twelve / london crawler
pewnie nie wierzycie w to, co widzicie, ale tak - dodaję rozdział.
~*~
Right now I'm flying all over different states of mind
You lying to me
Is like a string ripping out my back
~*~
- Tato! - Mia zakręciła się wokół własnej osi. Była świeżo wykąpana i pachniała jak puder dla dzieci. Ashton kochał ten zapach. - Zobacz, jak moja koszula nocna ślicznie się kręci.
Mężczyzna zmrużył oczy. Udawał, że lustruje córkę wzrokiem, żeby zaraz przytaknąć z uśmiechem. - Tak, ślicznie.
- Tatusiu? - Dziewczynka wskoczyła na swoje prowizoryczne łóżko i przewiesiła nogi przez oparcie. - Mogę cię o coś zapytać?
- Już to zrobiłaś. - Parsknął. - Oczywiście, pytaj.
- Co zrobimy, kiedy wujek Luke nie będzie nas już chciał?
- Skąd ta myśl, Mia? Wujek Luke cię uwielbia, uwierz mi.
- Ignorujesz moje pytanie. - Zauważyła. Irwin nie wierzył czasami, że stworzył tak cholernie inteligentne dziecko.
- Cóż, znajdziemy sobie dom, kupimy psa i jakiś duży, fajny basen.
Dziewczynka zachichotała pod nosem. - Jak duży?
- Tak duży, że twoi znajomi będą chować się tam przede mną, kiedy już podrośniesz i będziesz ich do nas zapraszać.
- Czy wujek Luke lubi mieszkać sam?
- Boże, dlaczego zadajesz tyle pytań. - Ashton podrapał się w tył głowy. - Nie, nie wydaje mi się. Każdy potrzebuje drugiego człowieka, żeby funkcjonować. To pomaga w trzymaniu porządku umysłu.
- A czy ja mogę pomóc wujkowi trzymać „porządek umysłu"?
Młody ojciec zamyślił się teatralnie.
- Myślę, że tak. Jak wróci, możesz dać mu wielkiego przytulasa. Przytulasy działają dobrze na psychikę.
- Tak zrobię. - Nogi dziewczynki wciąż zwisały z materaca, bezwładnie machała nimi w obie strony. - O której wróci do domu?
- Nie wiem, skarbie. Raczej późno, praca to nie zabawa.
- Praca ssie – skomentowała, nieświadoma słów, jakie użyła, a Ashton pacnął ją w ramię.
- Zdecydowanie spędzasz z nim za dużo czasu.
~*~
- Michael, gdzie położyłeś „Dumę i uprzedzenie"?
- No nie wiem... - Clifford zachichotał pod nosem, wynurzając się z zakurzonych półek. - Może pod literą „d"?
- Bardzo śmieszne – burknął sarkastycznie. - Wiesz, myślałem, że moglibyśmy wybrać się podczas przerwy na kawę, czy coś.
- „Czy coś". - Dźwięczny śmiech znów opuścił usta czerwonowłosego. - Kocham twoją składnię, przysięgam.
- Wciąż nie odpowiedziałeś.
- Jasne, możemy iść. - Michael westchnął pod nosem. Przy Luke'u jego ojcowskie instynkty włączały się, jakby chciał dogodzić mu we wszystkim i ochronić przed całym tym złem, które panoszy się po świecie. - Znam jedną super knajpę, jest całkiem niedaleko.
- Super! - Luke klasnął w dłonie i ustawił ostatnią książkę ze swojego kosza na miejsce.
- Super!
- Nie powtarzaj po mnie, głupku.
- Nie powtarzaj po mnie, głupku – Michael znów przedrzeźnił go, a Hemmings parsknął pod nosem.
- Przestań! - Zbeształ kolorowowłosego z delikatnym uśmiechem, a ten tylko uniósł ręce ku górze i wrócił do swojej alejki.
Zawsze, gdy dwudziestoparolatek widział uśmiech na twarzy Clifforda, coś piekło go w środku.
Tęsknił za byciem w związku. I choć wiedział, jak żałośnie brzmi to w ustach dorosłego faceta, ta myśl wyjadała go od środka. Myśl o samotności, o tym, że jego życie ucieka, a on wciąż pozostawiony jest sam sobie.
Ściany biblioteki coraz bardziej przyciskały Michaela do ziemi. Czuł, jak jego oddech robi się płytki i ciężki, a koszulka przykleja się do mokrej od potu klatki piersiowej. Musiał wyjść z tego budynku.
Musiał wyjść.
Musiał odetchnąć świeżym powietrzem.
Musiał odetchnąć.
- Zaraz wrócę! - krzyknął, zanim przekroczył framugę drzwi.
Luke obejrzał się za nim i zmrużył oczy. To nie pierwszy raz, kiedy Michael wychodził znikąd na zewnątrz. Nigdy nie rozmawiali o tym, wydawało się to być zbyt delikatnym tematem, specyficznym do poruszenia.
Tego dnia Luke nie dał jednak za wygraną. Rzucił wszystko, co robił – nie tylko w przenośni, nie przywiązywał wagi do rzeczy martwych – i wyszedł na dwór. Rozejrzał się wokół, próbując wyłapać wzrokiem błądzącą po ulicy plamę człowieczeństwa.
Michael stał tam, bezwładnie opierając się plecami o ścianę budynku i oddychając ciężko. Jego powieki były zaciśnięte, a palce poruszały się w chaotyczny sposób. Jakby zdrętwiały, a on chciał przywrócić je do życia.
- Wszystko dobrze?
- Tak – mruknął, wciąż normując oddech.
- Jesteś pewny?
- Tak, mamo. - Parsknął, przewracając oczami. - Po prostu wyjdę wcześniej z pracy i prześpię się trochę, zregeneruję siły.
Policzki Luke'a zapiekły delikatnie z zażenowania, nie chciał wyjść na zbyt wścibskiego.
- Och, dobrze. - Blondyn podrapał się po karku. Oczywiście, marzył o banalnym spotkaniu z Michaelem, ale jego zdrowie było teraz priorytetem.
- Zgaduję, że nasze dzisiejsze wyjście na kawę nie wypali – czerwonowłosy zagadnął, zanim wszedł z powrotem do budynku, a Hemmings przytaknął bez życia. - W takim razie przepraszam, że zepsułem nam randkę. - Zażartował jeszcze, kiedy jedną nogą był już za progiem.
Luke przetarł oczy i przełknął ślinę.
Odebrał to zdanie bardziej merytorycznie, niż powinien.
- - - - - - - -
wstydzę się pisać tutaj po całej burzy związanej z tym tworem
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro