden — odpowiedziałam popijając wodę. Spojrzałam na zdziwione miny wszystkich. — No co? Mi niepotrzebne takie rozeznanie, jak wam.

— Nie próżnowałaś — powiedział Thor.

— Niby tak, ale dużo ich jeszcze zostało, ale dowiedziałam się o paru nowych w USA, więc postanowiłam zrobić wakacje od Europy i Azji, przyjechać na jakiś czas do kraju i tutaj trochę pobyć — powiedziałam.

— Jak miło — rzucił Stark.

— Wiem, że tęskniłeś Stark — powiedziałam. — Dobra, spotkamy się jeszcze po południu dzisiaj, to obgadamy wszystko. — Wstałam z bardzo wygodnego fotela. Poprawiłam swoje ubrania i strzepnęłam z nich nieistniejący brud. — Miłej zabawy.

Skierowałam się do windy razem z ojcem, który poszedł za mną. Wcisnęłam guzik przywołujący ją. Drzwi otworzyły się natychmiast. Weszliśmy do niej.

— O co chodzi tato? — zapytałam.

Usłyszałam westchnięcie.

— Widzę zmianę w tobie — powiedział na początek. — Mam nadzieję, że nie jest to na gorsze. Pamiętaj...

— Tato. Wiem — rzuciłam. — Idzie mi całkiem dobrze. W Europie i Azji nie byłam sama. Miałam pomoc.

— To dobrze.

***

Weszłam do mieszkania. Rozejrzałam się po nim. Nic, absolutnie się nie zmieniło, oprócz tego, że przybyło tonę kurzu. Włączyłam prąd i poszłam do kuchni, aby zrobić sobie herbatę. Chyba jeszcze powinna jakaś zostać.

— Mogłeś chociaż posprzątać, jeśli już się wprosiłeś — powiedziałam.

— Było mnie nie zostawiać w San Diego, kochanie.

Spojrzałam na niego.

— Nazwij mnie tak jeszcze raz, a znajdziesz nóż kuchenny w bardzo niewygodnym miejscu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro