Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

twelve / london crawler

pewnie nie wierzycie w to, co widzicie, ale tak - dodaję rozdział.

~*~

  Right now I'm flying all over different states of mind
You lying to me
Is like a string ripping out my back   


~*~

 - Tato! - Mia zakręciła się wokół własnej osi. Była świeżo wykąpana i pachniała jak puder dla dzieci. Ashton kochał ten zapach. - Zobacz, jak moja koszula nocna ślicznie się kręci.

Mężczyzna zmrużył oczy. Udawał, że lustruje córkę wzrokiem, żeby zaraz przytaknąć z uśmiechem. - Tak, ślicznie.

- Tatusiu? - Dziewczynka wskoczyła na swoje prowizoryczne łóżko i przewiesiła nogi przez oparcie. - Mogę cię o coś zapytać?

- Już to zrobiłaś. - Parsknął. - Oczywiście, pytaj.

- Co zrobimy, kiedy wujek Luke nie będzie nas już chciał?

- Skąd ta myśl, Mia? Wujek Luke cię uwielbia, uwierz mi.

- Ignorujesz moje pytanie. - Zauważyła. Irwin nie wierzył czasami, że stworzył tak cholernie inteligentne dziecko.

- Cóż, znajdziemy sobie dom, kupimy psa i jakiś duży, fajny basen.

Dziewczynka zachichotała pod nosem. - Jak duży?

- Tak duży, że twoi znajomi będą chować się tam przede mną, kiedy już podrośniesz i będziesz ich do nas zapraszać.

- Czy wujek Luke lubi mieszkać sam?

- Boże, dlaczego zadajesz tyle pytań. - Ashton podrapał się w tył głowy. - Nie, nie wydaje mi się. Każdy potrzebuje drugiego człowieka, żeby funkcjonować. To pomaga w trzymaniu porządku umysłu.

- A czy ja mogę pomóc wujkowi trzymać „porządek umysłu"?

Młody ojciec zamyślił się teatralnie.

- Myślę, że tak. Jak wróci, możesz dać mu wielkiego przytulasa. Przytulasy działają dobrze na psychikę.

- Tak zrobię. - Nogi dziewczynki wciąż zwisały z materaca, bezwładnie machała nimi w obie strony. - O której wróci do domu?

- Nie wiem, skarbie. Raczej późno, praca to nie zabawa.

- Praca ssie – skomentowała, nieświadoma słów, jakie użyła, a Ashton pacnął ją w ramię.

- Zdecydowanie spędzasz z nim za dużo czasu.


~*~

- Michael, gdzie położyłeś „Dumę i uprzedzenie"?

- No nie wiem... - Clifford zachichotał pod nosem, wynurzając się z zakurzonych półek. - Może pod literą „d"?

- Bardzo śmieszne – burknął sarkastycznie. - Wiesz, myślałem, że moglibyśmy wybrać się podczas przerwy na kawę, czy coś.

- „Czy coś". - Dźwięczny śmiech znów opuścił usta czerwonowłosego. - Kocham twoją składnię, przysięgam.

- Wciąż nie odpowiedziałeś.

- Jasne, możemy iść. - Michael westchnął pod nosem. Przy Luke'u jego ojcowskie instynkty włączały się, jakby chciał dogodzić mu we wszystkim i ochronić przed całym tym złem, które panoszy się po świecie. - Znam jedną super knajpę, jest całkiem niedaleko.

- Super! - Luke klasnął w dłonie i ustawił ostatnią książkę ze swojego kosza na miejsce.

- Super!

- Nie powtarzaj po mnie, głupku.

- Nie powtarzaj po mnie, głupku – Michael znów przedrzeźnił go, a Hemmings parsknął pod nosem.

- Przestań! - Zbeształ kolorowowłosego z delikatnym uśmiechem, a ten tylko uniósł ręce ku górze i wrócił do swojej alejki.

Zawsze, gdy dwudziestoparolatek widział uśmiech na twarzy Clifforda, coś piekło go w środku.

Tęsknił za byciem w związku. I choć wiedział, jak żałośnie brzmi to w ustach dorosłego faceta, ta myśl wyjadała go od środka. Myśl o samotności, o tym, że jego życie ucieka, a on wciąż pozostawiony jest sam sobie.

Ściany biblioteki coraz bardziej przyciskały Michaela do ziemi. Czuł, jak jego oddech robi się płytki i ciężki, a koszulka przykleja się do mokrej od potu klatki piersiowej. Musiał wyjść z tego budynku.

Musiał wyjść.

Musiał odetchnąć świeżym powietrzem.

Musiał odetchnąć.

- Zaraz wrócę! - krzyknął, zanim przekroczył framugę drzwi.

Luke obejrzał się za nim i zmrużył oczy. To nie pierwszy raz, kiedy Michael wychodził znikąd na zewnątrz. Nigdy nie rozmawiali o tym, wydawało się to być zbyt delikatnym tematem, specyficznym do poruszenia.

Tego dnia Luke nie dał jednak za wygraną. Rzucił wszystko, co robił – nie tylko w przenośni, nie przywiązywał wagi do rzeczy martwych – i wyszedł na dwór. Rozejrzał się wokół, próbując wyłapać wzrokiem błądzącą po ulicy plamę człowieczeństwa.

Michael stał tam, bezwładnie opierając się plecami o ścianę budynku i oddychając ciężko. Jego powieki były zaciśnięte, a palce poruszały się w chaotyczny sposób. Jakby zdrętwiały, a on chciał przywrócić je do życia.

- Wszystko dobrze?

- Tak – mruknął, wciąż normując oddech.

- Jesteś pewny?

- Tak, mamo. - Parsknął, przewracając oczami. - Po prostu wyjdę wcześniej z pracy i prześpię się trochę, zregeneruję siły.

Policzki Luke'a zapiekły delikatnie z zażenowania, nie chciał wyjść na zbyt wścibskiego.

- Och, dobrze. - Blondyn podrapał się po karku. Oczywiście, marzył o banalnym spotkaniu z Michaelem, ale jego zdrowie było teraz priorytetem.

- Zgaduję, że nasze dzisiejsze wyjście na kawę nie wypali – czerwonowłosy zagadnął, zanim wszedł z powrotem do budynku, a Hemmings przytaknął bez życia. - W takim razie przepraszam, że zepsułem nam randkę. - Zażartował jeszcze, kiedy jedną nogą był już za progiem.

Luke przetarł oczy i przełknął ślinę.

Odebrał to zdanie bardziej merytorycznie, niż powinien.  


- - - - - - - -

wstydzę się pisać tutaj po całej burzy związanej z tym tworem

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro