three / dead moon
it's a dead moon
i'm the grim reaper
can you feel me?
i can feel your fever
~*~
Ashton przewracał się na siedzeniu samolotu tak niezręcznie i intensywnie, na ile tylko pozwalała mu mała powierzchnia siedziska. Mia patrzyła na niego z boku ze zdezorientowaniem wymalowanym w piwnych ślepiach, a on zastanawiał się, czy może faktycznie była mądrzejsza od niego i postanowiła po prostu nie komentować jego głupiego zachowania. Jednak nie na długo.
- Tato, masz wszy? - zapytała wreszcie wyraźnie zdegustowana, a ten parsknął prześmiewczo i poklepał ją po rozczochranej głowie.
- Stresuję się. - Mężczyzna wyciągnął powietrze z płuc. - Nie rozmawiałem z Luke'iem od wieków, kochanie. Zwykle ludzie nie przyjeżdżają do siebie bez słowa po latach rozłąki, nie wiem nawet, czy wciąż mogę go nazywać swoim przyjacielem.
- Czy wujek Luke mnie pamięta? Ja w ogóle nie mogę przypomnieć sobie jego twarzy. - Dziewczynka miętoliła w łapkach skrawek spódniczki, a jej ledwo widoczne, jasne brwi zmarszczyły się w zastanowieniu.
- Na pewno. Ty nie masz prawa go pamiętać. Kiedy ostatni raz trzymał cię na rękach, miałaś ledwie rok. Minęło sześć lat, od tego czasu urosły ci kończyny i takie tam. - Wzruszył ramionami.
- A ciebie pamięta?
- Tak, tak sądzę. Prócz kilku zmarszczek, nic szczególnego się we mnie nie zmieniło.
I choć nie powiedziałby tego na głos, Ashton naprawdę chciałby mieć w tym momencie rację.
~*~
Czas leciał nieubłaganie szybko, kiedy Luke po raz czwarty opowiadał Calumowi jeden z jego słabych kawałów o robotnikach i Bogu. Były to te niezręczne rodzaje żartów, przy których nikt nie próbuje nawet upozorować śmiechu, ale brunetowi dość zgrabnie to wychodziło. Nie chciał sprawić zawodu swojemu towarzyszowi, który bawił się naprawdę genialnie rzucając kolejnymi barowymi anegdotkami.
Calum nie przyznałby tego przed samym sobą, ale w momencie, gdy telefon blondyna zadzwonił i przerwał tym samym kolejny marny kawał, odetchnął z ulgą. Obserwował Luke'a, który ze zmieszaniem odbiera połączenie od nieznanego numeru. Z chwilą, gdy pierwsze słowa opuściły usta jego rozmówcy, oczy jasnowłosego mężczyzny rozszerzyły się do bólu.
- Hej, Luke. - Ashton przeczyścił gardło, zanim kontynuował rozmowę telefoniczną. - Minęło tyle lat, prawda?
- Całe sześć. - Parsknął. - Wykonanie jednego telefonu na rok naprawdę nie boli, wiesz?
- Przecież dzwoniłem!
- Gwiazdka się nie liczy. - Luke oparł się o szafę w zrezygnowaniu, zanim przełożył komórkę do drugiej dłoni. - Rozumiem, że musiało stać się coś naprawdę poważnego. Sam z siebie nigdy byś nie zadzwonił.
- Jestem w Sydney. - Irwin wypalił bez ogródek, czuł, jak powietrze wokół niego robi się coraz cięższe. - Ja i Fern rozstaliśmy się.
- Och, kto by się spodziewał, co?
- Nie bądź chujem, Luke.
- Sam nim jesteś, chuju. Dziewięć lat i jedno zrobione dziecko zajęło ci zorientowanie się, że twoja żona puszcza się na lewo i prawo.
- Miałem dwadzieścia jeden lat, byłem młody i głupi.
- Cóż, ja byłem jeszcze młodszy i głupszy, a i tak oferowałem ci pomoc, której nie przyjąłeś. - Westchnął. Kochał Ashtona jak brata, przyjaźnili się praktycznie całe młodociane lata, dopóki w życie starszego nie wtargnęła ta, kolokwialnie mówiąc, „pusta żmija", która wywiozła go na drugi koniec świata. Luke nigdy za nią nie przepadał i miał do tego pełne prawo.
- Jestem z Mią na lotnisku, przyjedź, jeśli chcesz. Nie zmuszam cię do niczego, wiem, że jestem okropnym człowiekiem, ale nie chcę, żeby moja córka spała na płytkach koło śmierdzących bezdomnych, a naprawdę nie mamy gdzie przenocować.
- Jesteś tak cholernie wielkim idiotą. - Luke zakończył połączenie nie czekając nawet na odzew i z impetem odrzucił telefon na kanapę.
Calum zilustrował go przenikliwym spojrzeniem. Obserwował buzujące na szyi blondyna żyły i dłonie zaciśnięte w pięści, nie podobał mu się ten widok.
- Czy... - Zająknął się, naprawdę nie umiał dobrać taktownych słów. - Czy stało się coś poważnego?
- Nie do końca „coś" - skwitował. - Przepraszam, że niszczę naszą kolację, ale naprawdę muszę już iść. Mój przyjaciel czeka na lotnisku z małym dzieckiem i nie mają gdzie spędzić nocy.
- Jasne, rozumiem.
I nawet jeżeli Calum nie rozumiał, starał się to zrobić. Starał się, dla Luke'a.
Jedynym, czego żałował po minionym spotkaniu, był fakt, że blondyn wyminął go w drzwiach bez pocałunku w policzek, na który brunet skrycie czekał cały wieczór.
~*~
Luke przeklinał w duchu fakt, że po północy kursuje tak mało autobusów. Czekał na przystanku prawie dwadzieścia minut, żeby jechać drugie tyle i odmrozić sobie do krwi palce u stóp.
Wszedł na teren lotniska o trzęsących się stopach i nie mógł właściwie zdefiniować, czy były takie z zimna, czy może już ze stresu. W końcu jego oczom ukazała się ta jedna, konkretna i charakterystyczna fryzura, która nie uległa zbyt wielkim zmianom, mimo tak wielu lat różnicy. Ashton kurczowo przyciskał do swojego torsu małą istotkę, która przeskakiwała z nogi na nogę, byleby tylko zapewnić sobie odrobinę ciepła.
- Hej – odezwał się w końcu, a starszy blondyn zwrócił na niego zamglony wzrok.
- Luke, cześć. - Irwin uśmiechnął się delikatnie i poluzował uściski wokół Mii, która zaraz kompletnie się z niego wyrwała. - Och, tak, to moja mała kopia, która w ogóle cię nie pamięta.
Dziewczynka skinęła rękę w stronę Hemmingsa, a ten niezręcznie wyciągnął dłoń, którą zaraz uścisnęła. Ta fasolka naprawdę się zmieniła, co akurat nie było wielkim odkryciem. Urosła, jej rysy twarzy przestały być rozlazłe i miękkie, w końcu nie była już dzieckiem w wózku, a taką właśnie miał ją zakodowaną. Pamiętał, jak nosiła jasnozielone body i prawie nie miała włosów, teraz przynajmniej może odróżnić jej płeć. Przecież ma aż siedem lat.
Luke i Ashton nie rozmawiali zbyt wiele w drodze do domu. Cóż, właściwie nie rozmawiali wcale, a jedyną osobą, nadającą życia całej ramie sytuacji była Mia, która paradoksalnie nawet w jednym procencie nie była śpiąca.
- Więc... - zaczął starszy, kiedy przekraczali próg mieszkania blondyna.
- Więc... - Hemmings zachichotał pod nosem, parodiując głos przyjaciela i nastawił wodę na herbatę, po czym upewnił się, że dziecko nie zrobiło sobie nic w drodze do kanapy, na której miała spać. Boże, nie sprzątał tu od wieków, na podłodze mogło być wszystko. - Co u ciebie?
- Przecież znasz odpowiedź.
- Przepraszam, kocham sprawiać ci ból psychiczny. - Wzruszył ramionami, na co Ashton posłał mu może trochę wyolbrzymione, złowieszcze spojrzenie. Cholera, on naprawdę za tym tęsknił.
- Właściwie, powinienem raczej zapytać, co u ciebie? - Mężczyzna poprawił się na stołku. - Błagam, powiedz, że chociaż ty nie masz pecha w miłości i całym tym gównie.
- Cóż, jeżeli sprawi ci to radość, jest ktoś, o kim często myślę. Nie znamy się długo i nie wiem nawet, czy to wszystko ma sens, ale przez te kilka dni nie mogłem wyrzucić go z głowy.
- To cudowna informacja! - Trzydziestolatek wyrzucił ręce w powietrze w akcie podekscytowania, zanim złapał kubek z gorącą cieczą, która paliła jego gardło w ten wyczekiwany, przyjemny sposób.
- Tak, cudowna.
Luke spojrzał w stronę swojego starego przyjaciela, posyłając mu przy tym lekki uśmiech. Naprawdę chciałby być pewny swoich uczuć. Nie mógł stwierdzić nawet, czy lubi osobę, którą opisał Ashtonowi, w ten konkretny sposób. Czuł się jak zagubiony, dojrzewający nastolatek, ponieważ sam nie wiedział dokładnie, czy w tym wszystkim miał na myśli Caluma, czy może jednak Michaela.
- - - - - - - -
hejka, dzieciaki
nie będę rozwodziła się nad moim załamaniem rozdziałem, bo to już standard, ale nie jestem zadowolona. mam jednak nadzieję, że nie zawiodłam za bardzo waszych oczekiwań.
co u was? szkoła za ledwo ponad tydzień, jak się z tym czujecie? macie jakieś plany i cele, które zamierzacie zrealizować w przyszłym roku szkolnym? piszcie, wiecie, że lubię was słuchać.
i, hej!! dzięki wielkie za pół tysiąca obserwatorów i ponad 50 tysięcy wyświetleń pod 'looserem' (nie wiem, czemu to czytacie, to twór wyjątkowo słabej jakości. niemniej, dzięki, że marnujecie na mnie tyle swojego czasu)
mam gorączkę i umieram, oglądając kompilacje słodkich zwierząt na youtube, cóż, do następnego rozdziału!!
ily, dbajcie o siebie
(nie sczytywałam tego, typowo, piszcie o błędach i powtórzeniach)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro