Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

two / ten tonne skeleton

  love has been here and gone,
love has been here and gone.  


~*~

Calum myślał wyjątkowo dużo minionej nocy. Nie zdarzało mu się to o dziwo zbyt często, należał raczej do garstki ludzi, którzy ruszanie konkretnymi częściami mózgu zostawiali gdzieś w tyle, na czarną godzinę.

Obecność Luke'a obudziła w nim jednak pewne wcześniej nieodkryte instynkty, które spędzały mu sen z powiek, choć i bez tego miał z nim problem. Brunet przez bite trzy godziny spędzone na bezczynnym leżeniu na materacu wizualizował sobie w głowie fakturę skóry nowego pracownika. Wyobrażał sobie wszystkie siniaki, pieprzyki i dziecięce blizny, które na pewno pokrywają ciało blondyna i wyglądają na nim zadziwiająco ładnie. Calum chciałby dotknąć ich, przejechać po odsłoniętym ramieniu Luke'a swoimi długimi palcami. Chciał coś, czego sprecyzowanie nie wychodziło mu zupełnie, ale z jakichś powodów nie mógł doczekać się kolejnego dnia w pracy.

U młodego Hemmingsa wyglądało to jednak trochę inaczej, tak samo zresztą, jak w przypadku Michaela. Ta dwójka również nie zmrużyła oka minionej nocy i chcąc nie chcąc myślała o sobie nawzajem. Ciężko jest niestety powiedzieć na głos, że nie były to do końca przyjemne przemyślenia.

Michael porównywał Luke'a do wszystkich najgorszych epitetów, jakie przychodziły mu do głowy, sam nie wiedział dlaczego. Mężczyzna nie zawinił mu zupełnie niczym, był miły i nieszkodliwy dla biblioteki i najprawdopodobniej reszty społeczeństwa. Niestety, po nieprzyjemnej wymianie zdań ze swoją żoną, musiał wyładować emocje na czymś, co było do tego najbardziej przystępne.

Luke zdecydowanie był taki, jakim Michael potrzebował, aby był. Dość kruchy, wiotki, nieobecny i wypchnięty z egzystencji. Żył, owszem, oddychał i poruszał się, ale to wszystko działo się jakby obok niego, wciąż z nim w centrum.

Osoba, jaką był Luke, była dla Michaela wyjątkowo ciężka do zdefiniowania. Był kimś, od kogo powinieneś trzymać się z daleka, ponieważ wysysał z ciebie całą energię bardziej niż niejeden wampir energetyczny, ale z drugiej strony czułeś się przy nim lepiej, nie tylko na duszy. Cała twoja fizyczność nabierała przy Hemmingsie kolorów, a tego właśnie potrzebował Michael po kłótni z Meredith.

Nieważne jak fatalnie to zabrzmi, potraktował blondyna jak swój mentalny worek treningowy. Wyżywał się na nim w głowie, wymyślał kąśliwe uwagi, uśmiech nie schodził mu z ust. Był okropnym człowiekiem, a Luke musi się o tym przekonać. 

Finalnie, choć żaden z nich nie pomyślał o tym choć przez ułamek kolejnej marnowanej sekundy, ta trójka zupełnie różnych, ale wciąż tak sobie bliskich mężczyzn zrezygnowała ze snu tylko na rzecz myślenia o sobie nawzajem. Myślenia o tym, jak ludzie wpływają na siebie, będąc jednocześnie tak odseparowani i inni. Myślenia o tym, co przyniesie kolejny fatalny dzień ich marnego życia.

~*~


Wychodzenie do ludzi każdego jednego dnia życia nigdy nie było przeprawą łatwą do zrealizowania. Integracja z innymi organizmami żyjącymi, które nie były zwierzętami, była trudna. Trudna, nieprzyjemna, wpijająca się w ciało jak wszystkie te zbyt ciasne ściągacze przy bluzach i dresach. Będąc Michaelem nienawidziłeś ściągaczy. Ściągaczy i ludzi, oczywiście.

Było to niestety nieuniknione, więc z chwilą, gdy kolorowowłosy stanął przed drzwiami biblioteki, policzył w myślach do dziesięciu i odetchnął głęboko. Złapał za klamkę i pociągnął ją z impetem w swoją stronę, ignorując przerażonego Luke'a stojącego w przejściu.

- Cześć – powiedział niepewnym tonem, ale Michael machnął ręką na jego powitanie. - Wow, fajnie, że jesteś miły.

- Nie czuję potrzeby, aby być miłym.

- To nie stawia cię w obowiązku bycia wrednym. - Wzruszył ramionami.

- Zawsze taki jesteś? - Michael zapytał głupkowato, kiedy odwieszał swoją katanę na zapleczu, blondyn z kolei musiał przetrawić to pytanie dwa razy.

- Jaki?

- Cholernie upierdliwy.

- Po prostu chciałbym poznać cię lepiej, w końcu pracujemy razem. Chciałbym dowiedzieć się czegoś o tobie, zapytać o parę rzeczy. To nic takiego.

- I co mam ci powiedzieć? - Mężczyzna odwrócił się w jego stronę, stali teraz twarzą w twarz, ich oddechy mieszały się ze sobą, były zimne. - Mam zacząć opowiadać ci o moim pieprzonym, chujowym życiu, które nikogo nie obchodzi? Mam zacząć mówić ci o tym, jak bardzo nienawidzę tego wszystkiego?! - Zakończył wypowiedź niemalże płaczliwym krzykiem, zwieńczonym tylko dźwiękiem trzaskających drzwi.

Luke nawet nie zdążył zorientować się, kiedy został sam na korytarzu, a jedynym akompaniamentem dla jego nierównego oddechu była przytłaczająca cisza.

- Czemu Michael prawie wyrwał nasze drzwi? - Calum zjawił się zaraz obok, w jego prawej ręce dumnie znajdował się plik jakichś starannie zapisanych notatek, w lewej natomiast starał się ukryć widocznie nadgryzionego batonika.

- Nie wiem, nie zrozumiałem prawie nic z tego, co powiedział. Chciałem po prostu czegoś się o nim dowiedzieć, czy to grzech? - Luke nadal tępo wpatrywał się w dębową powierzchnię, przez którą Clifford wyleciał dosłownie ułamek sekundy temu.

- To nie grzech, Lukey, chciałeś być miły. - Brunet spojrzał na niego rozczulającym wzrokiem. Wciąż nie mógł pojąć tego, że był tak słodki. - Muszę zapytać go, czy dalej przyjmuje swoje „szczęśliwe pigułki".

- Co masz na myśli?

- Właściwie nie moją rolą jest mówienie ci o tym, mam nadzieję, że rozumiesz – szepnął. - Ale, hej! Ze mną też możesz poznać się lepiej. Na przykład dziś, na kolacji, potraktuj to jako kolokwialne zaproszenie. Chyba, że nie masz ochoty, wtedy...

- Calum, spokojnie. - Blondyn parsknął śmiechem, speszony Calum wyglądał wyjątkowo zabawnie, a jego ton głosu podnosił się wtedy o ćwierć oktawy, niewiele, ale wciąż słyszalnie. - Chętnie przyjdę. - Uśmiechnął się. - Umówieni?

- Umówieni.

~*~


- Naprawdę dobrze gotujesz. - Luke nawlekał makaron na widelec po raz piąty i, o dziwo, nie kłamał. Gdyby rok temu ktoś wskazał mu Caluma palcem, nigdy nie pomyślałby, że ten mężczyzna sprawdzi się w kuchni.

- Dziękuję, ale robię to tylko wtedy, kiedy wiem, że mam po co.

Policzki blondyna zapiekły w tym momencie niemiłosiernie. Miał wrażenie, że jakaś tajemnicza siła położyła na nich dwa żarzące się kamienie, które miał ochotę od razu z siebie zrzucić. Brunet posłał mu znaczące spojrzenie i zajął się swoim posiłkiem, a jego towarzysz skupiał się tylko na powoli zanikającym uczuciu gorąca.

Luke naprawdę polubił Caluma. Lubił jego ciepły ton głosu, nieśmiałość i wyjątkowo amerykańskie poczucie humoru. Hood znał się na sztuce (nad dziełami Daliego rozwodził się całą godzinę, nie wspominając o Munchu i Goi, blondyn finalnie miał ochotę wyrwać sobie uszy), na muzyce (zagrał Hemmingsowi kilka krótkich solówek na swojej podstarzałej gitarze i był naprawdę dobry) i, jak się teraz okazało, na gotowaniu. Mężczyzna spokojnie mógłby nazwać go ideałem, ale jeden szkopuł przeszkadzał mu w zrobieniu tego.

Myśli Luke'a kręciły się bowiem niechlujnie wokół ponurej, smutnej osoby Michaela. Tak na dobrą sprawę, w tym człowieku nie było nic frapującego. Zniszczone od farbowania włosy, nieumiejętność cieszenia się życiem, brak cienia uśmiechu. To nie była dla Hemmingsa definicja ideału. Ten żyjący we własnym świecie chłopak nie stałby nawet kilometr dalej od definicji ideału. Coś jednak mimo wszystko przyciągało do niego Luke'a, przez co naprawdę mocno bił się mentalnie po głowie. Był wtedy z Calumem.

Calum był cudownym gospodarzem i towarzyszem.

Calum naprawdę umiał wywołać szczery uśmiech na jego twarzy.

Calum.

Dlaczego więc myślał o Michaelu?


- - - - - - - - - - - -

hejka, dziecioszki

ostatnio coś nie trybi u mnie tak jak powinno, dlatego wszystko, czego się dotknę, staje się beznadzieją kupą bałaganu, zwłaszcza jeżeli chodzi o pisanie i tworzenie czegokolwiek

przepraszam, że to wszystko jest beznadziejne, staram się to doszlifowywać z rozdziału na rozdział, ale ten zlepek liter wciąż nie jest na takim poziomie, na jakim mi zależy.

przymknijcie oko na ten fatalnie niski poziom, będzie lepiej, musi być, prawda?

i, błagam, nie krzyczcie na mnie za odwlekanie akcji i brak stricte muke moments, ponieważ nie chcę brać konkretnego fokusu na luke'a i michaela. na wszystko przyjdzie pora, a ja nie chcę tego popędzać. to jedna z tych prac, co do których mam wielkie nadzieje i wkładam w to wątrobę i jedną nerkę, bo nie chcę tego spaprać, więc małe kroczki. małe. kroczki.

okej, mam nadzieję, że wszystko u was dobrze, a jeżeli nie - bądźcie silni, bo hej! przecież tacy właśnie jesteście.

(wypominajcie mi błędy i literówki, nie mam siły sczytywać tego milion razy, a zwykle kiedy zrobię to raz, nie wychwytuję wszystkiego)

trzymajcie się, ilysm

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro