2.6
Samolot zostawiliśmy na małym, prywatnym lotnisku należącym do Tarczy. Stamtąd udaliśmy się wypożyczonym samochodem do mojego mieszkania oddalonego trochę od centrum.
— Witajcie w moich skromnych progach — powiedziałam wchodząc do lokum na pierwszym piętrze osiedlowego bloku. — Trzeba przewietrzyć.
Nie było mnie zaledwie miesiąc, a śmierdzi stęchlizną jakby przez rok co jakiś czas wlewano tu wodę. To zapewne sąsiadka z góry po raz kolejny zapomniała wytrzeć porządnie podłogę po kąpieli w wannie. Wiele razy już jej tłumaczyłam, jakie szkody u mnie tym powoduje.
— Rozgośćcie się — mruknęłam czując, że Natasha i James nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Otworzyłam na oścież okna pozwalając świeżemu powietrzu wlecieć do środka. — Na prawo łazienka, dalej korytarzem dwa pokoje.
— Co zamierzasz teraz zrobić? — zapytała Wdowa.
— Najpierw pójdę włączyć prąd i zrobić zakupy — odpowiedziałam. — Potem się ogarnę i pójdę w jedno miejsce, żeby dowiedzieć się, gdzie jest teraz Harry.
— Zaraz będzie noc — zauważył świetny detektyw James Barnes. — Chcesz iść teraz? Nie jesteś wyczerpana lotem?
— Wszystko, co nielegalne rozkwita nocą. To najlepszy moment, żeby coś załatwiać — zawołałam ze schowka, gdzie mieścił się włącznik prądu. — Chcecie coś konkretnego ze sklepu?
— Kawę — powiedziała Wdowa.
Wpatrywałam się wyczekująco w Bucky'ego.
— Myśl szybciej. W osiedlowym i tak nie ma rarytasów — rzuciłam z przekąsem.
— Cokolwiek — odparł Barnes.
I ja mam z nim wspólną misję... Ten człowiek nawet nie wie, co chce zjeść! Zdusiłam w sobie chęć mordu na nim i z frustracją wyszłam z mieszkania zgarniając po drodze portfel. Sam sklep był oddalony o dwieście metrów od klatki schodowej. Zrobiłam większe zakupy biorąc również to, o co prosiła Romanoff. Dwie minuty po wyjściu ja i zakupy byliśmy w domu. Postawiłam torby na blacie z nadzieją, że rozpakuje i schowa je ktoś inny.
Ze swojej torby wyciągnęłam świeże ubrania i żel pod prysznic. Do łazienki zabrałam także kosmetyki, żeby odwalić się jak na rozdanie Oskarów. Faceci spojrzą przychylniejszym okiem, a ja dostanę tego, czego chcę, czyli informacje o miejscu pobytu Harry'ego Millera. Wzięłam jeden z najszybszych pryszniców w swoim życiu, a po założeniu na siebie ubrań przystąpiłam do okupacji lustra.
Bitą godzinę później wyszłam z łazienki zadowolona efektu. Miałam na sobie czarne spodnie typu rurki, białą zwykłą koszulkę oraz czarną skórzaną kurtkę. Zostało mi jeszcze założenie czarnych botek i wyjęcie z torby broni.
— Idziesz kogoś poderwać, czy zdobyć informacje? — usłyszałam od Wdowy, która siedziała na kanapie w małym salonie.
— To i to — odpowiedziałam. — Większość tutejszych bandziorów to całe szczęście mężczyźni, od których łatwiej wyciąga się informacje — dodałam. — Gdzie są te buty? — fuknęłam pod nosem. Westchnęłam, gdy nie znalazłam pożądanej rzeczy. — Wzięłaś jakieś botki? — zwróciłam się do Natashy.
— Nie, dlaczego miałabym je wziąć? — odpowiedziała. — Są strasznie niewygodne na misje.
— Dobra, założę trampki — mruknęłam wyciągając wspomniane buty i zakładając je. — Gdzie Bucky?
— Uznał, że prześpi się kilka godzin, zanim wrócisz z miasta — wyznała Romanoff.
— Ty też powinnaś. To trochę mi zajmie — stwierdziłam wyciągając broń w kaburze z torby.
Brać kaburę, czy nie?
— Jesteś pewna, że chcesz iść sama? — zapytała kobieta widząc moje zastanowienie.
— Tak — odpowiedziałam zapinając pas z kaburą i bronią na talii. — Pistolet jest tylko dla bezpieczeństwa, tak jak w Nowym Jorku, nocą nie jest tu ciekawie. Poradzę sobie.
— Jakby co, dzwoń, pisz, cokolwiek — rzuciła Wdowa.
— Jasne — bąknęłam i opuściłam mieszkanie.
Przydałby się mi samochód. A jedyny, który tutaj miałam stał sobie spokojnie w garażu Hamiltona cztery przecznice stąd. O tej godzinie już żaden autobus nie jedzie w tamtą stronę, więc czeka mnie krótki spacer. Przynajmniej było w miarę ciepło. Półgodziny później znajdowałam się przed domem mojego psychiatry, który opiekował się moim samochodem. Było późno, ale miałam nadzieję, że jest w domu i jeszcze nie śpi. Zapukałam do drzwi kilka razy. Dopiero po trzech minutach zaczęło się coś dziać. Usłyszałam dźwięk przekręcanego zamka i otwieranych drzwi.
— Dobry wieczór Sky — powiedział Hamilton. — Co tu robisz o tak późnej porze?
— Cześć doktorku — rzuciłam. — Otworzysz garaż? Potrzebuję samochód. Fury przysłał mnie tu na misję.
Mężczyzna westchnął i chwycił kluczyki. Założył buty i wyszedł na zewnątrz.
— Czy mogę wiedzieć, co to za misja? — zapytał mężczyzna podczas otwierania garażu.
— Ja, Romanoff i Barnes, mamy aresztować bezgłośnie takiego jednego typka, który podczas napadu na jedną z baz Tarczy zamordował mu dwóch agentów — oznajmiłam.
— Mam nadzieję, że spotkasz się ze mną po zakończeniu misji na jedną sesję chociaż — powiedział Hamilton. — Rozmowy przez telefon i wideo to nie to samo, co rozmowy na żywo.
— Postaram się znaleźć trochę czasu — odparłam wsiadając do auta.
Kluczyki były w środku. Odpaliłam silnik w Nissanie GT-R. Wygrałam go w Las Vegas i postanowiłam zabrać ze sobą do San Francisco. Wyjechałam powoli z garażu. Nim odjechałam podziękowałam Hamiltonowi i powiedziałam, kiedy mniej więcej zjawię się z powrotem. Ruszyłam w stronę największego klubu w mieście. To tam najczęściej przebywał Andrew, przydupas Harry'ego. Miałam nadzieję, że bez problemu wyduszę od niego potrzebne mi informacje. Chciałam jak najszybciej załatwić całą sprawę i naprawdę spotkać się z Hamiltonem na kilka sesji.
Podjechałam pod klub robiąc małe zamieszanie. Przepuszczono mnie bez kolejki. Pewnie pomyślano, że jestem w cholerę bogata albo jestem jakąś gangsterką z innego miasta, a to wszystko, że miałam jedną, niewielką sztukę broni przy sobie i nielegalnie wygranego Nissana GT-R. Duchota, zapach alkoholu i dym papierosowy uderzył we mnie już na samym wejściu. Nie jest to najprzyjemniejsze. Głośna muzyka huczała tak niemiłosiernie, że po dłuższym pobycie tutaj mogłabym stracić zapewne słuch. Rozejrzałam się za blond czupryną Andrew, ale nigdzie jej nie widziałam. Podeszłam więc do baru.
— Widziałeś Andrew Manina? — zapytałam barmana nalewającego wódkę do kieliszków.
Ten spojrzał na mnie bez większego zainteresowania.
— Zależy, kto i po co pyta — odpowiedział mężczyzna.
— Pyta Sky Gavranov-Rogers, dawnej Aida — powiedziałam.
— W życiu nie słyszałem o tobie — odparł barman wydając jakiejś kobiecie tackę z piętnastoma kieliszkami wódki. Podszedł teraz do mnie. — Nie jesteś za młoda na gangsterkę, dziewczynko?
Za młoda? Może.
Dziewczynko? Ja mu zaraz pokażę dziewczynkę.
— Wiesz — zaczęłam. Delikatnie dotknęłam jego krótkich, czarnych włosów za uchem. Barmanowi chyba się to podobało. — Ja nie jestem typową dziewczynką. — Przycisnęłam jego głowę do blatu. Mogłabym rzec, że usłyszałam nawet jakiś huk i jęk, ale potwierdzić na sto procent nie mogę. — Szczególnie po pobycie w Hydrze. Wiesz, co to za organizacja? — zapytałam przybierając poważny ton głosu.
— Sky, złotko — usłyszałam, na co podniosłam głowę. Za stękającym z bólu barmanem stał jak gdyby nigdy nic Andrew. — Zostaw barmana, bo jest jedyny dzisiaj. Kto będzie nalewał ludziom drinki?
Od niechcenia puściłam mężczyznę, który patrzył na mnie z lekkim przerażeniem. Czyżby zrozumiał, czym jest Hydra?
— Chodź na zaplecze, Sky — powiedział Manin.
Okrążyłam bar będąc uważnie obserwowaną przez barmana. Na zapleczu było dużo ciszej i mniej odrażających zapachów. Szłam kilka kroków za Andrew, aż w końcu dotarliśmy do niewielkiego pomieszczenia, coś podobnego do biura.
— Rozgość się — oznajmił mężczyzna.
Usiadłam na kanapie, która jako jedyna była w miarę czysta. Natomiast wierny przyjaciel Shawtz'a nalał do szklanek whisky, jedną z nich wystawił w moją stronę. Na bogato widzę.
— Prowadzę — odpowiedziałam. — Poza tym, jestem tu w interesach, a nie, żeby chlać z tobą po raz kolejny do upadłego.
— Ale przyznaj, że świetnie się wtedy bawiłaś — oznajmił Andrew, na co się lekko uśmiechnęłam, bo rzeczywiście było wtedy naprawdę fajnie. — Po co wróciłaś i czego chcesz? — zapytał siadając w fotelu przy biurku.
— Gdzie jest Harry? — zapytałam melancholijnie bawiąc się włosami.
— A co ty chcesz od Harry'ego? Ja ci już nie wystarczę? — pytał mężczyzna popijając whisky.
— Oh, Andrew, bądźmy poważni. Żadna normalna z tobą się nie zwiąże — odpowiedziałam. — Gdzie jest Harry?
— Jest zajęty — odpowiedział Manin.
— Jak zawsze. Wiem, że robi interesy z Christianem Shawtz'em — oznajmiłam. — Moim celem jest Shawtz, nie Miller. Nie musisz się obawiać o niego. Odkupię z nawiązką to, co chce Shawtz, ale Miller wystawi mi Shawtz'a.
Andrew odłożył jeszcze nie opróżnioną szklankę na biurko. Mimo, iż był już lekko wstawiony to z rozwagą myślał nad podjęciem decyzji. Oby korzystnej dla nas obojga.
Zapadła kompletna cisza. Patrzyliśmy na siebie nawzajem. Wyczuwałam lekko napiętą atmosferę, która powoli zaczynała wyprowadzać mnie z równowagi. Spieszyłam się, a ten cholerny pacan o tym wiedział.
— Co ty niby chcesz zrobić z taką ilością broni? — zapytał mężczyzna. Czy on musi nawet po alkoholu być taki przytomny? — Słyszałem, że Hydrę opuściłaś. Dla kogo pracujesz? Dla Fury'ego, czy dla Lindera? A może dalej dla tego skurwysyna Accardo, co?
— To nieważne — odpowiedziałam z obojętnością. — Ważne jest to, że ja chcę Shawtz'a, a wy pozbędziecie broni za wyższą cenę. Ubijemy dobry interes. To chyba najważniejsze?
— Tak, tak — rzucił Andrew pisząc zapewne szybkiego SMS-a do Harry'ego. — Co zamierzasz zrobić ze Shawtz'em? — zapytał spoglądając na mnie.
— Andrew, ile my się znamy, co? — odpowiedziałam. — Powiedz, co odpisał ci Harry.
Mężczyzna westchnął kręcąc głową z politowaniem.
— Za półgodziny w jego magazynie przy Rover Street — odpowiedział Manin.
— Miło się rozmawiało — odpowiedziałam zadowolona z informacji, która starałam się wydobyć od niego od piętnastu minut.
— Sky — zawołał prawie błagalnie Andrew — chociaż łyczek.
— Przykro mi, nie piję, gdy prowadzę — odpowiedziałam ostatni raz spoglądając na mężczyznę. — Ale może uda mi się z tobą spotkać przed wylotem do Nowego Jorku.
Wyszłam z klubu i wsiadłam do samochodu ruszając w stronę magazynu przy Rover Street. Gdy mieszkałam jeszcze w San Francisco, Miller nie miał tam magazynu, więc działalność albo mu się rozrasta albo jeden z jego wcześniejszych magazynów zamknęła policja.
Jechałam przepisowo przypominając sobie nocny krajobraz tego miasta. Noc tutaj zawsze wydawała mi się bardziej magiczna niż w Nowym Jorku albo w Las Vegas. Prawdopodobnie było to spowodowane tym, że zaczęłam układać sobie wszystko w głowie.
Przy niewielkim magazynie zatrzymałam się równe półgodziny od zakończenia spotkania z Andrew. Przed wejściem stało trzech rosłych ochroniarzy z bronią większego kalibru niż mój pistolet. Może miałam szansę ich pokonać, lecz po co? Przyszłam tu do Millera. No, chyba, że nie będą chcieli mnie wpuścić to będę musiała pomóc im mnie przepuścić. Podeszłam do nich i wyjaśniłam, po co tu jestem. Chyba ich uprzedzono, że przyjadę, bo przepuścili mnie bez słowa. Już z daleka słyszałam krzyczącego Harry'ego.
— Nie powinno się krzyczeć na swoich pracowników, bo łatwo mogą cię wkopać — powiedziałam opierając się o betonową kolumnę obok mnie i zwracając na siebie uwagę.
— Ty się lepiej chwilowo nie odzywaj — rzucił mężczyzna w moją stronę. Zaśmiałam się. Lubiłam gościa. Miał świetne poczucie humoru. — Załatw to z Richardem albo to ty będziesz na jego miejscu — odparł jakiemuś swojemu pracownikowi.
Spojrzał na mnie. Mogłabym rzec, że chyba mnie chce postawić na miejscu tego Richarda i wpakować mi kulkę między oczy.
— Co to za transakcja z Fury'm? — zapytał, na co ja byłam lekko zdziwiona, gdyż myślałam, że Andrew zdał już sprawozdanie z naszej rozmowy. — Słuchaj, jestem zarobiony, nie mam czasu czytać wywodów Manina, streść mi to najlepiej w jednym zdaniu.
— Fury odkupuje za wyższą cenę od ciebie broń, którą chce Shawtz, a ty nam wystawiasz Shawtz'a. Może być? — zapytałam go.
— Ile pieniędzy jest w stanie poświęcić Fury? — oznajmił Harry, co oznaczało, że już przystał na moją propozycję.
— Ile Shawtz ma ci zapłacić? — zapytałam.
— Dwanaście milionów — rzucił do mnie równocześnie pisząc coś na telefonie.
— Dorzucimy trzy miliony do równej piętnastki — powiedziałam.
— Dwadzieścia — oznajmił Harry.
— Szesnaście — odpowiedziałam.
— Osiemnaście i moi ludzie nawet wam zapakują wam do tira skrzynie — negocjował Miller.
— Stoi — odpowiedziałam. — Czemu tak właściwie od razu się zgodziłeś?
Mężczyzna spojrzał na mnie odrywając się od ekranu, na który patrzył i pisał jakby mu ktoś ukradł transport.
— On jest tylko szefem kartelu narkotykowego i czasami napada sobie na mniejsze bazy Tarczy, ale po co mu broń najnowszej generacji, Sky? On jest nawet skory, żeby kupić ją ode mnie, od człowieka z drugiego końca kraju. Wy, u siebie, też macie bardzo dobrych dostawców, a mogę nawet powiedzieć, że lepszych, bo macie tam blisko tych swoich bohaterów — oznajmił Harry. Miał rację. — Jestem, jaki jestem, Sky, ale nie chcę być odpowiedzialny za masakrę, którą mógłby tym zrobić. Usłyszałem, że Shawtz zabił Fury'emu tam kogoś, więc to było pewne, że mu nie odpuści. Właściwie, to miałem nadzieję, że Fury przyśle tu ciebie.
— No i doczekałeś się — odpowiedziałam uśmiechając się. — Trzeba to zrobić sprawnie i dobrze, aby nie było żadnych problemów. Fury zrobi przelew od razu i wynajmie tira z kierowcą, a wy załadujecie go. Zabierzemy towar, zanim Shawtz się tu zjawi. Pamiętaj Harry, żeby postawić tu puste skrzynie i ludzi dookoła budynku dla niepoznaki. Pogadasz ze Shawtz'em i pójdziesz mówiąc, że może załadowywać. Wtedy dasz znać swoim ludziom, aby się ewakuowali, a ja resztę załatwię. Nie daję, tylko gwarancji, że budynek będzie cały. Najlepiej poszukaj nowego magazynu.
— Co dopiero się tu wprowadziłem — westchnął mężczyzna. — Tu masz numer konta, na który Fury ma przelać pieniądze — powiedział podając mi karteczkę z cyferkami. — Zróbcie to jak najszybciej, bym nie musiał sprzedać mu tej broni. Jeśli do tego dojdzie, będziecie musieli już się sami martwić.
Świat nielegalnej broni jest brutalny. Możesz próbować zmienić klienta, ale musisz sprzedać broń. Inaczej stracisz wszystko, na co zapracowałeś.
— Jasne, za dwie godziny powinien dotrzeć przelew, a za trzy podjechać tir — odpowiedziałam. — Bądź tutaj do tego czasu. Przyjadę ze znajomymi nadzorować cały załadunek.
— Zmiataj mi już stąd młoda — powiedział Harry.
Naprawdę lubiłam tego gościa.
Wróciłam do mojego Nissana GT-R i pojechałam do mieszkania. Weszłam po cichu do środka, gdyż nie wiedziałam, czy Romanoff już śpi, czy Barnes już wstał albo czy oboje śpią. W salonie paliła się lampka rozświetlając lekko pomieszczenie. Zdjęłam buty ustawiając je przy ścianie. Na kanapie siedziała Romanoff i przeglądała coś w telefonie, a Barnes myszkował w kuchni.
— Załatwiłaś? — zapytała rudowłosa, gdy mnie zobaczyła.
— Długo siedzicie? — zapytałam zupełnie pomijając pytanie zadane przez Wdowę.
— Wstałem jakąś godzinę temu — powiedział Barnes pojawiając się w salonie z kubkiem w dłoni.
— To dobrze — oznajmiłam. — Włączcie laptopa i nawiążcie połączenie wideo z Fury'm. Nie będę tego powtarzać dwa razy
Kilka minut później siedzieliśmy wszyscy ściśnięci na kanapie przed laptopem.
— Mam dwie dobre wiadomości i dwie złe. Od których zacząć? — zapytałam Nicholasa.
— Od dobrych — powiedział Fury.
— Pierwsza, Harry zgodził się nam pomóc, a druga jest taka, że za trzy godziny przy magazynie przy Rover Street ma stać tir z kierowcą, aby załadować skrzynie z bronią — powiedziałam.
— A złe? — zapytał Bucky.
— Pierwsza zła jest taka, że już za dwie godziny ma dojść przelew do Harry'ego, a druga zła jest taka, że musisz mu zapłacić osiemnaście milionów — odpowiedziałam.
— Ile?! — wrzasnął Fury.
— Nie zapominaj, że to broń najnowszej generacji, która kosztuje krocie na międzynarodowym rynku. Poza tym, stargowałam dwa miliony, więc nie wybrzydzaj — odpowiedziałam próbując się wybronić. — Kontynuując — powiedziałam od razu, by Fury nie zaczął narzekać — za chwilę wyślę ci numer konta. Zrób przelew. Za trzy godziny nasza trójka pojedzie nadzorować załadunek skrzyń, żeby Harry nie wykiwał nas. Pojutrze, gdy Shawtz przyjedzie, Miller pogada z nim i powie mu, że może ładować. Skrzynie będą oczywiście puste. Wtedy Miller i jego ludzie się ewakuują, a potem wejdziemy my. Ty, Fury, załatw paru ludzi z bazy Tarczy w San Francisco, bo Shawtz nie będzie sam, a my nie poradzimy sobie w trójkę z ludźmi uzbrojonymi po zęby.
— Odpracujesz te osiemnaście milionów — powiedział Fury. Już pędzę lecę. — Zjawi się dziesięciu agentów. Przyleci do was jutro o dwunastej Rogers. Odbierzcie go z lotniska.
No i rozłączył się, zanim zdążyłam zaoponować przylot mojego ojca. Na cholerę on tu? Bucky zamknął komputer i spojrzał na mnie.
— Pojedziesz po niego. Ja będę zajęta. Zróbcie w drodze powrotnej zakupy w jakimś markecie — powiedziałam do Barnesa.
— Co niby będziesz takiego robić, że nie możesz odebrać ojca z lotniska? — zapytała Wdowa.
Upijać się z Andrew, przeszkadzać Harry'emu, wypłakiwać się mojemu psychiatrze, skakać z mostu, szwendać się po mieście, oglądać tutejszy nielegalny wyścig, bić się z kimś. Wszystko byle tu nie być i nie musieć słuchać wywodów mojego ojca o tym, że mogę z nim w każdej chwili porozmawiać.
— Załatwiać inne interesy — odpowiedziałam. — Mam kilka niedomkniętych spraw tutaj. Mieszka tu również mój psychiatra, więc tak, coś ważnego będę robić — dodałam. — Też znajdź sobie zajęcie na cały jutrzejszy dzień. A najlepiej odwiedź bazę Tarczy i przedstaw plan wybranym przez Fury'ego agentom. Możesz wyciągnąć też z ratusza plany magazynu przy Rover Street i opracować plan aresztowania Shawtz'a. W sumie cała trójka może to robić. Załatwcie sobie samochód na jutro, bo ja biorę swój. Obudźcie mnie za dwie godziny.
Wstałam i poszłam do jednego z pokoi, by odpocząć trochę, zanim pojedziemy nadzorować załadunek skrzyń.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro