2.11.2.
Adrenalina buzowała we mnie do samego końca, aż do przejechania linii mety. Wyprzedziłam Jacoba na drugim zakręcie, zgodnie z założeniami przed startem. Zatrzymałam się obok Logana, który czekał na mnie rozradowany. Wysiadłam, a ten od razu podniósł moją rękę do góry na znak zwycięstwa. Potem Alek przepchał się do nas i wręczył mi pieniądze.
— Mam nadzieję, że czegoś się nauczyłeś — krzyknęłam do Parkera. — Idź! Baw się! Wszystko, prócz narkotyków!
Alex pobiegł razem ze znajomymi do hangarów, w których już w najlepsze odbywała się impreza.
— Zostajesz, czy podwieźć cię do warsztatu? — zapytałam Logana przekrzykując tłum.
— Dawaj kasę, dobrze wiemy, że masz teraz lepsze rzeczy do roboty — odpowiedział Logan.
Wręczyłam mężczyźnie walizkę z pieniędzmi i podziękowałam mu. Wsiadłam z powrotem do samochodu, zatrąbiłam kilka razy, aby ludzie rozeszli się, po czym ruszyłam w stronę willi Angelo.
Zaparkowałam na podjeździe. Ludzie Smitha posłusznie otworzyli mi drzwi do rezydencji. Normalnie czuję się, jak królowa.
— Pan Smith zaraz zejdzie. Prosił, aby zaczekać w salonie — powiedział Matthias, był jednym z najbardziej zaufanych ludzi Angelo.
Usiadłam w fotelu i westchnęłam.
— Podać coś? Kawę albo herbatę? — zapytał Matthias. — Czy coś mocniejszego?
— Kawa będzie w sam raz — odpowiedziałam. — Długo będę musiała na niego czekać? — zapytałam, gdy mężczyzna ruszył do kuchni.
— Ma spotkanie z Arthurem Holdenem. To może trochę potrwać — odpowiedział Matthias.
Hm, ciekawe. Czyżby zaczął najpierw od przejęcia sieci dostawców, zamiast od zajęcia terenów? Śmiałe posunięcie zważywszy na to, że tak naprawdę nie wiemy, co zostaniemy w głównym budynku Shawtza.
— W takim razie, zaparz sobie również kawy, posiedzisz sobie ze mną — rzuciłam rozsiadając się wygodniej.
— Tak jest — odparł mężczyzna.
Zdążyłam przegadać z Matthiasem półgodziny, zanim ten cholernik zechciał się zjawić.
— Wybacz, że musiałaś czekać. Nie sądziłem, że potrwa to tak długo — zapewnił Angelo.
— W co ty pogrywasz, Smith? — warknęłam. — Najpierw teren, potem dostawcy. Taki był układ.
— Holden sam do mnie przyszedł — wyznał mężczyzna. — Oni wiedzą, że za wszystkim stoisz ty, moja, droga Bianco.
No cóż... Strach to potężne narzędzie w każdym aspekcie życia.
— Przyszli sami, bo się boją — parsknęłam przecierając dłonią twarz.
Przecież to nie mogło pójść tak łatwo. Mi nigdy nic nie przychodziło z łatwością. Coś musi być na rzeczy. Choć... A może...
— No i co ja mam na to poradzić? Twoja sława jest tak zła, że ludzie są przerażeni na myśl, że możesz wpaść do nich z wizytą, Bianca — powiedział Angelo. — Pewnie miałaś nadzieję na małą wojenkę z dużą ilością krwi, ale wolę załatwić to polubownie. Lepiej mieć przyjaciół niż wrogów.
Zaśmiałam się. No tak, zapomniałam, że większość ludzi woli robić niektóre rzeczy bezkrwawo. Wstałam z fotela.
— Miło było — powiedziałam. — Prześlę ci numer konta, na które mają wpływać moje udziały.
Ruszyłam w stronę wyjścia.
— A, skontaktuj się z Peterem Moorem, obiecałam mu owocną współpracę z tobą — bąknęłam i wyszłam z budynku.
Z posesji Smitha odjechałam z piskiem opon do swojego mieszkania. Nienawidziłam, gdy ktoś załatwiał interesy bez mojej wiedzy, w których ja miałam swój udział. Po prostu nie cierpiałam takich ludzi. To pokazywało, że nie można mieć do nich żadnego zaufania i trzeba bardzo uważać w ich towarzystwie.
Zostawiłam samochód w garażu. Musi odpocząć przez jakiś czas od wyścigów. Ja muszę odpocząć. Zresztą kolejny tak duży wyścig dopiero za miesiąc. Weszłam do mieszkania i zamknęłam za sobą drzwi. Spoważniałam. Coś było nie tak. Ktoś był w mieszkaniu. Odbezpieczyłam broń i powoli stawiałam kroki w głąb mieszkania.
Westchnęłam, gdy zobaczyłam, kto siedzi na mojej kanapie. Dlaczego ten dupek jest jeszcze w tym mieście? Bez większego namysłu strzeliłam mu w ramię. Jakie to cudowne mieć w takich momentach tłumik.
— Miłe powitanie — syknął Dominic mimo bólu.
— A na co, cholera, liczyłeś? — zapytałam zabezpieczając broń. — Na tort i szampana?
— Nie — odpowiedział Craven — ale na pewno nie na postrzał.
Westchnęłam. Odłożyłam pistolet na komodę. Może byłam szalona, ale wiedziałam, że Dominic nic mi nie zrobi. Z łazienki z szafki wyjęłam apteczkę i wróciłam do chłopaka. Usiadłam na kanapie tuż przy nim. Założyłam rękawiczki i spojrzałam na niego.
— Co się tak gapisz? — zapytałam. — Dziecko jesteś, że nie potrafisz zdjąć ubrań?
Ściągnięcie koszuli zajęło mu aż pieprzone dwie minuty! I tak, nie zamierzałam mu dawać nic a nic, aby znieczulić mu ten ból. Zasłużył sobie gnojek jeden. Najpierw zdezynfekowałam ranę przy syku chłopaka, a potem wyjęłam kulę, która utkwiła mu w ramieniu.
— Masz, na pamiątkę i ku przestrodze — rzuciłam.
Potem ponownie wylałam na niego litry wody utlenionej i zszyłam ranę.
— Delikatna to ty nie jesteś — wtrącił Dominic.
Zaśmiałam się. Opatrzyłam wszystko dokładnie i odpadki wyrzuciłam do śmietnika w kuchni.
— Dlaczego to zrobiłaś? — zapytał zakładając koszulę.
— Co?
— Rozumiem, dlaczego mnie postrzeliłaś, ale nie rozumiem, dlaczego mnie opatrzyłaś — odparł Dominic.
Oparłam się o ścianę i skrzyżowałam ręce na klatce.
— Nie jestem takim potworem, za jakiego mnie wszyscy biorą — powiedziałam. — Mam ci w cholerę za złe Ethana, ale siedzisz na mojej kanapie, z której ciężko jest sprać krew.
— Zapewne już wiele razy to robiłaś — powiedział Dominic.
— Po co tu przylazłeś? — zapytałam puszczając mimo uszu jego uwagę.
— Zaczęliśmy rozmawiać o czymś przed wyścigiem — odpowiedział chłopak. — Poza tym, gratulacje.
— Co ty będziesz mieć z tego, że mi pomożesz?
— Życie — przyznał Dominic. — Powiedzmy, że w ostatnim czasie każdy życzy sobie mojej głowy. — Prychnęłam pod nosem. Wcale mnie to nie dziwi. — Dowiedziałem się, że Hydra zaczęła ponownie polować na ciebie i Zimowego Żołnierza. Pokonanie Hydry rozwiązałoby moje kłopoty.
— Popełniłeś błąd życia zadzierając z Hydrą — stwierdziłam. — Dlaczego miałabym ci pomóc? Informacje, które posiadasz mogę...
— I chcesz sama porwać się na całą organizację? Jesteś szalona, ale nie aż tak — wtrącił Craven podchodząc do mnie. — Będziesz potrzebować pomocy, Sky, i to nie tylko mojej, dobrze to wiesz. A jedyni, którzy zechcą ci pomóc to ja i Avengers — dodał. — Przemyśl to, co ci powiedziałem i zadzwoń. Zostawiłem numer na lodówce.
Dominic opuścił moje mieszkanie, a ja zaczęłam się zastanawiać, dlaczego nie zabiłam go w chwili, gdy pojawił się koło hangarów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro